Ubranie mnie nie definiuje. A może jednak?
Powyższa kolejność to moja karuzela odczuć, a nawet obaw. I choć jako społeczeństwo o wiele częściej niż nasi dziadkowie, a nawet rodzice zmieniamy dziś pracę, mieszkania, partnerów, przeistaczamy się my i zmieniają się rzeczy, które nam się podobają, karuzela zostaje ta sama. Bo wiemy, że zostaniemy poddani ocenie, osądowi.
Człowiek, jak każda żywa istota, ma w sobie szereg mechanizmów obronnych, które pomagają mu funkcjonować – u ludzi także ten, który ma bronić nasze ego, nasze wewnętrzne "ja". To właśnie ono wciąż każe nam sprawdzać, czy nie jesteśmy "gorsi". A żeby sprawdzić, trzeba porównać. A żeby porównać – ocenić.
Jedno z pierwszych znaczących na skalę światową badań dotyczących związku ubioru z tym, co myślą o nas inni, a co ważniejsze – jak myślą, zostało przeprowadzone w 1991 roku przez Dorothy Behling i Elizabeth Williams. Naukowczynie sprawdzały wtedy, czy to, jak jesteśmy ubrani wiąże się z tym, czy ludzie, patrząc na nas, mają wrażenie, że jesteśmy inteligentni lub zdolni w szkole.
Odmowa podmiotowości
A skoro już jesteśmy przy badaniu dotyczącym uczniów - według Marthy C. Nussbaum (1999), "istnieje siedem możliwych sposobów traktowania człowieka jako przedmiotu: instrumentalność, odmowa autonomii, bezwładność, wymienność, naruszalność, własność i odmowa podmiotowości".
To ostatnie pozwolę sobie rozwinąć. Odmowa podmiotowości to inaczej – między innymi - ignorowanie doświadczeń i odczuć danej osoby. Jest – a jakże – formą uprzedmiotowienia. A to ma bardzo wiele wspólnego z ocenianiem. Bo jak inaczej nazwać wyśmiewanie czyjegoś wyglądu?
Standardy społeczno-kulturowe wiążą się, między innymi, z rozpowszechnianiem stereotypów dotyczących płci. Służą ocenie kulturowo przypisanych zachowań oraz cech psychicznych i fizycznych, związanych z wizerunkiem społecznym kobiet i mężczyzn.
"[W szkole – przyp. red.] zabrania się noszenia bluzek i sukienek na ramiączkach lub bez, z odkrytymi plecami, z dużymi dekoltami, przeźroczystych, odsłaniających brzuch); o długości nie krótszej niż do kolan spódnic, sukienek i spodni; […] Dopuszcza się noszenie legginsów jedynie w zestawie z sukienką, dłuższą tuniką lub ze spodenkami […] Włosy uczniów powinny być czyste, zadbane, w naturalnych kolorach, bez ekstrawagancji. Dopuszcza się jedynie posiadanie delikatnego i naturalnego makijażu (w odcieniach beżu). Paznokcie uczniów powinny być zadbane (dopuszcza się malowanie paznokci jedynie lakierem bezbarwnym). Zabrania się noszenia ekstrawaganckich ozdób oraz eksponowania tatuaży. Zabrania się noszenia kolczyków w innych miejscach niż uszy" – brzmi regulamin jednej ze szkół podstawowych. W większości placówek edukacyjnych w Polsce jest podobnie.
A kara za złamanie regulaminu jest sroga - może spowodować uzyskanie niższej noty z zachowania. Przy okazji jak na dłoni widać, że dużo częściej zwraca się uwagę na młode kobiety, a więc przenosi się na nie odpowiedzialność za ewentualne niewłaściwe zachowania chłopców. Czy to nie kuriozalne, że mniej ważna jest kultura osobista, punktualność czy pracowitość?
Od młodych ludzi oczekuje się, że będą zaangażowani, kreatywni, tolerancyjni. A co dostają w zamian? Zestaw zasad, które ograniczają ich możliwości wyrażania siebie, a wręcz zapisy mówiące, że uczeń ma być jednostką, która pod żadnym pozorem nie wyróżnia się z tłumu.
"Zmuszam się do zajrzenia w głąb siebie"
Ale z tłumu na pewno wyróżnia się dziś Margaret, z którą ostatnio dla SO:magazynu rozmowę przeprowadziła Natalia Hołownia. - Zawsze miałam potrzebę odkrywania i eksplorowania tej mojej kobiecej strony, mojej seksualności. Chyba na zasadzie kontry, takiego zmuszenia się do zajrzenia w głąb siebie, w to, co ukryte w najciemniejszym zakątku duszy. Wszystkie te odważne, krótkie czy przezroczyste szalone rzeczy, jakie zakładam, mają pomóc mi wyjść z tej skorupy, skonfrontować się z moją kobiecością – mówiła.
Ten tekst miał być o tym, co inni sądzą o mnie w konkretnych ubraniach, jak mnie odbierają – taki eksperyment. Przypadkiem dowiedziałam się czegoś ważniejszego. Okazało się, że mam z Margaret całkiem wiele wspólnego, nie tylko dziecięcą traumę.
I gdy po raz kolejny podeszłam w galerii handlowej do kogoś i zapytałam: "Co mógłbyś o mnie powiedzieć, oceniając mnie wyłącznie przez mój strój?", coś we mnie podjęło sprzeciw. Bo przypomniałam sobie 15-latkę, która myślała o sobie dokładnie tak, jak Margaret. Dla rówieśników była "dzi*ką". Bluzki z dekoltami i krótkie spodenki dla wielu były "wyzywające".
Pamiętam, że to, jak wyglądałam na co dzień, moją nauczycielkę języka polskiego zmusiło do skomplementowania w dniu szkolnego balu gimnazjalnego tego, jakiej długości była moja sukienka. Kończyła się na wysokości kolan, a więc była społecznie uznana za "skromną", czyli dobrą.
Do dziś, wkładając ubrania społecznie uznawane za "seksowne", badam sama siebie - na ile się odważę? I przede wszystkim pytam siebie – na ile mój strój będzie mówił zamiast moich ust, i to także przez to, że jestem kobietą, bo społecznie wymaga się ode mnie więcej. Co sobie wtedy myślę? Że gdybym tyle dawniej nie myślała o tym, jak odbierają mnie inni, mogłabym zrobić coś dla własnego rozwoju, bo nie miałabym w sobie tyle niepewności, wstydu, lęku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl