Podziel się:
Skopiuj link:

Lektury pod chmury, czyli co czytają na wakacjach pisarze

Kiedy nie piszą, czytają. Nie tylko do pracy, ale też dla przyjemności. Wakacje sprzyjają lekturowym rozkoszom – dni płyną leniwie, a upał nie pozwala się skupić. Dlatego można zagłębić się w literackim świecie. Jakie książki w tym roku spakują do walizek popularni polscy pisarze? O swoich letnich rytuałach czytelniczych opowiadają Grażyna Plebanek, Zygmunt Miłoszewski, Mary Spolsky, Magdalena Witkiewicz i Katarzyna Tubylewicz.

Grażyna Plebanek, niedawno ukazały się jej "Rozbójniczki"

Książki mnie wybierają, a nie ja książki. Tak jest od dawna, pozwalam na to. Ostatnio w warszawskiej księgarni zawołały do mnie te, które opowiadają o mieście. Nowoczesnym, zielonym, takim jakim stara się być Bruksela, którą opisałam w "Brukseli, zwierzęcości w mieście". Oddychającym, niezalanym betonem żywym organizmem, w którym powinno nam być dobrze. Dlatego kupiłam "Miasto szczęśliwe" Charlesa Montgomeryego (przełożył Tomasz Tesznar). Chcę też przeczytać "Betonozę" Jana Mencwela, która opowiada o walkach polskich działaczy i mieszkańców broniących swoich miast i miasteczek przed zakusami cynicznych władz, zachłannych deweloperów i ludzi, którzy nie rozumieją, że ocieplenie klimatu to fakt, a my możemy pogrążyć ziemię, skazać na wymarcie ludzi i inne gatunki – ale możemy się też temu aktywnie przeciwstawić. Musimy jednak zmienić nasze podejście do życie i założyć kaganiec na pysk konsumpcjonizmu.

Pandemia wskazała drogę, już widać, że da się funkcjonować z jedną dziesiątą tych ubrań, które kisimy w szafach. Z podróżami uważnymi, a nie takimi, które nastawione są na zaliczanie atrakcji turystycznych. Dlatego wezmę na wakacje książkę "Jak robić nic" Jenny Odell w przekładzie Aleksandry Weksej. To manifest przeciw kultowi produktywności, a zarazem pochwała dobrego, uważnego życia. Z wielką przyjemnością przeczytam też książki koleżanek po fachu. Po "Stówkę" Justyny Sobolewskiej i Anny Dziewit-Meller sięgnę, żeby przekonać się, czy podobnie odczytałyśmy książki, które nas ukształtowały. Mam też chrapkę na "Gorzko, gorzko" Joanny Bator, już pierwsze strony zapowiadają smakowitą historię rodzinną. Zabieram też ze sobą moje tegoroczne olśnienie literackie, książkę "De pierre et d’os" Bérengère Cournut, magiczną opowieść o młodej Inuitce, która odnajduje swoją drogę w życiu. Powieść nie wyszła jeszcze po polsku, ale może jakieś wydawnictwo się pokusi, by ją wydać, warto! Chcę też przeczytać kolejną książkę stand-uperki i aktorki, o której pisałam w moich "Rozbójniczkach". Sara Pascoe ma cudowny dystans do świata, brytyjskie poczucie humoru i nie boi się pisać o sprawach poważnych. Nie peszy jej fakt, że zwykle na takie tematy wypowiadają się eksperci. Ona ma coś niezwykłego – własny sposób myślenia. Mnie on zachwyca i frapuje. Po jej "Animal. The autobiography of a female body", biorę się za "Sex, power, money". Będzie o dzikim kapitalizmie, patriarchacie, przemocy, czyli wszystkim tym, co musi się odejść.

Fot. Rafał Masłow

Zygmunt Miłoszewski, ostatnio wydał książkę "Kwestia ceny"

Pisarze zawsze są na wakacjach. Pisarze nigdy nie są na wakacjach. Oba twierdzenia są – niestety – prawdziwe. Rzadko kiedy mamy tak, że coś NAPRAWDĘ musimy. To znaczy ktoś tam czeka na tekst, są jakieś terminy, wypadałoby napisać kilka zdań, odpowiedzieć na maile, poczytać coś do pracy. Ale nikt nad głową nie stoi. Dłuższy spacer z psem? Kawa celebrowana do południa? Piąteczek w środę o czternastej?

Wszystkie te cudowne wakacyjne rzeczy, gdybyśmy się uparli, możemy robić codziennie – i czasami robimy, staczając się w abnegację, biedę i pijaństwo. Cóż, ryzyko zawodowe. Z drugiej strony, wyłączenie pisarskiego mięśnia jest równie niemożliwe, co wyłączenie serca. Cały czas działa. Podsłuchuje rozmowy, zapamiętuje plażowe dramy, notuje urlopowe kłótnie małżeńskie – bo kto wie, może się przyda, może z tego będzie scena, dialog, albo przynajmniej riposta. Nie da się położyć na słońcu i powiedzieć sobie: teraz nie myślę, bo mam wakacje. Ale tak, jest pewien czas, kiedy wszędzie świeci słońce, w Polsce leje, a dzieci nie chodzą do szkoły. Co wtedy robię?

W tym roku cieszę się, że nie ma pandemii, zanim antyszczepionkowi kretyni ściągną na nas czwartą falę, zamierzam jeść, pić i bawić się z przyjaciółmi ile wlezie, zwykle jestem odludkiem, ale przez ostatni rok doceniłem, że przyjaźń to najważniejsze uczucie, czystsze i piękniejsze od miłości i pożądania. I że te dziwne plemiona, w których funkcjonujemy, są w godzinie próby ważniejsze, niż wszystko inne. I trochę przy tym postanowieniu reszta schodzi na drugi plan. Nawet lektury, choć jak zwykle będę brał na każdy wyjazd osobną torbę książek – które chcę przeczytać, które powinienem przeczytać, napisane przez koleżanki i kolegów, mogące się przydać do pracy plus kupione kompulsywnie w drodze i na miejscu. W tych wspaniałych namiotoksięgarniach w kurortach, gdzie można znaleźć niezwykłe czytelnicze skarby, upodlić się potwornie złą i nieprzyzwoicie satysfakcjonującą plażową literaturą – naprawdę żałuję że nie są te namiotoksięgarnie całodobowe jak sklepy alkoholowe.

Tak, miło sobie pomarzyć o imprezach, plażach, czytaniu w hamaku, a prawda jest taka, że będę klął, pocił się, pił kawę i starał się za wszelką cenę skończyć książkę. Co nie jest proste, bo nigdy w tym gatunku (fantastyka) nie pisałem, bo idzie to wszystko jak krew z nosa, a jeszcze piszę z myślą o dzieciach, a to zawsze jest trudne. Trzymajcie kciuki, czytajcie ile wlezie i spędzajcie czas z przyjaciółmi – po coś świat nam przypomniał, że nie jesteśmy nieśmiertelni.

Fot. Julia Knap

Mary Spolsky, właśnie wydała „Jestem Marysia i chyba się zabije dzisiaj"

Chyba nie ma lepszej pory na czytanie książek niż wakacje. Bo wtedy wreszcie jest na nie czas, ochota i wolna głowa. Dlatego absolutnie nie obrażę się, jeśli książka, którą ostatnio wydałam, wyląduje na plaży, zmoczy się słonym odciskiem palca, nasiąknie trochę winem lub zmoknie w górskim deszczu. Nawet depresyjny Houellebecq potrafił mnie rozluźnić, gdy byłam ostatnio w Dubaju. Jego "Poszerzenie pola walki" mnie wzruszało, kiedy mogłam na spokojnie wgryźć się w myśli i poczuć pustkę, o której pisze. Uwielbiam czytać na plaży lub w swoim ogrodzie, a moim czytelniczym towarzyszem jest Lolek, buldożek francuski, który rozprasza co jakiś czas błagalnym wzrokiem, by rzucić mu piłeczkę.

Lubię czytać w ciszy i szum morza idealnie się do tego nadaje. Gorzej, gdy na horyzoncie wyłoni się jakiś intruz, z jazgotliwym krzykiem i dziecięcym brakiem litości dla zaczytanych osób. Ale wnikliwiej piszę o tym w tekście "Kuźnica welcome to". Ostatnio miałam też okazję czytać "Jeden dzień z życia" Krzysztofa Wielickiego, leżąc na gorącej plaży. Ten kontrast jego mroźnego i niebezpiecznego świata zmieszany z moim rozleniwionym wygrzewaniu się na słońcu dawał do myślenia. Tam walka o życie w śnieżnych górach, a u mnie sielanka i drinki. Czuję, że kiedy czytam w wakacje moja wyobraźnia szaleje jeszcze mocniej. Powieść "Wegetarianka" Han Kang serwowana w ogrodzie pełnym zieleni i kwiatów to niezła jazda. Z kolei wywiad-rzeka "Egzotyka" z Quebonafide aż korci, by natychmiast kupić bilety lotnicze i wylecieć jak najdalej się tylko da. Najlepiej z małym plecakiem i brakiem oczekiwań. Akurat czytania tego w wakacje nie polecam, bo po tym wywiadzie każdy mój zaplanowany wyjazd wydawał się pikusiem przy tym, co przeżył Quebonafide.

Zazdroszczę mu tych przygód! Marzy mi się, by moja książka również umilała wakacyjne luzowanie głowy i poprawiła ludziom humory. Kiedy czytam, mam od razu milion pomysłów na piosenki lub teksty. Chciałabym również inspirować, otworzyć jakąś dyskusję lub zwyczajnie usłyszeć: "ej Mery, Twoja książka była w Kuźnicy, we Francji czy w Dusznikach Zdrój". W te wakacje będę czytać "Informację Zwrotną" Żulczyka, "Czułą Przewodniczkę" Natalii De Barbaro (mnóstwo koleżanek mi poleca), "30 lat polskiej sceny techno" i "Bezmatek" Miry Marcinów.

Katarzyna Tubylewicz, ostatnio wydała książkę "Samotny jak Szwed"

Dzień z książką na niezatłoczonej plaży, najchętniej we Włoszech lub w Grecji, gwarantuje taki rodzaj rozkosznego zanurzenia się w tekście (na przemian z zanurzaniem się w wodzie), jakiego nigdzie indziej nie doświadczam. Nie ukrywam, że z roku na rok kocham też coraz bardziej szwedzkie lato i leżenie z książką na pomoście w pobliżu mojego domu. Generalnie jest coś z czytaniem w pobliżu wody i w objęciach słońca, co mnie całkowicie uszczęśliwia.

Lubię też czytać na hamaku w ogrodzie, albo na macie do jogi, którą zawsze mam gdzieś rozłożoną. Latem jest więcej czasu, dni ciągną się leniwie, co umożliwia prawdziwe skupienie na tym, co tu i teraz. Dlatego starannie selekcjonuję moje letnie lektury z reguły mieszając rzeczy ważne i ambitne, na które nie miałam w ciągu roku wystarczająco dużo czasu z jakiś dobrym kryminałem. Kiedy myślę o letnich podróżach, uświadamiam sobie, że wspaniałym czasem na lekturę są też długie loty samolotem. Z jednej strony nie przepadam za lataniem. Z drugiej jest rzeczywiście tak, że gdy skrzydła samolotu zanurzą się w chmurach, a potem wzniosą ponad nie, człowiek zyskuje spokojny, niczym niezagospodarowany i pozbawiony wszelkich obowiązków czas, który jest jak stworzony do lektury. Podobnie bywa w pociągu.

W tym roku będę dużo czytać latem. Wreszcie znajdę czas na "Wygnańca" Artura Domosławskiego i "Ludową historię Polski" Andrzeja Leszczyńskiego oraz na biografię Simone de Beauvoir autorstwa Kate Kirkpatrick. Zamierzam kontynuować intensywne czytanie esejów Olivii Laing, nieodkrytej jeszcze w Polsce brytyjskiej autorki, która jest mi niesamowicie bliska. Poza tym na pewno zabiorę się za najnowszy, czekający jeszcze na polski przekład kryminał Camili Grebe, autorki, która z każdą kolejną książką udowadnia, że nadal istnieje coś takiego jak kryminał wciągający i bardzo inteligentny (swoją drogą polecam jej "Łowcę cieni" – to doskonała, bardzo feministyczna powieść, która dostała w Szwecji sporo nagród i wzbudziła zachwyt krytyków). Mam jeszcze sporo innych planów czytelniczych i wiem, że zrealizuję je bez problemu, bo w wakacyjnych planach mam intensywną pracę nad moją własną książką i czytanie, czytanie, czytanie: na pomoście, koło domu i na sycylijskiej plaży.

Magdalena Witkiewicz, ostatnio ukazał się pierwszy jej thriller "Wizjer"

W tym roku przede wszystkim planuję mieć letnie wakacje. Do tej pory bywało z tym różnie. Zwykle w otoczeniu bombek i Mikołajów z porcelany, słuchając kolęd, gdy na zewnątrz słońce i upał, pisałam książkę, która miała być wydana na święta. Tym razem naprawdę planuję skończyć pracę do 15. lipca i robić nic! To znaczy robić to, na co czekałam przez cały rok. Przede wszystkim pojadę na Kaszuby. Mam tam drewniany domek nad jeziorem i od zawsze kwintesencją odpoczynku było dla mnie siedzenie na tarasie i wpatrywanie się w polną drogę, która prowadzi nad jezioro. To miejsce jest moim miejscem na ziemi.

Gdy siadam w fotelu na tarasie i opieram nogi o balustradę, w dłoni trzymam kubek z kawą, czuję, że właśnie na to czekałam cały rok. Ostatni czas był bardzo intensywny, więc zamierzam teraz trochę zająć się sobą. Wstawać rano, chodzić wcześniej spać, medytować na pomoście i praktykować jogę. Po prostu slow life! Bardzo jest mi to potrzebne. Zabieram ze sobą cały ogromny stos książek oraz trzy czytniki. Mam empik go, legimi – zatem na pewno coś wybiorę, a gdy będę spacerować i znudzi mi się śpiew ptaków (czy to w ogóle może się znudzić?) jest też storytel, a w nim książki do słuchania. Na moim książkowym stosiku już leży Agnieszka Maciąg i jej najnowsza książka "Dobrostan", "Czuła Przewodniczka" Natalii de Barbaro, "Klub 5 rano" Robina Sharmy. Mam też zaległości w powieściach Stephena Kinga, Wojtka Chmielarza i Magdy Stachuli. Na kolejnym stosiku czeka Ania Niemczynow, Marcel Moss i Tomasz Betcher.

Naprawdę stosy są ogromne, na czytnikach również wiele książek w kolejce, chyba moje wakacje powinny trwać pół roku. Gdy już się zmęczę tym odpoczywaniem, chciałabym pojechać gdzieś dalej. Ostatnio marzę o Lizbonie. Chciałabym zapakować rodzinę w samolot i polecieć do Portugalii. Tam nie wynajmować samochodu, a po prostu podróżować pociągami, autobusami, komunikacją miejską zwiedzać, zwiedzać i poczuć klimat. Chyba tęsknię za podróżami, przecież ostatnio wszyscy musieliśmy z nich zrezygnować. Pojechałabym też gdzieś nad ciepłe morze (jak widać da się to połączyć z Lisboną). Gdy moje dzieci były małe, mówiły, że chcą jechać na wakacje "do hotelu". Ciepłe morze (bo Bałtyk wolę zimą, gdy morsuję i gdy ludzi jest zdecydowanie mniej), basen, leżak i znowu książka.

Zatem jak widać, moje wakacje – niezależnie gdzie, byle z książką! Sama nie mogę się
już doczekać!

Fot. Roman Krugliński

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij