"Buntownik z powodu”. Historia T-shirtu
W garderobie robotników i marynarzy
Zanim jednak T-shirt stał się jednym z najbardziej pożądanych elementów garderoby na co dzień, pojawienie się w nim publicznie byłoby raczej nieprzyzwoite. Otóż pierwotnie był on noszony tylko i wyłącznie jako część męskiej bielizny. Z początku jako jednoczęściowy kombinezon zapinany na guziki, tzw. union suit, a następnie, od 1902 roku, jako podkoszulek obowiązkowo zestawiony z kalesonami.
- Bez agrafek, bez guzików, bez igieł, bez nici - polecała męską bieliznę popularna firma Cooper Underwear Company, podkreślając, że jest to najlepszy wybór dla kawalerów. Ciepłe i praktyczne koszulki szczególnie przypadły do gustu robotnikom, marynarzom i żołnierzom. Z czasem na rynku zaczęły pojawiać się coraz to nowsze modele - wełnę zamieniono na bawełnę, kołnierzyk obszyto lamówką, a rękaw wyraźnie skrócono. W efekcie, w 1938 roku T-shirt coraz bardziej zaczął przypominać projekty, które znamy obecnie. Kilka lat póżniej, a dokładnie w 1942 roku, w męskiej garderobie pojawił się model koszulki o nazwie T. Type, specjalnie dedykowany żołnierzom amerykańskiej marynarki wojennej. To właśnie w tym czasie koszulka o kroju przypominającym literę T na dobre zadomowiła się w męskiej garderobie.
T-shirt staje się cool
Z fajnym i modnym ubraniem T-shirt zaczął kojarzyć się dopiero wtedy, gdy pojawił się na dużym ekranie, za sprawą takich filmów jak "Tramwaj zwany pożądaniem" (1951), "Dziki" (1953) czy "Buntownik bez powodu" (1954).
Niejeden nastolatek chciał wyglądać jak James Dean czy Marlon Brando. Niejedna dziewczyna marzyła o szalonej przejażdżce na motorze z rockandrollowym chłopakiem. Wizerunek buntownika w T-shircie zyskał jednak na sile dopiero w kolejnych dekadach, kiedy na koszulkach pojawiły się nadruki.
Choć hasła na T-shirtach zaprezentowano w Stanach Zjednoczonych już w 1948 roku, przy okazji kampanii prezydenckiej Thomasa Deweya (slogan brzmiał: "Dew it with Dewey"), to jednak prawdziwa rewolucja nastąpiła w latach 60. wraz z wynalezieniem atramentu o nazwie plastizol. To właśnie dzięki niemu nadruki na koszulkach były bardziej trwałe. Od tej pory T-shirty zamieniły się w manifesty poglądów i tablice reklamowe.
Punkowy potencjał koszulek z hasłami odkrył w latach 70. słynny duet: Vivienne Westwood i Malcolm McLaren. Prowokacyjne slogany i nadruki idealnie wpisywały się w charakter mody proponowanej przez niepokornych artystów. Prawdziwy szał na slogany miał się jednak dopiero rozpocząć.
Koszulki, które mówią, co myślą
W latach 80. kontrowersyjne hasła na koszulkach zaczęły być kojarzone z nazwiskiem brytyjskiej projektantki Katharine Hamnett. Zainspirowana nagłówkami z tabloidów tworzyła slogany, których nie sposób było nie zauważyć.
Jednym z pierwszych pomysłów Hamnett był T-shirt z gigantycznym nadrukiem "Choose Life", w którym na planie teledysku "Wake Me Up Before You Go-Go" pojawili się członkowie słynnej grupy Wham! Hasło, które ujrzało światło dzienne w 1983 roku, miało zwrócić uwagę na problem związany z uzależnieniem od narkotyków i samobójstwami.
Wśród innych popularnych sloganów, które zamieściła na swoich koszulkach Katherine Hamnett znalazły się również nadruki, takie jak m.in. "Education Not Missiles" ("Edukacja, nie pociski"), "I Love CSP" ("Kocham skoncentrowaną energię słoneczną"), "Worldwide Nuclear Ban Now" ("Zakaz broni nuklearnej na świecie - teraz"), "Save Africa" ("Chrońmy Afrykę") czy "Use A Condom" ("Używaj kondoma").
Najpopularniejszym hasłem z koszulki Hamnett, był jednak nadruk „58% Don’t Want Pershing”. W T-shircie z takim właśnie napisem brytyjska projektantka pojawiła się na spotkaniu z Margaret Thatcher w 1984 roku, by w ten sposób zaprotestować przeciwko amerykańskim pociskom Pershing, które umieszczono na terenie Wielkiej Brytanii.
Nie minęło wiele czasu, a pomysł projektowania T-shirtów z nadrukami podchwycili też inni projektanci. Niestety, w większości przypadków nie wykorzystali oni potencjału tego rodzaju projektów. „Umieszczali bezmyślne slogany.
A T-shirt dawał szansę na przekazanie wiadomości, które można odczytać z odległości 35 stóp, w tym na tematy objęte tabu. Być może takie T-shirty same w sobie nie zmieniały niczego, ale napisane na nich deklaracje skłaniały innych do myślenia” - krytykowała branżę modową Hamnett.
Pokaż mi swój T-shirt, a powiem Ci, kim jesteś
Dziś trudno sobie wyobrazić garderobę, w której nie znajdziemy ani jednego T-shirtu. Stał się on nie tylko jednym z najpopularniejszych elementów codziennego ubioru, ale też świetnym narzędziem do wyrażania swoich poglądów, zainteresowań czy muzycznych preferencji.
Jak powiedział o nim kiedyś Dennis Nothdruft, kurator londyńskiego Fashion and Textile Museum, T-shirt to "czyste płótno, które podkreśla przynależność do określonego ruchu kulturowego czy plemienia".
- Jest prosty…i w swojej podstawowej formie nie podlega określonej płci. To najbardziej demokratyczna odzież, w najczystszej postaci.