fot. Adobe Stock
Podziel się:
Skopiuj link:

Złoty wiek – czyli dlaczego tęsknimy za tym, co było kiedyś?

Nikt nie kupuje zabytkowego telewizora, lodówki czy telefonu komórkowego. Dlaczego zatem samochody sprzed lat poruszają w nas jakieś magiczne struny, grające romantyczną muzykę minionych czasów i transportu, który pod każdym możliwym, obiektywnym względem, był gorszy niż to, czym dysponujemy obecnie? Na czym polega nieodparty urok analogowej, ręcznie robionej maszynerii napędzanej benzyną? Czy chodzi wyłącznie o wygląd czy o coś jeszcze?

Każda epoka ma swój "złoty wiek". Czas, do którego rozmarzeni dyskutanci odnoszą się zazwyczaj bez specjalnego zastanowienia, wzdychając nostalgicznie – "Ech, kiedyś to było!"

Temat ten poruszył zresztą kilka lat temu Woody Allen, w filmie pt. "O północy w Paryżu". Dla granego przez Owena Wilsona pisarza o imieniu Gil takim "złotym czasem" był Paryż dwudziestolecia międzywojennego. Gdy w kawiarniach upijali się Ernest Hemingway, Francis Scott-Fitzgerald, Salvador Dali, a nad wszystkim czuwało czujne oko Gertrudy Stein. Miasto pulsujące jazzem, pełne rozmów o abstrakcyjnej sztuce, która zrywała z figuratywnymi reprezentacjami portretowanych obiektów czy zjawisk.

Dla poznanej przez Gila podczas podróży w czasie do Paryża lat 20 XX w. tajemniczej Adrianny "złotym wiekiem" w historii miasta był natomiast okres "Belle Époque". Namalowany delikatnymi pociągnięciami pędzla impresjonistów, opisywany wierszami Baudelaire'a i Rimbauda, "spotykający się" w kabarecie Moulin Rouge. Jedyne co łączyło obydwa te światy to, jak to w Paryżu, lejący się strumieniami szampan i… wyidealizowane postrzeganie miasta przez bohaterów. Marzących o życiu w jakiejś lepszej, szlachetniejszej, mniej skomplikowanej rzeczywistości niż ich własna.

Podobnie jest z miłośnikami samochodów. Chociaż okoliczności są niejako inne. Patrząc obiektywnie – poza wyglądem – praktycznie każdy samochód, który ma więcej niż pięć lat, jest po prostu gorszy niż to, co oferowane jest obecnie w salonach. Bardziej zawodny, choćby z racji wieku, mniej bezpieczny i prawdopodobnie też… spalający więcej benzyny. A jednak samochody zabytkowe są nie tylko coraz częstszym tematem rozmów, także wśród ludzi, którzy niespecjalnie się motoryzacją interesują, ale także jedną z najpopularniejszych "inwestycji alternatywnych", bo ich wartość, szczególnie tych wyjątkowo rzadkich i pięknych, nieustannie rośnie.

Ten czysto materialny aspekt nie jest bez znaczenia, bo jest właśnie ściśle związany z naszym romantycznym postrzeganiem starszych, bardziej "analogowych" maszyn. Dlaczego odwracamy się na widok przejeżdżającego zabytku? Dzieje się tak z kliku względów i nie wszystkie są wyłącznie związane z bezrefleksyjną nostalgią.

Źródło: APART

Po pierwsze, samochody te są nieodłączną częścią naszej kultury. I to nie tej, która zrozumiała jest wyłącznie dla garstki intelektualistów, ale także tej masowej (czyli popkultury). Znamy je z ulubionych seriali, filmów, teledysków i reklam. Znamy je, bo na naszych ekranach poruszali się nimi porucznik Frank Bullitt, najsłynniejszy agent jej Królewskiej Mości – James Bond, policjanci z Miami, detektywi z serialu "The Persuaders" czy Brigitte Bardot w filmie "I Bóg stworzy kobietę". Zresztą… niektóre filmy takie jak "Gran Torino" czy, nie przymierzając, "Garbi super bryka" wprost nazwane są od danego modelu auta, a sceny pościgów z filmów takich jak "Włoska Robota" inspirują nas do dziś.

Poniekąd dlatego możemy te dzieła sztuki na kołach, wyjątkowe z różnych względów – osiągów, designu, unikalnych rozwiązań inżynieryjnych – lepiej zrozumieć niż fin de siècle’ową poezję czy abstrakcyjną sztukę. Szczególnie że każdy, kto nie mieszka w środku amazońskiej dżungli, miał w życiu z samochodem styczność. Większość z nas ma prawo jazdy. Widzimy samochody na co dzień i przede wszystkim mamy związane z nimi własne wspomnienia.

Choćby takie prozaiczne, z dzieciństwa, z powrotów z rodzicami od znajomych i zasypiania na tylnym siedzeniu czy pierwszego, wakacyjnego wypadu za granicę. Dla kogoś takim samochodem ze wspomnień jest dziś "duży" Fiat 125, dla innej osoby, w innym wieku, z innego zakątka globu, może nim być Oldsmobile 88 z 1955 r. Dokładnie taki, jakim podjeżdżają bohaterki najnowszej, świątecznej reklamy Apartu. Dostojny, dwukolorowy sedan, ociekający chromem, pełen wysmakowanych detali.

Po drugie starsze samochody podobają nam się, bo powstały w czasach, kiedy projektantów nie wiązały żadne, wpływające na wygląd, przepisy dotyczące bezpieczeństwa. To właśnie dlatego taki 1955 Oldsmobile 88 (w USA podaje się zawsze wiek pojazdu, bo modele różnią się często znacząco pomiędzy jednym a drugim rokiem produkcji) może się tak bardzo różnić od Citroëna DS czy Mercedesa 190SL z tego samego roku. Podczas gdy dzisiaj większość samochodów wygląda właściwie tak samo.

Testy zderzeniowe oraz wymogi dotyczące ochrony pieszych sprawiają, że przypominająca naddźwiękowy samolot, umieszczona na masce Oldsmobile'a ozdoba – wyrażająca optymizm amerykańskiego mocarstwa w powojennej erze atomu, w której wszystko wydawało się Amerykanom możliwe, a podbój kosmosu był tuż, tuż – nie mogłaby dzisiaj być wprowadzona do produkcji.

Dodajmy do tego często ręczną produkcję i montaż, które są niejako bardziej szlachetne, bo bardziej osobiste niż w przypadku nowoczesnego wozu, zbitego gdzieś w fabryce przez anonimowego robota.

Czy nie fajniej wyobrazić sobie, że nasz samochód złożył jakiś Bill, Tom czy Pierre? Oraz to, że są to nadal właściwie w pełni funkcjonalne maszyny, które poza byciem przepięknymi rzeźbami na kołach, nadal służą przemieszczaniu się – mają więc funkcję, której rzeźba nie ma – wciąż są emanacją naszego osobistego pragnienia wolności, wyrażanej przez dalsze, szybsze i łatwiejsze podróże niż te, które jesteśmy w stanie odbyć na piechotę.

Jest jeszcze jedno. Gdy prowadzimy starsze samochody, musimy być skupieni. Mniej precyzyjne układy kierownicze, gorsze hamulce, starego typu skrzynie biegów, czasem bez tzw. synchronizatorów – to wszystko wymaga naszej atencji. Jesteśmy zaangażowani w proces jazdy, słuchamy, czy wszystko pracuje, jak powinno, skupiamy się na drodze, bo to my jesteśmy jedynym systemem bezpieczeństwa. To tworzy dodatkową więź z przedmiotem, którego część chwilowo stanowimy.

Jednocześnie odczuwamy satysfakcję. I to na wielu poziomach. Najpierw sfera wyobrażeń – jadąc takim samochodem, możemy poczuć się jak bohater filmowy, serialowy czy jak bohaterki filmu APART.

Potem dochodzi zadowolenie z mechanicznego współgrania z maszyną – każdej poprawnie wykonanej zmiany biegów, tego, co odczuwamy przez bardziej bezpośredni, często pozbawiony wspomagania układ kierowniczy czy mniej wyrafinowane podwozie. Chociaż zabytek potrafi też rozpieścić, szczególnie jeśli jest amerykańskim krążownikiem szos, takim, który już w latach 50. posiadał klimatyzację, automatyczną skrzynię biegów czy opcjonalne, elektrycznie otwierane szyby.

Co jednak najważniejsze. I tu chyba jest sedno – przez swoją niedoskonałość samochody zabytkowe wydają nam się bardziej… ludzkie. Tak jakby posiadały cechy charakteru. Wygląd to więc jedynie małe kryterium, którym kierujemy się przy zakupie, a ich "zachowanie" to powód, dla którego je kochamy. Samochód, który nagradza podczas jazdy krętą, alpejską drogą, a jest koszmarnym kompanem podczas jazdy na dłuższe dystanse, będzie bardziej przypominał nam nas samych – nam też przecież nie wszystko zawsze pasuje. A na pewno bardziej niż współczesne auto, które poradzi sobie równie dobrze z każdym zadaniem i jest przez to, po prostu, nudne.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij