fot. Archiwum prywatne
Podziel się:
Skopiuj link:

Założycielki marki The Odder Side: Fundamenty naszej przyjaźni są bardzo mocne

- Początkowo w The Odder Side same odpisywałyśmy na wszystkie maile, we dwie szukałyśmy materiałów, ogarniałyśmy produkcję, a potem obsługiwałyśmy zamówienia i pakowałyśmy wysyłki. Co więcej, my nawet w naszym pierwszym sklepie stałyśmy za kasą! Obowiązków więc, jak widać, było sporo, a nam bardzo zależało, żeby wszystko wyszło jak najlepiej - mówi Brygida, współzałożycielka marki.

Weronika Płocha: Jest w biznesie miejsce na prawdziwą babską przyjaźń?

Brygida: Myślę, że my jesteśmy dobrym dowodem, że miejsce na przyjaźń jak najbardziej jest. Tak naprawdę nasz biznes powstał dzięki temu, że my się zaprzyjaźniłyśmy i poczułyśmy, że pasujemy na tyle do siebie charakterem, że damy radę stworzyć biznes. Nie konkurujemy, wspieramy się i współpracujemy. Na polskim rynku zresztą jest w sumie wiele dziewczyn, którym bardzo kibicuję (a one kibicują nam) i bardzo mnie cieszą ich sukcesy. To budujące i po prostu fajne.

Justyna: Ja mogę jeszcze powiedzieć z perspektywy, takiej już prawie ośmioletniej, kiedy prowadzimy wspólnie firmę i przyjaźnimy się. Ważne jest takie przyzwolenie na łączenie przyjaźni i biznesu, czasem bywało tak, że nie potrafiłyśmy rozmawiać o rzeczach, które nie były związane prowadzeniem marki. Często jednak wracamy do wspomnień, początków i po prostu spędzamy miło czas. Biznes nas zbliża, ta relacja ma swoją dynamikę, która jest bardzo zmienna i płynna. Czasem trzeba po prostu zaakceptować, że można być od siebie troszeczkę dalej w kontekście momentu w życiu. My mamy w sobie dużo zrozumienia i akceptacji tego, co jest, a wspólny biznes funkcjonuje jak relacja – jeśli jest toksycznie, jest źle, jeśli miło, to idzie dobrze. Fundamenty naszej przyjaźni są bardzo mocne.

Między życiem prywatnym a pracą na własny rachunek granica bywa cienka. Jak sobie radzicie z zachowaniem równowagi? Mając rodziny, chcąc mieć czas dla siebie i nie będąc non stop "pod mailem"?

Brygida: Myślę, że na początku miałyśmy rzeczywiście tutaj lekki problem, żeby to jakoś dobrze zrównoważyć. Wydaje mi się też, że było tak dlatego, że jak się coś zaczyna i chce, żeby od początku to dobrze funkcjonowało, to człowiek poddaje się temu całkowicie, poświęca cały swój czas. Początkowo w The Odder Side same odpisywałyśmy na wszystkie maile, we dwie szukałyśmy materiałów, ogarniałyśmy produkcję, a potem obsługiwałyśmy zamówienia i pakowałyśmy wysyłki.

Co więcej, my nawet w naszym pierwszym sklepie stałyśmy za kasą! Obowiązków więc, jak widać, było sporo, a nam bardzo zależało, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. Do tej pory, muszę przyznać, temat pracy przeplata się z tematami prywatnymi, z rzeczami które się u nas dzieją – my to z Justyną kochamy. Dość mocno żyjemy firmą, ale doszłyśmy aktualnie do takiego momentu, że pozwalamy sobie naprawdę odpuścić i cieszyć się wolną głową np. wyjeżdżając na wakacje czy na kolacji z przyjaciółmi.

Pewnego rodzaju wolność dla głowy jest na pewno wynikiem Waszego impetu rozwojowego. Teraz od odpisywania na maile i obsługi zamówień macie swoich ludzi. Ile osób w tym momencie liczy Wasza marka?

Justyna: Faktycznie jest tak, że jesteśmy w momencie, w którym firma jest już rozbudowana zespołowo. W samym biurze pracuje dwadzieścia osób, więc wyobraź sobie jak duży mamy team. Nie mogę jednak powiedzieć, że "firma robi się sama", bo dwadzieścia osób na pokładzie, to w zasadzie 20 razy więcej pytań. Każdy ma oczywiście swoje zadania, określony cel, ale też super dużą odpowiedzialność. Dziś jest w prowadzeniu naszej firmy dużo planowania, logistyki, rozwiązywania różnych problemów, jest w gruncie rzeczy trudniej.

Kiedyś, na początku, miałyśmy więcej czasu i przestrzeni na kreatywną stronę prowadzenia biznesu. Jest presja, bo jesteśmy odpowiedzialne za ludzi, za satysfakcję rzeszy naszych klientek. Same rzucamy sobie wyzwania np. otwarcia sklepów zagranicą (nie mogę jeszcze powiedzieć, żeby wszystko tam działało niesamowicie i jest to jedno wielkie pasmo sukcesów). Każdy, absolutnie każdy z tych elementów wymaga ogromnej ilości pracy, zaangażowania i inwestycji, a to wszystko razem jest super trudne. Wspieramy się jednak mocno z Brygidą i staramy się sobie radzić. .

Brygida: Sześć lat temu miałyśmy dwóch pracowników, skala jest nieporównywalna. Dla nas takim przełomowy moment nastąpił jakieś dwa lata temu, kiedy zaczęłyśmy się mierzyć z dużym biznesowym organizmem, musiałyśmy stworzyć zespół na poważnie, oswoić się z nową rzeczywistością. Proces trwa.

Patrząc na te lata z perspektywy – czy kobietom w biznesie jest trudniej?

Brygida: My akurat miałyśmy duże szczęście do ludzi – pierwszych konstruktorów, pierwszych dostawców materiałów. Wszyscy oni bardzo nas wspierali, no może poza jednym właścicielem szwalni, który powiedział nam, że "takich dziewczyn jak my dwie chcących założyć modową markę to ona ma tu na pęczki co tydzień i wiele już było takich pomysłów". Takie głosy od czasu do czasu się pojawiały, ale w większości spotykałyśmy się z chęcią pomocy, otwartością na nasze pomysły i po prostu chęcią pomocy i pracy z nami. Wydaje mi się więc, że sam fakt bycia dziewczynami nie przysporzył nam aż tak wielu trudności. Na szczęście też bardzo wiele się zmienia na rynku i kobiece biznesy zdobywają jeszcze większy szacunek, są odbierane na poważnie. Strasznie mnie cieszy trend zakładania własnych firm wśród kobiet, ich odwaga w realizacji siebie na własnych warunkach. Oby zmierzać tylko w tym kierunku.

Udało wam się zdobyć ogromną społeczność wokół marki i lojalność klientek, a to kluczowe, żeby stworzyć lovebrand. Skąd wiecie, czego pragną Polki?

Justyna: Zdecydowanie nie opierałyśmy się nigdy na jakichkolwiek badaniach, które jak wiem, przeprowadzają wszystkie możliwe firmy na świecie czymkolwiek się nie zajmują. My po prostu działyśmy intuicyjnie. Mając te dwadzieścia pięć lat pomyślyłam sobie, że brakuje nam różnych rzeczy w naszej szafie, takich ładnych ubrań w zasięgu naszych portfeli.

Potrafiłam znaleźć piękną sukienkę, pasującą do naszej stylistyki (którą to stylistykę mamy dziś w The Odder Side), ale to była sukienka za kilka tysięcy euro dostępna na Net-a-porter (sklep online z markami luksusowym przyp.red.). Naszym z Brygidą marzeniem stało się stworzenie takiej linii ubrań, w której wszystko ze sobą współgra, niezależnie od sezonu i nie kosztuje kroci. Miała przez nie przemawiać naturalność, prostota, jakość i ponad sezonowość. A dlaczego dziewczyny nas lubią? Po prostu robimy piękne produkty (śmiech).

I mówię to serio, bo gdyby produkt się sam nie bronił, to nie pomogłyby mu nasz PR, sesje modowe, które wymyślamy wokół niego. Jasne, że Brygida ma totalnie oko, pracowała przez wiele lat jako stylistka, więc potrafi robić przepiękne sesje, artystyczne. I to na pewno też pomaga. Wkładamy we wszystko serce i mamy z tego super frajdę - dziewczyny po prostu nam wierzą.

Szaleje pandemia, a to trudny czas dla biznesów. Wy jednak nie przestajecie działać i się rozwijać, również poza naszym krajem. My kobiety chyba po prostu mamy to w genach – nieustępliwość. Lubicie podejmować ryzyko?

Justyna: Myślę, że to ryzyko, o którym mówimy to jest takie bezpieczne ryzyko. Zawsze staramy się przygotować wcześniej do nowego rynku, wybadać na ile się da. Tak otworzyłyśmy sklep w Amsterdamie. I tak też zaczął działać sklep w Paryżu. Dawałyśmy się też poznać tamtejszym dziewczynom za pomocą Instagrama. Nie jest cały czas tak różowo. Przez obostrzenia mierzymy się z różnymi problemami, mamy dodatkowe utrudnienia np. znasz holenderski sklep był zamknięty cały grudzień, a to przecież kluczowy moment na zakupy.

Później w styczniu sklepy w Holandii były otwarte tylko przez kilka godzin, ale mało kto miał humor na shoppingi, jeśli wszystko inne wokół, w tym knajpki, było pozamykane. Musiałyśmy mocno się spiąć, trzeba było utrzymać naszych pracowników na miejscu. To ogromne wyzwanie, żeby teraz się tam utrzymać. Ale z kolei sezon letni dla The Odder Side w Amsterdamie czy Paryżu był super. Czekamy na lepsze czasy, zbroimy się w cierpliwość. Ludzie, którzy z nami pracują są naszym priorytetem, musimy problemy brać na klatę i już. Działamy na miarę naszych możliwości i ryzyko też jest na podejmowane na ich miarę.

Teraz trochę prywaty – skąd wziąć w sobie żyłkę do biznesu? Takie rzeczy wynosi się z domu?

Brygida: Wydaje mi się, że możliwość podpatrywania w domu jak się prowadzi biznes, daje dużo. Jak się ten biznes mierzy, jakie mogą być przeciwności, jak się z nich wychodzi tak, aby się nie zniechęcić. Z drugiej strony dużo trzeba się uczyć samemu, rozwijać jako szef. To na przykład było dla mnie, nie ukrywam, duże wyzwanie. Jak delegować sprawnie obowiązki i nie brać wszystkiego na siebie. Tak więc domowa baza wydaje mi się bardzo fajna, ale nie jakaś konieczna, że bez tego ani rusz.

Justyna: U mnie w domu temat biznesu, jego prowadzenia, zawsze istniał i myślę, że w dużej mierze byłam wychowywana w taki sposób, żebym była świadoma pieniędzy. Odkąd pamiętam, mniej więcej od siódmego roku życia, dostawałam 2 czy 5 złotych na tydzień i miałam tym sobie zarządzać. Później z wiekiem, tygodniówki rosły, a ja uczyłam się oszczędzać. Jeśli o czymś marzyłam, np. o kupnie królika, musiałam uzbierać sobie na jego klatkę, jedzenie, na wszystko. Rodzice mnie zachęcali, przekonywali, że warto sobie odkładać na realizację planów.

Taki model gospodarki pieniężnej miałam wpajany od małego, a moi rodzice dużo też o tym rozmawiali. Pieniądze to też był model nagradzania za osiągnięcia np. w zależności od dobrych ocen. Dostawałam takie wyzwania – czerwony pasek na świadectwie to wymarzone rolki albo obóz letni. Oczywiście później, kiedy byłam nastolatką, nie było już tak łatwo moim rodzicom z tymi wyzwaniami (śmiech).

A poza pracą czym zajmujecie myśli? Co robicie w wolnych chwilach?

Justyna: Brygida na pewno wyczerpuje wtedy cały limit wydarzeń kulturalnych w Warszawie i okolicach. Ona jest na każdym koncercie, festiwalu filmowym, spektaklu w teatrze. Czasem zazdrość mnie zżera. Ja w tym czasie jestem głównie z dzieciakami i Kubą (Kuba Przygoński, mąż Justyny, jest kierowcą rajdowym przyp.red.) i staramy się rodzinnie zagospodarować dzień.

Brygida: Mamy dość duże i bardzo fajne grono przyjaciółek, z którymi kochamy spędzać czas. Mamy dość regularne babskie spotkania, choć wiem, że ani mój mąż ani Justyny aż tak bardzo nie kochają tych naszych spotkań (śmiech). To nas relaksuje, wspólne kolacje, plotki, wino.

Justyna: Ja też bardzo lubię sport, zmęczenie się jest dla mnie ujściem stresu i różnych emocji. A jeśli chodzi o te spotkania z przyjaciółkami, to uważam, że to jest naprawdę super miłe i dla mnie to bardzo dużo znaczy, bo nasze przyjaciółki bardzo często wybierają na spotkania ubrania The Odder Side. A przecież nikt nie każe im tego robić (śmiech). Czasem się zastanawiam czy któraś z nas znów będzie ubrana tak samo, bo postawiła na identyczną sukienkę. Takie nasze małe przyjemności (śmiech).

Trzymam kciuki za was, wasze projekty i dziękuję za rozmowę.

Nazywamy się Justyna i Brygida, nasza historia rozpoczyna się w Warszawie, gdzie powstała marka The Odder Side. Jako dwie beztroskie dziewczyny zaprzyjaźniłyśmy się podczas pracy w redakcji magazynu o modzie. Pomysł założenia marki The Odder Side narodził się podczas jednej z wielu naszych rozmów na Facebooku, w czasie której wyrażałyśmy swoją miłość i pragnienie do posiadania ubrań, które sprawiają, że kobieta czuje się silna i piękna.

Praca z najlepszą przyjaciółką to spełnienie wszelkich marzeń. Mieć kogoś przy swoim boku, kto zawsze cię wspiera i kto wie, w jaki sposób cię dopingować, kiedy tego potrzebujesz – to najlepszy prezent od wszechświata. Wiemy kiedy druga z nas potrzebuje kawy, a kiedy wina. Niesamowicie doceniamy to jakie szczęście mamy będąc razem na tej drodze.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij