fot. Getty Images
Podziel się:
Skopiuj link:

Yayoi Kusama: Zamieszkała w szpitalu psychiatrycznym, by móc żyć i malować

Do lustrzanych pokoi japońskiej 92-letniej malarki od dekad ustawiają się kolejki. Milenialsi uznali ją za "swoją", Andy Warhol oparł osobisty sukces na jej sztuce, a sama Yayoi Kusama zaproponowała prezydentowi Nixonowi seks w zamian za wycofanie wojsk z Wietnamu. A to dopiero początek tej fascynującej historii.

Najpierw jeden fiołek podniósł nieśmiało pochyloną główkę. Chwilę potem dołączyły do niego drugi, piętnasty i dziewięćdziesiąty. Nie minęła chwila, jak wyrwały z ziemi korzonki i zaczęły gonić małą Yayoi. A ta brała wtedy nogi za pas i z krzykiem biegła do domu. Wyjmowała spod pachy kartki papieru i malowała na nich kwiaty, przed którymi jakimś cudem zdołała przed chwilą uciec. Albo kropki. Dużo kropek. Nie był to sen, nie była to bajka.

Yayoi Kusama przyszła na świat w 1929 roku w Matsumoto w prefekturze Nagano. Od najmłodszych lat cierpiała na halucynacje i ataki paniki. A że urodziła się w zamożnej rodzinie, która utrzymywała się z uprawy i sprzedaży w całej Japonii odmian fiołków, peonii czy cynii, przesiadywała na polach kwiatów. Mimo że rośliny często ją atakowały, co stało się dla dziewczynki uciążliwe. W swojej biografii tak to wspomina po latach: "Myślałam, że tylko ludzie mogą mówić, byłam zdziwiona, że fiołki przemówiły, że używają słów. Tak bardzo się bałam, że ze strachu trzęsły mi się nogi". Po latach lekarze psychiatrzy, którzy z lubością pracowali nad przypadkiem artystki, tłumaczyli jej zaburzenia traumami z dzieciństwa.

Źródło: Getty Images

Czerwone kropki, falliczne przykrości i babcine dynie

To małżeństwo od początku nie miało sensu. Było aranżowane w ten nieszczęśliwy sposób, że pochodzący z uboższej od wybranki rodziny ojciec Yayoi, według tradycji, musiał przyjąć nazwisko żony. Z urażoną męską dumą trudno było dyskutować. Ojciec chadzał więc na spotkania z innymi kobietami, konsumując je często i ochoczo. Ze zdradami nie dawała sobie rady matka, która zrozpaczona i bezsilna kazała śledzić ojca kilkuletniej córce. Gdy ta wracała z informacjami obrywała od matki, która skupiała na dziewczynce całą swoją złość.

Nie tylko wtedy zresztą. Nienawidziła Yayoi malującej. Uważała, że jej jedyną właściwą drogą była nauka etykiety i dobre, zaaranżowane małżeństwo. Dobre, czyli bogate. Szczęście się nie liczyło. Darła więc w furii rysunki, cięła płótna. Yayoi patrzyła na to wszystko i się bała. Widziała ojca z innymi kobietami podczas stosunków, więc seks już na zawsze miał wzbudzać w niej niechęć i obrzydzenie – z tym radziła sobie już jako dorosła tworząc falliczne rzeźby, jak sama je nazywała – "miękkie".

Źródło: Getty Images

Jakby tego było mało, matka nastawiała ją przeciwko chłopcom, wmawiając kilkulatce, że nigdy nie może się z nimi przyjaźnić. W dorosłym życiu artystka próbowała, raz wychodziło jej lepiej, raz gorzej. Ale zawsze były to sytuacje stresowe, które zamalowywała kropkami. Malowała, co łagodziło szok. Sztuka stała się lekiem na zaburzenia psychiczne, halucynacje i rzeczywistość. Wtedy też namalowała pierwszą dynię. Tę, która rosła w ogrodzie jej babci. Tę samą, która do niej przemówiła. Podobnie jak fiołki, choć na szczęście nie miała zamiaru gonić Yayoi. Kilkadziesiąt lat później dynie Kusamy warte są miliony dolarów.

Jakby traum było niewystarczająco, jako 13-latka została zmuszona do pracy w fabryce produkującej spadochrony dla żołnierzy. Koszmar wojny był w jej życiu obecny na równi z koszmarem domowym. Yayoi intensywnie odreagowywała, malując każdego wieczora nawet po 70 akwareli. Kilka lat później stwierdziła: "dość". I podjęła decyzję, na którą żadna Japonka w tym czasie by się nie odważyła.

To jest Ameryka: seks z Nixonem, hipisowskie tripy

"Georgia, co mam robić? Jak poradzić sobie w nowojorskim świecie sztuki?", pytała w liście niespełna 30-letnia Kusama swoją idolkę, Georgię O’Keeffe. Był 1957 rok, a ku zdziwieniu tradycyjnego japońskiego społeczeństwa, dziewczyna zabrała się i wyjechała z zaszytymi w sukience kilkuset dolarami, 60-cioma jedwabnymi kimonami i kilkoma rysunkami. Miały pomóc jej przetrwać w nowym państwie. Odpowiedź od Georgii nadeszła, mało wylewna, lecz zachęcająca. "Próbuj i się nie poddawaj”. "Dobrze", pomyślała. I jak pomyślała, tak też zrobiła.

Źródło: Getty Images

Nie było łatwo, ale Yayoi radziła sobie jak mogła. Na targach zbierała odkrojone głowy ryb, żeby móc ugotować na nich potem zupę. Wkrótce jednak miały nastąpić pierwsze sukcesy. Zainteresowali się nią nie tylko krytycy, ale i inni artyści. Kusama przez chwilę poczuła się ważna. W 1963 roku w przestrzeni wystawienniczej zmultiplikowała swoją twarz, malując ją różnymi kolorami i rozwiesiła na ścianach w formie tapety. Warhol był pod wrażeniem. "Jak to zrobiłaś, Yayoi?", pytał zachwycony. Zachwycony do tego stopnia, że – jak twierdzi Kusama – ukradł jej pomysł i kilka lat później przywłaszczył go sobie. Bo z kim dziś kojarzą się wielokrotnie wydrukowane kolorowe portrety? Warhol nie był jedyny. W "miękkich rzeźbach" zaczął specjalizować się Oldenburg. Nawet kompulsywnie stawiane kropki przejął mężczyzna – Keith Haring. I co? Matka nie miała racji, mówiąc, że od mężczyzn trzeba trzymać się z daleka? Miała. A jakże.

Zrezygnowana Yayoi, pogrążona w depresji, postanowiła odebrać sobie życie i wyskoczyć z okna pracowni. Zrobiła to. Uratował ją stojący dokładnie w miejscu upadku rower. Na szczęście, bo Kusama dopiero miała pokazać na co ją stać. Seks nadal obrzydzał artystkę, ale na jej drodze stanął Joseph Cornell, amerykański artysta wizualny, zainspirowany surrealistami prekursor asamblażu. Był dobrze po 50., nadal mieszkał z mamą, ale zobaczywszy Kusamę przepadł. Tym bardziej, że i on gardził seksem. Stworzyli romantyczną relację – nigdy nieskonsumowaną.

Japońska artystka poświęciła się sztuce performance’u, wzięła udział w Biennale w Wenecji eksponując 1500 srebrnych kul, z których każda zdobiona była napisem "Twój narcyzm na sprzedaż". Podczas festiwali ciała, latem miłości 1967 roku, pokrywała kropkami ciała nagich hipisów, udzielała ślubów parom jednopłciowym i napisała list do prezydenta Nixona z prośbą o zakończenie wojny w Wietnamie i wycofanie z regionu wojsk amerykańskich. W zamian oferowała seks. Prezydent jednak na tę ofertę nie przystał, koszmar wojny trwał nadal. Yayoi natomiast postanowiła eksperymentować z nieskończonością zwierciadeł. Tak powstały pierwsze instalacje, które dziś przyciągają do muzeów i galerii milionowe tłumy. Ale zanim się to stało, Yayoi wróciła do Japonii.

Szpital psychiatryczny nowym domem

Lata 70. w Stanach były całkowitym zaprzeczeniem poprzedniej dekady. W społeczeństwie i w świecie sztuki narastała złość i agresja. Do głosu zamiast miłosnych rockowych ballad coraz częściej dochodził wściekły punk. Yayoi bała się tego. Poza tym jej ukochany Cornell zmarł w 1972 roku. Jakby tego było mało, niedługo potem zmarł jej ojciec. Do Kusamy wróciły demony pod postacią halucynacji, zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych i paraliżującego strachu. Raz, drugi, trzeci artystka trafiała do szpitala psychiatrycznego w Tokio. W końcu, w 1977 roku uznała, że to dla niej najwłaściwsze miejsce. Wprowadziła się więc. W szpitalu mieszka do dziś. Na ochotnika.

Szpital oferował wówczas kursy terapii sztuką. Kusama zapisała się na nie jako jedna z pierwszych. I, co ciekawe, nigdy z nich nie zrezygnowała. Sypia w szpitalu, nie martwi się o pranie, sprzątanie, jedzenie. Całe dni spędza w swoim studiu, po drugiej stronie ulicy, z małą przerwą na sushi z pobliskiego targu. Nie odpoczywa, bo cierpi na bezsenność, ale też – jak twierdzi – odpoczynkiem może być jej praca. Malowanie.
Sama szyje swoje fantazyjne kreacje – a w tym ma doświadczenie, w latach 60. prowadziła swoją markę modową, choć projekty były tak wyuzdanie odważne, że gorszyły nawet największych gorszycieli.

Choroba jako siła

Do Yayoi, która tworzy od 10. roku życia, największy sukces przyszedł dopiero pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Milenialsi, którzy właśnie wtedy zaczęli mieć realną władzę nad rzeczywistością, uznali ją za swoją bohaterkę. Na samym Instagramie znaleźć można niemal milion hasztagów oznaczających samą artystkę, choć częściej jej sztukę – jej pokój luster, inną część wystawy, tatuaże dyni… Prace Yayoi okazały się na tyle „instagramowe”, że podczas ekspozycji, aby każdy mógł zobaczyć jej sztukę, w pokoju luster czas przebywania jednej osoby ogranicza się do 30-45 sekund. Sztuka przyjazna Instagramowi jest dziś zresztą ważnym obiektem badań naukowych.

W tym roku Yayoi Kusama skończyła 92 lata. W swoim studiu, w którym przebywa wraz z kilkoma asystentami, maluje cierpliwie każdego dnia, zawsze zaczynając od krawędzi, prowadząc obraz przez całość. Jej legenda zafascynowała m.in. największe domy mody, jak Louis Vuitton, z którym artystka nawiązała współpracę. Pisze książki, tworzy instalacje. Otworzyła 5-piętrową galerię. Marszandzi w Londynie, Nowym Jorku i Tokio zajmują się jej promocją. W tym wszystkim kolejne wystawy biją rekordy popularności.

Najnowszą ekspozycję można oglądać w Berlinie, w przestrzeni Gropius Bau, która rozkwita wszystkimi barwami Kusamy. To pierwsza taka retrospektywa Japonki w Niemczech, mocno podkreślająca również niemieckie wątki jej pracy. Warto zatopić się w tym świecie. Odpłynąć. Choć na moment. A potem wrócić. I docenić wszystko, co się posiada. Bo świat magii jest pociągający, ale na chwilę. Życie w baśni to nie życie. Chociaż, jak widać, niektórym się udaje.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij