fot. Materiały WP
Podziel się:
Skopiuj link:

Wyszła za Meksykanina. "Spodobała mu się nasza polska bezpośredniość"

Basia, Monika i Iwona to Polki, które znalazły miłość życia w mężczyznach z innych krajów. Basia zakochała się w Meksykaninie, Monika w Turku, natomiast Iwona - w Albańczyku. Jak patrzą dziś na swoje historie miłosne?

Miłość nie zna granic? Historie Basi, Moniki i Iwony są najlepszymi dowodami na to, że możemy ją spotkać naprawdę wszędzie. W rozmowie z SO Magazynem ujawniają, czy pochodzenie z innego kraju, wyznawanie innej religii i obcowanie przez większą część życia z inną kulturą mogą być zaletami, czy może przeszkodami na drodze do uczucia.

Od znajomości online do przeprowadzki do Meksyku

Basia poznała swojego męża, Meksykanina, dzięki wspólnej znajomej - Polce, która uczyła ją hiszpańskiego.

- Początkowo była to znajomość online. Z założenia miałam ćwiczyć język hiszpański, ale z racji tego, że byłam początkująca, trochę oszukiwałam i rozmawialiśmy po angielsku. Po kilku miesiącach spotkaliśmy się "na żywo", kiedy spędzałam wakacje w Veracruz. Tak zaczął się nasz związek - opowiada.

Do Meksyku przeprowadziła się rok później.

- Nie należę do osób, które w tak ważnych sprawach podejmują pochopne decyzje. Wolałam dobrze przygotować się do przeprowadzki, a przede wszystkim dać naszemu związkowi czas, żeby zobaczyć, czy obie strony traktują go poważnie - dodaje.

Jak zauważa, jedyną różnicą, jaką odczuła w związku ze spotykaniem się z mężczyzną z innego kraju, był język.

- Ale nie odczułam też zbyt dużej bariery, ponieważ obydwoje znamy biegle angielski. Dopiero po jakimś czasie doszedł hiszpański. Cała reszta nie odbiegała natomiast od tego, co znałam z Polski. No, może wygląd (śmiech). Mój mąż jest typowym Latynosem, brunetem z ciemnymi oczami i śniadej skórze - tłumaczy Basia.

W ich przypadku religia nie stanowiła żadnej przeszkody.

- Ja jestem ateistką. Mąż nie praktykuje religii katolickiej od czasu szkoły podstawowej, więc ten temat się u nas nawet nie przewija. Meksyk - podobnie jak Polska, to kraj bardzo katolicki. Z tego, co widzę też po znajomych Polkach, które wyszły za mąż w Meksyku, religia nigdy nie stanowiła problemu ani nie była powodem nieporozumień, nawet jeśli jeden z partnerów jest niewierzący. Meksykanie są bardzo tolerancyjni i rzadko wtrącają się w tak prywatne sprawy, jak wiara lub jej brak - ujawnia.

W Meksyku do kwestii małżeństwa podchodzi się tak samo, jak w Polsce. Część osób decyduje się na ślub cywilny. Inni na kościelny.

- Popularne są także śluby poza Urzędem Stanu Cywilnego. Za dopłatą można pobrać się np. na plaży. My braliśmy ślub w czasie pandemii. Wszystkie urzędy były wtedy pozamykane, więc sędzia przyszedł do nas do domu z dokumentami. Podpisaliśmy je przy czterech świadkach i złożyliśmy tylko odciski palców. Żadnego wesela, przyjęcia. Tylko my i kilka osób. Ceremonia trwała może cztery minuty. Nie miałam nawet sukni ślubnej, tylko haftowaną, letnią sukienkę z lnu - wspomina w rozmowie z SO Magazynem.

We wspólnym życiu nie przeszkodziły im także różnice kulturowe.

- Nic co mogłoby stać się powodem do konfliktu. To raczej drobiazgi. Mój mąż był np. przyzwyczajony do parkowania tuż przy samym wejściu, bo Meksykanki nie lubią chodzić. Ja natomiast potrafiłam zostawić auto dwie przecznice od sklepu i iść do niego pieszo - zauważa Basia.

- W komunikacji codziennej mężowi od razu spodobała się nasza polska bezpośredniość i to, że mówimy jasno "nie". W Meksyku odmawianie wprost jest źle widziane i ludzie wymyślają zawsze masę wymówek, co często prowadzi do nieporozumień - dodaje.

Innym "drobiazgiem" była dieta. W Meksyku spożywa się bardzo dużo cukru i pije ogromną ilość napojów gazowanych, czego Basia "unika, jak tylko może". Jej małżeńska lista zakupów przeszła więc sporą przemianę.

- W sumie wygląda na to, że mąż dopasował się do mnie we wszystkim - podsumowuje.

Z miłości przeprowadziła się do Turcji

Monika poznała swojego męża, Turka, przez internet, tuż przed końcem studiów w Polsce. Przypadkiem okazało się, że są w tym samym mieście.

- Zanim się spotkaliśmy, minęło jednak dużo czasu. Krótko po tym mój mąż wrócił do Turcji i najpierw go odwiedzałam, a po decyzji o ślubie przeprowadziłam się - opowiada.

Jak mówi, nie miała pojęcia, czego może się spodziewać. Nie miała też żadnych oczekiwań, co do pierwszego spotkania, czy charakteru.

- Turcy to otwarty, towarzyski naród, o czym wcześniej nie wiedziałam. Na pierwszym spotkaniu mój mąż wydawał się bardzo pewny siebie i był gadatliwy, w przeciwieństwie do mnie. Nie łączę tego z kulturą, chociaż większość znanych mi Turków taka właśnie jest, co też się okazało z czasem - zauważa w rozmowie z SO Magazynem.

Podobnie, jak w przypadku Basi, w jej międzynarodowym małżeństwie nie dochodzi do konfliktów związanych z religią i wyznaniem.

- W tym zakresie każdy decyduje o sobie. Druga strona się nie miesza. Mamy do siebie pełen szacunek. Dodam, że to chyba ja jestem bardziej religijna niż mój mąż, który wspiera mnie we wszystkich decyzjach związanych z moim wyznaniem - dodaje.

W Turcji nie praktykuje się jednak mieszkania ze sobą przed ślubem, co Monika uważa za wadę.

- Nie mieliśmy przez to okazji poznać się w 100 proc., co czasem powoduje zgrzyty. Podejście do małżeństwa jest w Turcji bardzo tradycyjne. Większość kobiet pełni rolę "pań domu", a mężczyźni mają zarabiać na rodzinę. Oczywiście te kwestie powoli się zmieniają, jednak wciąż mam wrażenie, że kobieta, oprócz pracy zarobkowej, ma tu stanowić rolę potulnej "kury domowej". W związkach Turków z Polkami to mało możliwe. My żyjemy bardziej po europejsku, mimo różnych oczekiwań kulturowych - tłumaczy.

- Jeśli chodzi o samo zawarcie małżeństwa, różnic jest mnóstwo. Mam wrażenie, że nie ma tu wiele punktów wspólnych, oprócz muzyki. Od nocy henny - to bardzo tradycyjny wieczór panieński, który w niczym nie przypomina tego, co znamy, przez jedzenie - lub raczej jego brak, po ceremonię, czas trwania wesela czy prezenty ślubne. My mieliśmy dwa śluby i dwa wesela. I uważam to za najlepsze rozwiązanie - oznajmia Monika.

Czy życie małżeńskie w dwóch innych kulturach określiłaby jednak jako proste?

- Każdy dzień to wyzwanie. Mimo tego, że wydaje się, że nasze kultury są dosyć podobne - odpowiada.

- W relacji mieszanej nigdy nie będzie tak, że ktoś się nie poświęca, a to samo w sobie jest już dużym wyzwaniem. W Turcji rodzina ma wpływ niemalże na każdy aspekt życia, co w Polsce jest odmienne. Często trzeba stawiać granice. Jako że to ja przeprowadziłam się do Turcji, a nie mój mąż do Polski, to ja jestem osobą, która musi zmagać z różnymi problemami. Większa część mojego obecnego otoczenia nigdy nie miała okazji wyjechać z kraju lub w jakikolwiek sposób spotkać się z inną kulturą, co na początku powodowało, że wymagano ode mnie 100 proc. "tureckości". Samo otoczenie nie wpływa jednak na naszą relację. Wiele rzeczy normuje się po ślubie - podsumowuje.

Polsko-albańska miłość

- Pierwszy raz spotkaliśmy się w hotelu we Wlorze w Albanii, gdzie mój mąż był managerem, a ja przyjechałam do pracy jako team leader animacji. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Chociaż śmiejemy się czasem, że raczej miłość od pierwszego powiedzenia "no" (ang. nie) - wspomina Iwona, która wyszła za mąż za Albańczyka.

Kiedy zaczęła spotykać się ze swoim mężem, nie zauważyła żadnej różnicy, jeżeli chodzi o zachowanie czy kulturę, w tym podejście do kobiet oraz relacji damsko-męskich.

- Wychodzę z założenia, że większy wpływ niż kultura ma wychowanie. Mój mąż od samego początku był dla mnie przyjacielski i pomocny. Miał do mnie bardzo duży szacunek - podkreśla Iwona.

Przeszkody nie stanowiła dla nich również religia.

- Albania to bardzo tolerancyjny kraj. W wielu miejscach przeważa tu muzułmanizm, ale my nie mamy z tym problemu. Częściej mówi się, że Albańczycy wierzą w "albanizm", bo na pytanie o religię większość odpowiada, że wierzy w Boga, ale nikt nie zapyta nikogo, kto jest jakiego wyznania czy w jakiego Boga wierzy. W Albanii uznaje się wszystkie święta, zarówno chrześcijańskie i muzułmańskie, i każdy ma wtedy wolne - zdradza.

Ich ślub cywilny musiał odbyć się jednak w Albanii. Inaczej mogłoby do niego nie dojść.

- W przypadku małżeństwa międzynarodowego było o wiele łatwiej z dokumentacją. Ja potrzebowałam tylko aktu urodzenia i zaświadczenia o stanie cywilnym, by móc wziąć ślub cywilny w Albanii. Gdybyśmy uparcie chcieli wziąć go w Polsce, musielibyśmy starać się sądownie o takie zezwolenie, ponieważ Albańczycy mają z tym pewien problem - ujawnia Iwona.

- Tak więc wzięliśmy ślub w "budce" w Albanii, bo nie można było nazwać tego budynku Urzędem Stanu Cywilnego (śmiech). Potem w Polsce odbył się ślub mieszany, jednostronny i tradycyjne polskie wesele - wspomina w rozmowie z SO Magazynem.

Czy na ich drodze pojawiły się jakiekolwiek wyzwania, z którymi musieli się zmierzyć?

- Komunikacja, ponieważ mój mąż na samym początku praktycznie w ogóle nie mówił po angielsku. Ale szybko nauczył się języka - podkreśla.

- Mieszkanie w innych krajach, bo w trakcie naszego związku panował COVID. Wszystkie loty były odwołane, nie mogliśmy się widywać, a to było dużym wyzwaniem. Kiedy tylko mogłam polecieć do Albanii, podczas mojej wizyty zaręczyliśmy się. Stwierdziliśmy, że jeżeli udało nam się coś takiego przetrwać, to znak, że nic nam nie straszne - oznajmia.

Ostatnim wyzwaniem, jakie wymienia, jest obecne - wychowywanie syna.

- To największe wyzwanie, z jakim się zmagamy, ale najszczęśliwsze. Dodatkowo, ja mówię do syna po polsku, mój mąż po albańsku, a między sobą - po angielsku - dodaje.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij