fot. Maskot Bildbyrå
Podziel się:
Skopiuj link:

Uwaga, trend! Moda z lumpeksów to żaden wstyd

Tuż za zakrętem na końcu ulicy w moim rodzinnym mieście znajdował się mały sklep prowadzony przez urocze małżeństwo. Ilekroć tamtędy przechodziłam, zwracałam uwagę na piękną wystawę i oryginalne ubrania. Zanim weszłam do środka minęło kilka dobrych tygodni, a może nawet miesięcy. Dlaczego? W tamtych czasach zakupy w lumpeksach były kojarzone jednoznacznie: jesteś biedny albo nie masz stylu.

Po raz pierwszy weszłam tam z mamą podczas wspólnych zakupów. Przepadłam. Tyle pięknych, oryginalnych ciuchów, w dodatku w niskich cenach. Do dziś mam w pamięci rzecz, którą tam nabyłam: kanarkowe kimono za całe 5 zł. Podczas zakupów ekscytacja mieszała się z lękiem, czy przypadkiem nie spotkam kogoś znajomego. "Co jak cała szkoła dowie się, że kupuję używane ubrania?" – brzmiało cały czas w mojej głowie.

Kilka dni później pojawiłam się w szkole w moim przepięknym zakupie. I świat się nie zawalił. Nikt nie zorientował się, że kimono nie pochodzi ze znanej sieciówki. Wręcz przeciwnie. Moje przyjaciółki były zachwycone, pytały mnie, gdzie je kupiłam. I znowu – gdy wyznałam tę straszną prawdę – świat nie legł w gruzach. Od tamtej pory lumpeksy stały się miejscem, do którego zaglądam regularnie. Dzięki temu mam w swojej szafie wiele niepowtarzalnych, świetnych jakościowo ubrań, które służą mi już wiele lat. Wtedy moda z drugiej ręki była dla mnie atrakcyjna ze względów finansowych, dziś wybieram ją, dlatego że mam większą świadomość ekologiczną.

- Kiedy byłam młodsza, kupowałam w lumpeksach z finansowego rozsądku. Poza tym w ciucholandach można było znaleźć oryginalne rzeczy. Wydaje mi się, że to, co dzieje się teraz, czyli rozkwit lumpeksów/komisów/aplikacji, powoduje, że jest łatwiejszy dostęp do mody z drugiej ręki. Możemy szukać rzeczy w każdej chwili z dowolnego miejsca, ponieważ powstaje też sporo lumpeksów online. Kupujemy z drugiej ręki już nie tylko dlatego, że jest taniej, ale też po prostu mamy na to ochotę – mówi w rozmowie z So Magazynem aktywistka Areta Szpura.

Lumpeksy w Polsce

Sklepy z odzieżą używaną wywodzą się z powstałych w zachodniej Europie w latach 60. XX wieku sklepów sprzedających używaną odzież na wagę. Często ulokowane były one w garażach. W Polsce pierwsze takie sklepy pojawiły się w okresie PRL-u. Wówczas funkcjonowały pod szyldem komisów odzieżowych, a ceny ubrań wcale nie były tak niskie jak w późniejszych latach.

Po transformacji ustrojowej w 1989 r. zwiększyły się możliwości importowania odzieży z zachodu, a ceny w lumpeksach stały się naprawdę atrakcyjne. Na ubrania z tzw. ciucholandów mogli sobie pozwolić nawet najbiedniejsi obywatele. W latach 90. sklepy z odzieżą używaną wyrastały w Polsce jak grzyby po deszczu. Charakterystyczny zapach stęchlizny czy nieposegregowane ubrania, często w wielkich skrzyniach skutecznie odstraszały elity od zakupów w lumpeksach.

Rozkwit tej branży spowodował, że w 2002 r. zjawiskiem zainteresował się polski rząd. Wówczas wprowadzono rozporządzenie, które zakazywało sprowadzania do kraju nieposortowanej odzieży i przeznaczania jej do celów handlowych. Zapis nie dotyczył posortowanych ciuchów, czyli również takich, które zostały poddane dezynfekcji. To spowodowało duży wzrost cen, więc Krajowa Izba Gospodarcza Tekstylnych Surowców Wtórnych zaprotestowała przeciwko nowym przepisom. Ostatecznie rozporządzenie zniesiono, a sklepy jeszcze bardziej zyskały na popularności.

Moda na kupowanie z drugiej ręki

Według danych z lipca 2021 r., które opublikowała "Rzeczpospolita", w Polsce działa obecnie ponad 14 tys. stacjonarnych sklepów z odzieżą używaną. W 2009 r. było ich 23,5 tys., ale nie oznacza to, że zainteresowanie modą z drugiej ręki spada. Wręcz przeciwnie. Pandemia koronawirusa spowodowała, że wiele lumpeksów stacjonarnych zostało zamkniętych lub przeniosło swoją działalność do internetu. Z ostatniego badania firmy badawczej PMR wynika, że 50 proc. osób, które kupiły ubrania w ciągu trzech miesięcy przed badaniem, ma na koncie zakup czegoś używanego.

Dzisiaj lumpeksy nie są już kojarzone ze starymi i znoszonymi ubraniami. Od kilku lat wybieranie odzieży z drugiej ręki jest wręcz modne. Obecnie to przejaw odpowiedzialności społecznej. Lepsza dostępność do źródeł, również tych zagranicznych, pozwoliła nam poszerzyć naszą wiedzę o ekologii.

- Rozwój technologii i dostęp do źródeł z pewnością wpłynęły na nasze podejście do mody. Możemy też obserwować i inspirować się innymi osobami, również takimi, które propagują modę z drugiej ręki. To jest jedna z ważniejszych rzeczy. Oczywiście cały czas mamy potrzebę, żeby mieć nowe rzeczy, ale coraz modniejsze i fajniejsze jest kupowanie odzieży używanej. Warto jednak podkreślić, że kupowanie jej w nadmiarze też nie jest dobre dla planety. Mamy ograniczone zasoby i w pewnym momencie będziemy musieli wyciągnąć wnioski, zminimalizować ilość ubrań, wybierać tylko te z dobrych i trwałych materiałów, aby posłużyły nam na dłużej – mówi Areta Szpura.

- Moda zatacza koło, ale przede wszystkim chodzi o pogłębienie naszej świadomości ekologicznej. Coraz więcej wiemy na temat tego, w jakich warunkach i z czego są produkowane rzeczy, które są bardzo tanie w sieciówkach. Kiedyś chwalenie się, że mamy coś z Zary było cool, dzisiaj jak pytam znajomych, skąd pochodzi fajna sukienka, to jeśli jest z sieciówki, mówią o tym z wielkim wstydem. Obecnie fajniej pochwalić się swoją zdobyczą z lumpeksu czy z wymianki ciuchowej – dodaje Szpura.

Dzisiaj już wiemy, że przemysł modowy to drugi po przemyśle paliwowym, najbardziej szkodliwy dla środowiska sektor gospodarki. Nieodpowiednia technologia produkcji ubrań, czyli m.in. stosowanie toksycznych substancji czy niskiej jakości materiałów przyczynia się do pogorszenia kondycji planety.

- Żeby mieć świadomość jak wygląda przemysł modowy, trzeba trochę się zagłębić. Idąc do sieciówki, nikt nam na dzień dobry nie powie, jak produkuje swoje ubrania i z czego. Natomiast kiedy poczytamy raporty, wypowiedzi ekspertów, zweryfikujemy informacje, które przekazują nam duże koncerny, można wyciągnąć przerażające wnioski – zaznacza Szpura.

- Obecnie problem jest taki, że większość ubrań z sieciówek nie trafi do drugiego obiegu, bo zdążą się zepsuć, zmechacić, stracą swoją wartość. Kiedyś jak się kupowało ubrania, starczały na dłużej. Obecnie przyzwyczailiśmy się do tego, że ubrania są tanie, więc jak coś kosztuje 20-30 zł, to tego nie szanujemy. Jak się zepsuje, nie opłaca się tego naprawiać. Kupując odzież z drugiej ręki widzimy też w jakim jest stanie już po jakimś czasie użytkowania. Dzięki temu jesteśmy w stanie wyhaczyć odzież genialnej jakości.

Współcześnie do popularności zakupów z drugiej ręki przyczyniają się również osoby publiczne. Agnieszka Włodarczyk wielokrotnie chwaliła się swoimi zdobyczami w mediach społecznościowych. Nie raz pojawiła się również na czerwonym dywanie w sukience kupionej za kilka złotych, np. na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach. Czerwona sukienka w drobne wzory zrobiła prawdziwą furorę, a kosztowała zaledwie 2,50 zł.

Ada Fijał również brylowała na ściankach w ciuchach, które upolowała w lumpeksie.

- Te stylizacje mogą być też luksusowe, bo to często dobre jakościowo rzeczy, które miał na sobie ktoś kilka razy, a bywa, że są też i nowe. Ubranie nie musi mieć metki, żeby było modne i dobrego gatunku – mówiła aktorka.

Wszystko wokół się zmienia

Dziś nawet wielkie koncerny widzą ogromny potencjał w zakupach z drugiej ręki. Bardziej świadome wybory konsumentów sprawiły, że marki powoli też zaczynają się zmieniać. Jeden z największych portali zakupowych w Polsce, wprowadził zakładkę z ubraniami z drugiej ręki. Sieciówki starają się szukać zrównoważonych rozwiązań, choć nie zawsze się to udaje.

- Sieciówki nie robią tego z wolnej woli, bo nie taki mają model biznesowy. Ewidentnie robią to dlatego, ze mówi się o tym coraz więcej, klienci wymagają i wstyd nie mieć alternatywy. Ale my tego potrzebujemy. Fajnie byłoby, gdyby w takim H&M-ie połowa piętra, a najlepiej całe, było z odzieżą z drugiej ręki – zwraca uwagę Szpura.

Co jeszcze można zrobić, aby zachęcić ludzi do korzystania z zasobów, które są już dostępne? Nie da się ukryć, że właściciele sklepów z odzieżą z drugiej ręki mają nie lada wyzwanie.

- To jest ogromne wyzwanie dla właścicieli lumpeksów/komisów, aby prezentować te ubrania coraz fajniej, żeby zachęcać do zakupów. Pokazać, jak prezentują się w połączeniu z innymi ubraniami, jak modnie wystylizować. Są osoby, dla których eko nie stanowi żadnej zachęty, ale finansowe aspekty już tak. Więc jeśli pokażemy jak fajnie można nosić konkretne produkty, bo nie każdy klient ma taką wyobraźnię, to zainteresowanie może się zwiększyć. Sama miałam taką sytuację, że wyhaczyłam super kurtkę w sklepie, ale poszukałam jeszcze na Vinted. I zamiast za 400 zł, kupiłam ją za 30 zł. Argument finansowy po prostu przemawia.

Czy moda z odzysku to trend, który utrzyma się już na kolejne lata?

- To zawsze jest sinusoida. Mieliśmy już za sobą zachłanność, zakochanie się w kupowaniu. Teraz widzimy, że radość z zakupów jest krótkotrwała i to nie jest rozwiązanie naszych problemów. Jesteśmy czymś więcej niż tylko konsumentami, więc idziemy w kierunku innych rzeczy, które nam dają radość. Ale kto wie, co będzie w przyszłości? W historii zawsze musimy iść z jednej skrajności w drugą. Idealnie byłoby dojść do obiegu zamkniętego, żebyśmy mogli projektować i produkować nowe rzeczy z materiałów, które już są – kwituje Areta Szpura.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij