fot. paweldobrowolski.com
Podziel się:
Skopiuj link:

Urszula Clarise: "Nieważne kim jesteś i co robisz. Ważne byś rozpoznał swoje betonowe buciki"

Urszula Clarise. Malarka. Chodzący kosmogram. Ona zawsze wie, kiedy zaćmienie, a kiedy pełnia. Wypełnia życie energiami i kolorami. Taka współczesna szamanka. Kiedy ciągnę za sobą torbę z jej obrazem z Freddie Mercurym, to świat od razu wydaje być się bardziej optymistyczny. Na plecach namalowała mi Kate Moss. Ulka powinna być naszym towarem eksportowym. Ale co ja Wam będę mówił. Przeczytajcie sami.

Bartek Fetysz – SO Magazyn: Jaka była pierwsza rzecz, którą kiedykolwiek namalowałaś albo narysowałaś?

Urszula Clarise: Ha! Jak cieszę się tym pytaniem! Zanim na nie odpowiem, opowiem ci o najwspanialszym prezencie od mojego taty na 21. urodziny. Otóż dostałam pokaźne pudełko z pięknie zawiązaną trumienną czarną wstążką (tata zawsze lubił wstrzelić się kolorystyką w okazję), które wypełnione było po brzegi moimi pierwszymi rysunkami. Tata zbierał je od początku i sumiennie opisywał: data, tytuł nadany przez artystkę itd. Najwcześniej datowane dzieło z 1987 roku ma tytuł "Czarownica i królik". Widnieje na nim kilka średnio równych kresek. Jak widzisz, styl i zainteresowania określiły mi się dość wcześnie.

To ja mam z Twoim ojcem wiele wspólnego. Czarna dusza i czerń to mój ulubiony kolor. Jesteś córeczką tatusia czy mamusi?

Na pewno byście się dogadali. To typ człowieka, którego każda komórka cierpi, kiedy doświadcza głupoty. A o rodziców, z którego wcielenia pytasz? Jestem córką Zeusa (śmiech). A wracając do ludzkiej, ziemskiej komunikacji - to nie wiem co odpowiedzieć na to pytanie. Mam jeszcze dwójkę rodzeństwa i nigdy nie czuliśmy się wyjątkowo faworyzowani przez któregoś z rodziców. Myślę, że mogę spokojnie powiedzieć, że jestem w balansie pomiędzy energią mamy i taty. Od każdego z nich zawsze dostawałam 100% wolności i tolerancji. Kiedy byłam wokalistką zespołu rockowego, rodzice szaleli pod sceną z moimi licealnymi przyjaciółmi, wycinając "grube pogo". Od kiedy stwierdziłam, że będę malarką, są obecni na każdej mojej wystawie i dopytują o kolejne obrazy. Mimo trumiennych wstążek na urodziny - jestem tęczową szczęściarą.

Źródło: Instagram.com

Wiedziałaś od dziecka, że chcesz być artystką? I co to znaczy według Ciebie być "artystą”?

Urszula: Od dziecka wiedziałam tylko, że dziwią mnie zachowania ludzi. Być może to właśnie cechuje artystów. Pamiętam moją pierwszą medytację (dopiero teraz wiem, że nią była). Jako sześciolatka, kiedy czułam się przestraszona światem, kiedy nie wiedziałam, jak mam reagować na wszystkie bodźce zewnętrzne, chowałam się w różnych miejscach domu i zamykałam oczy. Wyobrażałam sobie, że jestem pustynią, lub nią władam. Ruch piasku odzwierciedlał moje emocje i tętno małego serduszka. Moim zadaniem było uspokoić burzę piaskową spokojnym oddechem i wyciszeniem myśli. Kiedy pustynia była równa i spokojna, wychodziłam z ukrycia, lub szłam spać. To, co ci teraz opisałam, jest dla mnie dowodem na pewien poziom wrażliwości, który później może zaprosić człowieka do wyrażania się w sposób artystyczny.

Bycie artystą ma tyle definicji, ile osób czuje ten nieziemski zew do przetwarzania rzeczywistości, na bardziej przyswajalną. Ja mogę opowiedzieć tylko o tym, czym jest dla mnie bycie artystką: to ciągłe odnajdywanie swojej prawdy, to poszukiwanie miejsca, gdzie mogę być w 100 proc. sobą, to nie podążanie za głosem innych, słuchanie intuicji i głosu wewnątrz siebie, to siedzenie w ciszy i czasem zwariowany dialog ze sobą. Bycie artystą to podążanie za królikiem jak Alicja z Krainy czarów. Artysta we mnie to też osoba, która z miłości do siebie wybiera mało popularne drogi i decyzje. Pokonuje swoje lęki i wymazuje programy wgrane przez społeczeństwo. Odwaga, aby być niezrozumianym, aby być w swoim własnym świetle, odwaga, aby rzucać się w nieznane, kiedy wszystkie policzalne elementy tego świata mówią "to się nie uda". Bycie artystką dla mnie to posiadanie w sobie tak głośnego głosu swojej własnej drogi, że nie da się go uciszyć.

A przełożysz mi to na polski? Tak w jednym zdaniu (śmiech)?

To proste! Wpisujesz w Google "Jaki jest mój ascendent?" Potem do tego robisz kosmogram wszystko dzielisz przez siedem, a może mnożysz (zapomniałam) i już. Jednak i tak najważniejsze jest, abyś mieszał łyżeczką w herbacie zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Źródło: Archiwum prywatne

Malarstwo to ciężki kawałek chleba. Czy można z tego wyżyć?

Dla mnie cięższym chlebem była praca w korporacjach i unoszenie wielomilionowych targetów. Kiedy człowiek żyje pasją i miłością do tego, co robi, wszystko staje się prostsze i łatwiejsze. Nadal bywa ciężko, nadal pojawia się zmęczenie, ale jest też inny poziom motywacji. Kiedyś wierzyłam, że życie w zgodzie ze sobą jest cudowne i proste - teraz to wiem i doświadczam tego codziennie.

"Czucie i wiara silniej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko".Te słowa Mickiewicza już w liceum zabrzmiały we mnie głęboko, jak w niektórych teraz wlewa się waniliowy shake. Wierzę, że jeśli robisz to, co kochasz, co przychodzi do ciebie w snach i marzeniach, to "chleb" też przychodzi. Tak jest w moim przypadku. Nawet kiedy pojawiają się chwile zwątpienia, mam w sobie przekonanie, że ponad chmurami zawsze świeci słońce. Jasne, czasem płaczę i rzygam chmurami, rzucam nożem do ściany, aby za chwilę tulić poduszkę - "ecce homo". Co mnie budzi z tej matni? Przekonanie, że wszystkie odpowiedzi zawsze mamy w sobie. Czasem wystarczy chwila ciszy, oddechów i pojawia się odpowiedź na moje emocjonalne pytania. Często przytrafiają mi się tzw. cuda. Poznaję ludzi, którzy wierzą we mnie, pomagają wypłynąć na szersze wody. To osoby, które znają język, którym posługuje się moja dusza. Dzięki takim osobom docieram do ludzi na całym świecie, którzy pragną mieć moje obrazy, bo czują we mnie tę najszczerszą własną prawdę i miłość.

Źródło: Archiwum prywatne

Ulka, znasz mnie trochę, jak ja słyszę te zwroty "mój język, moja dusza", jako człowiek, który jednak lubi prosto z mostu bez bajek - to mam pytanie. Nagle wszystkim odwaliło na tym punkcie. Wszyscy czytają te mądre książki "Nowy Start, Nowa Ja". Po co? Przecież one są gówniane. Przez połowę z nich nawet nie przebrnąłem. Czyli, że co? Jestem tępy? Jestem energetycznie zagubiony?

Patrzę na to nieco inaczej. W mojej ocenie każdy jest zawsze we właściwym miejscu swojego życia, swojej własnej drogi. Wśród książek o tzw. rozwoju duchowym jest też wiele takich, które do mnie nie trafiają, które dla mnie są zbyt płytkie lub dalekie od prawdy (wypromowany produkt "spiritual fast food instant".

Mam swoją listę tytułów, które zrobiły na mnie kolosalne wrażenie, które zdzieliły moją głowę niewidzialnym "plaskaczem", cofnęły ze ślepego pędu za iluzją. Niektóre powodowały, że zaczęłam inaczej patrzeć na swoje decyzje, inne zmieniały sposób, w jaki patrzę na siebie i moje zasoby. Są też takie, które nauczyły mnie miłości do siebie. I tu znów - każdy ma inne potrzeby, inne lęki, inne pragnienia, inne blokady, odmienną historię za sobą. Dlatego daleka jestem od oceniania. "Każdemu wedle jego potrzeb". Poza tym, książka to jedno, a praktyka i życie według nauk to drugie. Nie brakuje na świecie przykładów ludzi (mam tu na myśli mężczyzn w sukienkach), znających doskonale każdą stronę Biblii, a czynami klasyfikującymi się do potrójnie zaostrzonego Guantanamo.

Foto: Paweł Dobrowolski / paweldobrowolski.com

Foto: Paweł Dobrowolski / paweldobrowolski.com

Źródło: Archiwum prywatne

W jednym z felietonów pisałaś kiedyś: "No, ALE Ulka, czasem trzeba. (...) Wyliczyłam, że udało mi się wymyślić jakieś 300 brzmiących całkiem racjonalnie powodów, dlaczego nie powinnam robić tego, co kocham. Zaczynając od oczywistych wymówek o bezpieczeństwie, przewidywalnym planie dnia, pracy w korporacji i związanego z tym szacunku na dzielni, a kończąc na tych bardziej kreatywnych, że jestem leworęczna i to na pewno zamyka mi drzwi do malarstwa. Później natknęłam się na informację, że Da Vinci i Michał Anioł też byli mańkutami i z nostalgią musiałam skrócić listę “ALE”. I ta lista tak z czasem malała. Im bardziej zmęczona byłam udawaniem, wypełnianiem oczekiwań społecznych, odgrywania nie mojej roli, tym bardziej rósł mój wewnętrzny gniew i skracałam moją listę wymówek. Jednak nadal czułam, jakbym miała betonowe buciki. Kopciuszek w betonowych pantofelkach, z marzeniami w głowie. Jak się ich pozbyłam? Nie był to zabieg jak z reklamy Mentos. Ha! Dalece nie wyglądało to, jak z bloku reklamowego ... rozkruszyłam je spadając na dno". Opowiesz mi o tym?

Dziękuję, że przytoczyłeś te słowa. Teraz dopiero widzę jak wielowymiarowa i ponadczasowa jest ta kilkuletnia wypowiedź. Felieton ten pisałam już po ważnych decyzjach porzucenia korporacji dla sztuki. Dziś jestem kobietą po kolejnych wielkich decyzjach i nadal wierna samej sobie. Pojawiła się we mnie teraz radosna wypowiedź intuicji: "Nie ważne, gdzie jesteś, nie ważne, ile masz lat, co robisz i jakie masz statystyki w social mediach i kim są twoi rodzice - musisz umieć rozpoznać swoje betonowe buciki. Rozpoznać je i rozkruszyć. Masa, z których są zrobione, to ciekawa mieszanina lęku, oczekiwań społecznych, rodzinnych programów i szczerze dobrych chęci zadowolenia wszystkich dookoła". Kiedyś myślałam, że można pozbyć się ich raz na zawsze. Teraz wiem, że jest to nieustanna, codzienna praca nad sobą i tylko sobą. Co ciekawe, beton tych ściągających w dół ciżemek składa się z zewnętrznych systemów społecznych, ale to, co je trzyma na twoich nogach, to twoja wiara w nie.

Źródło: Archiwum prywatne

Korporacja podcina skrzydła? Uważasz, że jest śmiercią dla artystycznej duszy?

Kiedyś myślałam, że tak właśnie jest. Byłam przekonana, że praca w korporacji to więzienie, które zabrało mi dużo cennego czasu i czystości człowieka lasu. Teraz, z perspektywy, jestem przekonana, że czas spędzony na pracy w dużych firmach tylko mnie wzbogacił o potrzebne takiej artystycznej duszy umiejętności i kontakty, które teraz jako malarce, bardzo mi się przydają. Na pewno zbyt długie tkwienie w pracy dla kogoś zaczyna w pewnym momencie odbierać dziką odwagę i przyzwyczaja do iluzji bezpieczeństwa w postaci comiesięcznej pensji. Korpo może być miejscem kaźni dla artystycznej duszy, ale to doświadczenie na pewno może też wzbogacić o wiele zasobów, jeśli się odpowiednio z dystansem do niego podejdzie. Ponownie podkreślę - wiele zależy od naszego podejścia.

"Mam 35 lat i niedawno urodziłam się na nowo". Co masz na myśli?

Dla mnie ten rok był przełomem. Tak niezależna i w prawdzie z samą sobą nie była od wielu lat. Dziecko pragnie być dobrze postrzegane przez otoczenie, zasłużyć na miano "grzecznego", zasługiwać na prezent od świętego Mikołaja. I tak zaczyna się oddawanie samego siebie. Na raty. Gdy masz lat trzydzieści, nie masz już pojęcia, na co wziąłeś ten fatalny kredyt. Tak więc urodziłam się na nowo, ponieważ stwierdziłam, że nie ma żadnego kredytu do spłaty i odebrałam wszystkie kawałki siebie, jakie płaciłam ludziom w ratach. Teraz czuję się cała, pełna, nowo narodzona.

Źródło: Archiwum prywatne

Poczekaj, a skąd w dziecku to "zasłużenie"? Nie wynika z wychowania?

"Zasługiwanie" jest oczywiście częścią systemu, w którym się rodziny, rozwijamy, żyjemy i umieramy. "Bądź grzeczna", "nie płacz", "uspokój się albo nie dostaniesz deseru", "jak nie zjesz, to nie wyjdziesz na dwór", potem dochodzą szkolne oceny, zasługiwanie na miłość, szacunek itd. Kazik śpiewał "jakie życie, taka śmierć” - czyli co?! Nawet na godną śmierć musisz sobie zasłużyć? Sic! Od małego, doskonałość człowieka jest uciszana, umniejszana, warunkowana. Niełatwo przerwać ten łańcuch dopasowywania się do oczekiwań z zewnątrz. Mało tego! Trudno czasem rozpoznać tę część siebie, która nadal na to pozwala, część, która jest jeszcze w niewoli oczekiwań społecznych. Zachęcam jednak do uważnego przyglądania się sobie i naszym relacjom, w jakich jesteśmy. Najlepiej zacząć od pielęgnowania bezwarunkowej miłości do samego siebie. W pierwszej kolejności uciąć warunkowanie miłości do siebie. Potem łatwiej będziemy dostrzegać każdy "zamach" na naszą wolność osobistą.

Na co wzięłaś fatalny kredyt? Brzmisz jakbyś coś w życiu bardzo ważnego straciła.

Jest taki moment, kiedy budzisz się i widzisz, że chcesz odebrać kawałki siebie, które oddałeś w zastaw… za miłość, za uznanie, za chwilowe zauważenie. Budzi się gniew na świat, na system. Na początku może pojawić się uczucie, że zostaliśmy oszukani. Mój fatalny kredyt był jak u większości ludzi na Ziemi - na to, aby poczuć się kochaną. Lecz jeśli ktoś uważnie wczyta się w umowę kredytu i dotrze do tej najmniejszej czcionki, to odkryje napis: "Raty za miłość” będą płacone do końca życia pod warunkiem, że kredytobiorca pokocha sam siebie. Wówczas umowa rozwiązuje się samoistnie, a wszelkie wpłacone raty zwracane są do płatnika".

Foto: Paweł Dobrowolski / paweldobrowolski.com

Foto: Paweł Dobrowolski / paweldobrowolski.com

Źródło: Archiwum prywatne

Przyszło Ci kiedyś płacić raty za miłość?

Każdy chce być kochany, każdy poszukuje tego uzależniającego poruszenia serca. Za to uczucie jesteśmy w stanie oddać wiele, narazić się wielu, dać się pożreć hybrydzie lwa i krakena. I ja również wpisuję się w to człowiecze pragnienie. Potrafiłam dla tej "ziemskiej miłości" zdjąć z siebie własną skórę ... bez znieczulenia, oddać własne gałki oczne. Być może stąd pochodzi powiedzenie, że "miłość jest ślepa".
Tu oczywiście opisuję tę "miłość", która uzależnia i jest raczej kompulsywnym ćpaniem. I za tę właśnie płaci się raty, za te oddaje się kawałki siebie. Prawdziwa miłość jest w człowieku i zawsze dostępna od ręki.

Czym jest dla Ciebie miłość?

To na pewno coś większego niż cielesne doświadczanie przyjemności. Coraz częściej czuję, że miłość to pewna zgoda na siebie, na swoje życie - szczególnie sztama z przeszłością. Miłość jest tam, gdzie nie ma strachu. Ona jest przeciwieństwem strachu.

Opowiedz mi o tym, co chcesz przekazać w swoich obrazach?

Kiedyś powiedziałam w jednym z wywiadów, że w dziele sztuki człowiek odnajdzie jakości, jakie sam ma w sobie. Nadal tak uważam. Dlatego też nie uzurpuję sobie miana wieszcza artystycznego. Malując obraz, jestem ja i płótno. Nasz dialog to milcząca wymiana energii, moje podróże podświadomości i pojawiająca się we mnie kosmiczna przyjemność z samego tworzenia. Powiem ci nawet, że obrazy są dla mnie autoterapią. To one mi więcej przekazują niż ja poprzez nie. A jeśli obcowanie z moimi dziełami obudzi w widzu jakieś emocje, postawi pytania do rozważań, lub niech nawet oburzy, to doskonale! Cieszy mnie każda najmniejsza nawet podróż widza wgłąb siebie za sprawą mojego obrazu.

Źródło: Archiwum prywatne

Malowałaś Amy Winehouse, Fridę Khalo, Kate Moss. Czym kierujesz się przy wyborze swoich bohaterów?

Wybór malowanych przeze mnie postaci jest całkowicie przypadkowy. Czasem są to zamówienia od klientów, innym razem wynik moich snów lub informacji, jakie przychodzą do mnie podczas medytacji. Wczoraj na przykład medytując, zobaczyłam tabuny gołębi i wśród nich Nikolę Teslę, który zapytał: "Pamiętasz o mnie?" Wiem już, że lada chwila, będę go malować.

Ula, czego Ci życzyć na przyszłość?

Jak pokazały aktualne wydarzenia - przyszłość jest jak kalejdoskop. Multum możliwości ułożenia, nikłe opcje zaplanowania oczekiwanych scenariuszy i chichot wszechświata, kiedy tylko planujesz zabawić się we wróżkę. Czego mi życzyć? Niech szkiełka w moim kalejdoskopie układają się ładnie i ciekawie.

Spodobał Ci się SO Magazyn? Zacznij obserwować nas na Instagramie!

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij