fot. WP
Podziel się:
Skopiuj link:

Trend hunterka: Wojna może postawić nacisk na to, co praktyczne i nie do końca ekstrawaganckie

Pracowała z takimi markami jak Chanel, Bvlgari, Carolina Herrera, Prada czy Marni. Od lat związana z największą światową organizacją prognozującą trendy WGSN, Polka, Julia Strużycka, mówi, że trend huntera musi cechować naturalna, dziecięca wręcz, ciekawość świata. Z Julią rozmawiamy o modzie przyszłości, Metaversum i o tym, jak wojna w Ukrainie wpłynie na branżę i jej artystyczny przekaz.

– Odkąd pamiętam uwielbiałam szperać, wyszukiwać. Zatapiałam się w filmach, na ich podstawie tworząc kolejne światy skojarzeń. To przychodziło mi z łatwością. Dopiero po latach, zdałam sobie sprawę z tego, że to może być moim zawodem. – mówi Julia Strużycka, z którą spotykam się w jednej z warszawskich kawiarni. Rozgląda się. Zwraca uwagę na kolory obić mebli, otaczającą nas zieleń roślin i dzienne światło, przedzierające się do pomieszczenia przez sufitowe, loftowe okna. – Mam pamięć fotograficzną i wyczulony odbiór sensoryczny. Bardziej niż większość ludzi wyczuwam zapachy, ostrzej widzę kolory, jestem bardziej wrażliwa na światło. Moja głowa wielokrotnie bardziej przetwarza informacje, co potwierdzone zostało w badaniach, którym się poddałam. To było mocno uciążliwe w szkole, bo szybko się rozkojarzałam. – śmieje się, zwracając uwagę na oberżynowy odcień obicia kanapy, na której siedzimy.

– Łatwo zapamiętuję obrazy. Kto wie, może kiedyś ten dziwny kolor sofy wróci do mnie i przetłumaczę go, np. na opakowanie kosmetyku. W sumie nigdy takiego nie wiedziałam. – zastanawia się. Julia już na studiach założyła z chłopakiem drugą w Warszawie agencję zajmującą się mediami społecznościowymi. Jeszcze przed tym jak powstał Instagram, więc koncentrującą się na Facebooku. Jej polem działania była branża mody, sztuki i kultury. Wtedy też poznała Anię Kuczyńską, z którą przez lata pracowała. WGSN zwróciło na nią uwagę dzięki studenckiej pracy na zaliczenie.

Studentka z Warszawy dostaje pracę w WGSN – największej firmie prognozującej trendy, której słuchają wszyscy światowi projektanci – od Oliviera Rousteinga z Balmain i Miuccię Pradę po Virginię Viard z Chanel czy Marię Grazię Chiuri z Diora. Jak to się stało?

Studiowałam w Instytucie Socjologii na Uniwersytecie Warszawskim i, by zaliczyć jeden z przedmiotów, razem z koleżanką, zrobiłyśmy badanie na temat klasowości i tego, jak wpływa ona na rytuały zakupowe w lumpeksach. Odwiedziłyśmy wszystkie warszawskie second handy i przeprowadziłyśmy wywiady z osobami, które tam spotkałyśmy. Wnioski, jak na studencką pracę, były bardzo ambitne, a wyniki naprawdę ciekawe. Wykładowczyni zapytała, czy może je przetłumaczyć i wysłać do Holandii. Zainteresowała się nimi niewielka agencja, działająca na zlecenie WGSN. Później została zresztą do firmy wcielona. Wtedy, około 2009 roku, zaczęła się moja przygoda z wyszukiwaniem trendów. Byłam wysyłana w różne miejsca na ziemi, by obserwować postępujące zmiany i przewidywać nadchodzące. Przez kolejne lata współpraca z WGSN mocno się zacieśniała, a mi coraz bardziej podobał się ten rodzaj pracy. Codziennie uczysz się w niej nowych, ciekawych rzeczy. A to potrafi uwieść.

Ciągle prowadzisz obserwacje? Bez przerwy jesteś w pracy czy da się tę machinę i gonitwę myśli wyłączyć?

Teraz już nauczyłam się odpoczywać. Medytuję, uprawiam jogę. Wieczorami, kiedy oglądam film, staram się już nie siedzieć z notatnikiem, co kiedyś zdarzało mi się notorycznie. Teraz, przez pandemię, więcej czasu spędzam w Warszawie. Wcześniej można było u mnie naliczyć około pięćdziesiąt, sześćdziesiąt podróży rocznie. Europa, Bangkok, Chiny, wszędzie czekało coś nowego, interesującego, co niebawem mogło przelać się na cały świat. Czasem miałam tak, że siedziałam w domu i zupełnie nie wiedziałam, gdzie jestem. Byłam tak przebodźcowana, że nie miałam nawet siły wyjść ze znajomymi na lunch.

Pandemia potwierdziła, że da się tę pracę wykonywać bez sześćdziesięciu podróży rocznie?

Tak! A co więcej – efekt tej pracy w zasadzie niewiele się różni. Każdy film, każda książka, którą bierzesz do ręki może być początkiem nowej, wspaniałej podróży. Przy tego typu badaniach sporą pomocą okazał się być YouTube i Instagram. I tak, jak kiedyś potrafiłam godzinami siedzieć w paryskiej albo rzymskiej kawiarni, obserwując, jak wyglądają, co jedzą i wybierają mieszkańcy tych miast, teraz robię to przez internet. A kawę piję w zaciszu własnego domu.

Skąd u ciebie ta pasja? Co trzeba w sobie mieć, by prognozować trendy?

To chyba kwestia przypadku i posiadanych cech. Tych wrodzonych i tych, przekazanych przez rodzinę. Naturalnie jestem ciekawską osobą, a do tego wychowałam się w domu, w którym zderzały się dwa światy. Z jednej strony mama – naukowiec, szefowa katedry stomatologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, z drugiej ojciec – artysta, aktor. W dzieciństwie bawiłam się na deskach Teatru Studio i szperałam przy manekinach w rekwizytorni, by za chwilę pomagać w zapisywaniu wyników badań nad bakteriami. Inkubator stał w kuchni, obok tostera. Przeglądałam więc zarówno albumy o sztuce, jak i te z różnymi rodzajami próchnicy. I ten rozdwojony, dwubiegunowy świat nauczył mnie, że nawet najmniej oczywiste rzeczy, można ze sobą połączyć i w efekcie tworzą nową jakość.

Jak wygląda ta praca w praktyce, gdy np. współpracujesz z taką osobą jak Miuccia Prada?

Parę lat temu pracowałam w zespole, który zajmował się przygotowaniem kolekcji torebek Prady. Zupełnie przypadkowo trafiłam na wystawę Jeffa Koonsa, który słynie z charakterystycznych, srebrzystych, odbijających przestrzeń, rzeźb. Tego samego dnia, wracając do domu, przeglądałam magazyn o sztuce, w którym mowa była o Anishu Kapoor, który także bawi się lustrzanym odbiciem. Doskonale sklejało się to z tematem kolekcji, która miała mówić o narcyzmie. A co jest lepszym jego symbolem, niż lustro? Wykonałam więc badania, siatkę inspiracji i w efekcie powstała linia srebrzystych, odbijających światło torebek Prady. Moje badania nad trendami są więc mocno intuicyjne. Przy pracy z markami staram się wprowadzać kolejne, ciekawe odniesienia i otwierać innym oczy na nieoczywistości.

Najbardziej boli mnie, gdy wchodzę do pracowni wielkiego, paryskiego domu mody i przed oczami ukazuje mi się gigantyczna ściana inspiracji o wielkości dwa na dwa metry, pełna zdjęć z Instagrama i Pinteresta. Często są to fotografie, które już bardzo dobrze kojarzę. Zupełnie inaczej pracował Karl Lagerfeld, którego pracownia od podłogi do sufitu wyłożona były albumami i książkami, w których się zatapiał. Ja tak wielkiej biblioteki nie posiadam, ale mam albumy, magazyny i książki, do których wracam, by uporządkować to, co widzę. W ciągu paru miesięcy potrafię zrobić 20 tysięcy zdjęć, które potem przeglądam szukając wzorów, schematów i kierunku, w którym zaraz pójdzie moda i kultura.

Niektórzy twierdzą, że trendów już nie ma albo że w modzie jest dosłownie wszystko. Co o tym myślisz?

Trendy nadal są, ale pełnią już inną funkcję niż kiedyś. Nie są przejawem autorytarnego zarządzania, tym, co będzie modne, ale skupiają się na indywidualnej interpretacji. Bez względu na to, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, część z nich, co sezon, implementujemy. Chociażby pod kątem tego, co jemy albo jaką kawę pijemy.

Wielka moda coraz bardziej angażuje się w świat wirtualny. Metaversum będzie odbiciem rzeczywistości czy jej przeciwieństwem? I jak wpłynie to na trendy i na nas?

Światowa moda angażuje się w Metaversum, bo z rzeczywistego rynku ciężko już wycisnąć więcej pieniędzy. Panuje kryzys, na świecie i w Europie toczą się wojny. Nawet Chiny dochodzą do granicy swojej przepustowości. By ciągle prowadzić te rozpędzone biznesy i wciąż generować zyski, trzeba ukierunkować się na nowe. I tu z pomocą przychodzi Metaversum. Wielkie marki, pokroju Gucci i Dolce & Gabbana, już zaczęły mocno w tej dziedzinie działać. Nawet programy lojalnościowe są już w NFT. Choć niektórzy boją się tych zmian, ja, z racji zawodu, muszę podchodzić do nich z ciekawością. Rozmawiałam ostatnio z czternastoletnią córką koleżanki, która tłumaczyła mi, że nie ma potrzeby kupowania rzeczywistych ubrań czy dodatków, skoro w czasach pandemii i izolacji nikt ich nie zobaczy. Za to w metaversie mogą je podziwiać wszyscy. Trendy zaczynają więc tworzyć marki z wirtualnymi ubraniami, jak np. Dressx.

Nie wspominając już o kryptowalutach, stawianych już na równo z realnymi. Niezwykle fascynuje mnie świat NFT, gdzie stara gwardia, która pieniądze zarobiła w świecie rzeczywistym, ściera się z fortunami zainkasowanymi na Bitcoinach. Nowe elity to specyficzne osoby, które są punkową rebelią, jeśli chodzi o luksus, który kupują w sposób ostentacyjny. To tyczy się też sztuki, której estetyka traktowana jest po macoszemu. W efekcie te najbrzydsze rzeczy, stają się najdroższe. To są dwa, kontrastujące światy. Nowy przeciwstawia się starym zasadom i starym klikom, które z kolei zaczynają interesować się NFT, by zarobić jeszcze większe pieniądze. Pod tym kątem moja praca jest już dwutorowa. Analizuje świat w realu i w digitalu.

Wspominałaś wojny. Jaki wpływ na branżę będzie miała ta, która obecnie toczy się w Ukrainie?

Na pewno zmieni się kwestia klienteli. Następuje zmasowany odwrót od rynku rosyjskiego. Kapitał inwestuje się teraz w Azji, Amerykach i Europie zachodniej. Pod znakiem zapytania staje też zasadność Haute Couture - mody niezwykle drogiej, szytej ręcznie. Możliwe, że, podobnie jak podczas II wojny światowej, nastąpi optymalizacja kosztów produkcji. Zobacz, co stało się z powodu pandemii, przez którą moda poszła w kierunku wygody. Wojna może postawić nacisk na to, co praktyczne, długotrwałe i nie do końca ekstrawaganckie. Bardziej ascetyczne.

Trend hunterzy przewidują przyszłość mody. Jak widzisz ją w 2024, 2025 roku?

Zdecydowanie zejdziemy na ziemię. Wszystko będzie przefiltrowane przez różnorodność, inkluzywność i ekologię. Przewiduję, że wrócimy do niemieckiego modelu kupowania, czyli będziemy raczej wybierać rzeczy praktyczne, które będą nam służyć latami. Myślę, że nawet szalone, pełne wzorów i brokatu Gucci do 2025 roku będzie musiało się uspokoić. Już parę lat temu mówiło się o zmianie systemu mody, który miałby być oparty nie na szczęściu czy dwóch kolekcjach w sezonie, ale na jednej, wprowadzanej do sprzedaży dropami. Myślę, że to realne.

Mówiłaś o zejściu na ziemię. Czy to oznacza więcej nudy?

Tego bym nie powiedziała. To może doprowadzić do tego, że będziemy się wyrażać w inny sposób. Już teraz generacja Z ma swój uniform - czarne puchowe kurtki, luźne, zakrywające buty dżinsy. Wyróżniają się za to fryzurami, manikiurem i makijażem, który pełen jest kolorów i brokatowych elementów, zaczerpniętych z serialu Euforia. I mówię tu zarówno o dziewczynach, jak i chłopakach. Branża beauty dużo lepiej radzi sobie z ekologią niż moda. Wszystko zapowiada też, że mocno rozwinie się futuryzm i wszystko, co związane z kosmosem. Więc może z jednej strony w realu zejdziemy na ziemię, ale z drugiej, w wirtualnej rzeczywistości, będziemy marzyć snem przyszłości?

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij