fot. East News
Podziel się:
Skopiuj link:

"To właśnie miłość" po niemal 20 latach to nadal... miłość?

- Trudno ogląda się dzisiaj wybrane sceny z Natalie (Martine McCutcheon), w której zakochuje się premier Wielkiej Brytanii (Hugh Grant). Żarty z jej "ogromnych ud" i mało "kobiecego" zachowania (przeklinanie) są trudne do zaakceptowania. Pamiętam, że gdy oglądałam "To właśnie miłość" jako nastolatka, nie mogłam się dopatrzyć u aktorki rzekomych nadprogramowych kilogramów, a to z kolei rodziło refleksję, że może ze mną jest coś nie tak - pisze w felietonie dla SO:magazynu Katarzyna Pawlicka, która wzięła na warsztat świąteczny hit "To właśnie miłość", zadając pytanie, czy po prawie 20 latach wciąż jest aktualny?

W latach 90. film świąteczny był synonimem kina familijnego, najczęściej czystą gatunkowo komedią. "To właśnie miłość" Richarda Curtisa przesunęło punkt ciężkości, a "świąteczna atmosfera" znacznie poszerzyła swoje znaczenie. Na tyle skutecznie, że w kinach triumfy święci właśnie piąta część rodzimego bożonarodzeniowego rom-comu. Od premiery minęło jednak prawie 20 lat, wypada zadać więc pytanie, czy po obejrzeniu propozycji brytyjskiego twórcy nadal z pełnym przekonaniem możemy stwierdzić: "to właśnie święta"?

Reżyserski debiut Curtisa (wcześniej zasłynął jako scenarzysta takich hitów jak "Cztery wesela i pogrzeb" czy "Notting Hill") obejrzałam około dziesięciu razy - każdy kolejny z tak samo dużą przyjemnością. I nie jestem w tym osamotniona - chociaż amerykańscy krytycy przyjęli obraz raczej chłodno, Brytyjczycy i Polacy szybko wpisali go do kanonu.

Dziś trudno sobie wyobrazić świąteczną rozpiskę nie tylko bez komedii o sprytnym chłopcu zostawionym przez rodzinę, ale także opowieści o różnych odcieniach miłości w bożonarodzeniowych dekoracjach. Na wspólne seanse "To właśnie miłość" umawiają się przyjaciele, a gdy film emituje jedna z polskich stacji, media społecznościowe zalewają screeny z najbardziej kultowych scen, często z autorskim komentarzem fanów.

Dlatego nie będzie chyba przesadą, gdy napiszę, że "To właśnie miłość" pokazało nam w 2003 roku, że święta wcale nie muszą być jedynie rodzinne - zawsze przy suto zastawionym stole i w towarzystwie dziadków, ciotek i niekoniecznie lubianych kuzynów. Dwadzieścia lat temu nad Wisłą mało kto wyobrażał sobie, że druga połowa grudnia to także czas spotkań z tymi bliskimi, których wybieramy sobie sami. Ale także firmowych śledzików, niezapomnianych koncertów i - wreszcie - celebrowania miłości, o której jest to przecież opowieść.

W 2020 roku wielu moich znajomych po raz pierwszy zrezygnowało ze świątecznych wizyt u rodziny. Powodem była oczywiście pandemia koronawirusa, ale część z po tym doświadczeniu postanowiła na stałe zmienić przyzwyczajenia. W ubiegłym roku na facebookowych grupach dla kobiet zaroiło się od wpisów: "te święta także spędzamy tylko we dwoje". Myślę, że Curtis, ale także jego naśladowcy - w Polsce twórcy hitu "Listy do M." - Mitja Okorn, Karolina Szablewska i Marcin Baczyński - dołożyli do tego zjawiska swoją cegiełkę.

Tym bardziej że "To właśnie miłość" ma papiery na prowadzenie w rankingu najbardziej romantycznych filmów. Przyznał mu je neuropsycholog dr David Levis z MindLab International, który przeanalizował reakcje par na dziesięć popularnych kinowych romansów. Podczas oglądania świątecznego hitu Curtisa pary były najbardziej skłonne do dotykania się, trzymania za ręce, przytulania i całowania. Jak tłumaczy naukowiec - film najskuteczniej pobudził do działania neurony lustrzane widzów, odpowiadające za umiejętność odczytywania emocji oraz intencji drugiej osoby. Wspomnieć warto, że wygrał m.in. z "Pamiętnikiem", "Titanikiem" i "Casablancą".

Rzesze fanów "Alo, alo", "Co ludzie powiedzą", "Małej Brytanii", nie wspominając o Monthy Pythonie są dowodem na to, że brytyjski humor się nie starzeje. Faktycznie trudno znaleźć także głosy krytyczne dotyczące "To właśnie miłość" (co nie oznacza, że nie ma ich wcale). Jednak przy całej sympatii do tej produkcji, nie sposób nie zauważyć, że są w niej wątki, które zestarzały się mniej fortunnie. I nie mówię tutaj o scenie, którą - jako jedyną - zmieniłby sam twórca filmu Richard Curtis. Podczas Golden Citizen Awards zauważył, że "nagie osoby powinny mieć na sobie więcej ubrań" pijąc z pewnością do wątku Johna i Judy - nieśmiałych aktorów porno, którzy prowadząc ciepłe i przyjacielskie rozmowy na planie, ostatecznie się w sobie zakochują.

Trudno ogląda się dzisiaj wybrane sceny z Natalie (Martine McCutcheon), w której zakochuje się premier Wielkiej Brytanii (Hugh Grant). Żarty z jej "ogromnych ud" i mało "kobiecego" zachowania (przeklinanie) są trudne do zaakceptowania. Pamiętam, że gdy oglądałam "To właśnie miłość" jako nastolatka, nie mogłam się dopatrzyć u aktorki rzekomych nadprogramowych kilogramów, a to z kolei rodziło refleksję, że może ze mną jest coś nie tak. Czułam, że tytułowa miłość musi być bardzo silna, skoro przystojny wysoko postawiony mężczyzna zainteresował się taką "zwykłą" dziewczyną. Tylko czy taki przekaz powinien płynąć do jakiejkolwiek kobiety?

d

"To właśnie miłość" to świąteczny hit, który kochamy od lat

Źródło: Facebook Love Actually

Potrzebę rozjaśnienia intencji twórców po latach poczuła sama aktorka, która w wywiadzie dla "Cosmopolitan" stwierdziła, że miała odegrać postać dziewczyny pokazującej, jak absurdalne i szkodliwe jest ciągłe dogryzanie dotyczące sylwetki. "Jej problemy nie były prawdziwe. Każda kobieta myśli, że coś z nią nie tak, a przecież wszystkie jesteśmy perfekcyjne i urocze takie, jakie jesteśmy. Natalie miała być tego uosobieniem. Widz miał spojrzeć na śliczną asystentkę premiera i pomyśleć 'nie jest przecież gruba, jest urocza', bo tak właśnie myślą mężczyźni o wielu kobietach uprawiających samokrytykę" - powiedziała na łamach magazynu.

Tłumaczenia te zdają się jednak przynosić więcej szkody niż pożytku - idąc tym tokiem myślenia Natalie nie mogłaby zagrać dziewczyna, która naprawdę nosi rozmiar XXL, bo wówczas o żadnym uroku nie mogłoby być mowy... Miodem na tej łyżce dziegciu, którą Curtis dał do przełknięcia kobietom, jest jednak wspomniana postać premiera pokazująca, że przystojny, heteroseksualny i bardzo wpływowy mężczyzna też może być słaby i zagubiony - to akurat cenna lekcja, szczególnie w kontekście wszechobecnego w kinie poprzedniej dekady maczyzmu.

Mimo pewnych zastrzeżeń pozytywnie ocenić należy również postać Karen graną przez rewelacyjną Emmę Thompson. Będąca w średnim wieku, zdradzana przez męża, na pewnych polach przedstawiona stereotypowo (mam na myśli, chociażby jej ubiór), ale jednocześnie pokazująca, że dojrzała, trwająca przez lata u boku jednego mężczyzny kobieta ma swoje potrzeby, namiętności, pragnienia. Chciałaby zostać dostrzeżona przez partnera także jako kochanka - nie tylko długoletnia partnerka i matka dzieci. W 2003 roku takich postaci zdecydowanie brakowało. Być może bez "To właśnie miłość" nie byłoby świetnego "Powodzenia, Leo Grande", gdzie Thompson miała okazję nazwać te wszystkie rzeczy po imieniu. Szkoda, że musiała poczekać aż 19 lat.

Sceną, która do dziś wywołuje najwięcej emocji wśród fanów filmu Curtisa (5,7 mln odtworzeń w serwisie YouTube, dla porównania taniec granego przez Granta premiera "tylko" 2,2 mln) jest ta, gdy grany przez Andrew Lincolna Mark przychodzi do Juliet (zaledwie 18-letnia wówczas Keira Knightley) wyznać jej miłość. Kobieta, w której jest zakochany do szaleństwa, wyszła wcześniej za jego najlepszego przyjaciela. Postanawia więc zrobić to w nietypowy sposób - w całkowitym milczeniu, z podkładem muzycznym w postaci kolędy, przekłada plansze z miłosnym wyznaniem (napisanym zresztą własnoręcznie przez aktora). Inspiracją do absolutnie kultowej dziś sceny był teledysk do piosenki "Subterranean Homesick Blues" Boba Dylana.

Kultowa scena

Kultowa scena z "To właśnie miłość"

Źródło: Facebook Love Actually

Nie to jednak jest najciekawsze - w rozmowie z "The Wrap" Lincoln przyznał, że miał spore obawy dotyczące tego pomysłu. W rozmowie z reżyserem powiedział podobno: "nie myślisz, że wychodzę na zaburzonego stalkera?". Curtis miał uspokoić go, że z pewnością nie z tą aparycją i sposobem gry. Nie pomylił się, choć nagranie ze ślubu Juliet autorstwa Marka mimo wszystko trochę niepokoi...

Podobnie jak wybór wątków, które jednak nie weszły do produkcji - tak jak ten już nakręcony o dyrektorce szkoły (Anne Reid) opiekującej się chorą na raka partnerką (Frances de la Tour). Ostatecznie w "To właśnie miłość" oglądamy wyłącznie heteroseksualne pary, a Curtis w bonusowym materiale do wydania DVD komentuje krótko: "Przykro mi, że go straciłem". Jednocześnie gotów był zapłacić 200 tys. funtów Claudii Schiffer, która taką gażę zgarnęła za swój jednominutowy występ w roli Carol - sympatii Daniela granego przez Liama Neesona. Cóż, najwidoczniej w 2003 roku siła rażenia supermodelek wciąż była ogromna.

Tym, co poraża jednak najbardziej - zarówno w "To właśnie miłość" jak i powstałej w 2017 na potrzeby akcji charytatywnej Red Nose Day krótkometrażowej kontynuacji, są jednak niewątpliwie dołączone kolejno na początku i na końcu sceny dokumentalne. W filmie z 2003 roku to powitania z lotniska, nagrywane za pomocą ukrytej kamery, na których widzimy stęsknionych, padających sobie w ramiona, płaczących i przytulających się ludzi. W "Red Nose Day Actually" oglądamy tych, którzy otrzymali pomoc lub właśnie jej udzielili. W połączeniu z porywającą muzyką Craiga Armstronga poruszają niezmiennie - nawet oglądane dziesiąty raz. Z ich ponadczasowością trudno dyskutować.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij