fot. WP
Podziel się:
Skopiuj link:

Siostry Ginekolożki: W Polsce jest źle, trzeba działać

- Czasem przychodzą pacjentki, których ciąże prowadziłyśmy. Teraz one wysyłają do nas swoje dwudziestoparoletnie już córki, których poród przyjmowałyśmy, a my badamy je na fotelu i pomagamy - mówią Siostry Ginekolożki, niezwykłe lekarki, które tworzą podcast o tej nazwie.

Dwie wyjątkowe siostry wykonujące ten sam zawód, na dodatek w jednej praktyce. Jak to się stało?

dr Jolanta Wróbel: Ja jestem starsza i już na studiach mieliśmy w ramach tzw. stażu zamkniętego bardzo długie dyżury na położnictwie i ginekologii. W zasadzie przez tydzień nie opuszczaliśmy szpitala w ogóle. Tak mi się spodobało, że mnie wciągnęła ta ginekologia. Od samego początku zresztą dużo dla mnie znaczyły studia medyczne i już na pierwszym roku robiłam wszystko, żeby namówić moją siostrę, aby też poszła na medycynę. Trochę ją molestowałam przy tym, ponieważ ona miała zupełnie inne zainteresowania – bardziej humanistyczne, psychologiczne, a na dodatek hotelarskie. Beata mówiła świetnie po niemiecku i pracowała dla studenckiego biura podróży jako pilot wycieczek, pracowała też w hotelu studenckim. Ostatecznie mi się udało i zamiast dziennikarstwa poszła w moje ślady.

Dr Beata Wróbel: Moja siostra tak zachwalała kierunek, że zaczęłyśmy pracować razem. Chociaż ja wciąż miałam w sobie tę żyłkę do robienia czegoś innego, dlatego zrobiłam skok w bok. Brakowało mi w ginekologii i położnictwie człowieka, mimo, że zgadzam się, że było dużo lepiej niż obecnie. Zawsze ciągnęło mnie do psychologii i zastanawiałam się, dlaczego dobry ginekolog nie pobiera wykształcenia również z tego zakresu, z zakresu seksuologii. Wizyta u ginekologa, która była pytaniem o ostatnią miesiączkę i kończyła się USG, nie była dla mnie pełna, zaczęłam więc wprowadzać elementy wywiadu psychologii relacji, seksualności w związku i tego, jaki to ma wpływ na zdrowie. Bo ma ogromny. Niektóre pacjentki obrażały się, że pytam na wizycie o seks, inne bardzo ucieszyło, że ktoś je wreszcie o to zapytał. Dlatego drugą specjalizację zrobiłam z seksuologii. A potem jeszcze doszły studia z filozofii. Moja siostra po tylu latach wspólnych przyjęć też uznaje moje podejście i wie już chyba tyle samo, co ja.

Lekarze ginekolodzy i ginekolożki powinni holistycznie patrzeć na pacjentki?

Dr J.W.: Kiedyś ginekologia i położnictwo były inne. Choć teraz mamy takie organizacje, jak "Rodzić po ludzku", uważam, że tamto położnictwo było bardziej przyjazne kobiecie. Współpracowałyśmy z pacjentkami jako zespół, kobiety miały do nas zaufanie. Aktualnie spotykam się często z negatywnym PR porodówek, a to krzywdzące. Mówię pacjentkom, żeby nie wierzyły, że ktoś tutaj próbuje im zrobić krzywdę, że wszyscy chcą im pomóc. Dawniej nie trzeba było tego tłumaczyć.

Dr B.W.: Jeśli chodzi o spojrzenie na całość człowieka, to medycyna rodzinna w takiej formule, jak dziś, nie wystarcza. Mówię tu o zrozumieniu roli lekarza. Ludzie sięgają po alternatywne formy leczenia, bioenergoterapeutów. Wszystko dlatego, że lekarzowi odebrało się czas na rozmowę z pacjentem – siedzi i pisze rozpoznania i recepty na komputerze, słucha, ale nie patrzy, a pacjentki przychodzą z gotowym pomysłem, co im dolega i tak naprawdę chcą tylko potwierdzenia. A to jest bardzo niedobre, bo ten czas musi być, by móc uzyskać pełne zaufanie pacjenti. Do lekarzy różnych specjalizacji, nie do dr Google czy brukowców.

Czy to właśnie ta podejrzliwość wobec lekarzy i lekarek sprawiła, że postanowiły panie nagrywać podcast?

Dr B.W.: Tak, chciałyśmy to zrobić w celach edukacyjnych, ale zostałam też do tego poniekąd namówiona. Kilka lat temu poproszono mnie o napisanie rozdziału do ostatniego wydania "Sztuki kochania" Michaliny Wisłockiej. Pisałam o antykoncepcji. Wówczas wydawnictwo podjęło decyzję, że dadzą mi napisać całą książkę o moim sposobie myślenia o biologii, o związkach, jak to się ma do zdrowia. I tak dwa lata temu pojawiła się moja "Sztuka kobiecości". Doszły mnie opinie i słuchy, że to jest podobno wspaniała książka i wiele osób z niej korzysta.

Wydawałam ją w pandemii, więc z jednej strony ogromnie się cieszyłam, że książka się ukazała, a z drugiej miałam niedosyt spotkań z czytelnikami. Choć przychodziły pacjentki, które mówiły mi, że w mojej książce szukają odpowiedzi na różne pytania. Pomyślałam, że może warto coś dopowiedzieć. I wtedy zaczęłam nagrywać podcast. Początkowo sama. Moja siostra była jego pierwszą recenzentką. Powiedziała: "przecież to jest beznadziejne, tam w ogóle ciebie nie ma, to się nie nadaje do niczego". Na co ja: "to może zacznij ze mną rozmawiać w takiej formule, żeby było interesująco". No i zaczęłyśmy rozmawiać, naturalnie, fajnie. Mamy już tych rozmów w "Siostrach Ginekolożkach" na razie osiem i ponagrywane materiały na co najmniej kilka więcej. No i mam też swój zeszyt, w którym jest cała masa tematów do przegadania.

Źródło: Archiwum prywatne

Pozostając w temacie pandemicznego 2020 roku – wyszły wtedy badania, które wskazują, że około trzech milionów Polek nie chodzi do ginekologa, bo uznaje, że skoro nic im nie nie jest, to nie ma sensu. Szok! Dlaczego?

dr B.W.: Dlaczego nie chodzą? Dlaczego przychodzą w stanie zaawansowanej choroby? Oto dlaczego: po pierwsze - "tam się nie zagląda". Po drugie - "ja się dobrze czuję, urodziłam już przecież dzieci i nie będę więcej rodzić". Po trzecie - "jestem już stara, miałam menopauzę i tak nie mam miesiączki, więc nie muszę chodzić". Kulturowo i obyczajowo wszystko od pępka w dół jest strefą brudną i nie uchodzi, by to komuś obcemu pokazywać. Nikt nie ma prawa tam zaglądać. Nie ma edukacji, metodą antykoncepcji jest często kalendarzyk. Na dodatek proszę zwrócić uwagę, bo takiej świadomości też raczej nie ma, że narząd rodny to też narząd seksualny, i że ten narząd nie służy tylko do ciąży i rodzenia. Służy też do seksu, a seks może nieść za sobą np. choroby przenoszone drogą płciową, więc badać się trzeba. Od kulturowych aspektów zależy bardzo wiele, a doszło u nas do tego, że mamy jakieś ugruntowane cnoty niewieście w szkołach. Średniowieczne stereotypy!

Dr J.W.: Pracujemy już naprawdę ładnych kilka lat, jakieś trzydzieści. I to jest kawał czasu na obserwacje. Kiedyś przychodziło dużo młodych dziewczyn ciekawych swojego ciała, chcących mieć jakąś świadomość. Teraz bardziej stawiają na brak świadomości – rzęsy zrobione, pazurki, makijaż. Jest super na froncie, ale mają braki w dbaniu o zdrowe ciało. To absolutnie zły kierunek.

Z drugiej jednak strony wiele moich koleżanek nastoletnie córki bardzo świadomie przyprowadza na fotel ginekologiczny. Próbują te młode dziewczynki oswoić z badaniami. Ile lat miała pań najmłodsza pacjentka?

Dr J.W.: Około czterech miesięcy (śmiech). Faktycznie sporo przychodzi do nas mam z dziewczynkami w wieku szkolnym, przedszkolnym. Na początku swojej pracy jeździłam na kursy z ginekologii dziecięcej do Szczecina. Były tam dziewczynki z dolegliwościami i nastolatki, które mamy przyprowadzały do gabinetu na "pierwsze zapoznanie".

dr B.W.: To się zdarza częściej. Często mama przeprowadza na badania, a wizyta nie polega na badaniu, tylko na tym, żeby dziewczynka zapoznała się z gabinetem, zobaczyła fotel, porozmawiała z lekarzem. Może o coś zapyta, a może przygotuje się na następną wizytę. Zdarzają się też przypadki niezadowolenia z przyprowadzenia przez mamę. I wtedy jest obraza. A prawda jest taka, że każde dziecko, jak każdy człowiek, ma prawo do wyrażenia zgody na badanie bądź nie. I trzeba to uszanować, poczekać na właściwy moment. Tutaj rodzic odgrywa bardzo ważną rolę.

Dr J.W.: Chyba, że jest dolegliwość. Miałam różne przypadki. Przyszła do mnie kiedyś 15-latka z mamą, która przez miesiąc miała krwawienie. Powiedziała, że nie rozbierze się do badania, że nikt jej nie będzie tam zaglądał. Nie mogę wtedy na siłę zbadać, liczę na wsparcie rodzica.

Udało się?

Dr J.W: Wtedy akurat nie, może poszły gdzieś indziej, może przeszło. A może w stanie ostrym trafiła do szpitala. Tutaj potrzebna jest ogromna praca i ta edukacja, i jeszcze raz edukacja, o której mówiłyśmy. W Polsce jest źle. Trzeba działać – rodzicom tłumaczyć, edukować w mediach, walczyć z zabobonami, takimi jak to, że badanie uszkodzi błonę dziewiczą.

dr B.W.: Oj tak, ten nieprawdopodobny lęk przed utratą cnoty to chyba u matek jest nawet większy niż u córek. Dodatkowo kulturowo dziewczynki nie są kobietami, nasze dzieci nie uprawiają seksu itp. A antykoncepcja? Ksiądz na religii uczy dzieci, że najlepszą metodą jest stosunek przerywany. Skandal.

dr J.W.: No, ale jak przychodzi taka mamusia czy tatuś z fajną córeczką, to to od razu widać. I aż chce się pracować. Ostatnio przyszła 10-latka z tatą i mówi tak: "boli mnie brzuch, ale nie tak, jakbym za dużo zjadła i też nie tak, jakbym była głodna. On mnie boli tak inaczej". Czułe.

Widzę jeszcze jeden problem z chodzeniem do ginekologa. I to nawet w dużym mieście, wśród postępowych kobiet. Otóż one nie chcą chodzić do mężczyzny ginekologa, wolą kobiety, bo mężczyzny się jednak trochę wstydzą... A przecież jeszcze do niedawna wcale tych kobiet w ginekologii nie było tak wiele.

Dr J.W.: Tak, w tej chwili doszło do dużej feminizacji tego zawodu. Wcześniej dla naszych mam i babć nie było takiego wyboru ścieżki zawodowej. Lekarz-facet był postrzegany jako coś naturalnego. Moja babcia, kiedy wracałam z nocnego dyżuru na oddziale położnictwa, pytała: "a co ty tam dziecko robisz w tym szpitalu? Jesteś położną?". Lekarz był od wielkich celów, kobieta co najwyżej mogła asystować przy porodzie. Ale podsumowując – wybór lekarza to nie jest tak do końca kwestia płci, to jest kwestia zaufania, trzeba się dotrzeć, trafić na swojego ginekologa.

Dr B.W.: Często do nas przychodzą kobiety, które potem przez całe życie się badają na naszych fotelach. I ich córki, i wnuczki. Spotkałyśmy się też oczywiście z dyskryminacją, tak jak wtedy, kiedy Jola wychodziła z sali operacyjnej, po długiej operacji pacjentki, którą prowadziła, a rodzina tej pacjentki pytała, kiedy wyjdzie lekarz i powie, jaki jest jego stan.

A co panie inspiruje do tworzenia kolejnych odcinków podcastu?

Siostry Wróbel: Każdy dzień naszej pracy przynosi nowe historie. Zapisujemy je w zeszycie, żeby nie umknęły. Mimo tylu lat doświadczenia, wciąż spotykamy się z nowymi sytuacjami. Mówimy sobie często, że "nas to nic już nie zaskoczy". A jednak zaskakuje. Są negatywne zaskoczenia, ale i dużo pozytywnych opowieści. Czasem przychodzą pacjentki, które czytały książkę i chcą porozmawiać o relacjach, często takie, których ciąże prowadziłyśmy. Teraz one wysyłają do nas swoje dwudziestoparoletnie już córki, których poród przyjmowałyśmy, a teraz badamy je na fotelu i pomagamy. Kobiety, które wiedzą, że nie zostaną odrzucone i nie będą lekceważone. Ta cała wiedza, którą mamy i to, że możemy rozmawiać i pomagać kolejnym pokoleniom, to naprawdę jest zasługa naszych pacjentek. To są nasze inspiracje, to jest nasz power do pracy. Mamy jeszcze dużo do opowiedzenia.

Beata Wróbel, ginekolożka, seksuolożka, położniczka. Ukończyła podyplomowe studia z filozofii. Od 20 lat zajmuje się pracą naukową i terapią w zakresie seksuologii ginekologicznej. Autorka książki "Seks pisany miłością", współautorka "Sztuki kobiecości".

Jolanta Wróbel, ginekolożka, położniczka, całe życie zawodowe spędziła na sali porodowej i operacyjnej. Certyfikowany diagnosta cytologiczny w zakresie szyjki macicy. Wspólnie prowadzą gabinet ginekologiczny w Dąbrowie Górniczej. I podcast Siostry Ginekolożki.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij