fot. AKPA
Podziel się:
Skopiuj link:

Sebastian Stankiewicz: Zdarzają się tacy, którym wydaje się, że są wybrańcami bogów. Ja do nich nie należę

Kiedyś męskość kojarzyła mu się z siłą. Dziś z troską o drugiego człowieka i empatią. Aktor charakterystyczny - w każdej roli zostawia cząstkę siebie. Ale spotkania z bohaterami, których gra, są dla niego piękną lekcją życia. Sebastian Stankiewicz tej jesieni pojawi się w trzech głośnych polskich produkcjach, czyli "Hiacyncie", "Gierku" i "Furiozie". - Mam teraz dobry czas. Szczęście mi sprzyja i niech ten stan trwa jak najdłużej - mówi.

Przed tobą pracowita jesień. Grasz w "Furiozie", "Hiacyncie", "Gierku". Która z tych ról okazała ci się najbliższa?

Każda rola we mnie pozostawia mały trwały ślad. Nigdy nie wartościowałem ich pod względem ilości czy spędzonego czasu na ekranie, więc może dlatego jestem w miejscu, w którym jestem. Role w "Hiacyncie", "Gierku" czy "Furiozie" są różnorodne w dynamice czy charakterze. To zupełnie trzy odmienne gatunkowo historie, sprawnie opowiedziane i świetnie zrealizowane dla każdego widza. "Hiacynt" to kino, które jest potrzebne i mocno rezonuje z dzisiejszą rzeczywistością. Film o Edwardzie Gierku wzbudzi na pewno kontrowersje, a "Furioza" to rozrywka z przesłaniem - jak pokusa posiadania wielkich pieniędzy wygrywa z wieloletnią przyjaźnią.

"Gierek" i "Hiacynt" rozprawiają się z trudnymi wątkami polskiej historii. Ty nie byłeś ich świadomym obserwatorem, bo urodziłeś się w 1978 roku. Pamiętasz, jak wtedy mówiono o tym w twoim domu?

Mam wrażenie, że te filmy są bardzo uniwersalne i tak naprawdę stanowią nie tylko dokument historyczny, ale opowieść o ludziach, ich motywacjach, słabościach. Tło historyczne ma oczywiście wpływ na bohaterów, którzy zmagają się z opresyjnym systemem. Głęboki i szary PRL - poczucie beznadziei, że jest się jedynie trybikiem w wielkiej komunistycznej machinie. Grałem postacie stojące po dwóch stronach barykady. W "Gierku" oddanego systemowi aparatczyka, w "Hiacyncie" chłopaka żyjącego na własnych warunkach. W moim domu rodzinnym słuchało się Wolnej Europy na starym lampowym radiu. Pamiętam też, jak babcia z dziadkiem słuchali codziennie posiedzeń z sądu w sprawie głośnego zabójstwa Księdza Jerzego Popiełuszki. Gdy pojawiał się w telewizji pewien generał w ciemnych okularach, babcia mówiła do dziadka: "Patrz znowu ten ślepak". Na podwórku często padało powiedzenie: "Chcesz cukierka idź do Gierka….". Miałem dom w którym byli solidarnościowcy, ale też komuniści. Na Wigilii, gdy wszyscy składali sobie życzenia, dzieląc się opłatkiem płakali, a potem jak po dwóch głębszych dochodziło do rozmów na tematy polityczne, robiło się bardzo gorąco. Może dlatego mam w sobie coś z negocjatora, rozjemcy i człowieka, który chciałby pogodzić i kochać wszystkich i cały świat. I właśnie teraz udało mi się zagrać dwóch skrajnych bohaterów umieszczonych w tym jednym czasie. Jak widać historia zatoczyła dla mnie koło.

Jesteś aktorem charakterystycznym. Uważasz, że dlatego trudniej zdobyć ci ciekawą rolę?

W szkole podstawowej, gdy wychodziłem na scenę i coś grałem albo recytowałem, cała sala się śmiała. Nie wiedziałem wtedy, czy śmieją się ze mnie czy z tego, co mówię, ale odkryłem, że mam dryg do grania i powinienem coś z tym zrobić. Rodzina oczywiście chciała, bym został lekarzem lub prawnikiem, ale mama była po mojej stronie. Mówiła, że powinienem robić coś, co daje satysfakcję. Wiadomo – jestem ograniczony przez warunki fizyczne. Reżyser musi zobaczyć konkretnie mnie, pisząc daną postać. Ale ostatnio szczęście dopisuje. Wydaje mi się, że to najlepszy czas w moim życiu. Dzisiaj podczas sesji zdjęciowej znajomy fotograf przypomniał mi, jak 15 lat temu rozmawialiśmy, że brakuje mi propozycji. "Poczekaj, musisz dojrzeć. Jak skończysz 40 lat, to się zacznie", mówił. I się zaczęło.

Myślałeś wtedy: muszę być zdeterminowany?

Wyobrażasz sobie, jaki to cios dla młodego chłopaka, który ma głowę pełną marzeń i słyszy, że nie dostaje się na studia przez wadę zgryzu? Nie poddałem się, założyłem aparat ortodontyczny, walczyłem dalej. Miałem w głowie tylko jedno marzenie: grać. Gdy nie udało się z łódzką filmówką, zdałem do Wrocławia na wydział lalkarski. Potem przyjechałem do Warszawy. Wynająłem z kolegą, Danielem Wielebą, małe mieszkanie i na mapie miasta, którą powiesiliśmy na ścianie, zaznaczałem, gdzie danego dnia mam casting. Miałem wtedy już za sobą epizodyczną rólkę w serialu "Życie jak poker". Grałem też w teledyskach, jakichś reklamach. W Warszawie wszystko zaczęło się kręcić. Pojawiły się kabarety, prowadzenie imprez, ale też filmy i seriale.

Dwa lata temu skończyłeś 40 lat. Czujesz, że to był przełom?

Jak się ma dwadzieścia kilka lat poznaje się świat, ludzi. Hula dusza, są imprezy, tańce do białego rana, totalny brak odpowiedzialności. Ja ten etap też mam za sobą. Czterdziestka oznacza dojrzałość. Więcej wiem o świecie, ludziach, bo budują mnie różne doświadczenia i sytuacje, których byłem świadkiem. Lepiej rozpoznaję swoje emocje. Wiem, co lubię, a co mnie drażni. Zrozumiałem, że nie wszystkim musi podobać się to, co robię, dlatego lepiej znoszę krytykę. Jestem spokojniejszy, bardziej pewny siebie.

Podobno długo musiałeś zmagać się z kompleksem braku aktorskiego wykształcenia.

To prawda, ale nie dlatego, że wiem mniej o tym zawodzie od niektórych moich kolegów, po prostu – to było jedno z niespełnionych marzeń, rodzaj wewnętrznej tęsknoty. Wychowywałem się bez ojca, więc brakowało mi autorytetu. Osoby, do której mógłbym się odwoływać, z którą bym się porównywał. Myślę jednak, że świetnie sobie z tym poradziłem.

To kto był dla ciebie wzorcem męskości?

Dziadek spełniał trochę funkcję taty. Naprawiał mi rower pelikan, na którym uwielbiałem jeździć. Chodził ze mną na mecze Chrobrego Głogów, na motocross. Zrobił mi kiedyś gwiazdę betlejemską. Wraz z dwójką kolegów kolędowaliśmy i tak zarobiłem swoje pierwsze pieniądze.

Wracasz czasami pamięcią do przyjaźni, które cię kształtowały?

Tworzyliśmy bardzo zgraną paczkę. W jednym bloku mieszkało dwudziestu rówieśników. Stasiu Lewkowicz szpanował komputerem ZX Spectrum i u niego grało się w gry. Wraz z bratem animowali na podwórku różne zabawy, które pamiętam do dziś. Do Tomka Sztuczki chodziło się na piłkarzyki, ale był w nich tak dobry, że wszystkich zawsze ogrywał. Bracia Musiał mieli wideo – rarytas! Oglądało się u nich "Rambo", inne ciekawe filmy. (śmiech) Do Rafała Terszaka chodziliśmy na gofry, bo obok bloku jego rodzina prowadziła gofrowy interes. Marek Ostapczuk miał keyboard. Jego ojciec grał na nim po weselach, więc mieliśmy czasami muzę na żywo i tańce. Grzesiu Rzewnicki świetnie robił proce skoble i bączki z saletry. A Siwy, który był najstarszy, opowiadał nam historie pod tytułem "jak to się robi z dziewczynami", których słuchaliśmy z wypiekami na twarzach. Ja miałem bilety darmowe do kina, bo druga babcia pracowała w kinie objazdowym i wysyłała mi co miesiąc z przydziału. Na jeden bilet za złotówkę wchodziło pięć osób. Wydaje mi się, że relacje, które wtedy nawiązywałem z tymi chłopakami, wpłynęły na to, kim jestem dzisiaj. Gdy spotykamy się teraz, nie możemy się nagadać. Wciąż mamy sobie mnóstwo do powiedzenia. To było życie, gdzie każdy sobie pomagał i wspierał.

To, że jesteś aktorem, wpływa na twoje relacje z ludźmi?

Chyba każdy lubi, kiedy ktoś połechce jego ego. Zdarzają się tacy z wybujałymi ambicjami, którym wydaje się, że są wybrańcami bogów. Ja do nich nie należę. Mnie po prostu zawsze zależało, by to, co robię, robić dobrze. Oglądałem mnóstwo filmów, jeździłem do różnych teatrów, czytałem biografie reżyserów, które kolekcjonowała dla mnie mama. Jako nastolatek umiałem kapitalnie naśladować Shakin' Stevensa, którego uwielbiałem.

Wykorzystujesz aktorskie umiejętności na co dzień?

Mam taką zasadę – gram tylko przed kamerą, a nie w życiu. Codziennie wpisujemy się w jakiś schemat zachowań, konwencję. Przecież to Szekspir napisał, że świat jest wielką sceną, a ludzie aktorami. Może umiejętności zdobywane na planie pozwalają mi lepiej rozpoznawać ludzkie emocje, nastroje, ale nie traktuję aktorstwa jak psychoterapii.

Każda rola cię w jakiś sposób zmienia?

Na pewno dopełnia mnie jako człowieka. Każda jest życiem mniejszym lub większym zupełnie innej odrębnej jednostki. To bardzo różnorodni ludzie, kierujący się innymi zgoła ode mnie racjami. Mający inne poglądy na życie. Zachowania postaci z "Hiacynta", "Gierka" czy "Furiozy" są zupełnie dla mnie niezrozumiałe. Dlatego właśnie staram się ich zrozumieć. Uczę się, że każdy człowiek jest inny i ma takie same prawo do życia, do wyrażania siebie, manifestowania poglądów. Wydaje mi się, że rola Maślaka w "Gierku" była dla mnie w tej chwili najtrudniejsza. Musiałem w sobie odnaleźć zachowania, które są mi dalekie. Człowieka przebiegłego, śliskiego, sprzedającego siebie, by tylko wykonać zadanie i się przypodobać władzy. To bardzo mocno rezonuje z dzisiejszą naszą rzeczywistością. Ale za to kocham aktorstwo - za możliwość odkrywania w sobie nowych pokładów emocji. Mam teraz dobry czas. Szczęście mi sprzyja. I niech tak będzie jak najdłużej.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij