fot. Virojt Changyencham
Podziel się:
Skopiuj link:

Rzuciła wszystko i zaryzykowała. Wyjechała, by zacząć "nowe życie"

Za miłością, za pracą, za tym, co nowe bądź nieznane. Niewiele osób jest gotowych na podjęcie ryzyka związanego ze zmianami, w tym np. z wyjazdem. Jednak te, które to zrobiły, rzadko żałują. - Jedna decyzja odmieniła moje życie o 180 stopni - opowiada w rozmowie z SO Magazynem Marta.

"Na tym polega zjawisko zwane życiem. Pragniemy zmian, ale jesteśmy uzależnieni od rutyny" - pisał w autorskiej książce "Unf*ck Yourself" z 2016 roku Gary John Bishop. Trzeba przyznać, że miał wiele racji.

Ile osób potrafiłoby rzucić wszystko, aby zacząć od nowa na drugim końcu świata? Ile zrezygnowałoby ze stałej, teoretycznie bezpiecznej pracy, aby spełnić swoje zawodowe marzenie? A ile zrobiłoby to wiosną, o której mówi się, że jest najlepszym czasem na zmiany?

Z Polski do Londynu za miłością

Kiedy usłyszałam historię Marty Tymińskiej, trudno mi było w nią uwierzyć. Ponad 15 lat temu przeprowadziła się do Londynu. Choć chciała rozwijać karierę muzyczną, wyjechała za miłością. Rafała* poznała jeszcze w Polsce. Na początku żyli na odległość, ale jak większość takich par - bardzo za sobą tęsknili.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mery Spolsky

Marta podjęła w końcu decyzję o przeprowadzce. Nie była łatwa, bo w Polsce zostawiła wszystko, co miała - rodzinę, przyjaciół, pracę. W Londynie zaczynała od zera. Ale miała u boku Rafała, z którym wiązała swoją przyszłość. Wynajęli wspólnie mieszkanie, po kilku tygodniach znalazła pracę. Nie była nią może zachwycona, ale przynosiła jej wystarczający dochód.

- Na początku byliśmy szczęśliwi. Można stwierdzić, że byliśmy idealną parą. Ale nadszedł czas, kiedy to się skończyło, a zaczęły się porządne kłótnie. O nas, o przyszłość, o powrót do Polski za kilka lat. Ja chciałam, a on tego nie widział. Mieliśmy lepsze i gorsze momenty, ale jakoś dawaliśmy radę - opowiada Marta.

Podczas powrotów do Polski udawali przed rodziną, że między nimi nie może być lepiej.

- Kilka lat związku i zaręczyliśmy się. Wyjechaliśmy do Paryża, gdzie oświadczył mi się o północy, z migającą Wieżą Eiffla w tle. Bajka, co? - dodaje Marta z sarkazmem.

"Bajka" trwała 10 lat. Okrągłą dekadę podczas której dochodziło do wzlotów i upadków, w trakcie których to Marta najczęściej ustępowała. Po rozstaniu z Rafałem nie tylko oddała pierścionek zaręczynowy, by ostatecznie zakończyć to, co było już przeszłością, ale musiała zmienić także mieszkanie.

Postawiła wszystko na jedną kartę

Londyńskie życie Marty było bardzo "ułożone". Pomimo rozstania, świetnie sobie radziła. W ciągu 10 lat "dorobiła się" stanowiska managerki i zarabiała duże pieniądze. Czuła jednak, że czegoś jej brakuje. Może wyzwań, może miłości? A może jednego i drugiego?

- Otrzymałam propozycję z hotelu na Zanzibarze, aby zająć się tam organizowaniem rozrywki, w tym m.in. muzycznych wieczorów, co wiązało się z moją poprzednią pracą w Polsce i tym, co kochałam robić. Rzuciłam wszystko, wyjechałam z Londynu i zamieszkałam na Zanzibarze - opowiada Marta.

Wyprowadzając się na drugi koniec świata, nie wiedziała, czego może się spodziewać. Czy poradzi sobie w kraju, który tak różni się od europejskich? Czy wpasuje się w inny klimat? Czy wytrzyma, będąc jeszcze dalej od rodziny i bliskich?

- Postawiłam wszystko na jedną kartę i dziś mówię z ręką na sercu, nie żałuję - podkreśla.

Powodów jest kilka. Głównym jest poznanie "miłości życia". Właśnie spodziewają się dziecka.

- Z Marcinem zostaliśmy umówieni przez znajomych na randkę w ciemno. Pracował wtedy w innym hotelu. Już na pierwszym spotkaniu oznajmiłam mu, że mam za sobą trudne związki i nie chce mi się bawić w "kotka i myszkę". I tak jak innych to odstraszało, jego nie - mówi.

- Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, jak teraz. Zaręczyliśmy się, spodziewamy się syna, przeprowadziliśmy się z powrotem do Polski. Jedna decyzja - podkreślam jedna, czyli wyjazd na Zanzibar, odmieniła moje życie o 180 stopni - podsumowuje w rozmowie.

Zobacz także
Nie zaczęło się od Pameli. One już dawno postawiły na naturalność

"Zadajesz sobie pytanie: co dalej?"

"Co dalej?" - to najczęstsze pytanie, jakie zadawała sobie Karolina Szymanowska, zanim podjęła decyzję, która już niedługo całkowicie zmieni jej dotychczasową rutynę.

Karolina przeprowadziła się na studia do Warszawy z mniejszego miasta. Zawsze była bardzo ambitna. Na uczelni odnosiła sukcesy, świetnie sobie ze wszystkim radziła. Tuż po obronie magisterki otrzymała pracę w znanej korporacji. Cieszyła się. I nic dziwnego. Prócz prestiżu, dostawała za nią naprawdę dobre pieniądze. Dziś mówi jednak: co z tego?

- Pracujesz i zadajesz sobie pytanie: co dalej? Nie miałam życia poza pracą. Skupiałam się tylko na niej, na obowiązkach. Pracowałam dniami, nocami, piłam hektolitry kawy, coraz częściej miałam stany depresyjne - opowiada Karolina.

Na początku myślała, że to tylko "uroki" korporacji. Wiele osób przechodziło i przechodzi podobne stany - czasem "zwykłego" zmęczenia, coraz częściej bliskie załamania i depresji.

- W jakiej naprawdę jestem formie, zrozumiałam, kiedy po prostu nie miałam siły wstać z łóżka. Chyba do końca życia zapamiętam dzień, w którym zrozumiałam: to koniec Karolina, przegięłaś - dodaje w rozmowie.

Tym sposobem, po kilku latach pracy w korporacji, najpierw - jesienią zeszłego roku trafiła na terapię. Dzięki niej tej wiosny ostatecznie złożyła wypowiedzenie. Czy żałuje? Z uśmiechem na twarzy mówi mi, że to była najlepsza decyzja. Lecz to nie wszystko.

Zobacz także
"Po prostu lubię swoje życie". Historie Polek, które zdecydowały się na bezdzietność

"Czasem potrzebujemy, żeby ktoś nami potrząsnął"

Według badań przeprowadzonych w ramach kampanii "Polko, odważ się na zmiany" prowadzonej przez Promedica24, w 2023 roku jedynie 36 proc. Polek zadeklarowało, że zdecydowałoby się na zmianę pracy lub zawodu. W 2017 roku było to 51 proc. Polek. Dlaczego tak bardzo boimy się zmian?

Zdaniem Karoliny, która się na nią zdecydowała i która jest wśród wspomnianych 36 proc. Polek, wpływ na to miały przede wszystkim pandemia i kryzys gospodarczy.

- Czasem też potrzebujemy - jak w moim przypadku, żeby ktoś nami potrząsnął. U mnie najpierw był to mój organizm, który się zbuntował, a potem moja terapeutka, która uświadomiła mi więcej, niż wszystkie bliskie osoby razem wzięte w całym życiu - mówi.

Za kilka tygodni wyjeżdża za granicę, gdzie zacznie pracę w miejscu, o którym wcześniej nawet nie marzyła. Wszystko jej się ułożyło. - Ryzyko też się opłaciło - podsumowuje.

*Imię zostało zmienione na prośbę rozmówczyni.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij