fot. fot. Kaja Niewiadomska
Podziel się:
Skopiuj link:

Paulina Pyszkiewicz: Można pogodzić biznes i rodzinę. Nie musisz wszystkiego robić sama

Paulina Pyszkiewicz, założycielka polskiej marki modowej LEBRAND, mama i businesswoman o pierwszych krokach w trudnej branży mody, odczarowywaniu rzeczywistości i odwadze w sięganiu po finansową pomoc.

Przez jakiś czas miałaś sklep przy najmodniejszej ulicy Warszawy, ale zamknęłaś go całkiem niedawno. Gdzie teraz można znaleźć LEBRAND?

Przez jakiś czas w ogóle nie można było nas odwiedzać, mieliśmy tylko biuro z częścią magazynową. Klientki jednak pytały – gdzie można przymierzyć ubrania, gdzie odebrać paczkę. Zauważyłam, że po kilku falach pandemii ludzie zaczęli być jeszcze bardziej spragnieni kontaktu, spotkań. Pomyślałam więc, że warto postawić na tzw. pop up, z którego powstał cały koncept.

Pandemia odcisnęła i wciąż odciska piętno na sposobie kupowania Polaków. Widzisz to w swoim biznesie?

W zasadzie dla mojej marki pandemia była całkiem dobrym czasem sprzedażowo. Co ciekawe, nie sprzedawaliśmy produktów z najbardziej dostępnymi cenami, ale raczej te z najwyższymi. Bardzo zwiększyło się zainteresowanie np. skórzanymi ubraniami. Głównie dlatego, że kojarzą się z czymś dobrze wykonanym, klasycznym i długotrwałym. Jestem też wdzięczna za ruch #wspierampolskiemarki na Instagramie, na Facebooku. Pomogły nam te wszystkie polecenia, pojawili się nowi klienci – nie musiałam projektować dresów, ale trzymałam się tego, co miałam w ofercie – dzianin, swetrów. Generalnie czas powstawania każdej kolekcji to pół roku na przód, więc nie mogłam sobie pozwolić na doszywanie nowych wzorów.

Na szczęście, po raz kolejny okazało się, że Polacy kochają polską produkcję, zwracają jednak uwagę na to, co i gdzie kupują.

Zaczynałaś jako marka osadzona w Polsce, a teraz twoje ubrania prezentują się w paryskich showroomach. Jaki jest przepis na międzynarodowy sukces?

Zaczynając nie miałam wiedzy o produkcji, o biznesie tego typu, tkaninach, zarządzaniu. Przez trzy lata działałam organicznie, lokalnie. Nie miałam środków, żeby przyspieszyć procesy. Musiałam dojść do pewnego etapu. Podpatrywałam inne polskie marki, które ruszyły na rynki międzynarodowe – Magdę Butrym, Zofię Chylak, Le Petit Trou. Przetarły szlaki i dodały mi odwagi, bo okazało się, że można wyjść poza ramki.

W kwestii pierwszych kroków za granicą - na pierwszy krok odważyłam się, ponieważ zagraniczna agencja sprzedażowa zainteresowała się LEBRAND i sama zainicjowała kontakt. Agencje tego typu, zajmują się wszystkim: od prezentacji dla klientów, pozyskiwaniem kupców, umawianiem spotkań. Ty musisz przygotować tylko kolekcję i przekazać ją do showroomu. Zaryzykowałam, przylecieli do mnie do Warszawy z Paryża, obejrzeli kolekcję i stwierdzili – bierzemy. A ja stanęłam przed dylematem produkcji na szerszą skalę i przygotowania całości. Prawda jest taka, że musiałam wtedy pożyczyć pieniądze, żeby podjąć wyzwanie. I wiesz co? Opłaciło się. LEBRAND zaczęło pojawiać się w sklepach we Francji, Belgii, Holandii. Dobrze, że stało się to tak organicznie, krok po kroku – zbyt szybki rozwój może zabić niejeden biznes.

Gdzie można się nauczyć kreowania swojej marki? Jak się nauczyć biznesu w modzie?

Gdybym mogła cofnąć czas, chyba zaczęłabym od pracy dla kogoś. Branża mody jest akurat na tyle specyficzna, że ciężko byłoby się nauczyć czegoś tylko na podstawie informacji z podręcznika. Trzeba samemu przepracować tak wiele rzeczy. Do dzisiaj pewne sytuacje zaskakują, nie ma produkcji bez niespodzianek. Dla wielu osób taka praca od kulis, na stażu, może być zniechęcająca, bo nie jest tak różowo i glamour, ale z drugiej strony – jeśli cię to męczy to może nie jest to kierunek dla ciebie. Wszystkie błędy, które popełniłam, popełniłam na swoim budżecie, a to są bolesne doświadczenia. Możesz stracić duże pieniądze, np. powierzając komuś coś, z czego się nie wywiąże.

Brzmisz jak osoba nieustraszona, ale z pewnością w prowadzeniu własnej marki trafiasz na wiele wyzwań. Większych i mniejszych. Co było dla ciebie do tej pory najtrudniejsze?

Pandemia na pewno była sporym wywaniem i wymagała całkowitego przearanżowania pracy i sposobu myślenia. Inaczej zaczęłam budować relacje, inaczej wydawać i inwestować. Po raz kolejny zmierzyłam się z ryzykiem. Mała marka musi cały czas walczyć, samo nie dzieje się nic. I mała produkcja, wbrew pozorom, jest bardzo trudna, bo ciężko znaleźć partnerów, którym się to opłaca. W pandemii, jak sobie możesz wyobrazić, było to jeszcze większe wyzwanie i wymagało ode mnie również większych nakladów finansowych.

Wiele kobiet marzy o własnej marce, byciu na swoim. Tylko skąd wziąć na to pieniądze?

Na początku byłam zupełnie bez środków, w trudnej sytuacji. Zaczynałam naprawdę od malutkich kroków, działałam na bieżąco. Szyłam po kilka rzeczy w kolekcji, sprawdzałam czy w ogóle jest na nie zapotrzebowanie. Dostałam dofinansowanie, które ogólnie wydaje się nieduże, ale wystarcza na początek. Mowa o 25 tysiącach złotych, o które do dzisiaj można wnioskowaćj na założenie działalności gospodarczej z Urzędu Pracy. To był kapitał na start, na surowce, pierwsze modele. Kiedy zaczynałam nie miałam nawet świadomości, że można jeszcze sięgnąć po środki europejskie. Jest teraz taka dotacja "Go to brand" – to już z kolei dofinansowanie na rozwój poza krajem. Warto poczytać, poszukać, trochę się dowiedzieć o takiej pomocy dla nowych ludzi w biznesie. Dodatkowo crowdfunding. To z kolei forma zbierania środków od inwestorów, która w dość łatwy sposób (jeśli masz super pomysł i potrafisz go przedstawić w sieci) pomaga zebrać pieniądze. Warto próbować. Są też co najmniej dwie duże organizacje wspierające kobiety w biznesie, inwestujące w marki, w których musi być zatrudniona określona ilość kobiet lub całkowicie przez nie zarządzane.

Pandemia mocno wpłynęła też na rynek pracy kobiet ogólnie. Wiele z nich straciło źródło dochodu, lub w drugą stronę – musiało wyjść na ten rynek po latach.

Lockdown to był taki czas, który otworzył nam oczy na kwestie finansowe. Coś co było stabilne, nagle stało się kruche. Myślę jednak, że to mogło być potrzebne. Mój tata mawia "pamiętaj, że jutro też istnieje", że jednego dnia jesteś na fali, a drugiego możesz mieć problem, dlatego zawsze warto mieć plan awaryjny.

Zwłaszcza, jeśli jesteś jeszcze odpowiedzialna za rodzinę. Nie jest łatwo pogodzić obowiązki związane z pracą z byciem mamą, ale tobie się udaje.

Zobaczymy, co powiedzą moje dzieci, kiedy dorosną. Pozbywamy się jednak już powoli tych stereotypów, że jeśli masz dobrze radzący sobie biznes to zapewne jesteś singlem, a z drugiej strony, że mama powinna siedzieć w domu z dziećmi i w pełni się poświęcić opiece nad nimi. Może mam szczęście, że mam super grzeczne dzieci, co ułatwia mi codziennie funkcjonowanie, choć logistyka organizacji dnia bywa trudna. Praca sprawia mi frajdę, nie denerwuję się każdego poranka, że muszę iść do biura. Oczywiście sama sobie robię czasem wyrzuty, kiedy słyszę "mamo, możesz zostawić ten telefon?". Biznes daje mi dużo swobody, ale jednak sporo też spoczywa na mnie. Trzeba dopilnować, ogarnąć. Są fajne żłobki, może warto poprosić babcię o pomoc od czasu do czasu, może uda się z nianią. Nie bój się korzystać z pomocy jako mama w pracy. Nie musisz wszystkiego robić sama.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij