fot. Izabela Pluskwa
Podziel się:
Skopiuj link:

Patrycja Sołtysik: Kocham być mamą. Dlatego cierpię, że nie mogę zostać nią znowu

- Odkąd podzieliłam się tym wyznaniem w mediach społecznościowych, jest mi trochę łatwiej. Dostałam mnóstwo wsparcia. Wiem już, że nie tylko ja zmagam się z takim problemem, że są tysiące kobiet i par w podobnej sytuacji. Musze też zaznaczyć, ze Andrzej bardzo mnie wspiera. Powiedział, że będziemy próbować tak długo, ile będę chciała. Widzę czasem, jak dobija go ta bezsilność… Bo co możemy zrobić? - mówi o staraniu się o dziecko Patrycja Sołtysik.

Opowiesz mi, jak poznałaś Andrzeja Sołtysika?

Mało romantycznie (śmiech). Pierwszy raz spotkaliśmy się w biurze kina studyjnego Mikro w Krakowie. Przychodziłam tam do znajomych, a Andrzej regularnie zaglądał z sentymentu. Kiedyś tam pracował, jeszcze jako student. Porozmawialiśmy. Cóż, z mojej strony nie była to na pewno miłość od pewnego wejrzenia (śmiech).

Ale z jego, zdaje się, była?

Myślę, że tak, na pewno zauroczenie, bo plótł straszne głupoty (śmiech). Przez rok wciąż się gdzieś mijaliśmy, ale zupełnie nie byłam nim zainteresowana. Po czasie śmiałam się, że wszystko było przeciwko niemu i temu, abyśmy byli razem. Nie dość, że Andrzej był dokładnie w wieku mojego ojca, to jeszcze po dwóch rozwodach. Poza tym uchodził trochę za playboya, no i był panem z telewizji. Jego popularność była czymś, co mnie raczej odpychało niż przyciągało. Show-biznes specjalnie mnie nie ekscytuje.

A jednak udało mu się zdobyć twoje serce.

Ale trochę to trwało. Z Andrzeja jest naprawdę kiepski podrywacz (śmiech). Długo miałam wrażenie, że jesteśmy z zupełnie innych światów. Pamiętam mój szok, gdy płacił za kawę kartą na podpis. Żartował w obecności kelnerki, że jako dziennikarz zawsze ma przy sobie długopis. Na siłę starał się mi zaimponować, a ja nie wiedziałam, gdzie się schować (śmiech). Jednak po roku coś zaskoczyło. Nagle zobaczyłam innego Andrzeja. I ani jego wiek, ani przeszłość, nie miały już dla mnie żadnego znaczenia. Zobaczyłam zupełnie innego mężczyznę, w którym się zakochałam i który od siedmiu lat jest moim mężem.

Patrycja Sołtysik i Andrzej Sołtysik

Patrycja Sołtysik i Andrzej Sołtysik

Autor: Izabela Pluskwa

Źródło: Archiwum prywatne

Jak wyglądały oświadczyny?

Bardzo zwyczajnie. Bo ślub nie był dla nas najważniejszy. O tym, że chcemy być razem na zawsze, wiedzieliśmy, gdy postanowiliśmy mieć dziecko. Droga do tego, by urodził się Staś, była trudna, wręcz dramatyczna. Szczerze mówiąc, mieliśmy plan, by najpierw zostać rodzicami, a dopiero potem wziąć ślub. Do tego, by zrobić odwrotnie, namówili nas moi rodzice. I jestem im za to wdzięczna. Teraz już wiem, że organizacja ślubu i wesela z maleńkim dzieckiem byłaby nie lada wyzwaniem. A tak, wszystko poszło sprawnie. Razem poszliśmy po pierścionek, a ślub zorganizowaliśmy raptem w dwa miesiące. Nigdy nie marzyłam o wielkim białym ślubie, nie wyobrażałam sobie sukni, nic z tych rzeczy.

Za to mamą chciałaś być chyba od zawsze, prawda?

Tak, absolutnie. Czułam, że to musi być coś wyjątkowego. A teraz, gdy mam Stasia, jestem o tym przekonana.

Pamiętam te plotki, że bierzecie ślub, bo zdarzyła wam się "wpadka". Musiały być bardzo krzywdzące.

Pojawiły się natychmiast, bo przecież mój brzuch rysował się pod suknią dość wyraźnie (śmiech). Tymczasem było dokładnie odwrotnie. To dziecko było tym, czego pragnęliśmy. Ślub był jedynie dodatkiem. Decyzja o tym, żeby pojawił się Staszek, była najbardziej świadomą decyzją w naszym życiu. Zanim do niej doszło, stoczyliśmy wspólnie walkę z alkoholizmem Andrzeja. To był trudny, wymagający i stresujący czas. Andrzej wielokrotnie namawiał mnie, bym go zostawiła. Bym uciekała z tego związku, póki jeszcze mogę, nawet jeśli coś do niego czuję. Ale postanowiłam zostać. Gdy udało nam się wygrać z jego uzależnieniem, wiedzieliśmy, że chcemy iść przez życie razem. Nieważne, co przyniesie los. I wtedy zrozumieliśmy, że nade wszystko pragniemy zostać rodzicami. Nie chcieliśmy już czekać ani chwili.

A okazało się, że przed wami kolejna walka.

Tak – o Stasia. Najpierw wszyscy mówili, że jestem przecież bardzo młoda, więc wszystko na pewno będzie dobrze. A musieliśmy poddać się metodzie in-vitro. Okazało się, że cierpię na endometriozę. To wyjaśniło, dlaczego od lat zmagałam się z różnymi kobiecymi dolegliwościami. Myślałam, że po prostu taka moja uroda, jak wiele kobiet, a w rzeczywistości chorowałam. Po ustaleniu diagnozy, szeregu badań i zabiegów, przystąpiliśmy do in-vitro. Pamiętajmy, że wtedy ta procedura była jeszcze refundowana przez państwo. Czułam to wsparcie, czułam się "zaopiekowana". I w końcu – udało się. Zaszłam w ciążę. Ale już wiem, i chyba wszystkie wiemy, że nie jest to nawet połowa sukcesu.

To prawda. Zwłaszcza te pierwsze trzy miesiące to okres dużej niepewności i ogromnego stresu.

Dokładnie tego doświadczyłam. Leżałam na oddziale patologii ciąży. Przez długi czas miałam większe krwiaki niż dziecko. Raz myślałam nawet, że poroniłam, bo zaczęłam bardzo krwawić. Akurat wracaliśmy z Pragi, jechaliśmy samochodem. Pamiętam, że nie byłam w stanie rozmawiać z Andrzejem, ani nawet na niego patrzeć. Przez całą podróż zamienialiśmy słowo tylko podczas postojów. Andrzej pytał, czy dalej krwawię, a ja odpowiadałam, że tak. Na szczęście okazało się, że dziecko było całe i zdrowe, że jego życiu nic nie zagrażało.

Patrycja Sołtysik z synem

Patrycja Sołtysik z synem

Autor: Izabela Pluskwa

Źródło: Archiwum prywatne

Tak bardzo ci współczuję. Ja też myślałam, że tracę ciążę. Nie chciałabym przechodzić tego po raz drugi.

To są emocje nie do opisania. Potem, gdy mijają te pierwsze trzy, cztery miesiące, dostaje się z kolei jakiegoś kosmicznego "powera" (śmiech). Czujesz, że możesz wszystko. No i umówmy się, seks w drugim trymestrze jest wspaniały (śmiech). A potem, wiadomo - puchniesz, tyjesz coraz więcej, ledwo się ruszasz. Ja rodziłam w sierpniu, więc jeszcze do tego upał.

I jak weszłaś w macierzyństwo?

Wspaniale. Naprawdę podobało mi się wszystko. Oczywiście, pierwsze miesiące z karmieniem nie były łatwe, ale potem, gdy już i ja, i Staś się z tym oswoiliśmy, były to wyjątkowe momenty bliskości. Karmiłam zresztą syna piersią aż cztery lata. Nie planowałam tego, tak po prostu wyszło. Najpierw myślałam, że będę karmić pół roku, potem rok, a potem to już popłynęło. Mam dzięki temu poczucie, że dałam Stasiowi wszystko, co najlepsze i wszystko, co mogłam.

Dla mnie odstawienie córki od piersi wiązało się z osobistą żałobą. Przeszłam to zdecydowanie gorzej niż ona. Musiałam swoje przepłakać. Karmiłam ją dwa lata, przyzwyczaiłam się, że zasypiamy i budzimy się razem. A jak tobie to przyszło?

Wszystko działo się naturalnie, a że Staś był już duży, to mogłam mu też sporo wytłumaczyć. Umówmy się też, że inaczej karmi się niemowlaka, inaczej nawet roczne dziecko, a z trzy, czterolatkiem to zupełnie inna bajka. U nas od pewnego momentu nie było już nocnych karmień, karmienia na spacerach itd. Na koniec pozostało tylko poranne przytulanie i, jak to mówił Staszek, "tankowanie paliwka przed przedszkolem". Zakończyliśmy karmienie oboje spełnieni w tym temacie. Mój synek bardzo chce mieć rodzeństwo, więc powiedziałam mu po prostu, że musi dać mamie odpocząć, tak, żeby mogła potem karmić jego braciszka lub siostrzyczkę.

Widzę, że się wzruszyłaś. Wiem oczywiście, że cały czas staracie się z Andrzejem o drugie dziecko. I że jest to trudny proces.

Odkąd podzieliłam się tym wyznaniem w mediach społecznościowych, jest mi trochę łatwiej. Dostałam mnóstwo wsparcia. Wiem już, że nie tylko ja zmagam się z takim problemem, że są tysiące kobiet i par w podobnej sytuacji. Musze też zaznaczyć, ze Andrzej bardzo mnie wspiera. Powiedział, że będziemy próbować tak długo, ile będę chciała. Widzę czasem, jak dobija go ta bezsilność… Bo co możemy zrobić? Lekarze powtarzają, że potrzeba czasu. A pamiętajmy, że obok kosztów emocjonalnych, są też ogromne koszty finansowe. Teraz, gdy in-vitro nie jest w pełni refundowane, ta procedura stanowi olbrzymi wydatek. My jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji, że jeszcze nas na to stać, możemy wziąć kredyt… Ale gdy myślę o parach w gorszym położeniu… Serce mi pęka.

Czy mogę spytać, od jak dawna staracie się o drugie dziecko?

Dwa lata temu wprowadziliśmy się do nowego domu, gdzie były dwa pokoiki dziecięce. Myślałam, że zamieszkamy w nim już w powiększonym składzie. Nie udało się. Tak jak mówiłam, kocham być mamą, a posiadanie dziecka uważam za coś cudownego. To niewiarygodne, jak bardzo można kogoś kochać. Tak całkowicie bezwarunkowo, każdą komórką ciała. Ta miłość jest wszechogarniająca, dla mnie to coś najwspanialszego, co jest w życiu. Dlatego teraz, gdy już wiem, jak wspaniale jest mieć dziecko, tak bardzo cierpię, że wciąż nie mam kolejnego...

Patrycja Sołtysik z synem

Patrycja Sołtysik z synem

Autor: Izabela Pluskwa

Źródło: Archiwum prywatne

Adopcja jest opcją, którą w ogóle bierzecie pod uwagę?

Mogę odpowiedzieć tylko teoretycznie, bo ze względu na wiek mojego męża nie kwalifikujemy się do wszczęcia procedury adopcyjnej. Myślę, że mogłabym pokochać dziecko, które nie byłoby moje. Ale biorę pod uwagę też inne kwestie. Na przykład nasz brak anonimowości. Wiem, że adopcja to wyzwanie, i że decyzja o niej musi być ostateczna. Jednak, jak mówiłam, nie mamy możliwości, by stała się naszym doświadczeniem.

Kto cię wspiera w tych najtrudniejszych momentach i chwilach frustracji?

Przede wszystkim Andrzej. Bez niego nie dałabym rady, również finansowo. Mogę liczyć też na moją młodszą siostrę. Mam cudowne kobiety wokół siebie, koleżanki i przyjaciółki. Widzę, że im więcej im tłumaczę, opowiadam, przez co obecnie przechodzę, łatwiej jest im mi pomóc. Są również rodzice i najbliższa rodzina. Wspiera mnie także mój syn i to chyba wzrusza mnie najbardziej…

Staś jest świadomy sytuacji, w jakiej się znaleźliście?

Tak. Nie tłumaczymy mu oczywiście tajników procedury in-vitro, bo to jeszcze nie ten etap. Ale poznał lekarza, który prowadzi mnie przez tę procedurę. Wytłumaczyliśmy mu, że dzieci biorą się z wielkiej miłości. Ale czasem bywa tak, że nie wystarczy się tylko mocno poprzytulać, żeby pojawił się dzidziuś. Trzeba udać się do specjalnej kliniki i poddać pewnym zabiegom.

To wspaniałe, że tak otwarcie z nim rozmawiacie. Wierzę, że dzieci rozumieją więcej, niż może się wydawać. My też otwarcie mówimy córce o emocjach i odpowiadamy na każde jej pytanie.

Bo przed dziećmi nie wolno ukrywać tego, jak się czujemy. Staś widzi czasem, że płaczę. Gdy pyta, co się stało, odpowiadam, że jestem smutna, bo nie będzie jeszcze teraz dzidziusia. Synek wie też, że musiałam przejść tak samo trudną drogę, by on mógł pojawić się na świecie. A ostatnio tak bardzo mnie rozczulił… Otrzymaliśmy kiepskie wyniki badań i wkrótce czekała nas rozłąka z Andrzejem – jechał na pięć dni do Warszawy. Byliśmy razem w samochodzie. Staś siedział z tyłu, był kompletnie wyłączony. W pewnym momencie powiedziałam do męża: Szkoda, że wyjeżdżasz, bo będzie mi ciężko. I Staszek nagle: Ale co ty mówisz, mamo? Przecież ja się tobą zaopiekuję.

Czy jest coś, co potrafi oderwać twoje myśli od starań o dziecko? Coś, co daje czystą przyjemność, pozwala odetchnąć?

Gotowanie. Kuchnia stanowi centrum naszego domu. Tu dzieje się całe nasze życie. Przyrządzanie potraw bardzo mnie relaksuje. Mój syn uwielbia jeść i jest wszystkożerny, Andrzej tak samo, co czasem po nim widać (śmiech). W końcu, po wielu latach, odważyłam się i wydałam kulinarnego e-booka. Zrobiłam przy nim wszystko sama i nie ukrywam, że dało mi to wiele satysfakcji.

Patrycja Sołtysik

Patrycja Sołtysik

Autor: Izabela Pluskwa

Źródło: Archiwum prywatne

A nie ciągnie cię do mediów? Pamiętam, jak na początku waszego związku spodziewano się, że lada moment poprowadzisz jakiś program albo dołączysz do męża w porannym show.

To nie moja bajka. Byłam przerażona, gdy poszłam z Andrzejem na Bal Dziennikarzy. Dorota Wellman powiedziała mi wtedy mądre słowa: "Czasem trzeba wejść do cyrku, ale potem z niego wyjdziesz". I właśnie tak traktuję show-biznes, trochę jak cyrk.

Staś już rozumie, że jego tata jest znany oraz z czym ta sława może się wiązać?

Wychowujemy go w ten sposób, że praca Andrzeja jest normalna. Przez to, że tata występuje w telewizji, nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi. Gdy ktoś nas zaczepia, bo rozpozna Andrzeja z "Dzień Dobry TVN", reagujemy naturalnie. Mąż chce być dziennikarzem, a nie celebrytą. Zdarzają się też często sytuacje, że ktoś zaczepi mnie i Staszka na spacerze, bo obserwuje mój Instagram. Staszka to bardzo cieszy i jako sprytny siedmiolatek, lubiący podglądać YouTube, mówi często: "A daje pani mojej mamie like’i?" (śmiech).

A doświadczacie jako rodzina jakichś minusów wynikających z pracy Andrzeja?

Gdy ktoś zrobi nam zdjęcia bez naszej zgody lub napisze o nas jakąś bzdurę, to nie jest to oczywiście fajne. Ale też nie jest to koniec świata. Po tym wszystkim, co przeszłam, jestem silniejsza, ale daje sobie też prawo do słabości. Po nieudanym transferze mogę popłakać i poleżeć dwa dni w łóżku. Nie wszystko musi być perfekcyjne. Coraz częściej pozwalam sobie na mówienie o tym, że in-vitro to nie jest łatwa droga. Niektórzy myślą, że raz, dwa i jest dziecko. To nie tak. Warto to podkreślać.

Wierzę, że zostaniesz jeszcze mamą. I z całego serca ci tego życzę.

Nie dziękuję, żeby nie zapeszać.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij