fot. Materiały prasowe
Podziel się:
Skopiuj link:

Ofelia Iga Krefft: "Mądra rewolucja jest potrzebna. Tylko wszystko z rozumem, bo tym się najwięcej wygra"

Iga Krefft, czyli Ofelia. Ofelia, czyli Iga Krefft. Innymi słowy dwa żywioły, ogień i woda, które bez – siebie nawzajem nie mogą istnieć. Co jeśli ma nie jedną, lecz wiele twarzy? Albo inaczej – jedną, lecz o tak zawiłych rysach, że trudno ją jakkolwiek dopasować do jakiegokolwiek z portretów społecznych oczekiwań.

Fascynujące jest to, jak muzyczne alter ego i osobowość jego właścicielki nawzajem się uzupełniają. Nie wspominając już o zakochanej w bicie Mirandzie i o pozostałych siedmiu kobiecych wcieleniach, które piosenkarka przedstawi wraz z premierą swojej najnowszej płyty. Osiem postaci, osiem kobiet. Jeden głos, jedno ciało.

Potrafisz wyobrazić sobie życie bez muzyki, bez śpiewania?

Absolutnie nie. Dla mnie muzyka jest (i mam nadzieję będzie) w pewnym sensie "przedłużeniem" mojej osoby. Zawsze wydawała mi się być naturalnym elementem mojego życia. Oczywiście, są momenty, kiedy na co dzień nie otacza mnie jej tak dużo – bo skupiam się na pracy, bo pędzę. Kiedy jednak do muzyki powracam, od razu czuję, że "okej, tu jest dom, tu jestem ja". Czasami trudno w dzisiejszych czasach pozostać wrażliwym na sztukę, ale dla mnie każda chwila spędzona z nią jest szalenie przejmująca. Niedawno miałam okazję, jedną z rzadkich, by po prostu usiąść z ludźmi i zasłuchać się przy gramofonie. Nieczęsto pozwalam sobie na takie przyjemności (codzienna pogoń za pracą pozbawia czasu), tym bardziej jestem wdzięczna, kiedy mogę je przeżywać.

Iga ma piękny głos, który współdzieli razem z Ofelią. Właściwie, to ona zbiera słuchaczy, to ona dzieli się muzyką. Postać Twojego scenicznego alter ego przylgnęła do ciebie jak druga skóra. Skąd właściwie pomysł na wskrzeszenie Ofelii w artystycznym świecie?

Jako nastolatka nie czułam się w zgodzie ze sobą – grałam w serialu, który tak naprawdę w ogóle nie uzewnętrzniał moich wewnętrznych potrzeb. To dlatego, by nie konfundować bardziej ludzi kojarzącym mnie z tej roli, przedstawiałam się jako Ofelia. "Ach, to nie ona, tamta się przecież inaczej nazywa" – reagowali. Z czasem ta postać mocno do mnie przywarła… Zresztą, wydaje mi się, że to właśnie wtedy, kiedy mamy kilkanaście lat, tworzy się pewnego rodzaju rozgraniczenie pomiędzy dorosłością a dziecinnością. A mnie tymczasem to właśnie wtedy urodziła się Ofelia w głowie, czyli ucieleśnienie moich aspiracji i dążeń. To idealistyczna wersja tego, kim ja chciałabym być.

Czyli Ofelia to ideał Igi, a równocześnie jakieś jej przeciwieństwo. Czy mają może jakieś podobieństwa? Jaka z natury jest Ofelia, a jaka jest Iga?

Kiedyś Ofelia i Iga były sobie całkowicie odrębne. Z biegiem lat te dwie energie skrywane we mnie zaczęły się coraz bardziej polaryzować, a konflikt pomiędzy nimi rodził spięcia. Temat ten poruszam na terapii – otwarcie mówię o tym, że leczę się na nerwicę i depresję. Teraz jestem na etapie, gdzie Iga i Ofelia zaczynają zrastać się w jedność. Kiedyś to ta pierwsza była zwykle bardziej konkretna, smutna, czasem arogancka. Iga była wszystkim tym, co pozwalało Ofelii zejść na ziemię. Teraz zaś udaje im się znaleźć między sobą równowagę, co bardzo mnie cieszy. Wierzę, że to przyniesie dobre rzeczy w moim życiu.

A skąd w ogóle pomysł na nazwanie Ofelii mianem… no właśnie, mianem postaci ukochanej "Hamleta" Szekspira?

Mam teorię, że Ofelia i Hamlet to tak naprawdę jedna osoba. Słowem, Ofelia była ucieleśnieniem ideałów Hamleta. Kiedy więc on mówi jej, by szła do klasztoru, to robi to z chęci ochrony swoich ideałów, po to, by nie umarły, by się nie zmieniły. A siłą rzeczy, one giną. Myślę, że stąd wzięła mi się Ofelia – bo mając naście lat, byłam zafascynowana tym dramatem. Chciałam mieć w sobie część tej historii, która wówczas bardzo silnie ze mną rezonowała.

Rozmarzoną, chwilami sielską Ofelię wziętą z szesnasto-, siedemnastowiecznego dramatu umieszczasz wśród estetyki lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Skąd taka chęć "zadomowienia" się właśnie w tej epoce? Z dużą swobodą udaje ci się ją odmieniać na współczesną modłę.

Lata 60. i 70. bardzo ukształtowały mój gust muzyczny i wrażliwość. Właściwie, to jeśli chodzi o muzykę, uważam, że wszystko, co działo się od połowy ubiegłego wieku do lat 90-tych włącznie było swoistym renesansem, odrodzeniem kultury i sztuki. Równocześnie przyniosły dużo społecznej energii. Ludzie zauważyli, że (niekrwawa) rewolucja może przynieść skutki w postaci wolności, rozwoju. Niesamowite. Odkryto przy tym, że wolność – także, a może zwłaszcza, ta odnaleziona w innych osobach – jest źródłem zmian. My zaś powinniśmy je pielęgnować, szczególnie ze względu na to, jak wygląda życie społeczne w obecnych czasach. Wydaje mi się, że lata 60-te i 70-te polegały na poszukiwaniu tego nieuchwytnego, ulotnego. Może dlatego przyglądam się tym czasom tak bardzo, bo sama próbuję znaleźć to, czego wówczas szukano?

Źródło: Materiały prasowe

A jednocześnie angażujesz się w tematy społeczne. Twój utwór "To Do Pana" i przygotowany do niego teledysk porusza czułe struny w sercach słuchaczy, a jednocześnie niesie głębszy przekaz.

Wydaje mi się, że miłość i prawo do niej powinny być poza polityką, poza podziałami, poza zainteresowaniem kogokolwiek za wyjątkiem osób, których bezpośrednio dotyczy. Prawo do miłości to prawo uniwersalne i absolutna wolność. Dlatego to tak mnie porusza. Nie rozumiem, dlaczego w XXI w., kiedy ze względu na historię mamy świadomość, do czego może doprowadzić łamanie takich podstawowych praw i wolności człowieka, wciąż bawimy się w przeciąganie liny. To zaś nie przyniesie nic dobrego.

Czy jestem zaangażowana? Były takie czasy w moim życiu, kiedy silnie krytykowałam zarówno jedną, jak i drugą stronę konfliktu politycznego. Tym samym pozostawałam w próżni, twierdząc, że zdrowy rozsądek jest najważniejszy i nie identyfikując się z żadną z części sporu. Z czasem jednak zaczęłam zauważać, że jedna ze stron czyni tak dużo zła, że de facto potrzebna jest skrajny oponent – z którym też nie do końca się zgadzam – byśmy wszyscy wylądowali gdzieś "po środku". Mądra rewolucja jest potrzebna. Tylko wszystko z rozumem, bo tym się najwięcej wygra.

Bliski ci jest również wątek kobiecości, który również często powraca do naszego dyskursu społecznego, choć nie zawsze tak, jakbyśmy chciały i chcieli. Mam przy tym wrażenie, że twoja najnowsza płyta będzie "pochwałą kobiecości" w iście ofeliowym stylu.

Zawsze fascynowały mnie kontrasty, a przy tym nigdy nie chciałam zamknąć się na jedną wersję tego, kim jestem. Zdaję sobie sprawę, że inni często mają problem z tym, by mnie identyfikować – trudno mnie zaszufladkować jako serialową aktorkę, bo robię coś totalnie innego muzycznie. Eksperymentuję, zestawiając ze sobą różne środki wyrazu, np. elektroniczne brzmienie i mój głos, czasem kojarzący się z białym śpiewem ludowym; albo współczesny bas i akustyczne gitary… Równie ciekawym jest dla mnie eksperymentowanie z wizerunkiem. Bo co się wydarzy, jeśli zderzymy ze sobą dwa przeciwieństwa, dwa zupełnie różne światy?

To właśnie wtedy może zaiskrzyć, wtedy zaobserwujemy wielki wybuch i natrafimy na nieznane pokłady inspiracji. Druga płyta powstała właśnie z mojej chęci sprawdzenia tego "jak to jest". Za każdą z ośmiu historii stoi inna kobieca postać. Zresztą, wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach kobieta nie ma swojej jednej definicji i to jest piękne. Każda z nas tworzy swoją własną definicję. Podobnie w przypadku mężczyzn, pewnie – ale obecnie sytuacja i rola kobiety są tak bardzo testowane, że trzeba o tym mówić.

Spotkałaś się z takim traktowaniem i spostrzeganiem swojej osoby?
Jako kobieta nigdy nie wpisywałam się w wymagane przez otoczenie kanony i stereotypy. Dopiero teraz, mając 25 lat, uczę się akceptować to, że nie muszę być jakąś konkretną Igą, konkretną wersją żeństkiej osoby, że kobieta może być i delikatna, i subtelna, a przy tym stanowcza i agresywna. Teraz rozumiem, że zarządzanie całym zespołem facetów wcale nie świadczy o tym, że jestem dziwna czy nienormalna. Nie szufladkuje mnie to w kategorii "ach, ona na pewno jest suką". Przecież mogę być subtelna i delikatna w życiu, a równocześnie konkretna w pracy, prawda?

Podczas pracy na planie serialu zdarzało mi się usłyszeć "zrób to bardziej delikatnie, nie tak, jakbyś zrobiła w życiu". A ja myślałam w odpowiedzi: "kurczę, przecież w ogóle mnie nie znacie, bo nie stwarzacie warunków, żeby mnie poznać". Poza tym, wydaje mi się, że to, w jakiej przestrzeni się znajdujemy naprawdę kształtuje to, jaką wersją siebie się stajemy, z jaką czujemy się najbardziej komfortowo. Mogę być różnymi osobami naraz i nie przywiązywać się do żadnej z tych wersji, zwyczajnie być sobą.

Ale masz już Ofelię, która w pewnym sensie jest dopełnieniem Igi. Czy i jak uda ci się nadać rysy i osobowość kolejnym wcieleniom, jakie chcesz przedstawić przy okazji premiery najnowszej płyty?

Myślę, że każda z tych wersji będzie inna, choć łączy je jedno – tak naprawdę płynie w nich ta sama krew. Wszystkie są wynikiem tego, co mnie tworzy lub co kiedyś tworzyło. Swoją drogą, uważam (choć może to brzmieć kontrowersyjnie), że na mój samorozwój miało duży wpływ to, w kim się zakochiwałam. Tak naprawdę każda nowa miłość pozwalała mi stać się kimś innym, odkryć coś nowego o sobie.

Na przykład?

Kiedyś nie miałam zielonego pojęcia o hip-hopie. Tymczasem mój obecny chłopak bardzo lubi ten gatunek. Właściwie, to dzięki niemu go odkryłam, to on pokazał mi nowe rzeczy. Ale żeby nie było, odkrywam też sama. Kiedyś twierdziłam, że pop to największe zło, jakie istnieje. "Kto to wymyślił"… A teraz sama jestem naczelnym orędownikiem tego, żeby przywrócić dobry pop! Nowa płyta będzie miała właśnie takie brzmienia, co chyba potwierdza moje ciągłe zmienianie się i odkrywanie. Kto wie, może kolejny krążek będzie heavymetalowy?

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij