fot. Archiwum prywatne
Podziel się:
Skopiuj link:

Nina Kowalewska-Motlik - królowa polskiego Harlekina!

Przez lata stała na czele wydanictwa, które sprzedawało książki w milionowych nakładach. Harlekiny miały nie tylko dostarczać Polkom rozrywki, ale też otwierać je na nowe — pokazywać, że można kochać, podróżować i cieszyć się miłością. Nigdy nie odpuszczała. Gdy kończyła jeden projekt, myślała o kolejnym. Tajemnica jej sukcesu? Odwaga i skłonność do ryzyka. Dzisiaj też opowiada ludziom o emocjach, ale tych związanych z zapachem. Nina Kowalewska-Motlik prowadzi obecnie popularną perfumerię w centrum Warszawy.

Dziewczyna stoi w zatłoczonym autobusie, za oknem leje deszcz, ale ona nie zważa na niesprzyjające okoliczności. Jest zatopiona w lekturze, która przenosi ją do zupełnie innego świata. W książkowej rzeczywistości jest damą, którą na przyjęciu w willi jak z "Dynastii" poznaje księcia z bajki. Reklamę z 1992 roku z Agnieszką Czekańską i Dariuszem Kordkiem, dziś już kultową, wyprodukowała Nina Kowalewska-Motlik. To właśnie ona wprowadziła Harlequina do Polski.

- W cztery lata sprzedaliśmy 50 milionów książek, średnio milion miesięcznie. W sumie wydaliśmy 500 tytułów, po 23-24 w każdym miesiącu - opowiada nam Kowalewska-Motlik, podkreślając, że to były miłe romanse, które pokazywały kobietom lepszy świat.

Mimo że książki te nie pretendowały do miana literatury wysokiej, jednak do tłumaczeń zatrudniała najlepszych tłumaczy intelektualistów, żeby nikt nie mógł jej zarzucić, że książki są niedbale wydane. Na szefowskie stanowisko Nina trafiła przypadkiem. Po dyplomie na japonistyce, w połowie lat 80. pracowała w amerykańskiej redakcji Polskiego Radia. Zrezygnowała z pracy, żeby urodzić pierworodną córkę. Potem tłumaczyła amerykańskie filmy dla TVP, aż postanowiła zatrudnić się jako sekretarka w amerykańskiej firmie Dow Chemical.

- Jako żona młodego, zdolnego malarza musiałam pomóc wyżywić nasze dziecko. Stwierdziłam, że albo idę do tej pracy i daję z siebie wszystko, albo tego nie robię. Nie ma dla mnie drogi pośredniej - mówi.

Jak wyznaje, całe jej życie jest serią przypadków i szczęśliwych zbiegów okoliczności, którym trzeba było tylko trochę pomóc.

- Wierzyłam, że wszystko jest możliwe. To pewnie zasługa pozytywnego myślenia, którego nauczyłam się w Stanach, ale przede wszystkim lekcji mojej mamy. Całe życie była czynna zawodowo, zajmowała kierownicze stanowiska. Gdy miałam 10 lat, powiedziała mi coś, co pamiętam do dziś. I powtarzam obu córkom: umiesz liczyć, licz na siebie. Kobieta może być tylko wtedy szczęśliwa, kiedy jest niezależna finansowo - opowiada.

Została prezeską wydawnictwa, gotową podbić rynek, mimo że tylko pomagała przy procesie rekrutacji, sama w nim nie biorąc udziału. Sukces komercyjny serii był spektakularny, ale dla niej najważniejsze pozostało oddziaływanie społeczne Harlequinów.

*- To były historie o samotnych kobietach, które przypadkiem spotykają mężczyznę. I okazuje się, że jest miłością ich życia. Taka pigułka na dobre samopoczucie *- tłumaczy Nina.

- Sprzedawałam marzenia, a one są wartością samą w sobie. Wiadomo, że nie wszystkie się spełniają, ale trzeba mieć obraz lepszej rzeczywistości, do której można dążyć - przyznaje.

Źródło: Archiwum prywatne

Książki, które Nina wybierała do publikacji, nigdy nie ocierały się o pornografię.

- Historie kończyły się przed drzwiami sypialni - śmieje się. Powieści kobiety miały czytać do snu, żeby odpocząć po całym dniu pracy. Stąd hasło: "Przenieś się w krainę marzeń. Książki Harlequin to ogrody miłości".

Zgodnie z reklamą, nadawały się też do czytania w komunikacji miejskiej. A po trzecie, dzięki nim kobiety z transformacyjnej Polski miały możliwość zobaczyć, jak wygląda zachód.

- Musimy sobie uświadomić, że kobiety w Polsce żyły wtedy dość szarym życiem. Wychodziły za mąż, rodziły dzieci, pracowały nie dla satysfakcji zawodowej, tylko po to, by przynieść do domu drugą pensję. Jednocześnie w tym patriarchalnym społeczeństwie, jak kobieta wracała do domu z pracy, często tak samo, albo i lepiej wykształcona niż jej mąż, otrzymująca niższe wynagrodzenie za swoją pracę, wszystkie obowiązki domowe spoczywały na jej barkach. A mąż był super dobrym mężem, kiedy wyniósł śmieci albo kupił żonie kilo ziemniaków w drodze do domu - opowiada.

W takiej rzeczywistości harlekiny zaczęły pełnić emancypacyjną funkcję. Pokazywały kobietom, że zasługują na więcej, mogą chcieć od życia więcej, a od mężczyzny wymagać zaangażowania. Nina dostawała tysiące listów. Kobiety pisały o chorych dzieciach, więc wydawnictwo kupiło karetkę dla szpitala dziecięcego, finansowali wakacje i ferie dla dzieci z biednych rodzin. Pisały też nastolatki, które dzięki książkom rozumiały, że były źle przez chłopaków traktowane. Książki trafiały też do więzień. I stamtąd płynęły listy. Mężczyźni pisali, że po odsiadce znajdą "dobrą kobietę, z którą ułożą sobie życie".

- Ale największym zaskoczeniem był telefon z Parlamentarnego Klubu Kobiet, od pani Barbary Labudy, która powiedziała: "Proszę pani, my po czytaniu ustaw przez cały dzień, chcemy poczytać do poduszki coś lekkiego - dodaje Nina.

Wprowadzenie harlekinów na rynek to nie jedyna zasługa jednej z najpotężniejszych polskich bizneswoman. To właśnie Nina wymyśliła walentynki. Z racji tego, że chodziła do szkoły w Stanach, od dziecka miała styczność z kartkami, które 14 lutego dawało się na wyraz niekoniecznie miłości, raczej serdeczności.

- Z Niną Terentiew zrobiłyśmy w Telewizji Polskiej siedmiogodzinny blok o miłości. Wojciech Pijanowski poprowadził teleturniej dla par, ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki z żoną opowiedzieli o pierwszej randce, sprowadziliśmy też film z Sharon Stone, Łzy w deszczu, wyprodukowany przez Harlequina - wspomina Nina.

Żeby było jeszcze bardziej spektakularnie, na Pałacu Kultury powieszono serce 12 na 12 metrów.

- Odzew był niesamowity. Sami telewidzowie wymyślili nazwę walentynki - opowiada Nina.

Już w trakcie pracy w Harlequinie Nina udowodniła, że ma dryg do reklamy. Potrafiła przełożyć język marek na polskie, jeszcze siermiężne, realia. Po wydawnictwie postanowiła spróbować sił w agencji reklamowej.

- Nie chciałam już być panią od romansów. Nie mogłam wytrzymać niezdrowego zainteresowania mediów. Czytałam w prasie, że codziennie do domu dostarcza mi się sto ciętych róż. Takich bzdur nie napisano by o żadnym mężczyźnie! Traktowało się mnie jak bohaterkę tych książek. A ja nie miałam zamiaru chodzić w różowych tiulach, żeby wpisać się w narzucany mi wizerunek - wspomina.

Źródło: Archiwum prywatne

Objęła więc kierownicze stanowisko w Young & Rubicam Poland. Z 25 osób musiała od razu zwolnić 20. Ale potem dzięki niej w ciągu pięciu lat biuro przeniosło się z małego segmentu na 1200 mkw. biura z 135 zatrudnionymi osobami i najwyższymi budżetami w Europie. W ciągu pięciu lat jej rządów (1995-2000) obroty wzrosły z 20 do 75 milionów dolarów. Do jej sukcesów należała m.in. dowcipna kampania Statoil, w której pani Jadzia kupuje na stacji ciasteczka. Gdy już wydawało się, że Nina zostanie w branży na dłużej, przydarzyła jej się historia jak z Harlequina.

- Poznałam Axela przy okazji rozmowy rekrutacyjnej. Jest headhunterem. Dojrzały, mądry, dowcipny, opiekuńczy, ale bardzo młodzieńczy. Harleyowiec! Po dwóch miesiącach zaszłam w ciążę - śmieje się.

Pierworodna córka, Monika, miała 17 lat, gdy urodziła się Sara. Dziś Monika jest mistrzynią golfa, strategiem marki. Młodsza, Sara jest uzdolniona muzycznie. Studiuje neurokognitywistykę i filozofię na NYU w Abu Dhabi.

- Wróciłam do pracy po trzech miesiącach po narodzinach drugiej córki. Ale poczułam, że jestem już w innym momencie życia. Strategia promocyjna jogurtu przestała mnie interesować. Tęskniłam do tej małej istotki, którą widziałam rano. A wracałam, kiedy już spała - wspomina Nina.

Dlatego postanowiła po raz drugi wywrócić swoje życie zawodowe do góry nogami. Wróciła do firmy, którą prowadziła samodzielnie jeszcze pod koniec lat 80. Jej New Communications reprezentuje dziś w Polsce setki mediów z całego świata, w tym CNN, Financial Times, The Economist i Al Jazeerę. Dzięki własnej firmie miała więcej czasu dla rodziny.

- Nie chciałam, żeby moje dzieci czuły się zaniedbane. W domu musiało zawsze pachnąć rosołem albo ciastem. Codziennie wieczorem gotuję kolację. Sama byłam dzieciakiem, które po szkole przychodziło z kluczem na szyi do pustego domu, bo rodzice robili kariery inżynierskie - opowiada.

Trzecim punktem zwrotnym w życiu Kowalewskiej-Motlik był wyjazd do Arabii Saudyjskiej zorganizowany kilka lat temu dla kobiet biznesu przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Tam zakochała się w zapachach. Następnie pojechała na konferencję do Dubaju.

- W jednej z perfumerii w Dubaju spędziłam godzinę. Ilość oryginalnych kompozycji kompletnie mnie oszołomiła. Wyszłam z jednym flakonem, ale za rogiem dopadły mnie wątpliwości. Pewnie nie wybrałam właściwego… Spontanicznie zawróciłam i kupiłam 20 perfum w olejkach oraz naście flakonów perfum - śmieje się.

Dziś w swoim butiku Sense Dubai, w którym dzieli się swoją fascynacją z klientkami, oferuje wiele perfum, z czego 20 skomponowanych specjalnie dla niej przez Saeda Al Abbasa, tworzącego przepiękne zapachy dla szejków i na specjalne zamówienia.

- To odwrócenie tego, co robiłam w Harlequinie. Tam było dużo, masowo i tanio, a tutaj buduję markę luksusową, która pozycjonuje się jako sztuka zapachu. I robię mało, niszowo, ekskluzywnie. Ale to, co jest wspólne z Harlequinem, to nasza misja poprawiania ludziom nastroju - tłumaczy.

Tak jak w każdej poprzedniej pracy, jest w pełni zaangażowana. Chętnie rozmawia z każdym klientem, który trafia do magicznego wnętrza na warszawską ulicę Mokotowską. O każdym składniku potrafi długo opowiadać. Gdy nie jest akurat w Warszawie w swoim butiku, jedzie do Berlina. Z mężem, z którym jest szczęśliwa od ponad 20 lat, dzielą życie na dwa domy w dwóch stolicach. Stabilizacja nie oznacza jednak stagnacji.

- Bawi mnie, gdy ludzie pytają mnie o plan pięcioletni. U mnie wszystko dzieje się przez przypadek - mówi Nina.

W ten sposób nie zamyka się na żadne możliwości. A jeszcze niejedne przed nią.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij