fot. Licencjodawca
Podziel się:
Skopiuj link:

Nie tylko matki, żony i kochanki. Kobiety w filmie mają tysiące twarzy

Kobiety przez wiele lat grały role przypisane im przez mężczyzn. Były oddanymi żonami, matkami, córkami, siostrami, ale i namiętnymi kochankami czy walecznymi bojowniczkami.

Wciąż jednak kobiety głównie stały na drugim planie, a ich prawdziwym rozterkom, uczuciom i pragnieniom poświęcano niewiele uwagi. Ale w XXI wieku nadszedł temu kres, a zmiany w postrzeganiu kobiecych ról widać też w popkulturze, szczególnie w kinie. W końcu kobiety mają tysiące różnych twarzy.

Oczywiście wciąż na ekranie przedstawiane jesteśmy jako istoty kruche, szukające miłości i bezpieczeństwa. Nie przeszkadza to jednak w dostrzeżeniu też innej strony kobiecej natury. Przecież nie myślimy tylko o spełnieniu swoich podstawowych potrzeb, ale też o sięganiu wyżej. Byciu podziwianą nie tylko za swoją urodę czy łagodne usposobienie, ale i pracowitość, ambicje i pasję.

Ten efekt chciała osiągnąć Sylwia z filmu "Sweat", doskonale zagrana przez Magdalenę Koleśnik. Dwudziestolatka wyrwała się z blokowiska i stała się internetową idolką. Jako fitness guru mówi swoim fanom nie tylko jak mają ćwiczyć i co jeść, ale też motywuje ich do spełniania marzeń. To przykład kobiety, która skrupulatnie odhaczała z listy zadania do wykonania, aby wspiąć się na szczyt. A z niego widok wcale nie jest tak piękny, jak się tego spodziewała. Ślepe podążanie za trendami, porównywanie się z innymi kobietami i ich osiągnięciami to droga prowadząca na manowce. Niestety, tą bolesną lekcję przerabia wiele z nas, wymagając od siebie za dużo.

"Sweat"

A może wystarczy przyjąć filozofię: nie wiem czego pragnę od życia, ale bez presji spróbuję różnych opcji, aby przekonać się, co jest dla mnie odpowiednie? Łatwo powiedzieć, trudniej wcielić to w życie. Jednak bohaterka "Najgorszego człowieka na świecie" pozwala sobie wielokrotnie zmieniać kierunki studiów i zawody, szukając tego, co naprawdę będzie sprawiać jej przyjemność. Podobnie działa z mężczyznami – skupia się na tym, czy jest im teraz ze sobą dobrze, nie rozważając pieczołowicie wizji wspólnej przyszłości. W końcu Julie dostrzega, że nie marzy o byciu matką i żoną. Jej wybór jest trudny do zaakceptowania przez bliskich, a i ona sama ponosi dotkliwe konsekwencje swojej decyzji. Niczym kobieca wersja Hamleta musi odpowiedzieć sobie na pytanie: być szczerą i żyć w zgodzie z samą sobą, czy wpasować się w "jedyny słuszny" model i spełnić oczekiwania innych?

Trzydziestoletnia bohaterka filmu Joachima Triera z pewnością znalazłaby nić porozumienia z pięćdziesięcioletnią tytułową Glorią z produkcji Sebastiana Leilo (w chilijskiej wersji graną przez Paulinę Garcię, a w amerykańskiej przez Julianne Moore). Rozwódka z dwójką dorosłych dzieci już nie musi wywiązywać się ze społecznych ról i z otwartością przyjmuje to, co daje jej los. Dalekie jest to jednak od beztroski, raczej mamy do czynienia z mieszanką braku wiary we własne możliwości, jak i wielkich chęci zmiany. Dopiero wchodząc na parkiet i oddając się we władanie muzyce i tańcu Gloria pozwala sobie odsunąć na bok troski i cieszyć się na nowo odzyskaną wolnością.

"Najgorszy człowiek na świecie"

Zew zmian czuć też ze wschodu. Reżyserka Manele Labidi wychowała się we Francji jako córka tunezyjskich imigrantów, ale po arabskiej wiośnie i upadku dyktatury zaczęła uważniej przyglądać się społeczeństwu, z którym dzieli więzy krwi. Efektem tego jest nakręcony w Tunezji "Arab Blues" o powracającej z emigracji psychoterapeutce, której gabinet szybko zyskuje na popularności. Selma nosi się "po męsku" – dżinsy, koszula i papierosy to jej niezbędnik. Jednak do obcej i zdystansowanej kobiety ciągną tłumy, również mężczyzn, którzy w końcu chcą poczuć się wysłuchani, opowiadając o swoich błędach, słabościach i lękach. W gonitwie codzienności łatwo zapomnieć o uważności i autorefleksji. Bohaterowie siadający na kozetce u Selmy dają sobie czas i przestrzeń na to, aby w końcu porozmawiać sami ze sobą. Dostrzec to, co przez lata odsuwali w kąt, aż w końcu bolączki przybrały monstrualne rozmiary.

"Arab Blues" zwraca też uwagę na to, jak istotny jest dialog między płciami. Walcząc z patriarchatem niekiedy zapominamy, że nie każdy mężczyzna jest wrogiem. By móc budować partnerskie relacje, trzeba dostrzegać męską perspektywę w obliczu zachodzących społecznie zmian. Owszem, bywa że panowie kurczowo starają się trzymać starego porządku, albo są zbyt zagubieni, aby pracować nad osiągnięciem konsensusu. Ale bez wymiany doświadczeń obie strony mogą tylko stracić.

"Arab Blues"

Nie oznacza to jednak, że mamy być wciąż wyrozumiałe w chwilach, gdy nasze granice są przekraczane. W erze #MeToo nastała pora na mówienie "nie" wobec wszelkich rodzajów przemocy, technik manipulacji, traktowania kobiet wyłącznie jako obiekty seksualne. Hollywood długo zajęło zmierzenie się z własnymi demonami. Po tym, jak w końcu dopuszczono do głosu, wysłuchano i dano wiarę dziesiątkom ofiar Harveya Weinsteina czy Billa Cosby’ego, obaj panowie trafili za kratki. Aż w końcu w oscarowym wyścigu pojawił się film "Obiecująca. Młoda. Kobieta", będący siarczystym policzkiem wymierzonym we wszystkich filmowców, którzy wiedzieli i milczeli o zbrodniach znanego producenta filmowego czy komika.

Cassie (genialna w tej roli Carey Mullingan) po traumatycznych przeżyciach z czasów studiów postanawia oduczyć mężczyzn złych nawyków. W tym celu co tydzień udaje się do klubu i udając kompletnie pijaną, samotną kobietę zawsze uzyskuje pomoc od facetów z lepkimi rękami. Gdy odwożąc ją do domu, przypadkowo zatrzymują się w mieszkaniach panów "tylko na drinka", Cassie momentalnie trzeźwieje i mści się na swój sposób. Produkcja w reżyserii Emerald Fennell (znanej z roli Camilii w serialu "The Crown") żongluje wizerunkiem kobiet, pokazując że zarówno w wydaniu biurowym, romantycznym, dyskotekowym czy wręcz dziecięcym, z makijażem lub bez, żadna z nas nie może czuć się bezpiecznie sam na sam z nieznajomym mężczyzną.

Zemsta ma jednak dla bohaterki "Obiecującej. Młodej. Kobiety" gorzki posmak. Czy wymierzając sprawiedliwość wobec tych, którzy akceptują i przyzwalają na kulturę gwałtu, można nie zatracić się w nienawiści? Gdzie szukać nadziei na lepszą przyszłość?

"Obiecująca. Młoda. Kobieta"

Od zarania dziejów staramy się tłumaczyć sobie to, co niewytłumaczalne boskimi siłami czy nadprzyrodzonymi mocami, w świecie filmu odwołując się do postaci superbohaterów. I tak w końcu doczekaliśmy się superbohaterki naszych czasów i nie jest to młoda, śliczna blondynka o idealnych wymiarach, a 49-letnia Azjatka, dawna dziewczyna Bonda w "Jutro nigdy nie umiera", której aktorski popis zasługuje na wszystkie nagrody świata. Mowa o Michelle Yeoh w filmie "Wszystko wszędzie naraz", która na kanwie scenariusza Dana Kwana i Daniela Scheinerta mogła być jednocześnie tysiącami wersji Evelyn: praczką, mistrzynią sztuk walki, szefową kuchni, piosenkarką, gwiazdą filmową, kobietą z parówkami zamiast palców, a nawet… kamieniem. I w każdym z tych wcieleń ściera się sama ze sobą, odkrywając drzemiący w niej niewykorzystany potencjał.

Aż chciałoby się rzec, że każda z nas jest taką właśnie Evelyn. W końcu codziennie odgrywamy mnóstwo ról, a w każdej z nich chcemy być najlepsze, choć przewrotny los nie raz udowadnia nam, że wcale nie musimy być perfekcyjne. Evelyn w prawdziwym życiu była najgorszą wersją siebie, ale mając w zanadrzu tysiące innych oblicz, udoskonaliła tę, na której najbardziej jej zależało. O taką przemianę nie tylko w kinie, ale i w życiu, warto walczyć.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij