fot. Getty Images
Podziel się:
Skopiuj link:

"My Polacy przede wszystkim boimy się straty". Psycholog Piotr Mosak o naszych codziennych lękach

Wszyscy pragniemy zmiany i skrycie zazdrościmy tym, którzy śmiało sięgają po swoje pragnienia. O tym jak znaleźć własną do niej drogę i zamiast potencjalnego zagrożenia zobaczyć szansę na lepsze życie, rozmawiamy z psychologiem i terapeutą Piotrem Mosakiem.

Justyna Moraczewska: "Zmiana" - ostatnio jedno z najmodniejszych słów. Prawie wszyscy chcą zmieniać siebie lub okoliczności wokół. Dlaczego tak jej pożądamy? Do czego jest nam potrzebna?

Piotr Mosak: Zmiana jest koniecznością, żeby się nie cofać. Bo świat się zmienia, wszystko się zmienia, a ty pozostajesz w swoim status quo i nagle twoja odległość od tego co jest dziś, staje się coraz większa. Zatem jeżeli uznamy, że zmiana jest stałą, to znaczy, że ty nie zmieniając się, paradoksalnie się cofasz odnośnie tego, co jest dzisiaj.

Zakładamy, że zmiana jest stałą, bo cały czas coś się zmienia. Tu nie jest Floryda, mamy cztery pory roku. Praktycznie każdy tydzień jest inny. My sami się zmieniamy: starzejemy, tyjemy, chudniemy, zmieniają się nasze przekonania, priorytety. Zatem jeżeli stała jest zmianą, to jest takie piękne określenie: jeśli się nie zmieniasz, to się cofasz. Zostajesz gdzieś w przeszłości i po prostu nie nadążasz.

Bo zmiana powinna być podążaniem za wszystkim. Niezależnie czy tego chcemy, czy nie, świat wymusza na nas zmianę. I tak naprawdę chodzi o to, żeby na tę zmianę się otworzyć i zrozumieć, że to jest coś zupełnie normalnego, ważnego, nieuniknionego. To jest konieczne.

W kontekście zmiany możemy mówić o pewnym paradoksie. Z jednej strony zazdrościmy innym, zazdrościmy tym, którzy zmienili swoje życie, otworzyli się na to co nowe. Ale z drugiej strony, kiedy dostajemy szansę na zmianę, kiedy stajemy w obliczu okoliczności, które nas do niej popychają, to nagle nas paraliżuje. I bardzo często robimy wszystko, żeby jednak jej uniknąć . Z jednej strony nowe pociąga i kusi, ale z drugiej, boimy się ryzyka, czujemy zagrożenie i stoimy w miejscu. Czy na te nasze lęki przed zmianą ma wpływ nasza kultura, tradycja, wychowanie?

Rzeczywiście kultura XIX- i XX-wieczna to była kultura status quo. My Polacy przede wszystkim boimy się straty. A historia Polski to jest właśnie historia straty. W kulturze zachodniej jest inaczej i coś nowego, co czeka za zakrętem, jest inspirujące i pozytywne. Coś się zmieni? Fantastycznie! Będzie super, już sam proces będzie ciekawy. Tymczasem u nas jest inaczej.

Jeżeli cokolwiek mam, to boję się, że jeśli coś zmienię - mogę to stracić. Obawiam się straty, więc nie mam nadziei, a tym bardziej brak mi pozytywnego nastawienia, że mogę coś uzyskać po zmianie. Nie wierzę, że będzie lepiej. Wolę trzymać się tej przysłowiowej "ojcowizny", bo to jest przynajmniej konkretne i stałe. To pewnik, którego będę się trzymać zębami. Wielu ludzi ma bardzo konserwatywne poglądy i brak odwagi do wprowadzania zmian. Nie zmieniamy struktury, nie zmieniamy kolejności zdarzeń, ma być tak, jak jest. To jest bardzo silny lęk przed tym, że się nie odnajdę w czymś nowym, że coś stracę. My się strasznie przywiązujemy do tego co mamy tu i teraz.

Nasze życie od 1945 do 1989 było podobne do zachowania mrówek w mrowisku. Całe życie w jednym miejscu, stała praca, ta sama do emerytury, wczasy pracownicze gdzieś w Polsce… Ten sam rytm, rok po roku. Wiesz gdzie pracujesz, wiesz jak żyjesz, wiesz ile masz pensji, za 10 lat będziesz miał przydział na mieszkanie, za 15 lat dostaniesz telefon. Wszystko jest do przewidzenia. Niewiele zależało od nas samych. A po upadku komuny nagle nadeszły czasy wielkiej niewiadomej. I to ludzi przeraża. Bo tak naprawdę nie wiesz nic. Trzeba zmienić procesy myślenia, bo tylko szukając i doświadczając dasz sobie w tej nowej rzeczywistości radę. To wymaga otwartości. To już jest dużą zmianą samą w sobie.

Poza tym jesteśmy wychowani w ten sposób, że ponad wszystko mamy mieć pozycję autorytetu. Jak to, ja się będę pytał o coś młodszych ludzi? Ja powinienem wiedzieć wszystko! Oczywiście nie wiem, ale się nie przyznam. Prędzej czegoś nie zrobię, krytykując, że to głupie, nowoczesne, używając jakiegokolwiek argumentu, byle tylko się nie skompromitować i nie zniszczyć wizerunku autorytetu. Tak się boimy utraty tego wizerunku, że zmiana nas przeraża, bo jest równoznaczna z przyznaniem się do niewiedzy. To przyznanie się do faktu, że muszę coś poprawić, coś przebudować, że muszę się czegoś nauczyć, zdobyć nowe kompetencje. A to jest trudne, wymaga zmiany myślenia o sobie.

Są takie dwa kluczowe słowa, które trzymają nas w cuglach – rutyna i nawyki. Pozornie definiują naszą strefę komfortu i dają poczucie bezpieczeństwa. Jak zerwać się z tej uwięzi?

Pozostanie w strefie komfortu jest po prostu łatwiejsze, a my jesteśmy hedonistami. Z jednej strony chcemy mieć tą pozycję, chcemy mieć ten autorytet, jakikolwiek i w czymkolwiek, ale nie chcemy się wysilać. Łatwiej jest pozostać przy tym co umiem, co potrafię i w czym czuję się dobrze. Robiąc coś nawykowo, osiągamy później poziom rutyny. A to powoduje, że… mózg się wyłącza. Jeżeli jesteś wyłącznie w rutynowych zadaniach i masz wyłącznie nawykowe odruchy to mózg przestaje pracować, bo jak każda część naszego organizmu, musi być ćwiczony. Żeby mieć satysfakcję z życia musimy działać, uczyć się nowych rzeczy, próbować nowego.

Psychologowie na całym świecie są zgodni co do tego, że powinniśmy się co pół roku uczyć jakiejś nowej rzeczy, żeby zachować zdrowie psychiczne. Dzięki temu mamy możliwość przekraczania granic, zerwania z rutyną, robienia czegoś inaczej. Tu nie chodzi o to, żeby zmienić od razu pracę czy miejsce zamieszkania. Czasem wystarczy zmiana w wyglądzie, w sposobie wykonywania codziennych czynności. Można zmienić sposób prowadzenia zebrań, zmienić wystrój biura albo kolor ścian mieszkania. To już pobudza, daje zastrzyk nowej energii. Od razu chce się żyć! Rutyna sprawia, że życie staje się okropnie nudne. Wydaje się nam, że jest bezpieczne i gwarantuje święty spokój, ale sami się oszukujemy, że to jest wartością. Bo w dzisiejszych czasach święty spokój przestaje mieć znaczenie.

Nawet jeśli wiemy, że jest nieunikniona i konieczna, nie jest łatwo wybrać swoją drogę zmiany.

Tylko ty wiesz do czego jesteś predysponowany. Masz być w miarę zadowolony ze swojego życia i szczęśliwy. Nie musisz ulegać presji mediów i ludzi, którzy żyją inaczej. Żyj po swojemu, ale szukaj własnego sensu określenia: "po swojemu".

Nie jest łatwo zachować tożsamość, kiedy z jednej strony kuszą konserwatywne poglądy: zachowaj swoją pozycję, osiem godzin pracy na etacie, średnio satysfakcjonujące zajęcie i wynagrodzenie, ale przynajmniej pewne. A to daje ci poczucie bezpieczeństwa. Z drugiej strony zmasowany atak wszystkich specjalistów od samorozwoju: masz się szkolić, rozwijać, ćwiczyć głowę, ciało, stawiać sobie coraz nowe cele, osiągać je, mierzyć się ze słabościami. Jedno jest nudne, a drugie jest męczące. Jedno i drugie może nie być twoje. Każda opcja ma swoje plusy i minusy.

Dlatego jesteśmy w opresji. Nie zostaliśmy wychowani do poszukiwania swojej własnej tożsamej drogi, więc się po prostu gubimy. Czasami bezrefleksyjnie lecimy w jedną z tych dwóch stron. Po tej konserwatywnej czeka stabilizacja, bezrefleksyjność, brak poszukiwania, wygodnictwo i ten pozorny święty spokój, czyli poczucie bezpieczeństwa. Efekt? Odpuszczam sobie. Może nie będę szczęśliwy, trudno. Chyba, że przez chwilę, kiedy kupię litr whisky i zapomnę.

Po drugiej stronie staję do walki, męczę się, frustruję się, nie mam takich sukcesów jak inni, nigdy nie jestem wystarczająco dobry. Nie do końca mi się to podoba, ale jak już w to wszedłem to brnę i powtarzam: „Kim jestem? Jestem zwycięzcą!”. Kolejny kurs, kolejny warsztat. W końcu mam 7 dyplomów, 12 szkoleń i nadal nie wiem dokąd chcę iść i po co. Bo realizuję cudzy plan, nie swój.

Załóżmy, że jesteśmy w tym punkcie samoświadomości, kiedy znamy własne cele. Nawet plan już jest. Tylko tak wiele osób marzących o zmianie w jakimś obszarze swojego życia, ma problem z samym startem. Jestem sfrustrowany, nie lubię mojego życia, ale ciągle czekam na swój moment. Tylko po czym go rozpoznać? Albo jak go nie przegapić?

Dobra analogia to ta do decyzji o posiadaniu dziecka. Jako terapeuta par często to słyszę w gabinecie: "My czekamy na właściwy moment na dziecko". Pytam : "I co wtedy? Pojawi się posłaniec z listem, albo przyjdzie mail: "To dziś"?

Nie będzie gromu z jasnego nieba. Tu chodzi o to, żeby zacząć poszukiwać kiedy czuję, że nie jest mi ze sobą dobrze. Niektórzy nakłaniają do tego, żeby zrobić rewolucję, rzucić wszystko. Ale nie każdy jest na to gotowy.

Ja raczej doradzam: "Znajdź czas na poszukiwania". Nie rezygnuj jeszcze z niczego, bo może się okazać, że to czego szukasz, to będzie tylko pasja, nie zmiana zawodu. Więc nie odrzucaj na wstępie tego co masz. Może się okazać, że przewartościujesz swoje powody chodzenia do pracy i nie będziesz sfrustrowany, wiedząc, że ta praca jest tylko po to, żeby ją odbębnić i ruszyć w stronę swojej pasji, która nie będzie nowym zawodem, ale będziesz się w niej realizować. Może to będą podróże, może ćwiczenia fizyczne lub pisanie kryminałów. Nie na każdej pasji można zarobić, więc nie rzucaj wszystkiego, tylko przewartościuj. Zrozum, zaakceptuj, że coś jest po coś. Ewentualnie, jeżeli znajdziesz coś, na czym możesz zarabiać, to pracę rzuć dopiero wtedy, kiedy zrobisz realny finansowy plan. Kiedy się do tego z kartką i ołówkiem solidnie przygotujesz, podsumowując swoje możliwości i zobowiązania.

Życiowe zmiany kojarzą z czymś, co ma charakter rewolucyjny, z czymś, co się robi pod wpływem impulsu, co wprowadza się szybko i gwałtownie. To właśnie najczęściej jest źródłem lęku. Przewrót nie leży w naturze każdego z nas.

Trzeba zrozumieć, że ewolucja ma dużo większy sens. My natomiast jesteśmy niecierpliwi, chcemy efektów tu i teraz. Tymczasem nie każdy jest predysponowany do rewolucji. Czym jest rewolucja? To na przykład spontaniczny wyjazd za granicę do pracy, kiedy nie mamy na miejscu nic załatwionego. Oczywiście, pewna ilość osób sobie poradzi, ale czy rzeczywiście będą robić to czego pragną ? Często będą zmuszeni podjąć przypadkowe prace, żeby po prostu przeżyć. To znowu może być źródłem frustracji i dać poczucie porażki: "Taki zryw zrobiłem, tyle mnie to kosztowało i po co ? Po co mi była ta zmiana?" My jesteśmy bardziej predysponowani do zmian ewolucyjnych, tych przemyślanych, trochę bezpieczniejszych. Ewolucja, ten powolny proces jest już sam w sobie zmianą. I tak się tego boimy, ale to jest ten bezpieczny poziom lęku.

Chodzi też o umiejętność zaakceptowania, że nawet jeżeli coś jest fantastyczne, bardzo mi się podoba u kogoś , to wcale nie muszę tego robić, wcale nie muszę być do tego predysponowany. Ja mam teraz 52 lata. W swojej pracy naprawdę spotykam całą masę ludzi, którzy mają imponujące pasje i zawody. Ale mam takie powiedzenie: "Wow, ale to jest super, ale to jest ekstra! W następnym życiu na pewno muszę spróbować!". Teraz mi się po prostu nie chce! Bo już jestem na tyle dojrzały, że wiem, że to będzie wymagało ode mnie totalnej rewolucji, zmiany wszystkiego, wysiłku, czasu, pieniędzy. A mi się nie chce. W następnym życiu tak, ale nie teraz. Mogę przyznać, że to genialne, fantastyczne, róbcie tak dalej, trzymam kciuki. Ja tego robił nie będę. I luz. Chyba, że trafię na to COŚ co mnie rozwinie, wzbogaci i jednocześnie nie zrujnuje dotychczasowego życia. Bo to moje życie tu i teraz jest dobre.

Czy ten lęk przed zmianą, może też być pomocny? Czy może nas uchronić przed chybionymi, raptownymi decyzjami?

Trzeba wejść w rozumienie lęku i odpowiedzieć na pytanie czy lęk jest lękiem, czy obawą. Bo lęk i obawa są wpisane w nasze życie, nie da się żyć bez lęku i obawy, one są nam potrzebne, chociażby po to, żeby nie wpaść na ulicy pod rozpędzoną ciężarówkę. Natomiast warto się zastanowić, czy to nie jest jednak pewien rodzaj stresu. A my najefektywniej działamy kiedy mamy, tak zwany, optymalny poziom stresu. Zazwyczaj używam przykładu balonika, który najlepiej wygląda napompowany optymalnie. Analogicznie jest ze stresem. Jeżeli tego powietrza, czyli tego stresu jest za mało, no to mamy… balonik-flaczek. Posiadając zbyt mało stresu nic nie zmienimy, bo jesteśmy zwyczajnie sflaczali. Nie mamy powodu, bodźca, nie mamy wyzwania, nie czujemy tego mrowienia, tej nadziei, tych marzeń. Nic nas nie nakręca.

Z drugiej strony, kiedy stresu jest zbyt dużo kiedy bierzemy na siebie zbyt wiele to balonik pęka. I my wtedy pękamy. I wtedy niszczymy, psujemy, rezygnujemy, jesteśmy sfrustrowani, wpadamy w stany lękowe lub depresyjne. Chodzi o to, żeby dostosować poziom zmian do poziomu optymalnego poziomu stresu, który jestem w stanie znieść. Ten stres ma mnie motywować, nie niszczyć. Do normalnego funkcjonowania potrzebujemy równowagi. A to oznacza,że wszystkie nasze obszary powinny w miarę funkcjonować i tylko wtedy w jednym obszarze możemy ryzykować. Mamy mieć dobre relacje z przyjaciółmi, mamy się dobrze odżywiać, utrzymywać ciało w dobrej kondycji, mieć fajne relacje z partnerem/partnerką, z dziećmi oraz w pracy, tej która póki co daje dochody.

W momencie, kiedy stresu jest zbyt dużo zaczynamy jeść kompulsywnie, nadużywać alkoholu, przestajemy ćwiczyć, kłócimy się z żoną, zaniedbujemy przyjaciół. To powoduje, że wyciągamy akumulator. Jeżeli w procesie zmiany przestajemy dbać o całą resztę, to robimy kardynalny błąd, bo tylko ta "reszta" pozwoli nam wytrzymać. Dzięki tej reszcie balonik nie pęknie.

Rozmawiamy o zmianie, która zależy od naszych decyzji. Ale co ze zmianami które nas dotyczą, a nie mamy na nie wpływu? Zwłaszcza w ostatnim czasie uginamy się pod natłokiem przeobrażającej się rzeczywistości. Czy są jakieś mechanizmy, żeby przestać ją traktować wyłącznie w kategoriach zagrożenia, a spojrzeć jak na potencjalną szansę?

Tu chodzi o to, żeby poszerzyć ilość odczuwanych emocji. Bo lęk powoduje coś takiego, że zamienia naszą rzeczywistość w widzenie tunelowe. Widzimy jeden punkt, widzimy zagrożenie, skupiamy się na lęku i to jest wszystko. To nas paraliżuje. Rzecz w tym, żeby przyglądać się sytuacji i próbować poczuć inne emocje, a nawet się zmusić do znalezienia innych odczuć.

Przykład? Zaskakuje mnie zmiana. Przeprowadzam się do Warszawy, myślę, że tutaj odmienię swoje życie; będę robił kursy, karierę, poznawał ludzi, chodził po knajpach, brylował w klubach... Jestem w Warszawie pół roku i wybucha pandemia. Biuro zamykają, przechodzimy na pracę zdalną. Nagle zostaję sam. W wynajętym mieszkaniu, bez kontaktu z ludźmi, bez klubów, bez knajp, bez randek. Sam i singiel. I co się ze mną dzieje? Panikuję. Przecież nie tak miało być! Mam pretensję do całego świata, że ktoś zniszczył mi życie.

Jeżeli w tym momencie skupimy się na lęku, na tej bezsensowności, na tej stagnacji, na tym, że na nic nie mamy wpływu, to jesteśmy, krótko mówiąc, w czarnej dupie. Bo nie widzimy nic więcej. Bo nie jesteśmy w stanie niczego więcej zobaczyć. I tylko w to wchodzimy, wchodzimy, pogłębiamy ten lęk, siedzimy w nim.

Pomyśl: Zmienia się rzeczywistość. Co mogę jeszcze czuć? Mogę czuć gniew, mogę czuć wkurzenie. I to nie są wcale złe emocje, bo we wkurzeniu i wściekłości jest energia. No nie ma bardziej energetycznych ludzi niż po prostu wściekłych. A ta energia jest potrzebna do działań. Do ruchów.

Zmienia się rzeczywistość. Co mogę jeszcze czuć? Mogę czuć ciekawość. O rany, nie byłem nigdy w takiej sytuacji. Ciekawe jak to się skończy?! Ciekawe czy ja sobie poradzę?! Ciekawe co to dalej będzie?! Ciekawość to jest pierwszy motor zmian w świecie.

I kolejną emocją, czy też stanem, który wpływa na zmianę jest lenistwo. Ludzie bardzo boją się lenistwa. A lenistwo pobudza nas do zmian. Z lenistwa powstał samochód, samolot i pilot do telewizora. Nie mówię tu o nihilizmie. Często lenistwo mylone jest z nihilizmem. Kiedy w marazmie leżę na kanapie, wcinam chipsy i nic mi się nie chce, to nie jest lenistwo, to jest rezygnacja. To jest wyjęcie kabla z gniazdka. To jest nihilizm.

Lenistwo jest wtedy, kiedy wiem, że muszę coś zrobić, ale muszę wykombinować jak to zrobić, żeby się nie narobić. Nie rezygnuję z moich celów, tylko patrzę na nie przez pryzmat lenistwa. Leniwi wiele osiągają, bo kombinują, są sprytni, muszą się dostosować.

Tak więc w momencie kiedy czuję, że coś się zmieniło w mojej rzeczywistości, nawet jeśli rozpatruję to w kategoriach tragedii, powinienem w sobie odkrywać różne emocje, odczucia, zachowania, bo dzięki nim jestem w stanie coś wymyślić.

Mam gabinet niedaleko Łazienek i naprawdę jestem zafascynowany, że ludzie dzisiaj organizują się i spotykają się w parkach. Impreza urodzinowa w parku, kawa i plotki na spacerze. Całe rodziny, albo mężczyźni czy kobiety oddzielnie. Randki w plenerze. Mamy nową rzeczywistość. Nie siedzimy, nie płaczemy, że zamknęli nam knajpy i nie możemy się odwiedzać w domu powyżej pięciu osób, tylko idziemy do parku. Dostosowujemy się. To jest właśnie ta zmiana. Zmiana jest stałą. Tak zaczęliśmy, tak zakończymy. Zmieniło nam się życie, zmieniła rzeczywistość. Jeżeli się nie dostosujemy, to znaczy, że będziemy się cofać.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij