fot. Getty Images
Podziel się:
Skopiuj link:

Miłość w czasach zarazy, czyli o randkowaniu na lockdownie

Poszukiwanie miłości w dzisiejszych czasach wymaga nie lada umiejętności, wiedzy i sprzętu – z pewnością jest to sport ekstremalny. Ale odnalezienie drugiej połówki w pandemii, to już chyba nie sport, a sztuka cyrkowa. Czy rzeczywistość wszechobecnego wirusa zmusiła poszukujących romansu do jeszcze intensywniejszych działań, a może wręcz przeciwnie – kazała porzucić wszelkie nadzieje?

Agata Komosa: Czy pandemia w szczególny sposób dotknęła osoby żyjące w pojedynkę i zmusiła je do zintensyfikowania poszukiwań partnera lub partnerki?

Sławomir Prusakowski: Odpowiem jak psycholog - to zależy (śmiech). Ale prawda jest taka, że ludzie reagują najróżniej, choć można oczywiście mówić o pewnych statystycznych zależnościach. Z nich z kolei wynika, że jako społeczeństwo idziemy w stronę izolacji i samotności, a pandemia wcale nie była początkiem tego trendu. On zaczął się dużo wcześniej. Przed czasami COVID 19 aż 7,5 mln ludzi w Polsce to były osoby, które żyły same. Okresy izolacji najbardziej obciążyły tych, którym źle się żyło w tej samotności. Wzmocnił to -szczególnie na początku - lęk przed zakażeniem. Ta sytuacja spowodowała, że spora część ludzi jeszcze bardziej się wyizolowała i oni ponieśli największe koszty psychologiczne. I ciągle je ponoszą.

A co z tymi, którzy przerażeni nieustannym siedzeniem w domu, jeszcze łapczywiej zaczęli poszukiwać. Czy aplikacje randkowe przeżyły pandemiczny szturm?

Jeśli chodzi o wzorzec korzystania z aplikacji - one bardzo intensywnie działały już przed pandemią. Ludzie mają mało czasu, są zmęczeni, nie chce im się iść do pubu i oczekiwać aż na horyzoncie pojawi się ten jedyny lub ta jedyna. Pandemia trochę wyeliminowała wyrzuty sumienia, że tak należałoby zrobić. Z kolei aplikacje dają złudzenie, że przejrzenie dwustu zdjęć w lewo i prawo da nam pewność, że w końcu kogoś znajdziemy. W trakcie pandemii to zjawisko przybrało na sile. Mieliśmy też na to więcej czasu.

Platoniczny związek polegający na codziennym pisaniu jest oczywiście bardzo romantyczny i daje nam wrażenie, że jest tam ktoś, kto zawsze napisze „dobranoc”. W pewnym momencie pojawia się jednak potrzeba spotkania. A tu klops i lockdown.

Mam wrażenie, że w trakcie ścisłych lockdownów świat podzielił się na dwie strefy. Tę oficjalną i tę skrywaną – jak za czasów prohibicji w USA. Na przykład w moim mieście był taki pub, który zmienił się w biuro coworkingowe. Można tam było sobie wynająć stolik i przyjść coworkingować przy jedzeniu i alkoholu.

Pandemia więc szalała, ale ludzi to nie powstrzymywało przed spotkaniami, bo człowiek jest istotą społeczną. W normalnym życiu potrzebujemy drugiego człowieka. Kontaktu, przytulania – są nawet badania, które to pokazują. Kiedy się przytulamy, to lepiej sobie radzimy ze stresem, mamy więcej endorfin. Cały nasz organizm mówi "potrzebujesz drugiego człowieka".

No dobrze, więc idziemy na randkę. Ale o ile nie mamy ochoty na biura coworkingowe i kombinacje z zakamuflowanymi pubami, to zostaje nam XIX wieczny spacer po parku w rażącym świetle dnia. Takie okoliczności z pewnością też wpływają na dynamikę takiego spotkania.

Mam wrażenie, że i w tej sytuacji ludzie podzielili się na dwie kategorie. Tych, którzy spacerowali w przepisowym dystansie i tych, którzy odwiedzali się w mieszkaniach. W tym drugim przypadku dużo szybciej dochodziło się do decyzji, czy warto zostać na noc. Bo w knajpie czy parku zostaje nam ta przestrzeń - było fajnie, ale jeszcze się zastanowię. A kiedy jest przekroczona bariera domu drugiego człowieka, to dużo łatwiej o przyspieszenie relacji. Chociaż trudno powiedzieć, czy to buduje relację długofalowo. Nasz mózg lubi małe nagrody. W przypadku randki to może być uśmiech albo pocałunek na do widzenia. Toczy się więc taki proces, że zainwestowałem, ale dostałem mniej niż włożyłem, więc dążę do dalszego poznawania. A kiedy od razu trafiamy do łóżka, to nagroda jest na tyle duża, że nie buduje już napięcia emocjonalnego. Dlatego trwałość takiej relacji może być mniejsza. Ale oczywiście nie musi.

Mam wrażenie, że pandemia pomaga też zaprezentować się w lepszym świetle, tworzyć odmienne osobowości. Trudniej nam się zobaczyć, zweryfikować, gdzie kto pracuje, skoro i tak wszyscy pracujemy w domu.

Zawsze staramy się dobrze zaprezentować siebie na początku związku, nawet naginając rzeczywistość. Pandemia o tyle to zmieniła, że zwiększyła możliwość ucieczki przed lękiem. Koloryzujemy zazwyczaj wtedy, kiedy myślimy, że jesteśmy niewystarczający do tego, żeby nas pokochać. Zawsze znajdziemy jakiś powód, a to bo jestem za gruby, za chudy, mam nudną pracę. Chcemy sprostać wymaganiom świata. I ten lęk o bycie niewystarczającym nie będzie związany stricte z pandemią, ale z obawą, że jeśli powiem, jaki jestem naprawdę to ktoś mnie odrzuci. To też działo się wcześniej. Tu czar może prysnąć, gdy się spotykamy. Pandemia daje ten plus, że możemy nasze spotkanie dłużej odwlekać i brnąć wyłącznie w wirtualną znajomość.

No właśnie. A co w sytuacji gdy relacja, w której pokładaliśmy ogromne nadzieje, po randce okaże się totalnym niewypałem. Czy w pandemii boli to podwójnie?

Sytuacja niepowodzenia w związku to zawsze rodzaj odrzucenia. Teoria opanowania trwogi Jeffa Greenberga, Sheldona Solomona i Thomasa Pyszczynskiego zakłada, że związki romantyczne, posiadanie dzieci i tworzenie, to nie jest nic innego, jak ucieczka przed śmiertelnością. Obawy związane z samotnością wywodzą się więc z naszych lęków pierwotnych. Niepowodzenie w miłości, zwłaszcza w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia życia lub zdrowia może prowokować myślenie, że już nigdy nic nie osiągnę, zginę, nikt mnie nie zauważy, jak umrę - co się z resztą niestety w pandemii dzieje. Nasz mózg podstępnie łączy w głowie pewne rzeczy - odrzucenie z brakiem akceptacji dla mojego sposobu życia mogą być równorzędne z odrzuceniem społecznym. Dla samotnych jest to więc obecnie dużo większy koszt niż kiedyś.

Czy więc pandemia i utrudnione nawiązywanie kontaktów zostawią jakiś ślad w społeczeństwie?

Każde doświadczenie zostawia jakiś ślad. U niektórych osób ten ślad może być jednak głębszy. Trudno dzisiaj powiedzieć, jakie będą dalekosiężne skutki. Można na pewno stwierdzić, że wpłynie to na przyszłe pokolenia, czyli młodych ludzi, którzy dopiero uczą się nawiązywania relacji i budowania związków romantycznych. Widzę to po swoich studentach, którzy dużą część aktywności przenoszą do internetu. Prowadzę taki przedmiot, który nazywa się Umiejętności psychologiczne i w ramach tych zajęć studenci muszą porozmawiać z drugim człowiekiem. Na żywo. I zauważam w nich ogromną obawę przy tego typu kontakcie. To się z pewnością przekłada na budowanie relacji. Trudność w diagnozowaniu takiego zjawiska polega na tym, że my nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co jest tu normalnym procesem pokoleniowym, a co jest efektem pandemii.

Jakie mogą być więc koszty psychologiczne takiej izolacji?

Nie musimy się zastanawiać, już płacimy ten rachunek. Poziom zadowolenia z życia w Polsce drastycznie maleje, to z kolei powoduje, że część żyjących w pojedynkę porzuca tę drogę i idzie w stronę zachowań ryzykownych. Z kolei ci, którzy wybierają samotność mają większą szansę na wyższy poziom stresu. Widać też znaczne wzmożenie stanów depresyjnych. Izolacja nie jest w żadnym stopniu ludzka ani naturalna. W czasach starożytnych wygnanie kogoś z polis było równoznaczne ze śmiercią. Taki człowiek mógł z resztą zazwyczaj wybrać, czy pije cykutę, czy się wprowadza – część wybierała cykutę. Dzisiejsze statystyki pokazują, że depresja dotyka ludzi w każdym przedziale wiekowym. Może mniej narażeni są ci prowadzący aktywne życie zawodowe – bo jednak kontakt nawet przez kamerkę w komputerze to kontakt międzyludzki. Najbardziej dostaje się najmłodszym i starszym, którzy są już poza rynkiem pracy.

Jednak w tym miejscu warto też podkreślić, że samotność niekoniecznie jest związana z życiem w pojedynkę. Ludzie w związkach bywają przecież bardzo samotni. Mamy więc grupę ludzi, którzy żyją bez kogoś oraz takich, którzy żyją w swojej głowie bez kogoś. I obydwie te grupy ponoszą ogromne koszty emocjonalne i biologiczne tej samotności.

Pandemia jako taka w kontekście relacji romantycznych nie wygenerowała nowych zjawisk, ale pewne po prostu zaostrzyła?

Wymyśliliśmy sobie najróżniejsze strategie na niebanie się. Paląca potrzeba znalezienia partnera czy partnerki może być prostu jednym ze sposobów zarządzenia tym lękiem, który w przypadku pandemii jest po prostu bardziej odczuwalny.

Sławomir Prusakowski - psycholog, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie SWPS, zajmuje się ludzkimi relacjami, tymi prywatnymi i tymi zawodowymi.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij