Mieszka w Norwegii. Subiektywnie pisze o blaskach i cieniach emigracji
Joanna Bercal-Lorenc: Jak znalazłaś się z rodziną w Norwegii? Dlaczego akurat tam?
Martyna Wieczorek-Żabicka, autorka bloga "Subiektywnie o Norwegii": Moja historia jest taka, jak chyba większości emigrantów - chodziło o kwestie finansowe. Pojawiło się pytanie, gdzie jechać. Jesteśmy ze Śląska, więc naturalnym kierunkiem zawsze wydawały się Niemcy, jednak ciocia męża mieszka w Norwegii i spróbował poszukać pracy tam. Znalazł, jak się okazało, w tej samej miejscowości co ciocia, dlatego już na początku było nieco łatwiej.
Najpierw wyjechał sam mąż, z myślą, że jedzie tam na dwa lata, zarobi sensowne pieniądze i wróci. Ja byłam wtedy młodą mamą, na urlopie macierzyńskim, więc zostałam z córką w Polsce. Jednak już po dwóch miesiącach życie w Norwegii na tyle spodobało się mężowi, że pojawił się pomysł wspólnej przeprowadzki.
Czyli w pewnym sensie spontaniczna decyzja.
Oj, bardzo. Wtedy nie do końca przemyślana i chyba - jak u większości emigrantów - z myślą: jakoś to będzie. Dlatego teraz apeluję, szczególnie do kobiet, o niepodejmowanie pochopnych decyzji.
To znaczy?
Jestem na kilku grupach w mediach społecznościowych i dość często widzę taki schemat, że kobieta postanawia dołączyć do męża, który ma pracę na miejscu i pyta o to, jak odnalazły się tam dzieci. Martwią się o wszystkich, tylko nie o siebie, a po sobie widzę, że to błąd. Bo dzieci odnajdują się na miejscu bardzo szybko, zawierają nowe znajomości w szkołach czy przedszkolach, błyskawicznie przyswajają język i to właśnie kobieta ma większy problem. Praca jest lub jej nie ma, siedzi się w domu, więc nauka języka idzie wolniej. Nawet jeśli idziesz do pracy, zwykle jest to sprzątanie, więc tam też nie ma zbyt wiele nauki, bo trafia się do środowiska praktycznie samych Polek i tworzy się takie zamknięte koło.
Dlatego zawsze apeluję, żeby tak samo, jak martwimy się o nasze dzieci, zatroszczyć się o siebie. Ja wyjechałam spontanicznie, teraz wiem, że tak być może musiało być, ale zajęło mi cztery lata, aby zrozumieć, że nie chce tak żyć i sprzątać, tylko chcę zostać w Norwegii na własnych zasadach.
I postanowiłaś pójść na studia pielęgniarskie.
Tak, częściowo wróciłam do Polski, żeby studiować, co dodatkowo utwierdza mnie w przekonaniu, że to Norwegia jest miejscem do życia dla mnie i mojej rodziny. Obronię dyplom i pracy w zawodzie będę szukać już tam. Zresztą, każdą wolną chwilę spędzam w Norwegii, teraz też rozmawiamy, gdy jestem tu, więc chyba bardziej można powiedzieć, że to do Polski nie do końca wróciłam.
Przejdę może do kwestii, o której przed chwilą powiedziałaś. Praca dla Polki w Norwegii to raczej sprzątanie? Czyli potwierdza się to, co opisała Ewa Sapieżyńska w swojej książce "Nie jestem twoim Polakiem", że istnieje pewna dyskryminacja polskiej mniejszości w Norwegii? Spotkałaś się z tym?
Przyznam szczerze, że ja osobiście, nawet kiedy sprzątałam, nie spotkałam się z negatywnym podejściem do mnie czy do mojej pracy. My też nie mieszkamy w Oslo, tylko w mniejszej miejscowości, to nieco inna specyfika, ale raczej nie zetknęłam się z dyskryminacją, poza jedną sytuacją. Choć i w tym przypadku nie było to zamierzone, ale być może pokazuje pewne podejście.
Jaka to była sytuacja?
Byłam z dzieckiem u lekarza i padło pytanie, czym się zajmujemy z mężem. Gdy powiedziałam, że on jest stolarzem, a ja sprzątam, lekarz stwierdził, że to typowe dla Polaków w Norwegii. Nie ukrywam, zabolało mnie to, choć miał sporo racji. On chyba też szybko zrozumiał swoje zachowanie i przeprosił, ale była to dla mnie później motywacja do zmiany i rozpoczęcia studiów.
Nie twierdzę, że sprzątanie jest czymś złym, gorszą pracą, tylko po prostu nie dla mnie. Wiem też, że jest spora grupa kobiet, która mogłaby robić coś innego, ale odnajduje się w tym i tak zostaje. Są też osoby, które zatrzymują się w stereotypie, ja po prostu nie mogłam. Zawsze polecam emigrantom zadać sobie pytanie o pracę: czy gdybyś miał robić to samo, za te same pieniądze, ale w Polsce, to pracowałbyś w ten sposób? Ja powiedziałam, że nie, dlatego postanowiłam coś zmienić. Odskocznią był też mój blog. Zresztą, już po roku zaszłam w drugą ciążę, więc długo nie sprzątałam.
Dobrze, to może teraz powiedz, co cię zaskoczyło w Norwegii? Zarówno pozytywnie, jak i negatywnie?
Mam wrażenie, że mnie codziennie tu coś zaskakuje.
Aż tak?
Śmieję się oczywiście, ale faktycznie. To kraj, który leży stosunkowo blisko Polski, też w Europie, ale jest zupełnie inny. Po przyjeździe sporym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że ludzie na ulicach się uśmiechają, pytają o samopoczucie.
A mówi się, że Norwegowie są raczej zamknięci.
Nie są wylewni, ale mimo wszystko pewien rodzaj pogodnej kurtuazji można zaobserwować. Zresztą, my Polacy też wcale nie chcemy się tu za bardzo socjalizować. Pewnie wynika to z bariery językowej, szczególnie na początku, ale tak jest. Ja wśród swoich norweskich sąsiadów widzę, że zawsze, choćby na chwilkę, zatrzymają się, żeby zapytać, czy wszystko w porządku. W Polsce, gdy mieszkałam w bloku, swoich sąsiadów nie znałam. Niektórzy nawet "dzień dobry" nie mówili.
Druga kwestia, która mnie zaskoczyła, to fakt, że Norwegowie kompletnie nie zwracają uwagi na to, w czym wychodzą z domu. W Polsce nawet w centrach handlowych można zaobserwować czasem "rewię mody". Tu nie. Dresy, kurtka nałożona na piżamę podczas odprowadzania dziecka do przedszkola czy wyjścia do sklepu to norma. Przyznam, że na początku miałam w sobie takie nieco polskie ocenianie kogoś po wyglądzie. Przeszło mi, gdy zobaczyłam do jakiego samochodu wsiada pan, od którego w pierwszej chwili w sklepie chciałam się odsunąć ze strachu. Co mi się jednak szczególnie podoba, to fakt, że tu często ludzie chodzą w swoich roboczych ubraniach i nie ważne, czy do salonu samochodowego przyjdziesz elegancko ubrany czy w roboczym uniformie, zawsze zostaniesz tak samo obsłużony.
To pozytywne, na szczęście w Polsce też coraz powszechniejsze.
Tak. Dodatkowo moją uwagę na początku przyciągali norwescy emeryci. Sportowe ubrania, aktywność i uśmiech na twarzy, przypominali mi znanych ze Śląska starszych ludzi z Niemiec. Mam nadzieję, że i w Polsce w końcu seniorzy będą mieli takie warunki, żeby godnie żyć.
Były jakieś negatywy?
Oczywiście, gdy zaczęłam szukać pracy, liczyłam, że - jak w Polsce – uda mi się znaleźć choć pół etatu. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tu popularnym modelem pracy jest umowa na zastępstwo, takie "szczątkowe etaty". Dzwonią do ciebie, gdy ktoś nie przyjdzie, więc możesz być zatrudniony w trzech firmach i przez miesiąc nie pracować.
Początkowo dostałam jeden punkt do sprzątania, do którego musiałam jechać 45 minut, płacić za bramki na drodze, więc było to dla mnie kompletnie nieopłacalne, ale nie mogłam zrezygnować, bo nie dostałabym więcej. Później było lepiej i otrzymałam 15 proc. etatu, co jednak dla Polaków może być szokujące. Dla mnie było.
Jak z językiem, który jest trudny. Teraz już pewnie mówisz po norwesku?
Teraz jest zdecydowanie lepiej. Zdałam już egzamin na poziomie B1, w planach mam do końca roku zdać kolejny, na poziomie B2, ale trzeba regularnie poświęcać czas i nie bać się rozmawiać, żeby się go nauczyć.
Po studiach pielęgniarskich planujesz szukać pracy w zawodzie już w Norwegii?
Tak, zresztą sam pomysł studiów w tym kierunku zrodził się już na emigracji, gdy planowałam swoją przyszłość w tym kraju.
Jak więc wygląda norweska opieka zdrowotna? Też z zasady do specjalistów chodzi się prywatnie?
Nie, prywatnie usługi lekarskie są bardzo drogie. Korzystałam z nich w czasie drugiej ciąży i za jedną wizytę płaciłam wtedy 1700 koron, czyli w przeliczeniu na polskie ok. 600 zł za to, że mi zrobił USG. Jednak opieka zdrowotna jest tu nieco inna niż w Polsce. Śmiejemy się, że głównie leczą nas paracetamolem, co jednak – jak teraz mam większą świadomość medyczną - nie jest takie złe. W Polsce z kolei przesadzamy z antybiotykami.
Żeby zobrazować różnicę, zawsze mówię, że jak dzwonię do norweskiego lekarza i mówię, że moje dziecko gorączkuje od trzech dni, on mówi: "Spokojnie, może pogorączkować jeszcze tydzień, proszę mu podać coś na zbicie temperatury". W Polsce usłyszy się wtedy: "Jak to?! Trzy dni i dopiero teraz pani dzwoni?!". Tu wielu Polaków jest zdziwiona, że np. dziecko kaszle już trzy tygodnie, a norweski lekarz mówi: "Spokojnie, może pokaszleć jeszcze trochę i przejdzie".
Racjonalizm czy bagatelizowanie?
Nie, o żadnym bagatelizowaniu nie może być mowy. Po przyjściu do przychodni od razu robią badania z krwi i wiedzą, co się dzieje, ale zwykle, gdy jest gorączka i kaszel, to pewnie "wirusówka", więc jeśli nie ma poważniejszych objawów i one ustępują, to nie przesadzają. Przykładem może być moja starsza córka, która ma obecnie sześć lat i nigdy nie przyjmowała antybiotyku. Nie było takiej potrzeby.
Czyli to prawda, że tam się hartuje dzieci już od przedszkola?
Tak, prawda, śpią na zewnątrz w wózkach do temperatury – 10 st. Celsjusza.
Wrócę do tego z pewnością, ale skoro już jesteśmy przy temacie ochrony zdrowia, to zapytam o opiekę okołoporodową, bo rozumiem, że młodsza córka urodziła się w Norwegii? Jak tam wyglądał poród?
Tu przeżyłam pewien szok, bo w Norwegii ciąże prowadzi lekarz rodzinny lub położna. Jeśli nic się nie dzieje, ginekolog nie jest potrzebny. Stąd moje płatne wizyty, bo nie wyobrażałam sobie nie wiedzieć, co się dzieje z dzieckiem. Tu przysługuje jedno lub dwa USG, robi się je w szpitalu w 12. i 18. tygodniu ciąży, a tak podczas wizyty ważą, mierzą i jeśli nie ma innych objawów, to jest dobrze. Później to sobie przemyślałam, zauważyłam, że Norweżki tak do tego podchodzą i nie mają większych problemów.
A sam poród, jak wspominasz?
Powiem tak, jeśli możesz sobie wyobrazić najlepszą, prywatną klinikę w Polsce, to w Norwegii masz to za darmo. Osobna sypialnia z toaletą, mąż może być cały czas z tobą, ma osobne łóżko. Do szpitala nie musisz brać ze sobą niczego, bo wszystko – ubrania, chusteczki, pieluchy, wyprawkę - dostajesz na miejscu.
Czyli nie ma potrzeby ustawiania w przedpokoju tej słynnej "torby" ze wszystkim, o której nie zapomni nawet mąż w stresie?
Nie, absolutnie. Możesz przyjść "z ulicy" i wszystko będzie dobrze. Ja miałam ze sobą tylko smoczek. Dodatkowo ty i mąż możecie korzystać z darmowego, otwartego bufetu.
Nie ma chleba z margaryną, jak to bywało na porodówkach w Polsce, bo takie głosy dostawałam?
Nie ma. Sama pamiętam, że jak rodziłam pierwszą córkę w Polsce musiałam mieć ze sobą nawet papier toaletowy. To oczywiście nie była wina szpitala, ale były nieco trudniejsze warunki. Dodatkowo tu w Norwegii nie ma czegoś takiego jak cięcie cesarskie na życzenie. W Polsce oficjalnie też nie, ale wiemy, jak to wygląda.
Niestety tak, cięcia cesarskie są szybsze i faktycznie teraz jest ich więcej niż naturalnych porodów.
W Norwegii stawia się na naturalny poród. Sama początkowo chciałam drugie cięcie cesarskie, bo moje dziecko było bardzo duże, jednak tu usłyszałam, że skoro ono takie jest, to znaczy, że będę w stanie urodzić je naturalnie. Teraz mając porównanie sądzę, że poród naturalny był lepszy, bo zdecydowanie szybciej doszłam do siebie.
A mogłaś liczyć na znieczulenie?
Oczywiście. Proponowano mi gaz rozweselający, jednak poprosiłam o znieczulenie i je otrzymałam. Co jeszcze mnie zaskoczyło, to w Norwegii każdemu obcokrajowcowi przysługuje tłumacz, w Polsce nie zawsze jest to możliwe. Ja rozumiałam wszystko, co do mnie mówiły położne, jednak przed samym podaniem znieczulenia odbyłam telefoniczną rozmowę z tłumaczem, który potwierdził personelowi, że wszystko zrozumiałam i zgadzam się na dalsze procedury.
Mówiłaś, że prywatne wizyty lekarskie są drogie, więc przejdę do cen. W Norwegii jest drogo, prawda?
Fakt – jedzenie i usługi są drogie. Drogie jest też utrzymanie, czyli prąd, remonty itp. Jeśli jednak chodzi o ubrania czy sprzęty AGD to ceny są podobne, albo nawet niższe.
A jak z norweską kuchnią? Jest coś, czego nie zjesz?
Ogólnie nie mam problemów i raczej nie rozdzielam codziennych potraw na polskie czy norweskie, ale mam takie jedno danie, którym moje dzieci się zajadają, a ja nie jestem tego w stanie przełknąć. Fiskepudding, czyli taka rybna, biała galaretka z mąką. Dla mnie okropne, ale jak jedziemy do Polski to obowiązkowa pozycja do zabrania, bo dzieci są do tego przyzwyczajone.
A brakuje ci czegoś z Polski? Jedzenia np.?
Początkowo brakowało mi dobrych wędlin, kiełbasy, bo wszyscy tu jedzą parówki, i twarogu. Teraz już się przyzwyczailiśmy do lokalnych produktów i nie mamy potrzeby przywożenia nadmiaru jedzenia z kraju.
Czyli nie planujecie stałego powrotu do Polski?
Nie, w tym momencie nie. Nie mówię, że życie w Norwegii jest proste, bo nie idealizuję tego kraju. Wygląda inaczej niż w Polsce, ale nam się podoba. Jeśli ktoś jest tu jedynie w celach zarobkowych i nie stara się w jakiś sposób zasymilować, to prędzej czy później będzie tu nieszczęśliwy. Często emigracje traktuje się, jak taką "przerwę w życiorysie". Słyszę, że ktoś coś zrobi, jak wróci do Polski. My przestaliśmy tak do tego podchodzić i nawet ten czas, gdy pracowałam w firmie sprzątającej, był mi potrzebny do tego, żeby ostatecznie przekształcić swoje plany i dostosować się do zastałych warunków. No i nie ukrywajmy, trzeba polubić to aktywne życie. Zawsze mówię, że w Norwegii szuka się widoków, a nie centrów handlowych i rozrywek, bo nie ma tu nadmiaru klubów.
Zresztą dostęp do alkoholu też jest ograniczony.
Tak, dla mnie to nie jest problem, ale wiem, że wielu Polaków musi się przyzwyczaić, że alkohol jest zdecydowanie mniej dostępny niż w Polsce. Imprezy trzeba planować z wyprzedzeniem i się do nich przygotować.
A jak się jeździ samochodem po Norwegii? Widoki piękne, ale drogi chyba trudne i wysokie mandaty.
Tak, mandaty są odczuwalne, ale mnie się jeździ bardzo dobrze. Zdecydowanie lepiej niż w Polsce, bo panuje tu inna kultura jazdy. To świetne miejsce do nauki, ponieważ nawet jeśli jedziesz wolno to ktoś cię spokojnie ominie, bez podjeżdżania pod zderzak czy świecenia długimi światłami. Jeśli w ogóle ktoś na ciebie trąbi to zazwyczaj jest Polak. Zresztą tu w mniejszych miejscowościach po prostu nie ma zbyt wielu samochodów. Dobrze też zaprzyjaźnić się ze sportami zimowymi, żeby przetrwać zimę.
Czyli tam wszyscy jeżdżą na nartach?
Jest coś w tym powiedzeniu, które mówi, że norweskie dzieci rodzą się z nartami na nogach.
Z nartami na nogach, hartowane od najmłodszych lat? Wrócę więc do tego, o czym już wspomniałaś, czyli przedszkolaki na zewnątrz niezależnie od pogody?
Tak, to prawda. Norweskie przedszkolaki śpią w wózkach na zewnątrz do temperatury -10 stopni.
W wózkach?
Gdy zapisujesz dziecko, od razu kupujesz taki dodatkowy, przedszkolny wózek, w którym ucina sobie drzemki. Oczywiście odpowiednio ubrane, bo z placówki otrzymujesz od razu specjalną listę, jakie m.in. ubrania musi mieć twoje dziecko.
Jakie?
Sweterek z cienkiej wełny, merino, drugi z grubej wełny, czapka - też najlepiej wełnianą - i taki gruby, wełniany śpiworek, w którym to dziecko śpi na zewnątrz. I muszę przyznać, że śpi całkiem dobrze. W ogóle oni spędzają jakieś 80 proc. czasu na zewnątrz, niezależnie od pogody i to od najmłodszych lat, bo w Norwegii nie ma żłobków, idzie się od razu do przedszkola.
Czyli takie małe dzieci też spędzają czas na zewnątrz?
Pewnie, jak któreś już raczkuje to je dają na ziemię i ono sobie w tym śniegu wędruje. Skoro się bawi to się bawi. To jest super, mojej córce w polskim przedszkolu tego brakowało. Zresztą widzę, że to ma sens, bo córka prawie nie choruje.
Tam rozumiem, że katar czy kaszel nie jest przeszkodą w pójściu do przedszkola?
Absolutnie nie jest. Wszystkie dzieci w sezonie przeziębieniowym biegają z katarem czy kaszlem i nikt nie ma z tym problemu. We wspomnianej przeze mnie rozpisce zaznaczono, jak podchodzić do konkretnych objawów, czyli jeśli dziecko np. jednego dnia wymiotuje, to po ilu może przyjść do przedszkola. Jak to powiedziała mi jedna norweska nauczycielka, gdyby mieli nie przyjmować lekko przeziębionych dzieci, to momentami nikogo nie byłoby w przedszkolu.
Całkiem racjonalne podejście.
Tak, podsumowując, muszę przyznać, że mieliśmy i mamy duże szczęście do ludzi, których spotkaliśmy na swojej drodze w Norwegii. Zarówno samych Norwegów, jak i Polaków. Zupełnie nie potwierdziło się to powiedzenie, że "Polak Polakowi wilkiem na emigracji". Raczej mogliśmy liczyć na dużą pomoc. Nawet na początku znajomy udostępnił na swój samochód i powiedział, żebyśmy płacili tylko ubezpieczenie i możemy jeździć, póki nie kupimy swojego. Dlatego my też teraz pomagamy innym, którzy są na początku emigracyjnej drogi.