fot. Zdjecia Moosiatko (Marta Streng) dla Tyszert Brand
Podziel się:
Skopiuj link:

Miejsce inne niż wszystkie, czyli Agnieszka i Konrad o życiu w wiecznie baśniowej Laponii

Przy minus dziesięciu można chodzić w swetrze, a po śniegu chodzi się boso. To daje dużo endorfin – przekonuje Agnieszka Boeske. Dwa lata temu wyjechała z mężem w okolice koła podbiegunowego. Dzisiaj czują, że chcą tam zostać na zawsze.

Na początku miały być Włochy. Dolce vita, obłędna pasta o każdej porze dnia i nocy oraz język, od którego brzmienia kręci się w głowie. Nawet ich pies nosi włoskie imię – Bocca, czyli czarny pyszczek. Nie udało się. W ostatniej chwili dowiedzieli się, że kierunek studiów, o który chodziło Konradowi - technologia drewna - został właśnie zamknięty we Florencji. Po krótkiej rezygnacji Konrad zaczął szukać od nowa. Mimo że w grę wchodziła Szwajcaria lub Kanada, ostatecznie stanęło na 30-tysięcznej miejscowości Skellefteå na północy Szwecji. Dzisiaj mieszkają w malowniczym czerwonym domu. Do psa dołączył drugi, a potem jeszcze cztery koty. Czują, że są u siebie. Agnieszka została nawet ambasadorką miasta, promując hasło: "Zacznij od nowa ze mną w Skellefteå".

Katarzyna Gargol: Pamiętacie dzień, w którym okazało się, że wyjeżdżacie na Północ?

Konrad: Jasne. Miałem tego dnia kolokwium, do którego w ogóle się nie uczyłem. Wszedłem rano na maila i patrzę – jest wiadomość. Dostałem się na studia. Ucieszyłem się, że nie muszę jechać na kolokwium (śmiech). Zamiast tego mogłem obwieścić Adze: "Jedziemy do Szwecji!"

Aga: Ja spanikowałam. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, że to się może udać. Wydawało mi się, że będziemy mieli więcej czasu na przygotowania, co najmniej rok na wszystkie formalności. Okazało się, że mieliśmy trzy miesiące.

KG: Gdyby ktoś mi powiedział, że wyjeżdżam do Laponii, zestresowałabym się. Najbardziej chyba temperaturami i ciemnością, która panuje tam zimą.

K: Nas łączy dość nietypowa cecha: lubimy, jak na dworze dzieją się kataklizmy. Żeby tak nawaliło dwa metry śniegu albo żeby było tornado, a my siedzimy sobie w domu bezpieczni...

A: Mamy puszki z jedzeniem i przez tydzień możemy nie wychodzić.

K: No więc tutaj w styczniu potrafi nawalić śniegu po kolana, aż Boccę przykrywa. Temperatury dochodzą do minus trzydziestu, ale do minus dziesięciu można chodzić w swetrze, jest ciepło. A po śniegu chodzi się boso, to daje dużo endorfin.

Źródło: Aga i Konrad - materiały prywatne / Instagram

KG: Pierwsze dni w Skellefteå to był intensywny czas. Pojawiły się pierwsze problemy, bo nie znaliście jeszcze wszystkich zasad. Dostaliście na przykład wysoki mandat na parkingu pod supermarketem, bo nie wiedzieliście, że trzeba mieć bilet. Były też zabawne historie, jak ta ze skrzynkami na listy, które wzięliście za kosze na psie kupy. I podrzucaliście śmierdzące anonimy.

K (śmiech): Te skrzynki naprawdę wyglądają jak śmietniki na kupy!

A: Pierwsze chwile były stresujące. Trafiliśmy do pustego mieszkania studenckiego. 26 metrów kwadratowych, nie że jakieś brzydkie, ale zimne i surowe. Z jednoosobowym łóżkiem.

K: Pamiętam swoje nastawienie, gdy tam weszliśmy. Niby "będzie super", ale czułem, że próbuję po prostu podtrzymać Agę na duchu. A ona usiadła załamana...

A: I zaczęłam płakać.

K: Więc mówię: "Chodź, przejdziemy się do miasta i zobaczymy, co będzie". Na dworze padało. Założyliśmy kapoki i poszliśmy. A tam? Zero ludzi. Po prostu miasto duchów. Bardziej kolorowo zaczęło się robić dopiero, jak zjedliśmy pizzę. Aga stwierdziła już wtedy, że na ścianach zawiesimy ulubione grafiki, jakieś sentencje i zrobimy tak, że to mieszkanie będzie nasze. A jak po tygodniu dostaliśmy zgodę na przywiezienie z Polski psa, to już była wielka radość. Zaczęliśmy urządzać mieszkanie i stworzyliśmy przytulne 26 metrów, w których mieszkaliśmy prawie dwa lata. O tym, że chcemy tu zostać na zawsze wiedzieliśmy już po miesiącu.

Źródło: Moosiatko (Marta Streng) dla Tyszert Brand

KG: Oglądając wasze relacje na Instagramie, miałam wrażenie, że wioska, w której żyjecie to wspierająca się nawzajem społeczność. Aga opowiadała kiedyś o tym, jak sąsiad zabiera Boccę na spacery.

A: To nie od wioski wychodzi. Całe społeczeństwo na Północy jest ze sobą zżyte. Mówią, że przy tak małym zagęszczeniu ludności nie mogliby funkcjonować, gdyby nie trzymali się razem. Nie ma dla nich znaczenia, kto, na jaką partię głosuje ani w co wierzy. Po prostu wiedzą, że muszą trzymać się razem. Z sąsiadami mamy najlepsze relacje z możliwych. Wynajmujemy dom od emerytowanego pracownika kopalni, który jest myśliwym. Gdy pojechaliśmy do niego po raz pierwszy, poczęstował nas łosiem. Wyjaśniliśmy, że jesteśmy weganami. Byłam pewna, że nie zechce wynająć nam domu, a on: "Rozumiem, czyli nie jecie mięsa. W takim razie zjemy ciasto i wypijemy razem kawę."

K: W budowaniu relacji z miejscowymi na pewno nie bez znaczenia był fakt, że od początku duży nacisk kładliśmy na naukę szwedzkiego, nie chcieliśmy być odbierani jako "ci obcy". I mimo że strasznie kaleczyliśmy język, oni doceniali starania. Dzięki temu udało nam się stworzyć kilka trwałych relacji.

Źródło: Moosiatko (Marta Streng) dla Tyszert Brand

KG: Widziałam komentarze pod poprzednim wywiadem. Ktoś wam wytyka, że nigdy nie będziecie "jednymi z nich". Jednak trochę jesteście "wśród swoich".

A: Gdy mówimy naszym Szwedom, że stereotypy, które o nich słyszeliśmy, w ogóle się nie sprawdzają (mówi się, że Szwedzi są dwulicowi i nigdy nie nawiążesz z nimi prawdziwej relacji), odpowiadają: "To dlatego, że wy tacy jesteście – otwarci, mili i pragnący być częścią tej społeczności". Mamy szacunek do tej różnorodności, która tu panuje, ale nigdy nie będziemy Szwedami. Wyraziliśmy to też w nazwie naszej firmy – Feels Like North. Nie tworzymy rzeczy tak jak robią to tradycyjni Saamowie. To tylko inspiracja. Czerpiemy z tego, ale nie udajemy, że to nasze własne. Nie jesteśmy przez nich jednak traktowani jakoś inaczej, bo nie jesteśmy stąd.

KG: A czujecie jakieś różnice na styku tych dwóch tożsamości: polskiej i szwedzkiej?

A: Na początku nie rozumieliśmy, jak można tak bezstresowo podchodzić do pracy i co chwilę mieć fikę (przerwę). Jak to możliwe, że nikt nie pilnuje czasu? Możesz przyjść, kiedy chcesz i nikt nad tobą nie stoi ani nie rozlicza cię. Ludzie sobie ufają.

K: Uwijałem się jak dziki, a oni patrzyli z boku i zastanawiali się, jak długo dam radę biegać w takim stresie. A Polak może długo, tylko potem pada na serce. Niezwykłe jest to zaufanie, które do siebie mają. Jedziemy do sklepu po farby, bo remontujemy dom. Gdy mówimy, że nie wiemy, ile dokładnie tego potrzebujemy, słyszymy: „Weźcie wszystko i nie płaćcie teraz. Jak skończycie, to przyjedziecie i zapłacicie za to, co zużyliście”. Przecież moglibyśmy zniknąć i nie pojawić się więcej.

A: Ciągle się do tego przyzwyczajamy, a mimo to nadal jest w nas stres, że coś się schrzani, coś będzie nie tak z dokumentami, że trzeba będzie o coś walczyć. Towarzyszy nam pewna paranoja. Ciężko się z tego wyrwać, jeśli coś takiego było w tobie przez całe życie, tak cię uczono i takiego świata doświadczałeś. Wyjeżdżasz potem w bezpieczne miejsce i okazujesz się jedynym, który nie potrafi się w tym dobrym miejscu odnaleźć.

Źródło: Moosiatko (Marta Streng) dla Tyszert Brand

KG: Jak znosicie brak światła zimą? Są w ogóle jakieś plusy?

A: W Polsce wyobrażałam sobie, że to trudne. Noc trwająca całą dobę brzmi hardkorowo i trudno to porównać do czegoś, co znamy. Ten najtrudniejszy moment, w którym ciemności utrzymują się przez 22 godziny na dobę, trwa miesiąc, ale ja to kocham. Jest tak przytulnie, można siedzieć w domu, przy kominku i oglądać filmy. To mi pasuje do charakteru i do mojego obecnego stanu psychicznego, w którym mam takie lęki, że boję się wychodzić, a bezpiecznie czuję się tylko w domu.

K: Ja uwielbiam spacery z psami, mają dla mnie wartość terapeutyczną. Zakładam narciarskie spodnie, wysokie buty, grubą kurtkę, czapę, a na nią jeszcze latarkę i idę z psami w las. Jest ciemno, panuje absolutna cisza, nie ma żywej duszy. I tak idziesz, i idziesz i czasem tylko dostrzegasz ślady zająca albo że przechodziło tędy wielkie łosisko. Kocham tę magię.

A: Nie zapominajmy, że ciemność oznacza też zorze.

Źródło: Moosiatko (Marta Streng) dla Tyszert Brand

KG: Te ciemności mają wpływ na ludzi?

A: Na niektórych tak. Jedni doświetlają się lampami, inni mówią, że trzeba brać witaminy.

K: Największy odpływ energii nie następuje w momencie, gdy jest najciemniej, tylko wtedy, gdy nagle przychodzi wiosna. Paradoksalnie to dość depresyjny moment, źle to znoszę. Mózg nie ogarnia takiej ilości światła. Najlepiej chodzić wtedy w okularach przeciwsłonecznych.

Processed with VSCO with a6 preset

Processed with VSCO with a6 preset

Źródło: materiały prywatne

KG: Aga, wspomniałaś o chorobie. Oprócz tego, że pokazujecie na Instagramie, jak wygląda wasze życie w Skellefteå, szczerze opowiadasz też o chorobie bipolarnej. Oswajasz ludzi z faktem, że można o takich rzeczach mówić bez wstydu. Zastanawiałam się, jak by to wyglądało, gdybyś nie wyjechała na Północ?

A: Myślę, że moje życie potoczyłoby się podobnie. Miałabym te same problemy, dokładnie takie same objawy. Zachorowałam w Polsce i niestety zdiagnozowano mnie jako osobę z depresją, więc długo leczyłam się tylko na to. Gdy wyjechaliśmy, na początku wszystko było dobrze, ale w pewnym momencie choroba wróciła. Po epizodzie maniakalnym trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Tam zostałam właściwie zdiagnozowana: bipolarność. To jak wdrapywać się na najwyższą górę, po czym gwałtownie z niej spadać. Tylko z czasem upadek trwa coraz dłużej. Na Instagramie zawsze zależało mi na wartościowych, szczerych relacjach i tak też traktuję swój przekaz tutaj. To dla mnie jak terapia: wyrzucam z siebie trudne tematy, które chciałabym z kimś przedyskutować, a ludzie cudownie reagują. Jestem dumna z tej społeczności i z tego, z jaką wrażliwością podchodzą do różnych tematów.

K: Tak teraz myślę, że nasza społeczność na Instagramie mentalnie jest bardzo zbliżona do ludzi, z którymi teraz tutaj żyjemy. Jak powiedziałem w pracy, że nie chcę mieć dzieci, a warto zaznaczyć, że Szwedzi na punkcie dzieci mają totalnego hopla, to usłyszałem tylko: "Okej, rozumiem. Ja nie wyobrażam sobie życia bez dzieci”. Ale nie było rozmów typu: "Jak to, przecież każdy ma dzieci". Ten rodzaj zrozumienia przypomina mi styl rozmów na naszym Instagramie.

A: Nikt tutaj nie wyraża własnych poglądów w formie uniwersalnych i obowiązujących wszystkich prawd. Szanuje się wybory innych, ale żyje się tylko i wyłącznie swoim życiem.

Źródło: materiały prywatne / Instagram

KG: Nasuwa mi się jeszcze jedno pytanie. Jak dzisiaj z perspektywy czasu i innego miejsca rozumiecie patriotyzm?

A: Mamy problem z podstawowymi dla ludzkości definicjami. Nie wierzymy w coś takiego jak rodzina na przykład. Patriotyzm to dla nas coś nieznanego, czego nie doświadczyliśmy osobiście, nawet jako dzieci. Patriotyzm to decyzja, którą podejmujesz w pewnym momencie swojego życia: tak, to dla mnie. My tego nie czujemy. Ale nie jesteśmy też patriotami szwedzkimi.

K: Po prostu lubimy miejsce, w którym mieszkamy. Zresztą to, że mieszkamy właśnie tutaj, jest dość symboliczne. Oni tutaj mówią o Wielkiej Północy. To taka kraina geograficzna, którą definiuje się nie za pomocą państw czy polityki, tylko bardziej pogodą i siłami natury. I to nam bardzo odpowiada.

A: Myślę, że patriotyzm to nie jest miłość do ojczyzny, tylko raczej zestaw wartości, które sprawiają, że dbasz o miejsce, w którym mieszkasz – nie tylko o honor, boga i ojczyznę, ale też o naturę, o świadomy udział w wyborach, o równouprawnienie. I to już jest o nas.

Źródło: materiały prywatne / Instagram

KG: Przygotowując się do rozmowy, trafiłam na waszym blogu na artykuł sprzed roku, w którym Aga podsuwa pomysł napisania kartki świątecznej do samego siebie z przyszłości, do siebie za pięć lat. Chciałabym ci przeczytać twoją kartkę, Aga:

Cześć Aga (…) Jak mija Ci życie? Wiesz, teraz życie jest bardzo intensywne i składa się z szeregu przełomów i nowych rzeczy (dla Ciebie, przed 5 laty). Myślisz o własnej marce, chcecie z Konradem zrobić coś dobrego dla zwierzaków i dać ludziom wybór cruelty-free. Bardzo zaprząta Ci to głowę. Nie wiesz do końca gdzie będziecie mieszkać za pół roku, ale chcecie zrobić wszystko żeby zostać w Skelleftea. Masz kota! Jaka to niespodzianka, ale Ty masz kota i strasznie go kochasz.

A: To naprawdę tam jest?

(…) Znowu mamy święta. Och, ile bym dała żeby wiedzieć w jakim gronie je świętujesz w tym roku. Tak bardzo chciałaś domu z wielkim podwórzem by móc przygarnąć wszystkie niechciane zwierzaki, które spotykasz na swojej drodze. Wyjrzyj za okno, uśmiechnij się do nich i powiedz im wszystkim ode mnie 5 lat młodszej, że czekałaś na każde z nich! Że już je kochasz, mimo że nie znasz.

A: To niemożliwe... Nie planowaliśmy wtedy wyprowadzić się na wieś, nie wiedzieliśmy nawet o istnieniu domu, w którym teraz mieszkamy. Idea firmy to było coś bardzo odległego. A później to po prostu wygraliśmy. Nie mieliśmy też warunków, żeby mieć więcej zwierząt. Był tylko pies i kot. Teraz mamy dwa psy i cztery koty. Wszystkie zwierzęta są z adopcji.

K: To dobra puenta na koniec naszego spotkania i odpowiedź na pytanie, jak się żyje w Szwecji. Aga planowała, co się wydarzy za pięć lat, a wszystko wydarzyło się w ciągu roku.

Spodobał ci się So Magazyn? Zajrzyj na nasz Instagram po więcej!

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij