Matka i córka założyły biznes. "Nie zawsze było różowo"
Sara Przepióra, SO:magazyn: Podobno z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Kontakty łączące życie zawodowe i rodzinne mogą źle wpłynąć na relacje z krewnymi. Mimo tego założyłyście wspólny biznes. Jak do tego doszło?
Agnieszka Walawender: Zmusiła nas do tego sytuacja. Po 15 latach pracy jako szefowa marketingu i komunikacji musiałam pożegnać się z międzynarodową korporacją. Wydarzyło się to tuż przed wybuchem pandemii. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jaka rewolucja czeka rynek pracy. Gdy tylko wszystko stanęło w miejscu, zawiesiłam poszukiwania nowej posady. Zaczęłam się zastanawiać, co dalej robić.
Karolina Walawender: Dla mnie też czas pandemii nie był łaskawy. Jestem z zawodu fotografką. W trakcie lockdownu straciłam zlecenia. Siedziałyśmy z mamą w domu i wtedy znajomi przekonali nas do robienia kimchi. Smakowało im, chcieli dostawać regularnie kolejne słoiki z kiszoną kapustą w koreańskim stylu. Dali nam impuls do działania, a potem wszystko szybko się potoczyło.
Dlaczego akurat kimchi?
Karolina: W 2008 roku wyjechałam do Australii. Tam po raz pierwszy zetknęłam się z kulturą Korei. Mieszkałam w koreańskiej dzielnicy, miałam też przyjaciół Koreańczyków. Do Polski wróciłam rok później. Próbowałam na miejscu odtworzyć smak kimchi, żeby wrócić do wspomnień z Australii.
Agnieszka: Na początku robiłyśmy kimchi we dwie. Uczyłyśmy się tego biznesu na żywym organizmie, zaliczając po drodze wzloty i upadki. Od początku wiedziałyśmy, że kimchi to nie tylko koreańskie danie, ale przede wszystkim tamtejszy skarb narodowy. W taki sposób same je traktowałyśmy, zachowując charakter rodzinnej produkcji typowej dla kimchi.
Potrzebowałyście czasu, żeby dotrzeć się w nowych rolach?
Agnieszka: Nie zawsze było różowo. Przeszłyśmy przez różne problemy i nauczyłyśmy się wiele na błędach w komunikacji. Czasem nadal bywa między nami nerwowo. Zawsze jednak starałyśmy się, żeby nasze relacje były partnerskie. Tego też uczyłam moje córki w domu. Kiedy zaczęłyśmy z Karoliną współpracę, ustaliłyśmy pewne priorytety. Ja zajęłam się papierologią, drukowaniem etykiet, zbieraniem zamówień i szeroko pojętym marketingiem. Córka robi jeszcze ważniejszą pracę, czyli samo kimchi.
Karolina: Na początku wszystko szło dobrze. Z czasem okazało się, że pracy po stronie fizycznej jest znacznie więcej. Mama musiała pomóc mi w kuchni. Nasze role w firmie ewoluowały.
W jaki sposób?
Agnieszka: Pierwotne ustalenia zweryfikowała rzeczywistość. Byłam przekonana, że to ja zajmę się zaopatrzeniem i logistyką. Tymczasem to Karolina najlepiej się do tego nadawała, ponieważ celnie potrafiła wskazać najlepsze warzywa.
Karolina: Jestem bardzo analityczna. Roztrząsam na zakupach każdy szczegół, ale w przypadku kimchi to niezwykle ważne. Do tego szybko wyrobiłam sobie dobre kontakty z pracownikami giełdy i rolnikami. Przejęłam z czasem obowiązek robienia zakupów. Wyszłyśmy z założenia, że nie ma sensu, żeby mama robiła coś, co nie do końca czuje. Lepiej sprawdzała się w żmudnych pracach, które mnie nudzą.
Agnieszka: Nasze słabe i mocne strony się świetnie uzupełniały. Na początku próbowałam jeszcze dyskutować z Karoliną w kwestii smaku kiszonek, ale szybko okazało się, że nie mam takiego zmysłu kulinarnego. Musiałam nauczyć się akceptować to, że ona jest szefem kuchni i dyktuje pewien standard.
Przestałyście ze sobą rywalizować?
Agnieszka: W pracy zapominamy, że relacja matka-córka jest najważniejsza. Czasem Karolina mówi wprost, że chce, abyśmy zrobiły coś po jej myśli. Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że nie wypada naciskać tak na własną matkę, stawiać na swoim. Nam wspólne zarządzanie firmą przyszło naturalnie. W pracy jesteśmy przede wszystkim współpracowniczkami. Niedawno wróciłam do poprzedniego zawodu, ale wciąż wspieram Karolinę w wolnym czasie.
Karolina: Ja z kolei musiałam się pogodzić z tym, że mama przyrządza lepsze kimchi z białej rzodkwi. Przyszło mi to z wielkim trudem, bo do tej pory to ja byłam szefową kuchni, która wszystko kontrolowała. Obie nauczyłyśmy się odpuszczać w sprawach, w których byłyśmy niezastąpione.
Jak udaje się wam rozdzielać w pracy relacje matki i córki?
Agnieszka: Nasze relacje nigdy nie były sztywne, tylko partnerskie. Pewnie dlatego nigdy nie musiałyśmy się szczególnie starać, żeby je oddzielać. Stawiamy na luz i dobrą zabawę. Kiedyś próbowałyśmy wprowadzić nieco więcej porządku do naszych biznesowych relacji. Organizowałyśmy cykliczne spotkania, ale nic z tego nie wychodziło. Tabelki, prezentacje i zestawienia danych to nie jest coś, co sprawdza się w domowym biznesie.
Karolina: Pamiętam doskonale moment, gdy miałyśmy ogrom zamówień i brak poczucia, że zarabiamy na tyle, żeby miało to korzyść dla naszego biznesu. Zatrudniłyśmy wtedy dystrybutora, który zaopatrywał liczne sklepy w całym mieście. Ledwo wyrabiałyśmy się z pracą, byłyśmy wykończone i straciłyśmy całą frajdę z tego, co robimy. Wyciągnęłyśmy z tego etapu życia ważną lekcję. Wolimy mieć niewielu zaufanych klientów, którym sprzedajemy świetnej jakości produkt, niż pchać się w masową produkcję.
Co odstraszyło was od szerszej dystrybucji kimchi?
Karolina: Przede wszystkim brak relacji z klientami. Dystrybutor, z którym współpracowałyśmy, chciał udobruchać każdego, kto kupował kimchi. Pewnego razu zarzucono nam, że w jednym ze słoików było za mało marchewki. Robimy wszystko ręcznie, a więc każde kimchi może się nieco od siebie różnić. Nie wyobrażam sobie, żeby nasi obecni klienci mieli podobne wymagania.
Agnieszka: Mamy do siebie ogromne zaufanie. Wiemy, jak prowadzić firmę, żebyśmy czuły się dobrze z tym, co w życiu robimy. Dlatego teraz trudno nam wpuścić kogoś z zewnątrz do wypracowanych już relacji. Obsługujemy trzy lokalne sklepiki, w których sprzedajemy kimchi. Relacje matka-córka przekładają się bezpośrednio na kontakty z naszymi klientami. Każdego z nich traktujemy jak przyjaciela. Lubimy to, że kiedy dostarczamy towar do sklepów, możemy ich spotkać osobiście i trochę pogadać. W pewnym sensie są takimi samymi pozytywnymi freakami jak my. Właśnie o takim modelu biznesowym marzyłyśmy.
Od początku miałyście tę samą wizję?
Agnieszka: Przez pewien czas ścierałyśmy się o to, czy nie wejść szerzej na rynek. Ja szczególnie byłam przekonana do tej wizji. Napędzało mnie powodzenie, jakim cieszy się nasz produkt.
Karolina: Skutecznie hamowałam zapędy mamy. W końcu odpuściła, ponieważ mi ufa. Zresztą zauważyła, że tak intensywna praca, przez którą na jakości traci kimchi, nie jest dla nas.
Czego się o sobie nauczyłyście, pracując razem?
Agnieszka: Teraz wiem, że moja córka ma zupełnie inne predyspozycje, niż myślałam. Zawsze postrzegałam ją jako osobę nieporadną, jeśli chodzi o kwestie planowania i logistyki. Ona z kolei była przekonana, że zawsze może na mnie polegać. Koniec końców okazało się, że nie jestem tak dobra w sprawach organizacyjnych. Karolina natomiast genialnie sobie z tym radzi.
Karolina: Sama byłam zaskoczona tym odkryciem. O mojej mamie myślałam w kategoriach "ogarniętej businesswoman". Nie chciałam pchać się w kwestie związane z organizacją. To była dla mnie czarna magia. Dzięki wspólnej pracy zrozumiałam, że to ja mam łeb na karku, a moja mama jest bardziej spontaniczna, ale dzięki temu bardziej kreatywna.
Zderzenie się odmiennych charakterów zdało egzamin?
Agnieszka: Sprawdziło się to nie raz podczas podpisywania umów, czy podejmowania istotnych decyzji. Karolina jest ostrożna, jeśli chodzi o zobowiązania, co jest świetną równowagą, ponieważ ja rzadko mierzę siły na zamiary. Nauczyłam się słuchać córki, respektować jej opinie i dwa razy pomyśleć, zanim podejmę decyzję. Stanęłam przed sporym wyzwaniem, ponieważ jestem osobą impulsywną i władczą. Lata pracy w korporacji nauczyły mnie bezkompromisowości. Cieszę się, że mogłam doświadczyć tej zawodowej zmiany i nabrać dystansu.
Karolina: Mnie przeraża to, jak bardzo spontaniczna jest mama. Bałam się nawet spojrzeć na jakąkolwiek umowę, a ona już ją podpisywała. (śmiech). Bezpieczniej czuję się w strefie komfortu, ale w ten sposób trudno posuwać się naprzód. Dzięki różnorodnym charakterom wypracowałyśmy idealny sposób na zarządzanie rodzinnym biznesem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl