fot. WP
Podziel się:
Skopiuj link:

"Mamusiu, mamy problem". O złych matkach w życiu, filmie i sztuce

Jedna zatruwa jabłko córki, druga morduje synów na złość mężowi. Trzecia tak bardzo miesza w głowie dziecku, że po jej śmierci ten przebiera się za rodzicielkę, żeby zabijać. Matki w popkulturze bywają okrutne.

Na temat bezwarunkowej matczynej miłości przez wieki powiedziano już bardzo wiele. Tymczasem kobiety, które dzieci mieć nie chciały, uważano za niewystarczające. Złe. Nadal tak jest, mimo ważnych społecznie głosów, które zabierały m.in. feministki, w tym ikona drugiej fali, Gloria Steinem. W magazynie "Chelsea Lately" opublikowano jej wypowiedź: "Ktoś kiedyś powiedział: »Nie każdy, kto ma łono, musi zostać matką, podobnie jak nie każdy, kto ma struny głosowe, musi zaraz być śpiewakiem operowym«".

Później usłyszeliśmy Oprah Winfrey, która dziennikarzom "The Hollywood Reporter" oznajmiła: "Gdybym miała dzieci, pewnie by mnie znienawidziły, ponieważ coś w moim życiu musiałoby ucierpieć ze względu na małą ilość czasu. I pewnie byłyby to one". Jedna z najważniejszych myślicielek XX wieku, Simone de Beauvoir, autorka osławionej "Drugiej płci" macierzyństwo stawiała na równi z niewolnictwem. Według niej po urodzeniu dziecka kobieta staje się "ofiarą gatunku, który narzuca jej swoje tajemnicze prawa". A to niezgodne z kobiecą wolnością. Macierzyństwo natomiast najczęściej bywa próbą desperackiego zapełnienia pustki w życiu kobiety.

Najszczerzej o swoim doświadczeniu mówiła aktorka Katharine Hepburn: "Byłabym okropną matką, bo jestem po prostu samolubną osobą. Choć oczywiście, większości to od posiadania dzieci nie powstrzymuje". Coś w tym jest…

Matki, które o dziecku zapomniały

Popkultura, owszem, obfituje w postaci złych matek. Ale mianem złych określano również twórczynie kultury popularnej. Choćby Joni Mitchell, folk rockowa piosenkarkę i tekściarkę, uwielbianą przez hipisów, docenianą przez krytyków. Joni, której hit "Big Yellow Taxi" nucą dziś kolejne pokolenia, była uczestniczką i świadkiem kontrkulturowego zrywu lat 60. Jej młodość naznaczyły słynne "sex, drugs and rock’n’roll", powstanie pigułki antykoncepcyjnej, ale i wolna miłość czy nabierająca tempa druga fala feminizmu, której protesty rozlały się po całych Stanach Zjednoczonych.

Był 1964 rok, Mitchell miała 21 lat, całe życie i karierę przed sobą. To wtedy odkryła, że jest w ciąży. Ojcem dziecka był chłopak, z którym niedawno zerwała, Brad MacMath. A właściwie, według słów Joni, to on zostawił ją w wynajmowanym pokoju, zimą, w trzecim miesiącu ciąży. Gdy w 1965 roku na świat przyszła jej córka, Kelly Dale Anderson, Mitchell oddała ją do adopcji. Dla dobra dziewczynki, jak twierdziła.

Skupiła się w tym czasie na sobie i muzyce, zwracając uwagę środowiska jako uzdolniona tekściarka – "najlepsza w drugiej połowie XX wieku", jak głosi magazyn "Rolling Stone". Wydała kolejno albumy "Joni Mitchell (Song to a Seagull)", "Clouds", "Ladies of the Canyon". Aż w końcu w 1971 roku powstał album "Blue" – terapia po oddaniu córki. "Nie mogłam dłużej udawać, że jestem szczęśliwa", mówiła w wywiadach. I choć sukces, również komercyjny, przyszedł szybko, artystka zdecydowała się odszukać córkę dopiero po 30 latach. Kilauren Gibb, bo tak się dziś nazywa, poznała swoją biologiczną matkę w 1997 roku.

Na spotkanie przyprowadziła swojego syna. Jednak odkrywanie się na nowo dwóch dojrzałych kobiet dotkniętych doświadczeniem traumy porzucania i porzucenia nie ułatwiło sprawy. Joni i Kilauren walczyły ze sobą, kłóciły się potwornie. W 2001 roku do domu gwiazdy została wezwana policja, ponieważ artystka miała spoliczkować Gibb. Wkrótce Mitchell publicznie ogłosiła, że jej córka cierpi na "syndrom porzucenia" i potrzebują od siebie odpocząć, żeby przepracować problemy. W 2013, w wywiadzie dla "Toronto Star" powiedziała: "Dużo przeszłyśmy. Ale już jest dobrze. Niedługo się widzimy". Czy na pewno? Dwa lata później, po kilku poważnych medycznych zabiegach, prawo do podejmowania decyzji w krytycznych sytuacjach Joni oddała przyjaciółce. Nie chciała, żeby była to jej córka.

W innej sytuacji, choć po równie wielu przejściach, jest Brytyjka Marianne Faithfull – aktorka i piosenkarka, wielka gwiazda swingującego Londynu, która dla miłości Micka Jaggera wyrzekła się męża Johna Dunbara (właściciela galerii Indica, w której John Lennon poznał Yoko Ono) i syna Nicholasa. W latach 60. mało kto mógł się równać z tą najmodniejszą brytyjską parą. Jednak rock’n’rollowe życie członków The Rolling Stones miało zgubny wpływ na młodą dziewczynę. Marianne miała zaledwie 18 lat, gdy została matką. I już wkrótce pochłonęła ją londyńska bohema. Synem opiekował się Dunbar. Marianne zajmowała się Mickiem i skandalami – jak tym, gdy prasę obiegły informacje jakoby policja robiąca nalot na posiadłość Keitha Richardsa w poszukiwaniu narkotyków, miała nakryć baraszkujących Faithfull i Jaggera.

Główną zabawką erotyczną tej "zabawy" miał być baton Mars. To wszystko, jak i uzależnienie od LSD i heroiny, nie przemawiało na korzyść Marianne jako matki. Ważniejsze były kolejne role teatralne (choćby w "Trzech siostrach" Czechowa), czy filmowe ("Made in U.S.A. z Jeanem-Lukiem Godardem czy "Dziewczyna na motocyklu" z Alainem Delonem), muzyka. Niestety, po stracie ciąży, najprawdopodobniej z powodu narkotyków, związek Micka i Marianne się rozpadł. Artystka popadła w spiralę uzależnień, wylądowała na ulicy, sypiała w squatach londyńskiego Soho. Tym samym straciła prawa rodzicielskie, które odebrał jej były mąż. Opinia publiczna szybko wydała wyrok: zła matka!

Minęły lata, zanim Marianne uporała się z nałogami. Wspierał ją syn, specjalista ds. finansów, który od showbiznesu trzymał się zawsze z daleka. Zapytana kilka lat temu w magazynie "Interview" o relacje z synem, Marianne powiedziała: "Są naprawdę dobre. Czasami u niego nocuję. Żadne z nas nie myślało, że połączy nas taka więź".

Do pojednania nigdy za to nie dążyła Gala Dalí. Gala była żoną poety surrealisty Paula Éluarda. Szybko na świat przyszło ich pierwsze i jedyne dziecko, Cécile. Od samego początku związek matki z córką należał raczej do tych skomplikowanych. Gala była zawiedziona, że nie urodził się chłopiec, co przez całe życie, gdy tylko przypominała sobie, że jest matką, powtarzała. Aż do momentu, gdy wybrała się z mężem i 11-letnią córką do Hiszpanii, gdzie rodzina miała spędzić wakacje. Tam poznała młodszego od siebie o dekadę artystę, w którym dostrzegła geniusza. Okazał się nim być Salvador Dalí, dla którego Gala porzuciła rodzinę. Zajęło jej to dokładnie miesiąc. Za sobą pozostawiła nie tylko piękny dom w Paryżu i poważanego w kręgach bohemy męża. Ale przede wszystkim Cécile. Odtąd unikała z nią kontaktu. Gdy dziewczyna chciała odwiedzić matkę, ta albo odmawiała jej przyjęcia, albo znikała.

Z wiekiem Gala, otaczająca się zawsze wianuszkiem młodszych kochanków, stawała się coraz bardziej nieznośna i oschła. Wkrótce wykluczyła córkę z testamentu, zadbała o to, żeby niczego nie dostała w spadku. Nawet na łożu śmierci, na początku lat 80. nie miała zamiaru jej do siebie dopuścić. Cécile w ciągu całego życia (zmarła w 2016 roku), tylko raz zdecydowała się opowiedzieć o relacji łączącej ją z matką. "Po tym, jak poznała Dalego, całkowicie przestała się mną interesować", wspominała. "Nigdy nie była ciepłą osobą, raczej tajemniczą. Nie poznałam dziadków ze strony matki. Nie wiem nawet, kiedy dokładnie przyszła na świat". Podsumowując: "Być może nie miałam matki, na szczęście miałam cudownego ojca".

Zła matka? Książkowy przykład

Literatura ma spory problem z matkami. Właściwie szanse, że jako matka zostanie się przedstawioną w literackim świecie jako najgorsza, są spore. I wcale nie jest to charakterystyka literatury współczesnej, mocno eksplorującej relacje. Zaczęło się przecież już w starożytnej Grecji. Przypomnijmy sobie choćby taką Medeę z tragedii Eurypidesa. Medea była żoną Jazona. Pomogła mu zdobyć złote runo, wyrzekła się dla tej miłości wszystkiego. Gdy więc mąż porzucił ją dla greckiej księżniczki, na złość byłemu morduje wspólne dzieci. Wie, że to złamie Jazona. Nie pozwala też dzieci pochować. Odlatuje za to bezpiecznie na złotym rydwanie zesłanym przez jej dziadka, Heliosa. Scenę morderstwa pięknie sportretował w 1838 roku Delacroix.

Fatalną matką jest też Charlotta Haze, której córka Dolores jest tytułową postacią głośnej książki Władimira Nabokowa "Lolita". Wdowa Charlotta zakochuje się w Humbercie, mężczyźnie, którego szybko dopada obsesja na punkcie Lolity, "nimfetki", jak ją nazywa. Charlotta już po chwili znajomości… oświadcza się. Mimo niechęci, Humbert przyjmuje oświadczyny, mając świadomość całego czasu, który dzięki temu bezkarnie będzie mógł spędzić z Dolores. Charlotta nie wie wtedy jeszcze, że jej nowy mąż tak naprawdę pragnie nie jej, ale córki. Gdy przez przypadek dowiaduje się o tym czytając pamiętnik męża, czuje się upokorzona. Co robi? Wścieka się i ma zamiar odesłać 12-latkę do szkoły z internatem. Charlotta jednak od dawna konkuruje z córką, jest o nią zazdrosna. Woła na nią Lo – a biorąc pod uwagę fakt, jak wiele zabaw językowych w swojej powieści zastosował Nabokow, odnosi się to do angielskich słów "low" lub "lowly", a więc podrzędna, pospolita. Zdecydowanie jedna z najgorszych matek literackich.

Dorównać jej może postać realna, a mianowicie Joan Crawford, o której potwornych praktykach córka Christina napisała całą książkę "Najdroższa mamusia". Z jej relacji wynika, że aktorka, po suto zakrapianych imprezach okładała nocami całą piątkę adoptowanych dzieci metalowymi wieszakami (tymi biła ją jej własna matka). Więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ.

Wracamy do świata fantazji i baśni. Te, jako fantastyczne opowieści odzwierciedlające ludowe wierzenia czy stosunki międzyludzkie, często wykorzystywały motyw macochy jako najgorszego koszmaru, który może przydarzyć się dziecku. Pierwsza z brzegu – macocha Kopciuszka z baśni Charlesa Perraulta, która upokarza pasierbicę, zabrania jej pójścia na bal i nie wyobraża sobie, żeby dziewczyna mogła być szczęśliwa. Jeszcze gorsza jest macocha-czarownica w baśni braci Grimm "Królewna Śnieżka", która zazdrosna o jej urodę każe zabić pasierbicę myśliwemu. A gdy plan się nie udaje, truje Śnieżkę jabłkiem. Grimmowie nie oszczędzali dzieci, bo do tego samego zbioru "Baśni" dołączyli tę o Jasiu i Małgosi, które na śmierć wyprowadza w las ich własna macocha. Lepiej uważać jabłka i wycieczki w nieznane.

Koszmarom braci Grimm dorównują historie Stephena Kinga, mistrza suspensu. A wśród złych matek w jego powieściach, na prowadzenie zdecydowanie wysuwa się Margaret White z pierwszej książki autora "Carrie". King rysuje tu obraz bardzo nieśmiałej nastolatki, wyszydzanej przez innych uczniów w liceum. Carrie White nie znajduje spokoju także w domu. Tu w zasadzie rozgrywa się najprawdziwszy horror. Jej matka Margaret, która wychowuje córkę samotnie, jest fanatyczką religijną, karzącą dziecko za każdą rzecz. I to bardzo dotkliwie (trzyma ją zamkniętą godzinami w ciemnej komórce, w której ma się modlić). Nazywa dziewczynę grzesznicą, robiąc wszystko, by ten grzech z niej wypędzić, co kończy się atakiem z nożem w ręku. Wkrótce dziewczynka odkrywa u siebie zdolności telekinetyczne. I dochodzi do tragedii. W przypadku Margaret najprawdopodobniej możemy mówić o nieleczonej schizofrenii, która doprowadza ją do ostateczności i przerażających zachowań wobec swojego dziecka.

Potworem jest też Mary, matka otyłej 16-letniej Precious z powieści "Push" autorstwa Sapphire (na jej podstawie powstał film "Hej, skarbie", zdobywca dwóch Oscarów). Mary jest toksyczna. Do tego stopnia, że gdy jej partner gwałci po raz kolejny własną córkę, cały swój gniew przelewa właśnie na Precious. Nastolatka, w kolejnej ciąży będącej wynikiem gwałtu, trafia do szkoły alternatywnej, gdzie w końcu zaczyna uczyć się czytać i pisać. Po narodzinach syna, gdy wraca do domu matki, ta wyrzuca ją za próg. Za to z chorym triumfem oznajmia, że jej ojciec zmarł na AIDS.

Literackie zestawienie zamyka pani Lisbon z powieści Jeffrey’a Eugenidesa "Przekleństwa niewinności" (częściej kojarzonej z obrazem filmowym w reżyserii Sofii Coppoli). Kocha swoje córki, ale nie jest to zdrowa miłość, jeśli przejawia się totalną izolacją. Lisbon to pobożna katoliczka, która opiera metody wychowawcze opiera na biblijnych zasadach, zamykając pięć sióstr przed światem. Gdy najmłodsza z dziewcząt podejmuje próbę samobójczą, matka nazywa to "po prostu wypadkiem". Ale Cecilia chciała się zabić, żeby w końcu poczuć wolność. Wkrótce jej śladem idą kolejne cztery siostry.

Zło na ekranie

Kim byłby Norman Bates, gdyby nie jego matka – kiwająca się na krześle staruszka, której zarys widać czasem w oknie domu, na wzgórzu, tuż za motelem? "Psychoza" Alfreda Hitchcocka, choć oparta na powieści Roberta Blocha, stała się głośniejsza od pierwowzoru literackiego. Scena z zasztyletowaną pod prysznicem Marion Crane przeszła do historii popkultury. Zasztyletowała ją pani Bates. A właściwie jej syn, przebrany za matkę. Ta rzeczywiście buja się w oknie we własnym domu, ale już od 10 lat jako zmumifikowane ciało. Norman, cierpiący na psychozę i zaburzenia tożsamości dysocjacyjnej, przejmuje osobowość matki – złej, okrutnej, zaborczej, kontrolującej, która przez całe życie wpajała mu nienawiść do innych kobiet. Wszystkie oprócz niej były dziwkami. Norman otruł matkę, gdy ta zainteresowała się innym mężczyzną. Wtedy zaczął słyszeć jej głos…

Równie fatalne wychowanie zafundowała swoim dzieciom Cersei Lannister z serialu "Gra o tron". Zimna jak lód, przebiegła, koncentrująca się wyłącznie na żelaznym tronie Cersei wychowała dzieci na socjopatów i przestępców. Jej kłamstwa i intrygi doprowadziły do śmierci dwójki dzieci. Trzecie niemal sama otruła, aby w końcu móc przejąć władzę. Poza tym, pozbyła się dzieci z własnego łona. Tylko i wyłącznie w ramach zemsty na niekochanym mężu.

W zupełnie innych okolicznościach funkcjonuje kultowa mama Stiflera, bohaterka nieprzyzwoitej komedii "American Pie" – matka, która wdaje się w romans z licealnym kolegą własnego syna. Czy może być gorzej? Oczywiście, że tak. Mimo wszystko kręcenie z kumplem dziecka jest wystarczającym powodem, żeby wpisać ją do panteonu złych matek popkultury.

Co z mamą?

Matki w popkulturze nie mają łatwego zadania – zawodzą, są okrutne dla dzieci, albo nadopiekuńcze. Co ciekawe, w wielu przypadkach, o ile nie w ich większości, historie o których czytamy lub które oglądamy, zostały spisane z perspektywy dziecka, nawet dorosłego. Dopiero od niedawna zaczyna zmieniać się perspektywa.

Równie często zdarza się, że autorzy prezentują matki bazując na własnych doświadczeniach, jak było choćby w przypadku Charlesa Dickensa (zwróćcie uwagę, jak złe matki opisuje w swoich książkach), którego rodzice pozostawiali wiele do życzenia.

Z drugiej strony wiele matek – artystek, uznawanych powszechnie za złe, stara się nie rezygnować z siebie i nie oddawać się w całości macierzyństwu. Amerykańska pisarka i feministka Audre Lorde, zapisywała swoje wiersze na pojedynczych skrawkach papieru, które chowała potem w różne miejsca, jakie były pod ręką, choćby w pojemniku na pieluchy. Shirley Jackson planowała i pisała swoją książkę "Loteria" w wolnych chwilach, gdy córka drzemała. W złotej erze Hollywood ciąża przekreślała kariery nawet najwybitniejszych aktorek. Szkocka poetka Naomi Mitchison zapisywała kolejne wersy opierając się o wózek, w którym leżało jej dziecko.

Mnóstwo wymienionych złych matek jest ofiarą systemu, edukacji, społeczeństwa. Ale wśród nich zdarzają się też potwory. Tych warto się wystrzegać. Nigdy w sztuce. Zawsze w życiu.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij