fot. So Magazyn / Tomek Mąkolski
Podziel się:
Skopiuj link:

Małgorzata Rozenek-Majdan i Hanna Lis wspominają lata 90.

Jedna była dzieckiem z kluczami na szyi, druga panną z domku jednorodzinnego. Obie dorastały w czasach, gdy burzył się dotychczasowy świat i rodził nowy - kapitalizm. Jak wspominają lata 90., smak pierwszego hamburgera i kolejki do Diora?

Aleksandra Nagel - So Magazyn: Spotykamy się w legendarnym Marriotcie, wspominamy lata 90. Jakie jest wasze najważniejsze wspomnienie z tamtych czasów?

Hanna Lis: Moje pierwsze w życiu wybory, czyli 4 czerwca 1989 roku. I od razu było mi dane wybrać wolność! Dziś mówi się o nich “częściowo wolne”. Z technicznego punktu widzenia, oczywiście takimi były. Ale wtedy dla nas możliwość postawienia krzyżyka obok ludzi Solidarności, była czymś absolutnie niezwykłym. Eksplozja wolności i wielka sprawa dla całego mojego pokolenia. A przecież jeszcze rok wcześniej wydawało się, że komunizm nigdy się nie skończy.

Małgorzata Rozenek-Majdan: Ja też pamiętam tę atmosferę - rozmów, spotkań, nadziei. Co prawda nie miałam jeszcze wtedy praw wyborczych, ale każdy wiedział, że to jest ważny czas.

HL: Była też wielka duma, że ten impuls, ten wielki zryw, który wyzwolił świat od przekleństwa komunizmu wyszedł od nas, z Polski. Wielu o tym dziś nie pamięta, bo obalanie muru berlińskiego było bardziej efektowne.

Dominika Olszyna - So Magazyn: Jak wyglądała ta nowo narodzona Polska?

HL: Pełna kontrastów! Hotel Marriott - miejsce, w którym jesteśmy - jest świetnym tego przykładem. Pamiętam otwarcie. Surrealistyczne. Przed wejściem ustawiła się długa kolejka, jak kiedyś za mięsem. Tyle że tym razem stali po marzenia o dobrobycie, o luksusie, o tym co dla nas było wówczas niedostępne. To była kolejka do "świątyni kapitalizmu”, która była jednocześnie synonimem wolności.

AN: Rzeczywiście przyniósł nam wolność?

HL: Przyniósł, oczywiście. Tylko wtedy nie wiedzieliśmy, że kapitalizm nie jest prezentem od Zachodu, a czymś za co wielu przyszło słono zapłacić. Tak zwane sieroty transformacji. Jestem jednak głęboko przekonana, że nie było innej drogi. Gdyby nie "terapia szokowa" Balcerowicza, bylibyśmy dzisiaj Bułgarią, a jesteśmy jednym z najszybciej rozwijających się krajów świata. Rozpęd wzięliśmy na początku lat 90. W trybie pilnym musieliśmy nauczyć się wszystkiego, nadrobić kilkadziesiąt lat komuny.

Źródło: So Magazyn / Tomek Mąkolski

DO: Byłyście młodymi dziewczynami. Przed wami otwierał się świat. O czym wtedy marzyłyście?

MRM: O podróżach, a te – nawet dla zamożnych rodzin – były niewyobrażalnym kosztem.

HL: Hiperinflacja sprawiła, że wszyscy staliśmy się z dnia na dzień milionerami. Tyle, że za te nasze "polskie miliony" mogliśmy kupić na Zachodzie pizzę i butelkę Coca-Coli. Ale za to, jak zauważyłaś, świat się otworzył i paszporty mieliśmy w kieszeniach, a nie w urzędzie. Ja od razu ruszyłam na południe Włoch… małym fiatem.

AN: Bez klimatyzacji?

HL: To była jeżdżąca patelnia, ale nie miało to znaczenia. My, ludzie lat 90., mieliśmy zupełnie inne pragnienia i marzenia. Skrojone na bardziej "ludzką skalę". Szczęściem było wsiąść do tego małego fiata, przejechać kilka tysięcy kilometrów, umordować się, ale czuć się wolnym człowiekiem.

MRM: Ja pamiętam, jak pojechałam z rodzicami polonezem…

HL: Kochanie, no to był luksus!

MRM: Pojechaliśmy do Monte Carlo "polską myślą techniczną". Na jednym ze zdjęć stoję w takiej dziwnej pozie i mam na sobie wściekle, ale to wściekle, kolorowy kostium. Tata mi ze Stanów Zjednoczonych przywiózł.

HL: Dlaczego mnie to nie dziwi...? (śmiech)

Hotel Marriott - miejsce, w którym jesteśmy - jest świetnym tego przykładem. Pamiętam otwarcie. Surrealistyczne. Przed wejściem ustawiła się długa kolejka, jak kiedyś za mięsem. Tyle że tym razem stali po marzenia o dobrobycie, o luksusie, o tym co dla nas było wówczas niedostępne. To była kolejka do "świątyni kapitalizmu”, który był jednocześnie synonimem wolności.
Hanna Lis

AN: A dzisiaj cała w beżach…

MRM: Bo kobieta musi do tego dorosnąć. Dzisiaj jestem już na takim poziomie, że mogę non stop chodzić w beżu! (śmiech) Wracając do tego Monte Carlo, marzyło się o podróżach i marzyło się o tym, by być obywatelem świata.

AN: Miałyście kompleksy z powodu tego, że jesteście Polkami?

MRM: To nie jest kwestia kompleksów, ale racjonalnego myślenia. Do dziś pamiętam, jak zachwycałam się Marią – znajomą moich rodziców, która mieszkała w Dortmundzie. Była właścicielką tamtejszej szkoły baletowej. Zamożna kobieta. To, co miała Maria, to kosmetyki Chanel! I ja, mając lat 12, wchodziłam sobie do jej łazienki i malowałam się nimi. Chciałam poczuć luksus.

DO: Masz dzisiaj Chanel na półce?

MRM: Mam.

AN: Skoro mowa o Chanel, czym wtedy pachniały polskie kobiety?

MRM: Exclamation!

HL: No nie…

MRM: No pewnie, że Exclamation!

Szczęściem było wsiąść do tego małego fiata, przejechać kilka tysięcy kilometrów, umordować się, ale czuć się wolnym człowiekiem.
Hanna Lis

AN: Fakt, to były perfumy, o których marzyły dziewczyny u mnie w liceum… Słynny "wykrzyknik."

HL: Poison, bardzo też Opium…

MRM: Hanna, ty mówisz o Konstancinie, ale w bardziej przyziemnym świecie był "wykrzyknik"!

HL: Kochanie, to ty jesteś dziewczyną z domku jednorodzinnego (śmiech). Ja wtedy byłam dumną lokatorką 64 metrów kwadratowych w bloku z wielkiej płyty na Ursynowie! A właściwie sublokatorką, bo mieszkałam tam z rodzicami. Poza tym mówimy o marzeniach.

MRM: Był też Angel, Issey Miyake…

HL: Wszyscy pachnieliśmy podobnie, bo to nie był czas indywidualizmu. Zachód kojarzył się z “wykrzyknikiem”, więc się gremialnie, olfaktorycznie stapialiśmy z Zachodem. Nie było czegoś takiego, jak niszowe perfumy, bo nam nie chodziło o to, by było "niszowo". Nam chodziło o to, byśmy wreszcie pachniały jak kobieta z Zachodu! Flakonik perfum był wtedy jedną z nielicznych przepustek do tamtego świata, na jakie nas było stać. Pozostałe oglądaliśmy przez szybę. Jak butik Diora na Nowym Świecie, pod którym też ustawiały się kolejki. Mało kto coś kupował, ale co sobie popatrzyliśmy, to nasze.

MRM: A pamiętasz ananasy w puszcze?

HL: O Jezu! A jakże, trudno zapomnieć te wygibasy gastronomiczne!

DO: Ananasa kładło się na mięso, tak?

MRM: Tak! Masz kotlet i na to kładziesz ananasa, i to się nazywa "hawajski"! Od tamtych czasów nienawidzę połączenia ananasa z czymś słonym. Tak jak Polska pachniała tym samym, tak Polska jadła to samo. Jak my chcieliśmy być zachodni!

Na początku lat 90. jedna z marek kosmetycznych do włosów miała kampanię w Polsce i wrzucała próbki swoich kosmetyków do skrzynek pocztowych. Po szkole umawiałam się z moją koleżanką, która mieszkała na Ursynowie, i chodziłyśmy po blokach, zbierając te próbki. Prawdziwa gra miejska! Jak ja wtedy żałowałam, że nie mieszkam w bloku, tylko w domku jednorodzinnym. Bardzo cierpiałam. Krzyczałam moim rodzicom: Przez was mnie wszystko omija!

Źródło: So Magazyn / Tomasz Mąkolski

AN: A pamiętacie reklamówki?

MRM: Pamiętam, koledzy kolekcjonowali nawet opakowania po papierosach.

AN: U mnie były opakowania po czekoladach. Zobaczcie, dzisiaj to są śmieci, my kolekcjonowaliśmy śmieci…

HL: To pokazuje, jaką drogę przeszliśmy. A trzepak przerabiałaś?

MRM: Totalnie!

HL: Spędziłam lata na trzepaku. Cud, że przeżyłam! Żyliśmy chyba w przekonaniu, że Newton się mylił, a grawitacja nie istnieje! Gdyby moja matka widziała te ewolucje na trzepaku, to by mi nieźle cztery litery przetrzepała. Byłam jednak tzw. dzieckiem z kluczem na szyi, rodzice od rana do nocy w pracy, więc szczęśliwie mnie to ominęło.

MRM: Wiesz, jak ja zazdrościłam dzieciom z kluczem na szyi?

HL: Panna z domku jednorodzinnego, miałaś traumatyczne dzieciństwo! (śmiech)

MRM: Ja nie miałam klucza, bo jak wracałam do domu, to mama tam była, był obiad. Strasznie chciałam być takim prawdziwym podwórkowym dzieciakiem. Koleżanki sprowadzały do siebie inne koleżanki, potem kolegów, gdy nikogo nie było w domu, a ja? Non stop pod nadzorem.

AN: Widzisz, tutaj początek wielkiej wolności w Polsce, a ty w tej szkole baletowej, z rodzicami w domu. Zero wolności!

MRM: Dlatego na stare lata tak szaleję! (śmiech)

Źródło: So Magazyn / Tomasz Mąkolski

DO: Co kupiłyście sobie za pierwsze, samodzielnie zarobione pieniądze?

MRM: No cóż, własne ciężko zarobione pieniądze to ja miałam po 30-tce. Mój tata mnie rozpieszczał, potem jeden mąż, drugi mąż. Pamiętam torebkę Chloe kupioną w Paryżu za moje własne pieniądze, ale to było jakieś 9 lat temu.

HL: Ja wcześnie zaczęłam. W Szwecji, w której rodzice pracowali jako korespondenci, młodzi ludzie byli obowiązkowo wysyłani przez szkoły na praktyki pracownicze. Więc pierwszą robotę dostałam w 1984 roku w McDonald's. Pewnie dlatego do tej pory mam sentyment do tej sieci. Poza tym na początku lat 90. pod pierwszym polskim McDonald's można było spotkać Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia, czy Agnieszkę Osiecką – wszyscy stali w kolejce po hamburgera.

W McDonald's przeszłam wszystkie etapy awansu, od biegania po kuchni z mopem, przez zmywak, aż po kasę. Szybka ścieżka kariery. A pierwsza pensja poszła na czerwone conversy, pamiętam do dziś. Praktyki się skończyły, ale tak spodobało mi się zarabianie własnych pieniędzy, że przez kolejne trzy lata pracowałam prawie w każdy weekend.

MRM: A pozwolili ci na to? Moi w życiu by się nie zgodzili! Pamiętam, jak poszłam na studia prawnicze. Wszyscy moi koledzy gdzieś pracowali. Ja też chciałam. Tato mi zakazał.

AN: Bał się, że studia zawalisz.

MRM: Pewnie tak. Dopiero, jak poszłam do niego i mówię: planuję rozpocząć pracę – uwaga! – jako kelnerka na ulicy Foksal w restauracji, to ojciec załatwił mi pracę stażystki w kancelarii prawniczej.

Na początku lat 90. pod McDonald's można było spotkać Tadeusza Mazowieckiego i Lecha Wałęsę – wszyscy stali w kolejce po hamburgera.
Hanna Lis

AN: Docieramy powoli do takiej kwestii: z jednej strony przyszedł do nas wielki, wspaniały, ociekający luksusem Zachód, ale z drugiej - nowe zagrożenia i problemy, z którymi musiało poradzić sobie raczkujące państwo.

MRM: To były też czasy szalejącej narkomanii. O tym dzisiaj niewiele się mówi, ale należy oddać ogromny hołd Markowi Kotańskiemu i jego "Monarowi". Było też porywanie samochodów. Był taki moment, że strach było pójść na starówkę. Pamiętasz?

HL: Wszystko opanowane przez mafię. Pruszków. Wołomin. Haracze, wymuszenia.

DO: Serial "Ekstradycja" na żywo.

MRM: Najlepiej, żeby pokazać te czasy, to trzeba obejrzeć "Psy". Dla nas kobiet wzorem męskości był Boguś Linda. Może nie będę cytowała mojego ulubionego cytatu, bo składa się wyłącznie z przekleństw.

Źródło: So Magazyn / Tomasz Mąkolski

DO: W jakich mężczyznach zakochiwały się wówczas kobiety?

MRM: Pamiętacie Sally'ego z "Doktor Quinn"? Uwielbiałam go! Mnie nigdy nie podobali się źli chłopcy. Kiedyś moja mama, nie wiedząc, że ją słyszę, z dumą opowiadała cioci: "Wiesz Haniu, ja to z Małgosi jestem bardzo dumna, bo może jaka jest, taka jest (typowe też dla matek tego pokolenia), ale jej nigdy nie zaimponował facet, który by podjechał pod dom i trzasnął byle drzwiczkami". Faktycznie, gdy patrzę na moje wybory miłosne, to miałam różnych partnerów, ale zawsze byli to wartościowi ludzie.

Mnie nigdy nie podobali się źli chłopcy. Kiedyś moja mama, nie wiedząc, że ją słyszę, z dumą opowiadała cioci: "Wiesz Haniu, ja to z Małgosi jestem bardzo dumna, bo może jaka jest, taka jest (typowe też dla matek tego pokolenia), ale jej nigdy nie zaimponował facet, który by podjechał pod dom i trzasnął byle drzwiczkami".
Małgorzata Rozenek-Majdan

AN: A kto był bożyszczem w szkole baletowej?

MRM: Patrick Swayze z "Dirty Dancing" oczywiście!

HL: Ja miałam, i w sumie wciąż mam, jedną wielką filmową miłość – Al Pacino!

MRM: Aż tak? Hania ja rozumiem, ale coś tak bardziej… dla oczu? (śmiech)

HL: A co ty myślisz, że Al Pacino nie jest dla oczu?! W "Ojcu Chrzestnym" był bardzo "dla oczu". To jest przede wszystkim genialny aktor!

AN: Intelektualista…

HL: Tak, mądry facet, a więc interesujący. Umówmy się, najseksowniejszą częścią ciała jest mózg.

Źródło: So Magazyn / Tomasz Mąkolski

AN: Uwaga, mamy początek lat 90. i przychodzi do nas "Dynastia"…

MRM: I znowu moja mama, która nie pozwalała mi oglądać "Dynastii"!

AN: Żartujesz?

MRM: Nie było mowy. Wtedy moja babcia Helena spojrzała na moją mamę i powiedziała: "Oj Zosiu, nie rób już z siebie takiej damy" i oglądałyśmy razem z babcią "Dynastię". Kochałam to totalnie. Moja druga babcia, Modesta wyglądała nawet jak Alexis. Miała taki hełmik na głowie. Jak raz w tygodniu poszła do fryzjera, to fryzurę miała "sztywną" na tydzień.

DO: Co to były za kosmetyki, że działało?! Śpisz i wstajesz, i nadal jest tapir!

HL: Kiedy w 1992 roku zaczęłam pracę w telewizji. Szybko nauczyłam się robić te hełmiki. Ostry tapir i pół pojemnika lakieru do włosów, taki był wtedy sznyt. Przychodziłam na dyżur o 8 i do północy włos nie drgnął. Gdybyś mnie wpuściła w oko huraganu, wyszłabym z niego połamana, ale z idealną fryzurą. Do dziś zdjęcia się zachowały. Jak będziecie wredni, to coś wyciągniecie…

MRM: Ja miałam takie fryzury jeszcze na początku XXI wieku. Czasami tylko jakiś Pudelek to wyciągnie (śmiech). Oj, potrafi mi przypomnieć moje najgorsze czasy, potrafi…

Ostry tapir i pół pojemnika lakieru do włosów, taki był wtedy sznyt. Przychodziłam na dyżur o 8 i do północy włos nie drgnął. Gdybyś mnie wpuściła w oko huraganu, wyszłabym z niego połamana, ale z idealną fryzurą.
Hanna Lis

DO: A czego się wtedy słuchało?

MRM: Właśnie! Bo to były czasy muzyki!

HL: Z jednej strony było Ace of Base czy Spice Girls, a z drugiej – Nirvana czy The Fugess . Poplątanie z pomieszaniem. Taki estetyczny stadion dziesięciolecia.

MRM: Słuchaliśmy The Doors, U2, Janis Joplin. Czytaliśmy poezję Morissona. I to była dla nas normalna kultura rozrywkowa, a nasze dzieci słuchają bardzo kiepskiej muzyki.

HL: Ostatnio jechałam z moją młodszą córką Anką na Mazury. Zaproponowała, że puści w samochodzie swoją playlistę. I wiecie co? Jechałyśmy sobie trzy i pół godziny w rytmie Davida Bowie, Blondie, Prince’a, Queen, Clash, Eurythmics i innych wielkich “moich czasów”. I nie był to ukłon w moją stronę. Ona tego słucha. Młodzi ludzie wracają do muzyki naszych czasów. Bo to była dobra muza. Ponadczasowa, jak się okazuje.

AN: Ale był też pop, były gazety – "Bravo", "Popcorn" – kultura popularna.

MRM: Nie kupowali mi! Czytałam "Filipinkę”, a potem jako matka kupowałam dla syna "Świerszczyka”. Są do tej pory w Empiku!

Najlepiej, żeby pokazać te czasy, to trzeba obejrzeć "Psy". Dla nas kobiet wzorem męskości był Boguś Linda. Może nie będę cytowała mojego ulubionego cytatu, bo składa się wyłącznie z przekleństw.
Małgorzata Rozenek-Majdan

DO: To był też złoty okres dla polskiej muzyki.

MRM: O tak! Przede wszystkim Edyta Bartosiewicz, Hey, ale także Kayah. Uczyłam się mądrości i życia z piosenek Kasi Nosowskiej. Polskie głosy, gromadzące się wokół Kasi Kanclerz i studia wydawniczego Izabelin Studio. Gdyby urodziły się w tym samym czasie, ale w innym miejscu na świecie, to zrobiłyby międzynarodową karierę.

HL: Dla mnie 1995 rok to piosenka "Crazy" Aerosmith. Świat oszalał na ich punkcie. Gdy przyjechali na koncert do Polski, pracowałam w Teleexpressie i jakimś cudem udało się ich zaprosić do naszego studia. Przyjechali do siedziby Telewizji Polskiej przy placu Powstańców. Brzmi dumnie, a było brudno, biednie i ogólnie koszmarnie. W WC tak śmierdziało, że modliłam się, żeby tylko nie zechcieli skorzystać z toalety. Na szczęście nie zechcieli, ale pojawił się inny problem.

Chłopcy przyjeżdżają i na wstępie oznajmiają, że są bardzo głodni. Dużego wyboru nie było: zakładowa stołówka, która wyglądała jak kadr z Misia. Co zrobić - głód szanuję i rozumiem, więc zabieram ich do bufetu. Cały zespół Aerosmith grzecznie stanął w kolejce. Ku osłupieniu pozostałych “klientów”. Zamówili dewolaja z marchewką i groszkiem. Steven Tyler prawie płakał nad tym daniem mówiąc: „It’s like mum’s cooking! It’s so good!”.

Wywiad zjadł pół programu, Steven zaśpiewał Crazy acapella, świetnie się bawiliśmy. Zostałam przez nich zaproszona do tego, by towarzyszyć im na koncercie na stadionie Gwardii i przetłumaczyć ze sceny powitanie publiczności. Luzik, pomyślałam, w końcu codziennie ogląda mnie 10 milionów widzów. Kiedy na backstage’u usłyszałam: guys, welcome Hanna, radośnie wbiegłam na scenę i … omal nie zemdlałam na widok 50 tysięcy ludzi. Na YouTube jest nagranie. Z emocji mówiłam takim falsetem, że Farinelli to przy mnie baryton.

MRM: U mnie było z koncertami tak: "Tato, chcę iść na koncert.” Odpowiadał "Nie ma problemu, tylko musisz być w domu o 21:00”. "Tato, koncert zaczyna się o 21:00”, a on na to "No to nie wiem, jak to zrobisz.” (śmiech)

AN: Pierwszy koncert, na którym byłaś?

MRM: Kiedy zabrał mnie Radosław Majdan (śmiech). W tamtym czasie była ogromna różnica w wychowywaniu chłopców i dziewczynek. Mój brat mógł wszystko, a ja prawie nic.

DO: Haniu na koncert, o którym wspominasz, założyłaś ubrania, które dzisiaj są totalnie na czasie. Jeansy z wysokim stanem, tiszert i marynarka z poduszkami. Must have każdej instagramerki.

HL: Tak, moja młodsza córka ma do mnie straszny żal o to, że nie zachowałam dla niej tamtej garderoby. Ona uwielbia vintage, często ubiera się w second handach. Szczerze? Nie sądziłam, że ta moda kiedyś wróci (śmiech).

Źródło: So Magazyn / Tomasz Mąkolski

AN: Jak kapitalizm wystrzelił, to w Polsce była faza modowego bogactwa?

MRM: Włosy na "Alfa” i kolorowe klipsy. Musiało być na bogato.

HL: W każdej mojej garsonce dwie rzeczy były obowiązkowe. Po pierwsze, poduszki jak u rugbisty i w związku z tym komunikat do operatora kamery "Panie Adamie, rozszerzamy kadr”. Patrząc na modę z tamtego okresu, to się dziwię, że się w ogóle mieściłam się w telewizyjnym kadrze. A po drugie, złote guziki. Marynarka bez złotych guzików się nie liczyła.

AN: W tamtym czasie taka moda a'la "Dynastia” była symbolem wyzwolonej kobiety, która osiąga swoje cele. W Polsce kobiety chętnie stylizowały się na Alexis, ale były wtedy tak samo pewne siebie?

MRM: Było mnóstwo wspaniałych postaci, które stały się inspiracjami dla polskich kobiet. Na przykład Hanna Gronkiewicz-Waltz, Henryka Bochniarz, Małgorzata Niezabitowska, Hanna Suchocka.

HL: Dziwne, ale mam wrażenie, że kobiety były bardziej widoczne w pierwszym szeregu.

MRM: Masz rację, to były kobiety, które "wyszarpały sobie" władzę, a nie dostały ze względu na parytety.

HL: Mam problem z parytetami. Z jednej strony pozwalają się nam przebić przez zawieszony nad nami przez patriarchalną kulturę szklany sufit, a z drugiej tworzą alibi dla tego, by nas deprecjonować, bo “kwoty”. A może my dzisiaj jesteśmy mniej waleczne niż kobiety, które torowały nam drogę w latach 90.?

Źródło: So Magazyn / Tomasz Mąkolski

AN: A seks był tematem rozmów w latach 90.?

HL: Oczywiście!

MRM: W szkole baletowej miałyśmy wychowanie do życia w rodzinie. To była szkoła otwarta na świat, kulturę, na artystów i temat LGBT nie był niczym szokującym. Uczono nas, jak nie akceptować złego dotyku, przychodzili seksuolodzy i terapeuci, którzy mówili o granicach. To były czasy, kiedy idąc po ulicy młoda dziewczyna była notorycznie narażona na pogwizdywanie, zaczepki, a starsi panowie opowiadali, co by z nią zrobili. W mojej szkole głośno nam mówiono, że mamy prawo do sprzeciwu. Mam wrażenie, że nasze dzieci teraz mają gorszy dostęp do edukacji seksualnej niż my wtedy.

HL: Za chwilę może być jeszcze gorzej. Jeśli pod płaszczykiem rzekomej walki z pedofilią zostanie do kodeksu karnego wprowadzona zmiana, przewidująca de facto kary więzienia za edukację seksualną, to temat seksu - w tym molestowania seksualnego - zejdzie do podziemia, a w podziemiu wiadomo: nic dobrego się nie dzieje. Nie rozumiem tego, bo przecież jesteśmy krajem katolickim. Przecież sam Papież Franciszek mówił niedawno, że seks to dar od Boga, a edukacja seksualna w szkołach jest niezbędna.

MRM: W latach 90. o seksie mówiło się z większym smakiem. Bez fałszywej pruderii. Można było prowadzić interesujące intelektualnie flirty i nikt się nie obrażał. To była rozmowa, która w ogólnie nie była wulgarna.

HL: Może dlatego, że to było wiele lat po Michalinie Wisłockiej. Każdy miał jej książkę w domu. Seks nie był tabu.

MRM: To była książka, na którą było także przyzwolenie rodziców. Moim zdaniem takie infantylne podejście, sprowadzenie seksu i kobiet do głupiej roli, wprowadziły miesięczniki "Cosmopolitan", "Bravo Girl" itp. I przekaz: "Masz prawo do orgazmu”, "Czy jest dobrym kochankiem?”, "10 sposobów, żeby mu zrobić dobrze".

Było mnóstwo wspaniałych postaci, które stały się inspiracjami dla polskich kobiet. Hanna Gronkiewicz-Waltz, Henryka Bochniarz, Małgorzata Niezabitowska, Hanna Suchocka.To były kobiety, które "wyszarpały sobie" władzę, a nie dostały ze względu na parytety.
Małgorzata Rozenek-Majdan

DO: Co chciałybyście, aby wróciło z lat 90.? Teoretycznie dzisiaj mamy wszystko – wolność, kapitalizm, możemy kupić co chcemy, zjeść, co chcemy, wyjechać, gdzie chcemy…

MRM: Chciałabym, aby wróciło życie towarzyskie! Te nocne rozmowy Polaków, rozmowy o polityce, świecie, ważnych sprawach.

HL: Otwarte domy. Niech wrócą otwarte domy i otwartość na drugiego człowieka.

Sesja zdjęciowa na zlecenie So Magazynu:

Zdjęcia: Tomek Mąkolski
Asystent fotografa: Bartek Suchoń
Make up: Iza Kućmierowska i Beata Milczarek
Włosy: Amadeo Wilczewski
Produkcja: Błażej Żuławski
Miejsce realizacji: Apartament prezydencki w Hotelu Marriott w Warszawie

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij