fot. Materiały prasowe
Podziel się:
Skopiuj link:

Małgorzata Oliwia Sobczak: "Co to za matka, która się boi świata?"

- Każdy człowiek ma w sobie mrok - mówi Małgorzata Oliwia Sobczak, młoda polska pisarka kryminałów, która właśnie wydała na świat swoją kolejną powieść "Czerń". Tylko nam opowiada, jak to jest pisać o zbrodni z dzieckiem na ręku.

Aleksandra Nagel – SO Magazyn: Jak to jest być pisarką z małym dzieckiem? Czy można mówić o wenie, podążaniu za głosem, pisaniu do białego rana?

Małgorzata Sobczak: Moje życie, podobnie jak życie innych świeżo upieczonych mam, to totalne szaleństwo. Wiadomo, dziecko przewraca świat do góry nogami. Sztuka polega więc na tym, żeby w tej odwróconej przestrzeni ułożyć nowy porządek. W pierwszym momencie byłam tak zmęczona i pogubiona, że wydawało mi się, że już nigdy nic nie wróci, że dziecko zaanektowało każdy możliwy skrawek świata. Chodziłam na długie spacery z córeczką, a siostra u mego boku starała się wytłumaczyć mi coś, co wydawało się wtedy nie do zrozumienia: "To tylko ułamek życia, bardzo krótka chwila”. I faktycznie z każdym kolejnym miesiącem fragmenciki dawnej mnie zaczęły powracać. Gdy Mała miała trzy miesiące, nagle dostałam telefon z wydawnictwa W.A.B. – podpisujemy umowę na "Czerwień" i piszemy całą serię! To było jak przebudzenie. Wszystko wskoczyło na miejsce: rytm dnia z córką, rytm pracy, rytm nieprzespanych nocy. Poczułam się sobą bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wena nie opuszczała. "Czerń" pisałam w każdym możliwym momencie – podczas dziennej drzemki córki, wieczorami, gdy już ją położyłam, i przede wszystkim wtedy gdy przyjeżdżali z odsieczą rodzice. Pisałam też w głowie – pod prysznicem, podczas spacerów, usypiania, kołysania, masowania córki, podczas wielokrotnego nocnego karmienia – czyli we wszystkich tych sennych, powtarzalnych, spokojnych momentach przestoju, gdy nie trzeba fokusować głowy na niczym konkretnym. Z drugiej strony czas aktywnie spędzany z córką był czasem zupełnego odcięcia od pracy. Nauczyłam się przeskakiwać z jednej roli w drugą, niemal jakbym przełączała kanał w telewizji.

Jak to jest być pisarką kryminałów, a jednocześnie młodą matką? W końcu, pisząc kryminał – jak mniemam – trzeba odnaleźć w świecie, może czasem też w sobie, jakieś pokłady mrocznych sił?

Każdy człowiek ma w sobie mrok – nawet ci, którzy wydają się być wiecznie zadowoleni i uśmiechnięci. Każdy ma swój cień – swoje lęki, tęsknoty, żale, niezrealizowane marzenia, złe myśli, bolące wspomnienia, wyrzuty sumienia, zazdrości, zawiści – wszystkie te uczucia, które spychamy na co dzień w głąb siebie, lecz one i tak często wypływają ciemną nocą i nie dają nam spać. I te moje opowieści są właśnie o tych uczuciach, są o ludzkiej naturze. A kryminał to tylko forma, w którą te opowieści ubieram. Pisanie to przede wszystkim zadanie – tak do tego podchodzę. Trochę jak w szkole – gdy rozwiązujemy matematyczne równanie. W tych szkolnych zadaniach też jest zawsze jakaś historia, ale nie zastanawiamy się, dlaczego te pięć jabłek wpadło do fartuszka (bo był silny wiatr? Ktoś je strącił? Co do licha się wydarzyło???), liczy się związek przyczynowo-skutkowy i wynik. I z pisaniem tych najbardziej okrutnych scen jest podobnie w sensie emocjonalnym. Metodyka. Krok pro kroku opisuję czynności, elementy, tworzę pewien obraz, patrzę na niego z bliska i z perspektywy, staję się śledczym i staram się, by czytelnik też się nim stał. Bo tylko wtedy dowiemy się, co tam do licha się stało. I kto jest za to odpowiedzialny.

Po "Czerwieni", która została okrzyknięta jednym z najciekawszych debiutów kryminalnych w Polsce, pisze Pani "Czerń”, wracając między innymi do czasów swojego dzieciństwa. Opowie mi Pani trochę o miejscu i o czasie, gdy była Pani małą dziewczynką? Jaki ma Pani przed oczami najbardziej wyrazisty obraz, najbardziej wyraźne wspomnienie?

Faktycznie w "Czerni" czas współczesny przenika się między innymi z latami osiemdziesiątymi, w których byłam małą dziewczynką. Dla mnie ten czas wiąże się z wieloma miejscami, wieloma wspomnieniami, wieloma zapachami. Urodziłam się w Gdańsku i pierwsze cztery lata mieszkałam wraz z rodziną w kamienicy czynszowej przy ulicy Grażyny we Wrzeszczu. Stamtąd pamiętam zapach klatki schodowej – pleśń, lizol i mocz. Dzieliliśmy z sąsiadami toaletę – bardzo długie, wąskie, puste pomieszczenie, z żółtą lamperią na ścianach, a na samym końcu samotna muszla klozetowa. Dokładnie widzę to przed oczami. Pamiętam to błogie, niezwykłe uczucie, gdy piłam mleko z butelki, leżąc na dywanie i oglądałam wieczorynkę. Pamiętam smak ciepłego, bardzo grubego ciasta domowej pizzy, którą mama zrobiła po raz pierwszy w życiu i smak soku z marchwi i buraka z sokowirówki, którego nie znosiłam. Pamiętam światło w pokoju padające przez szybę i specyficzne światło na podwórku – żółte, ciepłe, z domieszką sepii – gdy porównuję te obrazy z rzeczywistością, wydaje się, że świat wyblakł. Pamiętam pierwszy świadomy ból, gdy leżałam na zielonej wersalce i ugryzła mnie osa z gniazda w ścianie budynku. Pamiętam, jak schowałam się za szafą i zjadłam całe opakowanie słodkiego chlorchinaldinu. I magnetofon szpulowy. Głośną muzykę, do której szaleńczo tańczymy wieczorem z mamą i siostrą. A potem to uczucie niedowierzania i najwyższego szczęścia, gdy przeprowadziliśmy się do domu na Chwarznie w Gdyni, który tata kilka lat budował. Pamiętam, jak weszłyśmy z siostrą do naszego nowego pokoju i był taki nowy, czysty, przytulny i piękny. To jest niezwykłe wspomnienie, chyba po raz pierwszy w życiu coś mnie wtedy zachwyciło. A na Chwarznie to już był las, podziemne bazy, ekipa przyjaciół, gra w palanta, prawdziwa wojna zbrojna z Amoniakami z sąsiedniej ulicy (w końcu jestem dzieckiem stanu wojennego!), gra w gumę i sznura, i podchody. Ech, no działo się, działo, to było prawdziwe dzieciństwo, o jakim teraz można tylko pomarzyć. I wypady na Żuławy do gburskiego, lekko nawiedzonego domu dziadków. Ale to długo by opowiadać. O tym domu powstała przecież moja pierwsza powieść!

Czy na Kaszubach rzeczywiście jest tak mrocznie?

Och nie! Kaszuby to najbardziej pozytywna, radosna i zniewalająca pięknem przestrzeń. Śmieję się, że to jakaś oaza miłości, bo nie tylko żurawie latają tu zawsze parami, ale też inne ptaki! I sarny w parze podchodzą pod dom. I ja wraz z rodziną jesteśmy tu szczęśliwsi, niż gdziekolwiek indziej. Na Kaszubach odnalazłam spokój, jakiego wcześniej nie czułam. Mamy tu pola, doliny, wzgórza, lasy, jeziora, są zapachy, jest feeria kolorów. I ta plastyczność przestrzeni sprzyja mrocznym opowieściom na zasadzie opozycji. Przed Kolorami zła, napisałam powieść żuławską. I w momencie, gdy Żuławy kojarzą mi się z melancholią, zagubieniem, niepokojem, tak Kaszuby to radość, żywioł, działanie – ale to chyba bardziej podział na etapy mojego życia niż obiektywna klasyfikacja.

Źródło: Iwona Wojdowska

Opowie mi Pani o tym, skąd wziął się pomysł na drugą część trylogii?

Triggerem dla całej opowieści stała się niezwykła atmosfera Kaszub, z którą zetknęłam się dwa lata temu po przeprowadzce z Sopotu. Urodziłam wtedy córeczkę. Codziennie chodziłam z Małą na bardzo długie spacery. Był początek malowniczej jesieni. Nade mnie raz po raz przelatywały w parach Żurawie, wydając ten niezwykły, pierwotny skrzek – klangor – który kocham. A w głowie powstawały historie – mniej lub bardziej spójne. Pewnego dnia wybrałam się do pralni, której ściany okazały się pokryte religijnymi obrazami, a pan zza lady powitał mnie słowami: "Wesołych Świąt", gdyż następnego dnia wypadało Boże Ciało. Wszystkie pomysły wskoczyły na miejsce. Wiedziałam już, że napiszę książkę, której fabuła rozgrywać się będzie w małym, sennym, z pozoru niewinnym miasteczku skrywającym mroczne tajemnice. Nie wiedziałam tylko, do jakiej zbrodni w nim dojdzie. Zaczęłam więc od reaserchu kulturowego - chciałam jak najwięcej dowiedzieć się o tożsamości Kaszubów. I zbrodnia przyszła do mnie sama – odnalazłam ją w kaszubskich podaniach! Można powiedzieć, że miejsce, w którym miała toczyć się akcja książki, samo zaczęło opowiadać mi tę historię.

Podobno zapach to najsilniejsze wspomnienie. Czym pachnie dla Pani książka "Czerń"?

Jest taki fragment w "Czerni": "Życie tak szybko mija – pomyślała Julia Sarman. Leżała na ulicy. Asfalt był ciepły i mokry. Miał ten specyficzny zapach lata. Trochę cierpki, trochę słodki. Trudny do określenia, choć przecież każdy go zna". W mojej powieści mamy upalną końcówkę lata. Raz po raz grzmi, pada deszcz, rozpętuje się burza, znów wychodzi słońce. Więc karty tej powieści przesiąkły tym słodko-cierpkim zapachem, który paruje z ulic po letnim deszczu. "Dziś powietrze pachnie jak ostatnie dni wakacji. Deszcz na betonie, deszcz na betonie", jak śpiewa Taco Hamingway.

Podobno Kaszubi do dziś wierzą w czary, stare legendy, opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie. Opowie mi Pani o chociaż jednej takiej wyjątkowej historii?

Dla mnie taką najbardziej osobistą opowieścią jest legenda o Morze, która wspominam w "Czerni:. Mój dziadek, Kazimierz, pochodzący w województwa kujawsko-pomorskiego, zawsze powtarzał, że jak śpi, to dusi go Mora. Potwornie się bał zostawać sam na noc w domu na Żuławach. Dlatego, gdy zaczęłam wczytywać się w kaszubską mitologię, z wielką ciekawością zapoznałam się z kaszubskimi opowieściami o tej postaci. Okazało się, że jest to jedyna kobieta, która straszy Kaszubów. Mora grasowała nocą po wsi, siadała na piersi ofiary i ją podduszała, robiąc to dla czystej zabawy. Dusicielka nie tylko obierała za swoje ofiary ludzi, ale i zwierzęta. Morą stawała się najmłodsza lub najstarsza z siedmiu córek. Dziewczynka mogła się nią stać, gdy matka chrzestna trzymająca ją do chrztu, nieopatrznie pomyślała o upiorze. I nigdy nie miała świadomości, że przeistacza się w Morę, która opuszczała jej ciało w trakcie snu i materializowała się w najróżniejszych postaciach - jako kot, pies, biała mysz, gruszka, jabłko, źdźbło słomy lub trawy, czy piasek albo wiatr. Gdy złapało się Morę, to każdy wyrządzony przy tym uszczerbek odbijał się na zdrowiu ciała, w którym przebywała.

Zna Pani język kaszebski?

Oj, nie. To zupełnie nie moja tradycja. Moja mama pochodzi z Żuław, tata jest Kujawiakiem. I choć niemal całe życie mieszkałam na kaszubskich terenach, to nigdy dotąd nie miałam bezpośredniego kontaktu z przejawami kaszubskiej tożsamości.

Mamy maj, miesiąc kojarzący się z macierzyństwem. Majowy So Magazyn też jest o nim. Czy kaszubska mama różni się czymś od tej z innych stron kraju? Czy w jej wychowaniu dzieci jest coś wyjątkowego, coś, czego Pani sama doświadczyła lub ma w sobie?

Rodzina to jeden z kilku najbardziej istotnych elementów kaszubskiego etosu. Kaszubi kształtują więc bardzo ścisłe relacje rodzinne, wychowują dzieci w poszanowaniu tradycji i wiary katolickiej, często żyją w rodzinach wielopokoleniowych, w momencie gdy ten model rodziny często wypierany jest w mieście przez model nuklearny. Kaszubska mama to na pewno mama kochająca, potrafiąca wyrażać emocje, dbająca o swoje dzieci, opiekująca się nimi na każdym etapie życia, a zarazem zachęcająca do ciężkiej pracy, również wpisującej się w kaszubski kodeks – czyli trochę taki wzór najlepszej mamy. W mojej rodzinie dostrzegam sporo analogii. W naszej rodzinie obowiązuje ogromna solidarność. Jesteśmy wszyscy bardzo blisko, jeden może we wszystkim liczyć na drugiego, a słowo "kocham" pada u nas sto razy na dzień. Jesteśmy też głośni, ekspresyjni, trochę neurotyczni – nie wiem, jak blisko nam do rodzin kaszubskich, ale śmiejemy się zawsze, że powinniśmy byli urodzić się we Włoszech.

Źródło: Iwona Wojdowska

Jestem jedną z tych osób, które bardzo ostrożnie wybierają horrory i kryminały. Wiem, że po ich obejrzeniu lub przeczytaniu, moja wyobraźnia nawet miesiącami będzie mnie "męczyć", tworzyć różne wizje. Zdarza się Pani bać bohaterów lub zdarzeń, które sama Pani wymyśliła w swoich powieściach?

Nie, zupełnie. Gdybym się bała, to musiałabym zmienić profesję (śmiech). Raczej traktuję grozę jako formę oczyszczenia z negatywnych emocji. Jak się czegoś przestraszę podczas oglądania horroru, krzyknę, podskoczę, zaraz momentalnie zaczynam się śmiać. Paradoksalnie kryminały mają moc katartyczną.

Jestem fanką rzeczy vintage, o których często mówi się, że mają duszę. Często wyobrażam sobie, kto przede mną miał tę sukienkę lub ten mebel, który kupiłam na pchlim targu, kto jadł tą srebrną łyżeczką… Podobno wierzy Pani w energię przedmiotów, w magię, świat nadprzyrodzony…

Tak, dlatego nigdy nie kupuję nic vintage! Za bardzo się boję, że sprowadzę coś nieproszonego do mojego świata. Oczywiście trochę się śmieję. Większość przedmiotów vintage nie robi na mnie specjalnego wrażenia, choć już samo wyobrażenie tego, kto mógł używać czegoś przede mną, jakim był człowiekiem i co znaczył dla niego dany przedmiot, mogłoby sprawić, że czułabym się nieswojo. Ale istnieją też rzeczy, które od razu sprawiają, że na skórze pojawia się gęsia skórka. Kilka lat temu chciałam kupić komodę. Koleżanka pokazała mi zdjęcie szafy – dwudrzwiowej, z ciemnego drewna. Aż krzyknęłam. "Matko, ale to ma w sobie zło!". Zjeżdżamy w dół do opisu i okazuje się, że to szafa z wilii obergruppenführera SS Alberta Forstera na Wyspie Sobieszewskiej!

Ma Pani w swoim domu jakiś przedmiot, który do Pani "przemawia", który niesie w sobie jakąś niesamowitą historię?

Nie. W moim domu jedyną rzeczą, która związana jest z przeszłością, jest zestaw porcelanowych akcesoriów kuchennych po mojej babci Ali. Babcia używała ich w domu na Żuławach i to jest to żuławskie, rodzinne serce, które przywiozłam ze sobą na Kaszuby.

Na Pani Instagramie znalazłam zdjęcie, na którym w półmroku widać bogato zapisane kartki. Obok zdjęcia jest dopisek, że właśnie planuje Pani kolejną zbrodnię. Pomyślałam: "Jak to? Jest jeszcze ktoś, kto pisze książki długopisem?" Jak to jest w Pani przypadku?

Pracując nad fabułą książki, tworzę konspekty zarówno na komputerze, jak i w wersji papierowej. W Wordzie rozpisuję sobie postacie, problemy, spisuję pomysły. Ale gdy konstruuję fabułę, zawsze używam kartki i długopisu. Lubię strzałki, lubię jak jedno wychodzi z drugiego, te fabuły przybierają formy swoistych wykresów. Co więcej, dowiedziono, że pismo ręczne pobudza prawą półkulę mózgu, odpowiedzialną za kreatywność, emocje, wyobraźnię, ogólnie twórcze myślenie. Gdy piszemy na klawiaturze, pracuje lewa część mózgu, lubiąca porządek i logikę. A w książce trzeba przecież łączyć i jedno, i drugie!

Źródło: Iwona Wojdowska

Wielu początkujących pisarzy mówi o klątwie białej kartki. Chcą pisać, ale nie wiedzą, jak zacząć. Pani też się to zdarza? Od czego Pani zaczyna swoje historie?

Ja tę klątwę białej kartki miałam bardzo długo. Czułam, że czają się we mnie opowieści, ale co siadałam, by je spisać, te nagle się przede mną chowały. I pewnego dnia głowa raptem się odblokowała. Zakończyłam wtedy wieloletni związek, przeprowadziłam się z Gdańska do Sopotu, wynajęłam kawalerkę, z dnia na dzień zostałam zdana na siebie. To był ciężki okres, pełen bólu i żalu, w którym wspomnienia gryzły jak złe psy. Ogrzewanie w tym małym mieszkanku ciągnęło jako diabli, więc całą jesień i surową zimę, która szybko nastała, przesiedziałam przy zimnych kaloryferach, otulając się kocami. I gdy pewnego wieczora leżałam na łóżku, słuchałam płyty Goldfrapp "Tales of us”" patrzyłam na grube płatki śniegu powoli opadające w świetle ulicznej lampy, w głowie pojawiły się pierwsze zdania baśni. Normalnie zabrzęczały z całą mocą. Otworzyłam laptopa i poszło. Wylała się ze mnie opowieść, a w niej wszystkie emocje, którą mną wówczas targały. Od tamtej pory piszę nieprzerwanie. Ciągle słyszę to symptomatyczne dźwięczenie, które kategorycznie chce się spisywać. To właśnie od niego zaczynam każdą książkę.

Czy w każdym, nawet najbardziej mrocznym bohaterze, jest jakaś cząstka dobra? Osądza pani swoich bohaterów czy raczej stara się ich tłumaczyć?

Kryminały to takie biblijne przypowieści noszące uniwersalne prawdy o ludzkiej naturze. Każdy człowiek ma w sobie światło i mrok, i to, który z tych pierwiastków zacznie dominować, zależy od wielu różnych czynników: zarówno od predyspozycji psychicznych, jak i od modelu wychowania, doznawanej miłości lub jej braku, porażek, sukcesów, traum, podatności na uzależnienia czy złe wpływy, oraz postaw ludzi, z którymi się zetknęliśmy. Jesteśmy zlepkiem tych wszystkich elementów. Wierzę, że to, co zaistniało w przeszłości, ma ogromny wpływ na teraźniejszość, i w moich książkach kwestia determinizmu odgrywa decydującą rolę. Zawsze tłumaczę opisywane zjawiska w sposób przyczynowo-skutkowy, staram się nie osądzać moich bohaterów bez względu na to, jak źli, spaczeni czy słabi się stają.

Myślę sobie o Agacie Christie, ale też o Katarzynie Bondzie, która gościła na łamach So Magazynu kilka miesięcy temu, i zastanawiam się, czy nie jest przypadkiem tak, że to my – kobiety – najlepiej piszemy kryminały! To odważna teza, ale może jest w nas coś, co sprawia, że te historie z dreszczykiem potrafimy układać ciekawiej…? Co Pani o tym sądzi?

Podobno książka nie ma płci, choć odnoszę wrażenie, że istnieją pewne różnice w sposobie opisywania rzeczywistości przez pisarzy i pisarki. Przede wszystkim wydaje mi się, że kobiety zwracają uwagę na inne elementy świata, który je otacza. Częściej niż mężczyźni stawiają na emocje, które tworzą konstrukcję świata przedstawionego. U mężczyzn emocje wynikają z fabuły. Ale to oczywiście generalizowanie, bo każdy z autorów ma zupełnie inny styl i trudno powrzucać ich do dwóch osobnych worków. Tych worków jest przecież ogrom. Jedynym drobiazgiem, który ja zawsze dostrzegam w męskiej prozie, jest brak umiejętności ubrania kobiety. Ile to razy natknęłam się na opis, który sprawił, że złapałam się za głowę. "Jaka kobieta coś takiego by na siebie włożyła, pytam się!" (śmiech). Czy ma to jakieś znaczenie dla opowieści? Niekoniecznie. Mnie raczej bawi, a może bardziej rozczula.

Mamy masę dobrych pisarzy kryminałów – zarówno mężczyzn, jak i kobiet, i to jest ekstra! Zauważyłam, że obecnie zdecydowanie częściej czytam polskich autorów, gdy kiedyś wybierałam przede wszystkim pisarzy zagranicznych. To oznaka, że polski rynek wydawniczy mocno się rozwinął, że Polacy czytają, pisarze zarabiają. A płeć? To sprawa drugorzędna.

Źródło: Iwona Wojdowska

Wróćmy do macierzyństwa. Czego nauczyła się Pani od swojego dziecka?

Macierzyństwo bardzo mnie zmieniło. Paradoksalnie, koncentrując się tak mocno na drugiej osobie, stałam się bardziej otwarta, zrzuciłam ograniczenia społeczne, które wcześniej sama sobie stawiałam. Bo co to za matka, co się boi świata? Matka musi pokazywać, nauczać, bronić i ochraniać. Musi być dla dziecka tym wszystkim, czym dziecko nie jest w stanie jeszcze być. Ja też mogłam i nadal mogę zawsze liczyć na moją mamę. Dlatego w zupełnie naturalny sposób dziecko ukształtowało we mnie w końcu dojrzałą osobę, która chciałaby być wzorcem dla swojej córki.

Podobno w dzieciństwie była Pani "mroczną dziewczynką"? Opowie Pani coś więcej?

Od dziecka miałam w sobie wiele sprzeczności. W kręgu najbliższych wulkan energii, rozrabiak siedzący na drzewie, zawsze mający własne zdanie. A przy obcych dziewczynka wstydliwa i wycofana; chudzielec z ciemnymi włosami patrzący nieufnie z końca pokoju. Za dzieciaka wśród moich ulubionych ciuchów znaleźć można było czarny dwuczęściowy dres z napisem "Batman" lub t-shirt z nadrukiem "Brygada Kryzys". Zawsze bliżej było mi do dziewczynek w typie Wednesday z "Rodziny Adamsów", odgrywanej przez Christinę Ricci, czy Lydii Deetz granej w "Soku z Żuka" przez Winonę Ryder. Od zawsze fascynowały mnie mroczne klimaty. W podstawówce zaczytywałam się w książkach typu "Dziwne losy Jane Eyre" czy "Wichrowe wzgórza". Z osiedlowej wypożyczalni wynosiłam po kilka horrorów, thrillerów i kryminałów dziennie, pielęgnując w sobie miłość do Tima Burtona i Lyncha. "Miasteczko Twin Peaks" to był mój flagowy film w wieku dziewięciu lat. Wywoływałam duchy i pisałam pamiętniki. Z drugiej strony byłam szefem osiedlowej bandy, jeździłam jak szalona na rowerze, grałam w palanta, gumę, sznura i uczęszczałam do podstawowej szkoły sportowej, gdzie trenowałam siatkówkę. I ta hybrydowa osobowość mi pozostała.

Pani książki na Instagramie tworzą niezwykle mroczne scenografie. To łechcze Pani ego czy raczej przeraża? Co Pani sądzi o modzie na #bookstagram ?

Bardzo mnie cieszą te scenografie instagramerów do "Czerwieni" i "Czerni". Traktuje je jako wyraz uznania, sympatii, a na pewno zainteresowania moją twórczością, co dla autora znaczy naprawdę wiele. Te zdjęcia totalnie zaskakują! Są mroczne, makabryczne, enigmatyczne, czasami zabawne albo ironiczne. I mnie to wzrusza, bo ktoś stara się oddać na fotografii swoje odczucia, skojarzenia czy klimat związany z lekturą. Cudowna jest moda na #bookstagram. Sam fakt, że istnieje moda na książki – czy nie jest to piękny znak czasów?

Pierwszą książką, którą Pani napisała, była baśń. Dlaczego skręciła Pani na "złą ścieżkę"? Wróci Pani kiedyś do bajek? Może napisze Pani coś dla swojej córki?

Te formy same mnie wybierają. Przychodzi historia i mówi, jak chce być opowiedziana. Czy wrócę kiedyś do baśni? Niewykluczone! Jak zaczyna dźwięczeć, to nie jestem w stanie się oprzeć.

Przeczytałam kilka wywiadów z Panią i zatrzymałam się (jak większość internetowych użytkowników ;)) na komentarzach. Niektórzy zarzucają Pani, że nie wygląda Pani na pisarkę, ale na modelkę. Co Pani na to? ;)

Tam zarzuty! Komplementy! (śmiech)

Bycie piękną, zadbaną, umalowaną kobietą być może nie pasuje do stereotypu pisarza, a już na pewno nie do wizerunku pisarki… ;)?

Dokładnie. Pisarz to stary brodacz w butelkowym, rozciągniętym swetrze palący cygaro. A pisarka? To pewnie dziwaczka-samotniczka umierająca na suchoty w nieogrzewanym mieszkaniu w mansardzie, pisząca o miłości, której nigdy nie przeżyła w realu. Na szczęście dziś coraz mniej ludzi posługuje się stereotypami. Intelekt i wygląd to nie jest jakiś wybór, którego trzeba dokonać.

Swoją drogą, wywodzę się z rodziny zdominowanej liczebnie przez kobiety – kobiety silne, charakterne, o zielonych oczach i ciemnych włosach. I wszystkie uwielbiamy się malować, dbamy o wygląd, mamy w sobie jakiegoś takiego bigla – it's a family thing (śmiech). Moja świętej pamięci babcia Ala nakładała czerwoną pomadkę nawet jak tuż przed śmiercią wychodziła do sklepu za rogiem. "Maluję usta i już jestem piękna" – mawiała. Kurcze, tęsknię za babcią.

Kim jest dla Pani współczesna kobieta? Jak żyje? Czy poradziła sobie ze wszystkimi przeciwnościami? Czy wciąż musi walczyć o swoje miejsce? W kryminałach to właśnie często kobieta jest ofiarą…

Współczesna kobieta to kobieta będąca tą, którą chce być. Czy wciąż musi walczyć o swoje miejsce? Tak, kobieta nieustannie musi zaznaczać swoje miejsce, nie może opuścić gardy, bo chwila nieuwagi nierzadko prowadzi do regresu. Wiele się przez ostatnie lata zmieniło, ale nadal nie jest idealnie. Wciąż musimy udowadniać, że potrafimy być szefami i liderami tak samo dobrymi jak mężczyźni, musimy wychodzić naprzeciwko stereotypowi, że jesteśmy gorszymi strategami, politykami, wykładowcami, pisarzami. Niemal każdego dnia konfrontujemy się z seksizmem w najmniej spodziewanych sytuacjach. Kiedyś byłam na siłowni. Wykonywałam ćwiczenia z hantlami, leżąc na ławce poziomej. Tuż obok przystanął pan - żaden mięśniak, zwykły facet, chudy, niepozorny. Przypatrywał mi się chwilę, po czym z uśmiechem powiedział: "Nie lepiej podnieść dwa jajka?". I to są właśnie sytuacje, gdy wydaje się, że seksizm to jakiś anachronizm, a taki ktoś uświadamia ci nagle, że istnieje jeszcze wiele ludzi, którzy widzą kobietę jedynie w roli kury domowej.

Jest pani kobietą, matką, wychowuje córkę. Co chciałaby Pani jej przekazać najcenniejszego? Jaka byłaby to rada?

Na pewno zawsze będę jej powtarzać, żeby się nie bała. Ja jeszcze do niedawna bałam się wszystkiego: nie duchów, nie złego, nie niebezpieczeństwa; a życia, świata, nowości, a przede wszystkim ludzi. Te społeczne ograniczenia mocno mnie hamowały, wpływały na moją pewność siebie, przez długi czas walczyłam z wieloma kompleksami – że nie jestem wystarczająco mądra, że nie jestem wystarczająco zabawna, że nie jestem wystarczająco otwarta, że nie jestem wystarczająco ładna. Dzięki mężowi, pisaniu, macierzyństwu rozkwitłam, zrzuciłam ograniczenia, które sama sobie stworzyłam. I nagle się okazało, że jestem we wszystkim wystarczająca – przede wszystkim dla siebie. I więcej nie trzeba. Mam ogromną nadzieję, że moja córka nie odziedziczy po mnie tej aspołeczności. To ciężkie kajdany. Jeśli natomiast tak się stanie, zawsze będę jej powtarzać: "Nie bój się! To nie ty jesteś dla świata! To świat jest dla ciebie!".

Wiele osób czyta kryminały latem, gdy wyjeżdżają na wakacje, dla zabicia czasu. Podobno nawet Marcin Meller zabrał Pani książkę na wypad na Mazury i czytał ją w kibelku. Gdy myśli sobie Pani o idealnym miejscu do czytania "Czerni", co to by było za miejsce? Tylko szczerze ;)

Ach, ogród. Upalny dzień. Leżak albo hamak w zacienionym miejscu. Zapach roślin. Śpiew ptaków. Spokój.

A jaką Pani zabierze książkę na wakacje, jeśli uda się gdzieś wyjechać?

"Bardzo zimna wiosna" Katarzyny Tubylewicz. Bardzo się na nią cieszę, bo przeczuwam, że będzie dla mnie szczególna. Dlatego nie zabieram się za nią teraz, gdy tyle się dzieje wokół, gdy mój czas na lekturę wypada koło północy. Tak mieć cały dzień na czytanie! Niedoścignione marzenie, a takie zwykłe, normalne…

ZŁO RODZI SIĘ W CIEMNOŚCI Kolory zła. Czerń, Małgorzata Oliwia Sobczak

Źródło: materiały partnera

Czerwień uznana została za jeden z najważniejszych debiutów kryminalnych ostatnich lat, a jej autorkę – Małgorzatę Oliwię Sobczak okrzyknięto nową gwiazdą gatunku. Czerń, druga część bestsellerowej serii Kolory zła, to opowieść o powrocie do miasta dzieciństwa, gdzie w otoczeniu gęstych kaszubskich lasów, w całkowitej ciemności, przed laty narodziło się zło.

Są zbrodnie, których nie wolno wybaczyć. Takie, po których nigdy nie przyjdzie rozgrzeszenie.

Julia Sarman wraca na Kaszuby. Pisarka ostatnie lata swojego życia spędziła za oceanem. Teraz wraz z synem wprowadza się do domu nad brzegiem malowniczego jeziora. Powrót do miasta dzieciństwa zrodzi jednak demony, które długo spały w kaszubskiej ziemi.
Powrócą też ulubieni bohaterowie. Prokurator Leopold Bilski po sprawie Skalpela zostaje zesłany z Sopotu do Kartuz. Nie najlepiej znosi tę degradację. Anna Górska zdaje egzaminy i rozpoczyna pracę jako asesor prokuratorski. Pierwszą poważną sprawą, jaką musi się zająć, jest zniknięcie trzynastoletniej dziewczynki. Jeden z tropów prowadzi do Kartuz, gdzie… znika kolejne dziecko. Idylliczne miasteczko skrywa niejedną makabryczną tajemnicę.

Czy można zacząć od nowa? Jakie upiory kryją się w przeszłości? I przede wszystkim: kim jest Potwór z Kartuz?

Małgorzata Oliwia Sobczak – pisarka, z wykształcenia kulturoznawczyni i dziennikarka. Pochodzi z Trójmiasta, w którym spędziła niemal całe życie. Autorka baśni Mali, Boli i Królowa Mrozu i powieści obyczajowej Ona i dom, który tańczy. W 2019 roku wydała doskonale przyjętą Czerwień, pierwszą część cyklu Kolory zła. Czerń to jego kontynuacja.

Spodobał Ci się So Magazyn? Obserwuj nas na Instagramie!

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij