fot. Aneta Klejnowska dla So Magazynu
Podziel się:
Skopiuj link:

"Kwiat jabłoni" - Kasia i Jacek podbijają małe miasteczka

"Kwiat jabłoni" śpiewają zakonnice i hippisi. Ich nazwa wzięła się od punkowej piosenki o jabolu, a w ich żyłach płynie krew lidera "Elektrycznych gitar" Kuby Sienkiewicza. Jacek i Kasia opowiadają o małomiasteczkowych gustach, byciu dzieckiem sławnego rodzica i sile internetu.

Aleksandra Nagel: Ten rok był rokiem Dawida Podsiadło, Taco Hemingwaya i moim zdaniem wasz! Zrobiliście ogromny postęp. Macie na koncie wiele sukcesów. Trasa niemal w całości wyprzedana. Jak oceniacie ten rok z perspektywy czasu?

Kasia Sienkiewicz: Ten rok był pełen zaskoczeń. Ja wiem, wciąż mówimy, że nie spodziewaliśmy się tylu pozytywnych zdarzeń, ale my nawet nie zdążyliśmy zamarzyć o wielu z nich, a już się spełniały.

AN: To wynik ciężkiej pracy czy szczęścia?

KS: Szczęście nam teraz sprzyja, ale dobrze wiedzieć, że zanim to wszystko się wydarzyło, graliśmy latami w przeróżnych składach, na małych scenach, często w knajpach jako muzyka tła. Nie jest tak, że to przyszło znikąd.

Jacek Sienkiewicz: W tym składzie jesteśmy niespełna dwa lata.

AN: W karierze pomogło wam nazwisko taty, tj. Kuby Sienkiewicza?

JS: Myślę, że nie, bo bardzo długo nie poruszaliśmy w ogóle tego tematu. Informacja wypłynęła dopiero jesienią po wizycie w "Dzień dobry TVN".

AN: Teraz chyba nie macie już wyjścia.

KS: Robiliśmy wiele, by ludzie nie kojarzyli nas z tatą. Tym bardziej że jego twórczość jest zupełnie inna, trudno ją porównać do naszej. Chcieliśmy być po prostu sobą i nigdy nie podpieraliśmy się naszym nazwiskiem w drodze do osiągnięcia czegokolwiek jako Kwiat Jabłoni.

AN: Uważam, że wam to się udało. Każda osoba, z którą o was rozmawiam, twierdzi, że "Kwiat jabłoni" jest super. Gdy mówię, że płynie w was krew lidera "Elektrycznych gitar", robi wielkie oczy.

JS: Nawet nie wiesz, jak to nas cieszy. Oczywiście nasz tata to nasz tata. Możemy liczyć na jego wsparcie, radę itp., ale zależało nam na tym, by być przede wszystkim Kwiatem Jabłoni.

AN: Trudno jest być dzieckiem sławnego rodzica, szczególnie gdy wybierasz dokładnie tę samą ścieżkę kariery, co on?

JS: Mówisz o nieustannym porównywaniu się?

AN: Dokładnie tak, ale też o presji społecznej.

JS: Nigdy nie porównywałem się do ojca. Muzyka zawsze była blisko. Wielu członków naszej rodziny gra na instrumentach.

KS: Mama też przywiązywała dużą wagę do naszej edukacji muzycznej, więc po prostu poszliśmy w to, nie zastanawiając się nad tym, czy idziemy w ślady ojca. Wielu ludzi sądzi, że jak masz znanego muzyka w rodzinie, to on załatwia ci wszystko po znajomości. Nic bardziej mylnego. Nawet był moment, jeszcze działając z poprzednim zespołem, kiedy faktycznie chcieliśmy, żeby tata nam pomógł, ale ostatecznie zrozumieliśmy, że póki sami nie nagramy czegoś ciekawego i nie stworzymy własnego wizerunku jako muzycy, to znajomości nic a nic nam nie pomogą.

AN: Wybraliście bardzo trudną drogę. Nie chcecie być kojarzeni ze znanym ojcem. Gracie offową muzykę. Jesteście trochę odklejeni od tzw. mainstreamu. Jakbym była waszym managerem, to miałabym twardy orzech do zgryzienia. I jeszcze przychodzicie i mówicie, że chcecie nazywać się "Kwiat jabłoni". What? (śmiech)

JS: Nie zapominaj, że ja jeszcze gram na mandolinie! (śmiech)

KS: Dlatego właśnie zaczęliśmy bez managera, bo nikt by nas nie chciał. (śmiech) Wszystko zrobiliśmy sami. Znaleźliśmy studio, nagraliśmy teledysk, szukaliśmy ciekawych osób do współpracy. Dopiero gdy okazało się, że ludziom podoba się to, co robimy, nasz obecny manager odezwał się do nas sam.

AN: Wielu pewnie pukało się w głowę i mówiło, że to nie może się udać. Co trzeba mieć, by się jednak udało?

JS: Robić to, co kochasz i być w tym autentycznym. Ludzie wyczuwają każde kłamstwo. Dlatego Dawid Podsiadło osiągnął taki sukces, bo wszystko, co robi, płynie z jego serca. To zadziwiające, że facet, który sprzedał bilety na koncert na Stadionie Narodowym, jednocześnie wciąż tworzy muzykę w moim odczuciu niszową!

AN: A może zarówno Dawid Podsiadło, jak i "Kwiat jabłoni" trafili w dobry czas?

JS: Być może, podobnie jak wielu twórców, którzy tworzą jakość oddolnie – "Domowe melodie", "Fismoll", Organek. Ludzie szturmują (lub w przypadku 2 pierwszych przykładów szturmowali) ich koncerty.

KS: Te zespoły, jak i Dawid Podsiadło otworzyli na nowo furtkę dla popularyzowania tego, co jest naturalne i tworzone od serca. Poza tym mam wrażenie, że Polacy są zmęczeni mainstreamem, sztucznością, nijakością. Szukają odskoczni.

AN: A tę znajdują w social mediach. To internet dał wam siłę.

JS: Bez YouTube'a nie byłoby nas po prostu. Oczywiście jest tam też pop, disco polo i utwory mające po kilkadziesiąt milionów odtworzeń, ale jest i miejsce na takich twórców, jak my.

Źródło: Kwiat Jabłoni

AN: Wasza trasa koncertowała to łańcuszek małych miasteczek. Trochę to dziwne. Przecież tam właśnie ludzie na co dzień słuchają często disco polo.

KS: Tu się mylisz! Gdy przyjeżdżamy do małego miasta w dowolnym regionie Polski, to sala jest wypełniona po brzegi. Widownia jest skupiona na muzyce, rozumiejąca i zaangażowana. To przeczy wszelkim stereotypom. Wbrew pozorom ludzie z małych miast słuchają bardzo dobrej muzyki. Zauważyłam nawet, że w mniejszych miejscowościach ludzie są bardziej zaangażowani. Chłoną każdy utwór. Celebrują ten czas.

AN: Czujecie wtedy misję?

JS: Właściwie naszą trasę chcieliśmy nazwać "małomiasteczkowa", ale ktoś nas uprzedził… (śmiech). Wybraliśmy małe miasto, bo chcieliśmy w ten sposób dać coś świeżego ludziom, którzy mieszkają w miejscach, w których na co dzień być może niewiele się dzieje.

AN: Kiedy jesteś na scenie, tłum cię kocha, woda sodowa może uderzyć do głowy. Dostaliście od taty jakąś radę, co zrobić, by twardo trzymać się ziemi?

JS: Pamiętam moment, gdy byłem w przedszkolu i poszedłem do kolegi na nocowanie. Po powrocie mówię mamie, że taty Maćka nie było, bo grał koncert. Mama na to: "jak to?", a ja, że Maciek powiedział, że jego tata jest w pracy. Mama miała niezły ubaw. Jako dziecko myślałem, że wszyscy ojcowie grają koncerty, kiedy są w pracy. Gdy gram, nie myślę: "Boże, jacy to my jesteśmy wspaniali!". Po prostu wykonuję moją pracę – obcowanie z tego typu aktywnością jest dla mnie naturalne od dziecka.

AN: Kasia, ty też chodzisz na koncerty do pracy? (śmiech)

KS: Chodzę, aczkolwiek to praca moich marzeń.

AN: Jako dzieci mieliście wyjątkowego tatę, także pod względem zajętości. Bycie jednocześnie lekarzem i muzykiem to ekstremalne połączenie. Domyślam się, że często nie było go w domu. Jak odbieraliście to jako dzieci? Jak dzisiaj na to patrzycie?

JS: Myślę, że to pytanie jest raczej takie: „Jak nasza mama sobie z tym poradziła?”. Bo faktycznie to na nią spadała odpowiedzialność za wychowanie nas i moim zdaniem wyszło świetnie. Mieliśmy naprawdę fajne dzieciństwo.

AN: Czy czuliście, że wasz tata jest rozpoznawalny?

JS: Na co dzień nie, ale na wakacjach, gdy ludzie wciąż zaczepiali nas i prosili o autograf, owszem. Czasami ciężko było przejść, taki był tłum. To był szczególnie okres po premierze "Kilera". Nie lubiliśmy mówić o tym, że mamy znanego tatę. Wiesz, dzieci potrafią być okrutne.

KS: W szkole zaobserwowałam trzy rodzaje reakcji: jedni nam zazdrościli, drudzy byli mili na zasadzie podlizywania się nam. Był wreszcie ten trzeci rodzaj osób, które lubiły mnie po prostu za to, jaka jestem. O wiele częściej zdarzało się jednak, że rówieśnicy czy nieco starsze ode mnie dzieci, którym początkowo byłam zupełnie obojętna lub były dla mnie niemiłe, gdy dowiadywały się, że jestem córką znanej osoby, nagle stawały się dla mnie cudownie miłe. To wydawało się bardzo fałszywe.

AN: Skąd wzięła się nazwa "Kwiat jabłoni"?

JS: Po pierwsze, mieliśmy obok domu sad, w którym rosły stare jabłonie. Po drugie, od tytułu punkowej piosenki z lat 80. Opowiada ona o… jabolu. (śmiech)

KS: Najpierw piosenkę grała kapela Trash Budda, a potem na początku lat 90. zespół Trawnik. Często słuchaliśmy jej jako dzieci.

AN: Kto wam pozwolił takich rzeczy słuchać?!

Kasia i Jacek chórem: Rodzice! (śmiech)

KS: Rodzice rock'and'rollowcy.

AN: Niezła ta wasza "edukacja muzyczna"…

KS: Słuchaliśmy tej piosenki jeszcze w przedszkolu. Skakaliśmy do niej, tańczyliśmy. Dopiero potem jako dorosła osoba zrozumiałam, że to piosenka mówiąca o patologicznym spożywaniu alkoholu.

AN: Byliście na Poland Rock'u. Niebawem gracie z WOŚP Jurka Owsiaka. Co czujecie, gdy wychodzicie na scenę, wiedząc o tym, co wydarzyło się rok temu w Gdańsku?

JS: Mówisz o prezydencie Adamowiczu? Owszem, masz to z tyłu głowy, ale przecież to mogło wydarzyć się wszędzie, nie tylko na scenie.

KS: Wspominasz o Poland Rock’u - tam nie masz poczucia zagrożenia. Panuje atmosfera wzajemnej pomocy i szacunku. To oczywiście też zasługa Jurka Owsiaka, jego naprawdę słuchają tłumy.

JS: Widzieliśmy na własne oczy, jak wygląda ratowanie omdlałej osoby w tłumie osoby. Ludzie złapali się za ręce, świecili ratownikom lampkami w aparatach. Chwilę potem dwóch ratowników przeszło w ekspresowym tempie pod scenę do nieprzytomnej osoby. Cała akcja trwała jakieś 4 minuty i pomimo tego, że był tłum, który się wydawał zupełnie nie do opanowania, wszyscy ludzie współpracowali.

AN: W tym tłumie jest mnóstwo młodych ludzi. To dla nich też jeździcie małych miasteczkach. Jacy są młodzi ludzie?

JS: Mają dość mainstreamu.

AN: Wasza piosenka podobno jest hymnem studentów?

JS: No tak, żartują sobie trochę, bo tam jest kawałek o tym, że "dziś późno pójdę spać…"

KS: "…a głowa pełna i pusta…" (śmiech)

AN: Pasuje na sesję! Widzę, że jesteście do młodych pozytywnie nastawieni, ale wiecie, mówi się o nich pokolenie zombie, oskarża o to, że są odrealnieni, zatopieni w wirtualnym świecie smartfonów…

JS: To gigantyczny problem, z którym mierzy się nasze pokolenie i młodsze. Często patrzę na ludzi w autobusach. 85 proc. siedzi w telefonach. To już odruch. Nie rozmawiamy tylko włączamy telefon.

KS: Media społecznościowe są bardzo uzależniające. Instagram ma taką formułę, która uzależnia do bólu. Staram się z tym w sobie walczyć, ale mi jest łatwiej, bo znam też świat bez internetu i mediów społecznościowych. Młodsze pokolenie już nie.

AN: Jesteście hippisami?

KS: Ja bym chciała. Może będę mieć na to kiedyś czas.

AN: A eko? Wspieracie te ideę?

JS: Tak, bo chcemy żyć na zielonej planecie. Jednak z drugiej strony budzi się w nas taka świadomość, że wiele działań ruchów ekologicznych przechwytywanych jest przez wielkie koncerny, które tworzą z tego kolejne idee konsumenckie. Marketing szybko wchłania nowe trendy. I trochę się tego boję, bo, gdy na idei zaczynamy zarabiać pieniądze, to ona przestaje być ideą.

AN: A wy boicie się marketingowców?

JS: Nie boimy się, ale chcemy być niezależni. Wielkie wytwórnie, fachowcy od przeboju, niszczą naturalność. Zaczynasz od nich zależeć. Tworzyć produkt, w którym liczą się tylko cyferki i statystyki.

AN: Myślę, że możecie być dla nich łakomym kąskiem. Jesteście młodzi, ładni, utalentowani, jeszcze macie znanego tatę... no wszystko gra! (śmiech)

JS: Dla nas najważniejsza jest muzyka. Ten moment, gdy grasz dla ludzi. Ta energia.

AN: Czy wasze piosenki są religijne?

JS: To jest ciekawe i dobre pytanie.

KS: Nie.

JS: Wbrew naszym oczekiwaniom i intencjom, niektóre nasze utwory są religijnie interpretowane.

KS: Mamy wśród odbiorców sporą grupę harcerzy. Oni – jestem przekonana – odbierają religijnie nasze piosenki.

JS: Ostatnio nawet słyszeliśmy bardzo fajny cover "Kwiatu jabłoni" grany i śpiewany przez zakonnicę.

KS: Przez siostrę Janinę.

AN: Siostra Janina też chodzi późno spać?

KS: Najwyraźniej. Wiele osób pyta nas wprost, czy śpiewamy o bogu. Jest to tym bardziej dla mnie zaskakujące, że ja uznaję się za osobę niewierzącą. Nie przyszło mi to nawet do głowy.

AN: Zobaczcie, to płynie trochę poza wami…

JS: To prawda. Jest na przykład utwór "Kto powie mi jak?". Wszyscy myślą, że to modlitwa. To pewnie trochę moja wina, bo napisałem go, będąc pod silnym wrażeniem zajęć z filozofii kultury. Paradoksalnie jest on krytyką chrześcijaństwa. Aczkolwiek to nam nie przeszkadza. Jeśli komuś nasza piosenka pomaga się modlić, to dobrze.

AN: Trochę jest w was z hippisa, trochę z Johna Lennona, trochę z harcerza i małomiasteczkowego. Co za combo. To chyba jednak te geny! (śmiech)

KS: Po prostu jesteśmy sobą. Mamy swoją własną wrażliwość i marzenia.

AN: Nie będę pytać o marzenia, bo – jak ustaliliśmy na początku – nie zdążycie o czymś zamarzyć, a już to się dzieje.

JS: Nie czekamy na kolejne sukcesy, robimy to, co kochamy i to jest dla nas najważniejsze.

Zespół Kwiat Jabłoni 1 marca 2020 roku rusza w niezwykłą trasę po najlepszych polskich klubach. Podczas "Pożegnania z niemożliwym“ Kasia i Jacek Sienkiewicz po raz ostatni wykonają w całości materiał z pokrytej złotem debiutanckiej płyty. W 18 miastach będzie można usłyszeć dobrze znane single w nowych aranżacjach oraz pojawią się nowości i niespodzianki. To zwieńczenie ponad rocznego, intensywnego koncertowania w całej Polsce. Zespół ma za sobą cztery trasy, które cieszyły się ogromnym zainteresowaniem - dwie ostatnie zostały całkowicie wyprzedane w rekordowym czasie.

Spodobał ci się So Magazyn? Zajrzyj na nasz Instagram po więcej!

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij