fot. AKPA
Podziel się:
Skopiuj link:

Krystyna Kofta: Zawsze mam podwinięte rękawy. Do walki

- Życie to wiele różnych ringów. Precyzyjnie wymierzone ciosy w szlachetnej walce z rywalem, nie z wrogiem. Czasami robi się uniki. To wielka umiejętność — mówi Krystyna Kofta, popularna polska pisarka, która z odwagą i wiarą w to, że słowa mogą zmieniać rzeczywistość, angażuje się w życie społeczne. Słynie z odważnych, ale mądrych sądów. Nie szuka na siłę skandalu, pokazuje raczej cienie i konsekwencje ludzkiej bezmyślności. Intelektualistka, bez snobowania się na wyższość. Entuzjastka dobrego życia. Wciąż wierzy, że w Polsce "jeszcze będzie przepięknie".

Kiedy myślałem o kobiecie-wojowniczce, od razu skojarzyłem to określenie z panią... A przecież nie walczy pani na ringu, tylko za pomocą słów umie zmieniać rzeczywistość. To jest moc?

Pewien mój przyjaciel pisarz zauważył, że zawsze mam podwinięte rękawy. Do walki. No więc, jak to nie walczę? Walczę. Życie to wiele różnych ringów. Dobrze Pan trafił. Lubię dobry boks. Precyzyjnie wymierzone ciosy w szlachetnej walce z rywalem, nie z wrogiem. Czasami robi się uniki. To wielka umiejętność.

Unik, nie zaniechanie, prawda?

No właśnie! Słowa są narzędziem walki, jeśli walka jest fair. Niestety, nie dotyczy to świata polityki. Gdy przeciwnik jest wrogiem, zamiast rękawic używa cepa albo maczety, wtedy pojawia się bezradność, z którą trzeba sobie poradzić. Można przekląć tych aroganckich niedouków paradujących w mediach. Wyjść na ulice z hasłem: "Wypierdalać!" i "Kot może zostać!".

Czym w takim razie dla pisarki jest słowo. Orężem?

Słowo jest początkiem. Dobra i zła. Fascynującej opowieści, ale też nudy. Może być prawdą lub fałszem. Jest ogniwem języka, którym się posługujemy. Kiedyś był język potoczny, używany głównie w mowie, oraz język pisany nazywany literackim. Dużo było mdlącego fałszu.

I z tym też należało walczyć.

Oczywiście, choć język się zmienia wraz z czasami, a my wraz z nim. Niektórzy wciąż tkwią w dawnym języku. Nie używają "brzydkich wyrazów". Nazywam ich kustoszami w Muzeum Martwego Języka. Żywy język najlepiej oddaje kino, zwłaszcza seriale, ostatnio wybitne, lepsze niż filmy. Kto widział "Homeland", albo pokazywany teraz 3 sezon "Sukcesji", ten wie o czym mówię. Każda książka wymyśla określony świat, bohaterów, kreuje ich życiorysy.

Myśli pani o twórczości wyłączenie w kategorii literackich walorów, a może czuje pani dużą odpowiedzialność za to, co pani książki zmieniają w umysłach czytelniczek?

Do każdej powieści tworzę warsztat językowy. Nie myślę o odpowiedzialności. Nawet o karnej! Nad tym pracują prawnicy w wydawnictwie. Nie czuję presji. Nie mam szefa, który może mnie zwolnić. A że telewizja polska nie zrobi mi reklamy? To super, to byłby dopiero obciach! Piszę dla dorosłych, mają wybór, czytać — nie czytać. Biorę odpowiedzialność za prawdę. Fikcja też musi być prawdą. Kłamstwo w powieści zgrzyta!

Prawda — to chyba największy dowód odwagi.

Nie umiem inaczej niż w zgodzie z nią. Wiele biorę z podsłuchu, to co ludzie starają się ukryć, jest ciekawsze od tego, co deklarują "oficjalnie". Moja ostatnia książka "W szczelinach czasu. Intymnie o PRL-u", miała czytelników wszelakiej płci. "Gdyby zamilkły kobiety" zyskała ostatnio na aktualności dzięki "cnotom niewieścim" i usiłowaniu wepchnięcia kobiet do klatki, z której się uwolniły. W te słynne niemieckie trzy "K". Po polsku to: Kościół, Kuchnia i Dzieci. Dzieci rodzone za wszelką cenę, bez mózgu, niezdolne do przeżycia. Zero empatii. Cena, którą płacą kobiety, jasne, że nie złotouści mądrale od pouczeń.

Skoro mówimy o cenie — jaką płaci się za niezależność myśli i słów?

Wysoką. Czasami jest nią udar, jak ostatnio. Nie wolno się stresować, mówi pani doktor. Serce wysiada, ciśnienie rośnie. Covid wciąż obecny, ile śmierci wokół! Choroby w rodzinie, wśród przyjaciół. Kumulowane stresy tak się kończą. To stresy domowe, krajowe i globalne. Niszczenie struktur państwa prawa, rozkradanie kraju, a teraz jeszcze strach przed wyprowadzeniem nas z Unii Europejskiej. To za długo już trwa. Naprawdę MAMY DOŚĆ!

To hasło kojarzy mi się z rozpaczą, ale taką, która daje siłę. I pokazuje, że umiemy się jednoczyć?

Na pewno, choć ja nie mogę już pisać złośliwych komentarzy politycznych. Nie ze strachu. Żeby pisać, trzeba wiedzieć, a więc oglądać. A oglądanie prowadziło do stresów, do wkurwienia. Te gęby, te plecy! Chociaż czasem plecy lepsze niż oblicze. Ten ton, te kłamstwa. Traktowanie nas jak podludzi. Oczywiście mogłabym owinąć te słowa w cienką bawełnę: Och, doprawdy, nie mogę oglądać ludzi mówiących nieprawdę, to takie bolesne co oni nam robią! I dalej w tym stylu, jednak ONI, bo to są nowi ONI, nie zasługują na inny język.

Pochodzi pani z domu, gdzie niezależność — także ta słowna właśnie — była wartością?

Owszem, niezależność była wartością, tyle że jej w czasach komuny, poza domem nie było. Chyba, że na podwórku! Zwłaszcza ciężkie do zniesienia było życie w pierwszym, stalinowskim okresie.

Wróćmy na chwilę do tamtych wspomnień.

Mój ojciec "przedwojenny burżuj", był traktowany jak oszust, który pewnie śpi na złocie. A stracił wszystko. Ze spalonej małej fabryki konfekcji zostały dwa worki guzików i kilka maszyn do szycia. Jednak nie poddawał się. Jako "urodzony w Rzeszy", gdzie nasza polska rodzina mieszkała do 1921 roku, dostał propozycję zostania "rajsdojczem". Odrzucił ją za co skierowano go do kopania rowów. Nie wymiękł też w czasach komuny. Zresztą stosunek obecnych władców do ludzi, którzy dorobili się pracą i coś mają, teraz wraca. Rządzący kacyk - ludzi, którzy ciężko pracowali i są zamożni, nazywa "cwaniakami". Sami zużywają mnóstwo kasy z naszych podatków na siebie i swoich funkcyjnych w setkach spółek. Te typy uważają, że im się "to należy". Moi rodzice byli uczciwi do bólu. Ojciec przez te roboty wojenne stracił zdrowie, miał cztery zawały. Matka harowała, szyła żeby zarobić na nas, i ogarniała cały dom. Prawdziwie, głęboko wierząca. Nie na pokaz, jak to się teraz praktykuje. Momentami taka przyzwoitość rodziców wydawała mi się naiwna, a jednak została ze mną na całe życie.

Jak wyglądały pani pierwsze młodzieńcze bunty?

Pierwszy bunt w wieku sześciu lat, był "feministyczny". Nie podobało mi się, że po niedzielnej mszy, my dzieci z ojcem szliśmy na spacer, a matka do domu robić obiad. Odmówiłam jedzenia, jeśli mama nie pójdzie z nami. Poskutkowało. Drugi bunt był może najważniejszy w moim życiu, dlatego mówiłam o tym wiele razy. Chodziłam do liceum żeńskiego. Były problemy z nauczycielkami. Przestałam się uczyć. Koleżanka z klasy popełniła samobójstwo. Skoczyła z ósmego piętra. Miałam dość!

Co pani zrobiła?

Po cichu, bez wiedzy rodziców, przeniosłam się do liceum plastycznego. Zdałam podczas wakacji wszystkie egzaminy. Nikomu nie wpadło do głowy, że dziecko może coś takiego zrobić samo! Potem musiałam kłamać, że w szkole remont, nie ma wywiadówek. Mistrzostwo świata w manipulowaniu. Dla sprawy. Bałam się, żeby rodzice mnie nie cofnęli. Po pół roku powiedziałam, że jest zebranie rodziców, w innej szkole! Działo się. Artyści, wiadomo, zejdę na złą drogę. Rodzice poszli razem, poznali dyrektora, któremu w sumie zaimponowało to co zrobiłam. To dziecko wie czego chce, mówił. Moje nauczycielki też były ok. Wiedziałam, czego chcę, ale też czego nie chcę. Bunty weszły do stałego repertuaru. Bunt jest twórczy, sprzyja pisaniu.

Miała pani w głowie pomysł na to, jak ustawić sobie świat?

Miałam pomysł, jak ustawić siebie w stosunku do świata. Od małego wiem, że nie wszystko mogę zmienić. Byłam małą dewotką, chciałam zostać świętą. Szybko się przekonałam, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary. Oddzieliłam czułostkowe dobro od imperatywu czynienia dobra. To obowiązek, a nie przyjemne samopoczucie.

Jak reagowała pani, słysząc, że kobiety muszą dwa razy bardziej niż mężczyźni pracować, by zostać zauważone? To był bunt nakręcający do działania czy tkwienie w poczuciu krzywdy?

To nie całkiem prawda. Jako niegłupia dziewczyna, szczupła blondynka z długimi nogami, byłam zauważana. Z wysłuchaniem szło gorzej. Bo każdy facet uważał, że może mnie pouczać. Urabiać. Zanim do czegokolwiek doszło - zmieniałam ich, częściej niż rękawiczki. Niech Pan weźmie pod uwagę tamten czas, patriarchat trzymał się dobrze. Wiedziałam że mogłabym nic nie robić, wyjść bogato za mąż… To dla mnie byłaby kolejna zależność. Jak nie od rodziny, to od męża.

Pamięta pani ten moment, kiedy po raz pierwszy, z pełną świadomością, powiedziała pani, co myśli?

Pamiętam. Nie mogę powiedzieć, to było okropne. Wstydzę się do dziś. Byłam za mała, żeby wiedzieć, że takich rzeczy się nie mówi. To jednak wypaliłam spontanicznie. Świadomość przyszła później i miała związek z pisaniem. Przyszłam z tekstem, fragmentem "Wizjera", mojego debiutu powieściowego, do redakcji pisma literackiego. Chciałam publikować pod swoim, panieńskim nazwiskiem, bo brat mojego męża, Jonasz, był już znany. Nie chciałam, by kojarzono mnie z jego popularnością. Redaktor powiedział wtedy, że tak, racja, lepiej pod panieńskim, bo "wie pani, nazwisko Kofta teraz źle się kojarzy", chodziło mu o tzw. "pochodzenie". Wpieniłam się na maksa, powiedziałam, że jest tchórzem, że trzęsie portkami. Tłumaczył, że to dla mojego dobra! Tak zaczęłam publikować jako Kofta.

Czy takim niezależnym, odważnym kobietom, dobrze funkcjonuje się w męskim świecie?

Całkiem dobrze nie funkcjonuje się w żadnym świecie. Jest lepiej, gdy walczysz o szacunek dla siebie i masz poczucie swojej wartości. Łatwo nie jest. Kiedyś było jeszcze trudniej. Tak zwane środowisko literackie to były zamknięte, męskie kluby. Tolerowali pochlebiające im satelitki. Młoda pisarka stanowiła dziwny stwór, który trochę śmieszy, a trochę przeraża. Klasycy polskiej literatury nie poświęcali nam, pisarkom, uwagi. Nie czytali nas. Znany pisarz sięgnął po moje "Wióry" dopiero po 20 latach! I się facet zachwycił. Byli też tacy, którzy się interesowali, ci wówczas młodzi, jak nasz poznański przyjaciel Stanisław Barańczak, pierwszy czytelnik "Wizjera", powiedział, że mogę wziąć maszynopis i pójść z ulicy, do każdego wydawnictwa. Później Janusz Głowacki, z którym się zaprzyjaźniłam "na zawsze".

Często słyszała pani w swoich początkach: "taka ładna, a pisze"?

I… w domyśle: nie wiadomo po co! No jasne, bo nie widzieli kobiet. Pewnie dlatego nie ma w polskiej literaturze krwistych postaci kobiecych. Bohaterki są budyniowate, słomiane, papierowe. Do mdłości. Może u Witkacego albo u Schulza znajdziemy pełnię kobiecości. Trochę tamtych stereotypów zostało w głowach krytyków. Chociaż teraz muszą szanować piszące kobiety. Mają wysokie nakłady. Kobiety więcej czytają. Młode pokolenie pisarzy wie więcej, respektuje to. Nawet piszące romanse są w cenie! A seks pisany przez kobiety bierze wszystko! Mają wywiady w prominentnych pismach przeprowadzane przez luminarzy. Kasa się liczy. Klasa też, ale to jasne.

Ma pani przyjaciół-mężczyzn?

Kiedyś miałam wyłącznie męskich przyjaciół. Kilku. Zostali ze mną. Są nawet ci, którzy umarli. Do kobiet musiałam dojrzeć. I kobiety do mnie też. Teraz uważam, że kobiety są ciekawsze. W realu i fikcji. Od debiutu wiedziałam, że to kobieta jest moją bohaterką. Spróbowałam kiedyś pisać "mężczyzną", w pierwszej osobie. Niestety, kiepsko wyszło. Wielu czytających facetów chwaliło mnie i padało to okropne dla pisarki zdanie: "Piszesz jak mężczyzna". A piórkuj się jeden z drugim. W każdym prawdziwym pisarzu jest coś z kobiety, w każdej prawdziwej pisarce coś z mężczyzny. W młodych piszących musi być też starość, w starych powinna być młodość. Teraz mam przyjaciół i przyjaciółki. Mamy swój STOLIK w Czytelniku. Bardzo to dla mnie ciekawe. Wiem, że mogę na nich liczyć, a oni na mnie. Wszyscy bez względu na płeć. Gdy przeszłam udar, czułam to wsparcie, dużo myślałam o tym w szpitalu. To dla mnie bardzo ważne. Gdy komuś coś zagraża, pomagamy ile możemy. Przyjaźń jest także formą miłości.

Z mężem tworzy pani od lat zgodny związek. Jak udaje się żyć w szczęściu i z przywilejem dużej niezależności?

Prawda, jesteśmy razem przeszło pół wieku! A kto powiedział, że to związek zgodny? Że taki szczęśliwy? Jasne, szczęście jest z nami, nieszczęścia też. Kłócimy się często. Wie pan kiedy nie ma sporów? Gdy któreś z nas choruje. Po pół roku od pierwszej operacji (rak piersi), mój mąż zaczął sprzeczkę. Acha, mówię, sądzisz, że już jestem zdrowa? Możemy się kłócić? On mówi, no chyba tak. Zaczęliśmy się śmiać. Niezależność? Owszem, ale każde z nas musi trochę swojej niezależności uszczknąć. Problem polega na tym, żeby w tym była równowaga, harmonia. A nie: moja praca jest ważniejsza niż twoja, patriarchalne przekonania się mszczą. O to zawsze walczę.

Pisze pani o tej recepcie w swoich książkach?

Nie ma żadnej recepty. Ile związków tyle możliwości. Piszę jedynie o umiejętności przezwyciężania kryzysów. O negocjacjach, co zrobić, by przetrzymać. Gdy dziecko dorosłe, rozwód jest łatwy. W naszym małżeństwie problem polega na miłości. Ta miłość jest trochę jak rzeka, czysta woda, płynie wartko, jednak czasem jest rzeką podziemną, ukrytą, zmienia się na jakiś krótki czas w nienawiść. Jednak świadomość tego, że jest, trzyma nas, skleja. Dobraliśmy się w korcu maku. Jesteśmy najbardziej niedobraną dobraną parą. Na szczęście poglądy polityczne mamy podobne. Poglądów autorytarnych nie da się ożenić z liberalnymi. A poczucia humoru z jego brakiem. Humor ratuje jak dobry lek. Są pewne granice. Miłośnika związku otwartego na życie w trójkącie czy wielokącie nie pogodzisz z twardą monogamistką.

Wróćmy do aktualnej sytuacji kobiet w Polsce — jak pani reaguje, widząc dziś grupy młodych feministek, które muszą walczyć o swoje prawa?

Cieszę się, że walczą, że mogą, że mają moc i możliwości. Mam przekonanie, że nie dadzą sobie tego zabrać. Dałyśmy dowody, że jesteśmy odważne. Że są razem. Nie wolno nam zabierać wywalczonych praw.

Czuje pani, ze walka o wolność, nie ma wieku — że kobieca solidarność jest na tyle silna, że jednoczy kobiety niezależnie od statusu, metryki?

To właśnie czuję. Dlatego walczyłam o przyjęcie konwencji antyprzemocowej. Byłam w grupie kilku kobiet u m.in. Sikorskiego. Wtedy PO miała wiele osób o poglądach PIS-owskich. Wstyd mi za kobiety w polityce, które stają po stronie polityków chcących odzyskać przyzwolenie na przemoc wobec kobiet i dzieci, trując, że ta konwencja zagraża rodzinie. Starsze kobiety też muszą ciągle walczyć. Zwłaszcza gdy zostają same, z nędzną emeryturą. Napatrzyłam się po przejściach, po raku piersi, jak rycerze odchodzą, bo baba bez piersi to balast. Albo gdy urodzi się chore dziecko. Na proteście w sejmie była większość samotnych matek, samiec odfrunął. Jednak znam przykłady wspaniałych ojców i mężów, wspierających w traumie.

Czy hasło Polska jest kobietą wciąż jest aktualne?

Tak, wciąż aktualne. A z dnia na dzień coraz bardziej. Bo inwazja bezwzględnych głupców na stanowiskach, parcie do wyjścia z Europy oznacza dla kobiet koniec niezależności. Wszystko będzie zależało od facetów na górze, mimo że stoją niżej o kilka długości od ciebie. Musimy trzymać się razem. My kobiety a z nami mądrzy mężczyźni. Razem. Najlepsze hasło jakie wymyślono, to: NIGDY NIE BĘDZIESZ SZŁA SAMA!

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij