fot. Archiwum prywatne
Podziel się:
Skopiuj link:

Karolina Korwin-Piotrowska: Strach przed obcym będzie się pojawiał i nasilał

- Przed multipleksami stoją duże wyzwania organizacyjne i finansowe. Przed nami czwarta fala, a rynek kinowy wciąż nie wrócił do formy sprzed pandemii. Ludzie wracają co prawda do kin, ale dzieje się to powoli, nieśmiało. Nie zmienia to faktu, że dzięki pandemii zadziało się to, co specjaliści od rynku filmowego i technologii zapowiadali już dawno temu - widzowie zaczną przerzucać się na streaming - mówi w rozmowie z SO Magazynem Karolina Korwin-Piotrowska.

Oscar Dąbkowski: Co dobrego pani ostatnio widziała? Pytam tu głównie o polskie produkcje, bo tych ostatnio u nas zatrzęsienie…

Karolina Korwin – Piotrowska: Widziałam całkiem sporo dobrego. Mamy teraz bardzo dobry moment w polskim kinie, dużo świetnych premier, począwszy od "Mistrza", który przeleżał na półce od zeszłego festiwalu w Gdyni, przez kino rozrywkowe, które jest w polskim wydaniu coraz lepsze. Tylko ostatnio, premierę miały takie tytuły jak "Czarna Owca", "Zupa nic", "Teściowie" i rewelacyjny "Najmro" – najlepsza polska komedia od czasów "Va Banque".

Myślę, że to niezwykle ważne, żeby w kinach pojawiały się dobre produkcje popularne, żeby mainstream, czyli kino masowe to nie był tylko Patryk Vega czy idiotyczne komedie romantyczne. Pamiętajmy, że kino masowe wychowuje widza, edukuje go filmowo. I estetycznie. Chodzi o to, żeby ta edukacja była na dobrym poziomie, żeby widz nie przyzwyczajał się do kolejnej rąbanki czy kolejnej reklamy soku marchwiowego albo tostera, tylko żeby poszedł na dobrze nakręcony film. Żeby widział, że historia może mieć początek, rozwinięcie, zakończenie, że postacie mogą być dobrze narysowane, że może być w tym głębia, dobra narracja, logika, wiarygodność i jakaś prawda.

A kiedy była pani ostatnio w kinie? Chodzi pani jeszcze do kina - instytucji?

Jak najbardziej, byłam kilka razy w wakacje, chodzę regularnie. Mi maseczka nie przeszkadza, więc zakładam ją na twarz i normalnie idę na seans kinowy. Korzystam póki mogę i póki kina są otwarte. Poza tym obejrzenie filmu w kinie zapewnia jego zupełnie inną percepcję. To jest zupełnie inny odbiór, inna skala i emocje.

Ile filmów czy odcinków serialu musi pani obejrzeć w tygodniu, żeby czuć, że jest na bieżąco z tym, co oferuje branża?

Jest tego sporo. Do "Aktualności filmowych" w Canal Plus muszę obejrzeć co najmniej dwa-trzy filmy na każde nagranie. Plus seriale - to do "Kina na podsłuchu" w Antyradiu. Ale wszystko zależy od tego, jak nowości są puszczane i pokazywane dziennikarzom. Czasem jest to tylko jeden odcinek, czasem od razu cała transza. Nie opowiadam o filmie, którego nie obejrzałam i serialu, którego nie widziałam w całości.

Jaka to jest liczba? Ciężko powiedzieć, ale jest tego naprawdę cała masa. Ostatnio nawet jeszcze więcej, bo jesienią czeka nas zatrzęsienie premier. I to często bardzo dobrych, głównie polskich.

A który film był dla pani obrazem formacyjnym – takim, po którym wiedziała Pani, że chce się zawodowo zajmować szeroko rozumianym kinem?

Ciężko teraz stwierdzić, ale pewnie był to pierwszy film, który widziałam na dużym ekranie, czyli "Gwiezdne wojny". Pamiętam, jak wtedy siedziałam w kinie i filmowy statek Imperium przeleciał mi niemal na głową. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Pomyślałam sobie, że to jest jakaś magia, jakieś cuda kompletne. Potem szerzej opisałam to w książce "Krótka książka o miłości". To był film, który mnie totalnie pochłonął, kompletnie zafascynował. Byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką, ale myślę, że to był taki bardzo wczesny zalążek miłości do kina.

Ostatnio wydała pani książkę "Reset. Świat na nowo". Nie jest to jakaś wielce optymistyczna lektura, choć rozmowy o pandemii i nietypowych okolicznościach - wciągają. Jak się pisało "Reset"? Poza tym, że był on przyczynkiem do wielu ciekawych, intelektualnych spotkań...

Nie było łatwo, bo podczas każdego z tych spotkań dotykaliśmy tematów trudnych, często intymnych. Każda w rozmów toczyła się wokół takich tematów jak śmierć, choroba, odchodzenie, strach, lęk o przyszłość. Dla mnie było to przede wszystkim spotkanie z ludźmi, którzy są mądrzejsi ode mnie. Bardzo zależało mi na tym, żeby jako specjaliści w swoich dziedzinach, na bazie wiedzy i obserwacji, powiedzieli mi, co nas czeka. Już wiemy, że jesteśmy na etapie dużej rewolucji, dużych zmian na wielu płaszczyznach, żyjemy w czasie epokowych przemian, a pandemia pewne rzeczy jedynie przyspieszyła. Istotne było to, żeby posłuchać ludzi, którzy znają się na konkretnych rzeczach, o ich przewidywaniach dotyczących przyszłości. To, jako clue tej książki, było dla mnie cenne i nieustannie im za te spotkanie dziękuję.

W książce rozmawia pani z czterema osobowościami świata filmu: Magdą Boczarską, Olgą Chajdas, Tomkiem Sekielskim i Jagodą Szelc. Z Magdą rozmawiacie m.in. o szkołach i akademiach teatralnych. Pojawia się tam taka teza, że ci, którzy poszli na studia aktorskie w zeszłym roku to będzie tzw. stracony rocznik, jak miało to miejsce w przypadku rocznika wojennego. Magda twierdzi, że "na aktorów będzie jeszcze zapotrzebowanie, choć pewnie wiele zawodów stanie się bezużytecznych". Ale czy faktycznie jest tak, że przy tej całej nowej technologii, którą obecnie mamy, aktorzy będą jeszcze produkcji filmowej niezbędni?

Absolutnie tak, zawsze! Koniec kina wróżono już wielokrotnie. Nigdy to nie nastąpiło i nigdy nie nastanie. Ludzie nadal będą potrzebować wielkich emocji, wzruszeń, aktora, który będzie robił na ekranie to, czego oni robić nie będą mogli. Już Marlon Brando powiedział, że ludzie patrząc na niego w kinie zazdroszczą mu i kochają tego faceta, który robi rzeczy, których oni się boją albo zrobić nie mogą, a jednocześnie totalnie się z nim utożsamiają. Wciąż, niezależnie od wszystkiego, będziemy tego potrzebować, bo kino jest piękną bajką. Ja się akurat o aktorów nie boję. Myślę, że spokojnie sobie dadzą radę. Szczególnie, jeśli są utalentowani i zdeterminowani.

Myślę jednak, że większość z nich musi przestać pojmować aktorstwo jako jedyny sposób na życie i uznać go za jeden z zawodów, które mogą uprawiać. Obawiam się, że przyszedł taki czas, że aktorstwo może nie tyle stanie się hobby, co jedną nogą zawodową – drugą będzie musiał mieć aktor, żeby móc stabilnie stanąć. Czas lockdownu udowodnił, że zamknięcie teatrów wielu ludziom odcięło drogę do zarabiania pieniędzy na chleb. Wygrali ci, którzy mieli jakieś inne zajęcia: dodatkowe prace, zlecenia, biznesy, działalność w sieci.

Reżyserka Olga Chajdas przyznaje w książce, że mimo pandemii cały czas pracowała. Wyjechała z Kasią Adamik i Agnieszką Holland do Bretanii i siedziała nad materiałem filmowym. Zresztą nie ona jedna. Spodziewa się pani teraz wysypu twórczości z czasów pandemii także w świecie filmu?

Myślę, że póki co nie będziemy za bardzo oglądać filmowych opowieści o tym, co się działo w czasie pandemii koronawirusa. Chyba już chcemy odpocząć. Ja mniej więcej orientuję się, co tworzy się obecnie w polskim kinie i wiem też, że w pandemii powstało bardzo wiele scenariuszy. W końcu był czas, żeby usiąść i je napisać. W toku jest dużo fajnych pomysłów i nie dotyczą one epidemii. Myślę, że temat koronawirusa, jeśli będzie dobrze przepracowany, to w kinie pojawi się dopiero za dobrych kilka lat. Tak, jak miało to choćby miejsce w przypadku filmów o zamachach na WTC 11 września 2001. Do tego trzeba jednak trochę dystansu. Tym bardziej, że wciąż jeszcze jesteśmy w pandemii.

Jagoda Szelc fajnie mówi w mojej książce, że nie interesuje jej kręcenie filmu o pandemii - interesuje ją to, co się z nami stanie po. Myślę, ze to jest kluczowe. Koronawirus na pewno dużo zmieni w naszym myśleniu, relacjach, podejściu do życia, do tego, co jest ważne, a co nie. Na filmy o nim jest jeszcze czas.

W kinie międzynarodowym, co prawda, już się pojawiają się pewne post-pandemiczne oddźwięki, ale wszyscy jesteśmy jeszcze w tym globalnie unurzani. Myślę, że jest zdecydowanie za wcześnie. Jeśli więc szukać w tej całej sytuacji czegoś dobrego, to niech będzie to fakt, że wielu twórców miało w końcu czas, żeby usiąść nad swoimi scenariuszami, skończyć je, doszlifować, albo po prostu w końcu zacząć je pisać. A na radosną twórczość mniej lub bardziej utalentowanych przyjdzie jeszcze czas.

Olga Chajdas mówi też o tym, że wzrosły koszty produkcji filmu. Ekipie trzeba zapewnić całe zaplecze sanitarne. Przełoży się to pewnie finalnie na ceny biletów, już i tak często nietanich. Co za tym idzie, przewiduje pani, że kino stanie się rozrywką dla elity jak opera i filharmonia?

Obawiam się, że tak będzie. Ważne, żeby kino nie zginęło, przynajmniej to w rozumieniu filmu jako rozrywki z możliwością przeżywania emocji na sali kinowej. Olga mówi też o tym, że jest olbrzymia różnica w kręceniu filmów pod telewizję i tych pod duży ekran kinowy. Nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ja bym wolała jednak, żeby czyściej kręcono sceny pod kino. Myślę, że ta radość i rytuał wychodzenia z domu do kina, rytuał kupowania biletów, spotkania się ze znajomymi, potem pójścia na kolację czy piwo – one muszą z nami zostać, bo to też jest przy okazji socjalizacja, to są kontakty z ludźmi, to jest nasze życie. Mam nadzieję, że ta forma spędzania wolnego czasu nie zostanie nam zabrana.

A jak poradzą sobie duże kina sieciowe?

Przed multipleksami stoją duże wyzwania organizacyjne i finansowe. Przed nami czwarta fala, a rynek kinowy wciąż nie wrócił do formy sprzed pandemii. Ludzie wracają co prawda do kin, ale dzieje się to powoli, nieśmiało. Nie zmienia to faktu, że dzięki pandemii zadziało się to, co specjaliści od rynku filmowego i technologii zapowiadali już dawno temu - widzowie zaczną przerzucać się na streaming. Przez to, co się wydarzało, zrobiliśmy skok, który zgodnie z prognozami miał trwać kilka dobrych lat. Ale to akurat wymusiła na nas ekstremalna sytuacja.

Proszę tu także spojrzeć na tych, którzy urodzili po 2000 roku. Oni kulturę czy rozrywkę praktycznie konsumują tylko w taki sposób. Świat się zmienia, my się zmieniamy, kino musi być na to przygotowane i musi na te wyznania cywilizacyjne jakoś odpowiedzieć.

W rozmowie z Tomkiem Sekielskim dość mocno wybrzmiewa hasło "ludzi niepotrzebnych", przywołane swego czasu w słynnym wywiadzie w TVN24 przez prof. Marcina Króla. Jakie zawody związane z kinem czy filmem mogą stać wkrótce niepotrzebne?

Nie chcę sobie nawet wyobrażać, że jakieś zawody związane z produkcją czy obsługą filmu staną się niepotrzebne. Z tego, co obserwuję to jest ich coraz więcej, np. koordynator intymności czy reżyser castingu, bez którego teraz nie może obyć się już niemal żadna produkcja.

Myślę, że póki co jest tego więcej niż mniej, co wynika ze zmian mentalnościowych, z tego, że trwa swego rodzaju rewolucja obyczajowa. My się uczymy pewnych rzeczy: tego, że człowiek jest podmiotem, a nie przedmiotem, że trzeba ludzi traktować z szacunkiem, a film to jest materia, która powstaje czasem w dużych emocjach, w pewnym procesie twórczym i trzeba ten proces przeprowadzać z szacunkiem dla wszystkich ludzi biorących w nim udział. Myślę zatem, że w przyszłości tych zawodów może być nawet jeszcze więcej. Tutaj się nie boję. My zawsze będziemy potrzebować kina i ludzi kina. Na pewno zmieni się jednak sposobów, w jakie będziemy konsumować kulturę. Ale też to, jak i kim będziemy ją produkować.

A czy współcześnie potrzebujemy jeszcze krytyków, recenzentów czy dziennikarzy filmowych? Czy każdy dziś może w internecie stać się liderem opinii, tak samo ważnym jak pani, Grażyna Torbicka, Tadeusz Sobolewski czy Błażej Hrapkowicz?

Z jednej strony jest to jest dla mnie dość porażające, że każdy anonimowy człowiek czuje się recenzentem filmowym, literackim, teatralnym czy jakim tam jeszcze tylko zechce, często nie mając wiedzy, nie zdając sobie sprawy, że czasami trzeba pewne rzeczy osadzić w kontekście, nie wiedząc, dlaczego dany film jest dobry albo zły, na czym polegają błędy warsztatowe w danej produkcji, albo mistrzostwo danego filmu. Do tego potrzeba jednak jakiejś wiedzy. Niekoniecznie trzeba być filmoznawcą, ale wypadałoby obejrzeć nieco więcej filmów niż przeciętny widz i znać się trochę na historii kina. Także trochę mnie przeraża i nie mówię, że tego nie zauważam, bo jest to coraz bardziej widoczne.

Ja żyję jednak swoim życiem, zawsze wsłuchuję się w głos krytyków, zawsze sprawdzam, co napisali Łukasz Maciejewski czy Michał Oleszczyk - to ważne dla mnie i dla kina osoby, zawsze jestem ciekawa, co mają do powiedzenia na dany temat. I w ogóle podczytuję sobie, jak krytycy punktują na Filmwebie. Bardzo mi się podoba ta inicjatywa.

Profesjonalni krytycy będą mimo wszystko nadal potrzebni, już jesteśmy zmęczeni tym, że każdy zna się na wszystkim, niezależnie od swojej pasji, hobby i przede wszystkim doświadczenia czy wykształcenia. Po pewnej fali zachwytu tzw. influencerami zauważam, że co raz częściej jesteśmy ciekawi tego, co do powiedzenia mają ci, którzy znają się na książkach, filmie, teatrze, literaturze. W końcu nie można się znać na wszystkim, prawda? Głos takich ludzi tym bardziej będzie nadal bardzo potrzebny, a mam nadzieję, że także słyszalny. Szczególnie teraz, kiedy żyjemy w czasach nadprodukcji kultury na każdym polu.

Jakie kino się pani marzy w przyszłości? Jakiego możemy się spodziewać?

Patrzę na to, co się dzieje w polskim i światowym kinie w pandemii i na razie widzę dużo strachu. Myślę, że zaczniemy się mocno bać, bo nagle okazuje się, że filmy katastroficzne, które oglądaliśmy przez lata zaczynają się dziać za naszymi oknami, że czekają nas bardzo przykre zjawiska związane już nie tylko z pandemią koronawirusa, lecz także np. z katastrofą klimatyczną, która na dobrą sprawę już jest w toku. I takich katastrof będzie niestety coraz więcej.

Marzy mi się, żeby ludzie chociaż o milimetr zmądrzeli oglądając wartościowe filmy i zyskując świadomość, że to nie jest tak jak w grze komputerowej, że za chwilę znów możemy zacząć od początku. Tak przecież w życiu się nie da! Myślę, że w ogóle wokół nas jest i będzie dużo strachu. Czeka nas wielka, historyczna zmiana.

To, że ostatnio Oscara dostał "Nomadland" to jest znak jeszcze większych zmian. Plus, spójrzmy jakie filmy wygrywają ostatnio na festiwalach. Takie, a nie inne werdykty jury tylko pokazują, że te produkcje odddają teraz głos tym, którzy długo go nie mieli, zajmują się nierównością społeczną, zajmują się wykluczonymi. I myślę, że to jest bardzo dobre, wyczekiwane i pożądane zjawisko, bo mam wrażenie, że większość z nas na którymś etapie była tak czy siak wykluczona.

Jestem ciekawa tego procesu. To się dzieje teraz także polskim kinie: kwestia mniejszości, kwestia rasizmu, antysemityzmu, homofobii, strachu przed obcym, emigracji klimatycznej, która już się zaczęła - to wszystko wskazuje na to, że strach przez obcym będzie się pojawiał i nasilał. Żyjemy w bardzo ciekawych, ale jednocześnie trudnych i niebezpiecznych czasach. Kiedy patrzę na kino, to myślę, że ono bardzo ładnie na te czasy reaguje. I właśnie takiego kina bym sobie życzyła. Sobie jako dziennikarce, i sobie – także, a może przede wszystkim – jako widzce.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij