fot. materiał prywatny Karolina Cwalina-Stępniak, Magdalena Murawska WP
Podziel się:
Skopiuj link:

Karolina Cwalina-Stępniak: Mam na siebie plan

Od lat wspiera Polki i pokazuje jak realizować swoje cele. Kobieta w roli głównej to myśl, która przyświeca Karolinie na co dzień. Jej poradniki, kanały social media to język wsparcia, który motywuje by o siebie zawalczyć. "Trzeba robić swoje. Niech nic cię przed tym nie powstrzymuje, nawet pandemia" – mówi Karolina Cwalina-Stępniak, mentorka, współzałożycielka platformy Her Impact i jedna z najpopularniejszych coachów w Polsce.

Ciężko Polki zachęcić do działania i realizowania swoich marzeń?

Karolina Cwalina-Stępniak: Mam z tym różne doświadczenia. Pracuję z kobietami w ramach mojego projektu, a właściwie idei, od której wszystkie moje działania się zaczęły – "Sexy Zaczyna Się w Głowie". Zwróciłam uwagę na to, że dużo jest kobiet leniwych, którym się nie chce, choćbyś dawała im wiele rzeczy na tacy. Wiem, że być może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale to moje obserwacje. Nie można jednak generalizować. Jest mnóstwo kobiet zdolnych, zaangażowanych i osiągających osobiste sukcesy, szczególnie kiedy dobrze się je ukierunkuje, da kopa. Ale najważniejsze – one muszą tego chcieć. Poza tym uważam, że wszystko zależy od charakteru i tego, co się wyniosło z domu. W moim domu kobiety są silne. Moja babcia, która do dziś pracuje, jest bardzo aktywna, od zawsze mi powtarzała, że nie mogę być zależna od faceta, muszę być zabezpieczona. Moja mama natomiast, również bardzo aktywna, na dodatek doskonale zarządzała wiedzą i karierą mojego taty. Dlatego teraz, gdy jestem w ciąży, nie usłyszałam od rodziców: "W końcu przyszedł czas, żebyś zajęła się dzieckiem". Mama i babcia pytają mnie raczej, kiedy ktoś przyjdzie mi pomóc, bo rozumieją, że mam swój biznes, działania i nie ma opcji, żebym wzięła półtoraroczny urlop macierzyński. Więc chodzi o ukształtowanie charakteru. Przyznaję, że nigdy bycie kobietą nie było dla mnie przyczyną jakichkolwiek problemów. Jedyny problem w życiu zawodowym, jaki miałam to brak doświadczenia, gdy dopiero zaczynałam. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy mają takie doświadczenie jak ja. Odpowiadając na twoje pytanie, uważam, że kobiety potrzebują pomocy. Ale pytanie, jak tę pomoc przyjmą? Zaczną działać czy będą dalej siedzieć i wątpić w siebie?

Źródło: materiał prywatny Karolina Cwalina-Stępniak, Magdalena Murawska WP

A jaki obraz wyłania się z twoich rozmów, spotkań, sesji z kobietami? Twoimi klientkami są przede wszystkim kobiety.

Z jednej strony dużą rolę spełnia tu mój charakter. Przychodzą do mnie osoby, które albo czytały moje książki, albo artykuły, albo – co najczęstsze – znają mnie z Instagrama. Widzą mnie, słyszą, w jaki sposób mówię, myślę. I im to odpowiada. Te kobiety chcą rozwijać siebie, ale przede wszystkim swoją karierę pod kątem biznesowym. Dlatego przeszłam z coachingu na mentoring. Coaching zabrania podpowiadania rozwiązań klientowi. Mentoring na dawanie wskazówek pozwala. Kobiety przychodząc do mentora, liczą na moje znajomości, podpowiedzi. Są silne, zdecydowane, wiedzą, czego chcą, tylko muszą kilka kwestii najpierw poukładać. Zanim mój Instagram stał się popularny, zanim napisałam książki, kobiety, klientki nie wiedziały, czego się po mnie spodziewać, w czym się specjalizuję. Dlatego częściej trafiały do mnie kobiety niepewne siebie. Ale ja nie jestem terapeutką. Jeśli widzę, że klientka nie jest pogodzona ze sobą, ze swoim życiem, odsyłam ją do terapeuty, specjalisty. Coachingiem i mentoringiem nie naprawisz sobie życia, nie ma się co oszukiwać.

Sama dużo przeszłaś, zanim znalazłaś się w miejscu, w którym jesteś dzisiaj. Pisałaś i mówiłaś na ten temat sporo. Jak jest z tobą dzisiaj? Akceptujesz siebie? Trzeba się akceptować, żeby odnieść sukces?

Akceptuję siebie. Jestem zdrowa, jestem w ciąży, świetnie się czuję. Ale nienawidzę, gdy muszę sobie przyklejać łatki, tak popularne i wymagane w dzisiejszej ciałopozytywnej rzeczywistości, udając, że kocham swoje ciało, podczas gdy go nie lubię. Za to je akceptuję. Wiem, jak to jest być grubszym lub szczuplejszym, mam pełno blizn, rozstępów, wiotką skórę – to wszystko pamiątka po chorobie. I kiedy widzę okładki kolorowych magazynów z hasłami: "Kocham swoje rozstępy i skórę", denerwuje mnie to, bo ja nie zamierzam kłamać, że je kocham. A czuję jakiś zewnętrzny przymus, że przecież powinnam. Śmieję się, że jestem sexy grubaską, moje ciało nie przeszkadza mi w niczym, nie chowam się na plaży, gdy mam na sobie strój kąpielowy. Osiągam swoje sukcesy, ale nie zakłamuję rzeczywistości, że wielce się kocham. Dlatego wszystko mi się udaje. Ja po prostu akceptuję, że jest, jak jest. Znam swoje wady, ale jeszcze lepiej znam swoje zalety – ich się trzymam. I idę do przodu.

Dużo czasu zajęło ci przestawienie głowy na takie myślenie?

Oczywiście. Zajęło mi to przynajmniej dwa lata. Więc jak ktoś mi mówi: "Karolina, pomóż", to tłumaczę jak długi i intymny jest to proces. Dla mnie pierwszy rok był totalną pracą nad sobą i nad swoją głową, a kolejny startem tworzenia swoich projektów, które zaczynały wychodzić. Wtedy pojawiła się pewność siebie, bo okazało się, że jeśli o czymś mówię, to jest tego mówienia ciąg dalszy – działanie, które przynosi efekty i ma sens. Dlatego moje hasło "sexy zaczyna się w głowie" nie tyczy się wyglądu, tylko tego, że jak czegoś chcę, to to osiągnę. Mam plan na siebie.

A takiej pewności siebie można się nauczyć czy jest to kwestia charakteru?

Myślę, że charakter pomaga. Ale z pewnością da się nad nią popracować, wykształcić na nowo pewne mechanizmy.

Udało się w końcu w Polsce odczarować termin "coaching"? Ostatnio u znajomego przeczytałam takie zdanie: "Żadne pogadanki coachingowe, tylko ciężka praca".

Ale przecież ciężka praca może być efektem pracy coachingowej. Jak ktoś z pogardą mówi o coachingu, pytam go, co konkretnie mu przeszkadza. Wtedy słyszę o mówcach motywacyjnych – celebrytach, którzy przez godzinę ze sceny krzyczą: "Uwierz, dasz radę!". Okazuje się więc, że nie śmieje się z coachingu. Bo prawdziwy coaching to proces, który trwa. Przeprowadzany jest ze specjalistą, który ma poprowadzić klienta, wie, jak z nim rozmawiać, budować relację, emocje, wyciągać z niego to, co człowiek ma w sobie najlepszego i co pomoże w jego lepszym działaniu. Widzę, jak na słowo "influencerka" reagują moje znajome… influencerki. Wzbraniają się, szukają zamienników. Wtedy tłumaczę: czego się wstydzić? Influencer to osoba, która ma wpływ na innych, jej zdanie, opinia są ważne. Więc o co chodzi? Tak samo jest z coachingiem. Oczywiście, słuchając w kółko takich opinii, przez moment przemknęło mi przez myśl, że to wstyd przyznać się, że jest się coachem. Ale po chwili przychodziło otrzeźwienie – przecież naprawdę długo i ciężko pracowałam na to, by stać się certyfikowanym coachem.

W coachingu osiągnęłaś bardzo dużo. Teraz zajęłaś się mentoringiem. To jest kolejny krok w twojej karierze?

Tak. Coaching to jedna metoda, mocno obudowana zasadami, mająca swój kodeks etyczny. Ale to, że skupiam się na rozwoju różnych kwestii biznesowych, współtworzę choćby start-up, powoduje, że ludzie oczekują ode mnie wsparcia, podpowiedzi, w jakim kierunku warto iść, z kim porozmawiać, do kogo się udać. I jako mentor mogę to robić. To kolejna metoda, której się uczę, żeby móc ją zastosować podczas spotkań i sesji z ludźmi z zupełnie nowej grupy, która do mnie trafia.

Podczas majowego wydarzenia „KobieTY w roli głównej” razem z Magdaleną Linke-Koszek opowiadałyście o start-upie – Her Impact. Jego premiera przypadła na trudny czas pandemii, ale okazało się, że wsparcie w tym momencie jest kluczowe. Już wtedy zwróciłaś uwagę, że zmienna sytuacja na rynku pracy w covidzie zmusiła Polki do refleksji nad sobą. Dla kogo przeznaczona jest ta platforma?

Her Impact to platforma edukacyjno-rozwojowa, zbudowana ze ścieżek. Główna ścieżka, nad którą pracujemy i mamy nadzieję, że ruszy w styczniu przyszłego roku, nazywa się Her Path. Za pomocą testów kompetencyjnych, które wypełnia użytkowniczka, sztuczna inteligencja poprowadzi ją dalej, do kolejnych ścieżek, w których znajdzie sekcje mentorów, oferty pracy, bibliotekę wiedzy – podcasty, wideo, artykuły od specjalistów. To produkt technologiczny. Ale oprócz online’u robimy też dużo działań wokół: spotkania, Her Impact Master Class pełen webinarów powstałych z pomocą specjalistów, takich firm jak PZU, BCG, Microsoft, Levi’s. Jest projekt Hey Mama, bo ja rodzę, Magda (Linke-Koszek, współtwórczyni i pomysłodawczyni Her Impact – przyp. red.) urodziła w czerwcu, a niedawno dołączyła do zarządu Ula (Chwiećko – przyp. red.), która ma 10-miesięczną córeczkę. Pokazujemy, że da się to wszystko ogarniać, dzieci są wyczekane i nie są przeszkodą, by żyć i pracować. To, co nas wyróżnia, to wspomniany fakt, że jesteśmy produktem technologicznym. Ruszyliśmy 23 marca, dokładnie wtedy, gdy zaczęła się pandemia. Okazało się, że lepszych okoliczności być nie mogło. Bo takiego zaangażowania i ruchu na platformie nie wygenerowałybyśmy w "normalnych" czasach. Co więcej, wszystko się zmieniło po konferencji ówczesnego ministra zdrowia, Szumowskiego, który po raz pierwszy wtedy powiedział, że pandemia potrwa około dwóch lat, a nie kilka miesięcy. I nagle szturmem zaczęły odzywać się do nas firmy, które pewnie zatrzymały pieniądze na lepsze czasy, ale skoro się okazało, że tych czasów nie będzie, uznały, że lepiej zainwestować w online’owy projekt. Her Impact to platforma dla młodych dziewczyn. Wewnątrz niej istnieje "Facebooko-LinkedIn". Budujesz w nim swój profil w oparciu o doświadczenie, ale i zainteresowania. Algorytm automatycznie łączy cię z innymi użytkowniczkami, które mają takie same zainteresowania. Na LinkedInie młode osoby za dużo nie znaczą, bo tam liczy się doświadczenie. W ramach Her Impact interesują się tobą z innych powodów.

Spodziewałaś się takiego sukcesu?

Każdy mój projekt narodził się z jakichś porażek, więc bardziej zastanawiałam się, co kiedy padnie. No i przyszła pandemia, na samym starcie. Pomyślałam: "Aha, zawsze musi się coś wydarzyć". Ale utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że trzeba robić swoje. Niech nic cię nie powstrzymuje, nawet pandemia. (śmiech)

Po kilku miesiącach istnienia współpracujecie ze światowymi gigantami.

To prawda, np. BCG, Microsoft, PZU, Levi’s, Aviva, Joolz. Do projektu Hey Mama dołączyły La Millou, a za chwilę Bebe Concept. Pojawił się też L’Oreal, z którym wkrótce ogłosimy, co razem wykombinowaliśmy. To będzie wielka rzecz! Czekamy jeszcze na podpisanie umów z sześcioma innymi firmami. To najwięksi z największych.

Są plany, żeby z Her Impact wyjść poza Polskę?

Oczywiście. Właśnie kończymy rundę inwestycyjną, my dobierałyśmy inwestora, z którym będziemy pracować. Te pieniądze inwestujemy w rozwój, najpierw na terenie Polski, a potem dalej. Wszystko po kolei, małymi krokami. Zobacz, jak niedługo jesteśmy na rynku, a jak wiele w tym czasie udało nam się zrobić.

A w jaki sposób to wszystko ogarniasz? Słyniesz z żelaznej organizacji…

Oczywiście jest to kwestia organizacji. Ja nauczyłam się odpuszczać. Nie łapać dziesięciu srok za ogon. Mam kilka projektów, skupiam się na nich i koniec. Więc na przykład kolejnych wyjazdów na Bali już nie będzie. Zrobiłam ich siedem. Wystarczy. Podobnie z klientami. Istnieje limit. Ktoś inny musi poczekać. Umiem zaplanować rzeczy, ale przede wszystkim wiem, co mam planować i w jaki sposób dobierać projekty. Gdy słyszę, że jestem skuteczna, odbieram to jako wielki komplement. Ale tego też się nauczyłam. Gdybyś widziała, ile z maili dotyczących nowych projektów wychodzi z Her Impact… Ja w firmie jestem od załatwiania "deali". Krótka piłka, trzy maile, dwa spotkania i mam to załatwione. Nie tracę czasu.

To wszystko brzmi bardzo intensywnie. Zdarza się dni, gdy po prostu nic ci się nie chce?

Oczywiście! I wtedy leżę. Moje przyjaciółki są zszokowane, gdy wyjeżdżamy razem. One chcą gotować, spacerować, organizować aktywności. Mówię im wtedy: "Dajcie mi żyć, nie chcę planszówek, spacerów". Wtedy śmieją się, że jestem leniem. A ja chcę po prostu leżeć, nic nie robić, oglądać i czytać głupoty. Tak się regeneruję. Najlepiej w domu rodzinnym, w Białymstoku. Wiem, co jest dla mnie najlepsze.

Tego odpoczynku też musiałaś się nauczyć? Ludzie mają dziś z tym wielki problem. Gdy choć na chwilę odpuszczą, pojawiają się wyrzuty sumienia.

Oczywiście. Odpoczynek jest dziś wielkim problemem. Ja podchodzę do niego racjonalnie, tłumaczę sobie: "Jeśli nie odpoczniesz, to się zajedziesz". Wtedy wyłączam telefon, odkładam go daleko od siebie. Zupełnie jak z pewnością siebie – musiałam się tego uczyć.

Oprócz coachingu, mentoringu i Her Impact są jeszcze twoje książki. Skąd wziął się ich sukces, jak myślisz?

Największy sukces odniosła pierwsza książka, "Wszystko zaczyna się w głowie", która sprzedała się do tej pory w trzydziestu tysiącach egzemplarzy. A w pierwszym nakładzie wydrukowano półtora tysiąca sztuk! Byłam przecież zupełnie nieznaną autorką. Mówimy o książce, którą przez trzy lata odrzuciło trzynaście wydawnictw, bo uznały, że jest głupia. Pisana "moim językiem", to moja historia. Po swojemu piszę też biznesowe maile. Magda jest zszokowana, jej maile są bardzo poprawne, a moje pełne żartów i uśmieszków. Oczywiście, są tacy, którzy mnie pogonią od razu, ale inni to kupią. Ta książka świetnie to pokazała: bądź sobą, jedni cię kupią, inni nie, ale gdy zaczniesz kogoś udawać, to się to nie sprzeda nigdy. Pierwsza i druga ("Wszystko zaczyna się w głowie, a kończy, gdy nie działasz", wyd. Sensus) to książki najpopularniejsze.

Za chwilę na półki księgarni trafi czwarta…

Nazywa się "Sexy zaczyna się w głowie". Samoakceptacja, samoświadomość, seksualność". To moja czwarta książka, ale druga napisana razem z Pauliną Klepacz. Jestem z nich bardzo dumna, są bardzo mądre. Cieszę się z tej współpracy. Mnie i Paulinę dzieli tyle rzeczy, ale najwięcej rozmów światopoglądowych przeprowadzam właśnie z nią, bo nikt inny nie potrafi mnie tak słuchać, jak ona.

O czym będzie ta książka?

O samoakceptacji, samoświadomości i seksualności właśnie. Do seksualności się w ogóle nie wtrącałam, boję się tego czytać! (śmiech) Samoakceptacja i samoświadomość opierają się na naszych spostrzeżeniach, ale i dwudziestu pięciu innych ekspertek, które dzielą się z nami swoją wiedzą i doświadczeniem. W książce znajdą się też odpowiednie ćwiczenia, pomagające pracować nad samoakceptacją i samoświadomością.

Oprócz książek publikujesz też felietony i artykuły, rozwijasz kanał na YouTube, podcasty. Nigdy nie jest to sucha teoria, ale konkretne metody pracy, wskazówki.

Nie lubię opierać się na samych teoriach, psychologicznych książkach. Jednym to pasuje, innym mniej. Ale dla mnie najważniejsze jest podanie wiedzy w prosty sposób. Chcę, żeby mnie zrozumiano.

Czego potrzebują dziś kobiety w Polsce?

Na pewno nie potrzebują gadania, czytania, słuchania, ale dobrych narzędzi – webinarów, artykułów z ćwiczeniami do wykonania. Dlatego uważam, że Her Impact jest świetnym miejscem, bo oferuje takie narzędzia do działania. Teraz tylko od ciebie zależy, co z tym zrobisz.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij