fot. Archiwum prywatne
Podziel się:
Skopiuj link:

Joanna Pachla: Singielka z dużego miasta, której jak coś w życiu wychodziło, to metka spod swetra

- Zaczęło się od komentarza jednej z dziewczyn, której partner zakazał brania znieczulenia podczas porodu. Wtedy pomyślałam, że to jest jakiś wyższy poziom okrucieństwa i że tego już nic nie przebije. Ale zapytałam swoje czytelniczki o ich doświadczenia i okazało się, że to było zaledwie odpalenie lontu - zauważa Joanna Pachla, która w polskiej blogosferze radzi, jak budować dobre relacje w związkach i jak uczyć się miłości.

Z wykształcenia jesteś filolożką i dziennikarką - a jednak od momentu założenia bloga, zajmujesz się tym, co można przyrównać do pracy psychologa. Z wrażliwością i empatią piszesz o miłosnych perypetiach. Sama mówisz o sobie “uczę kobiety, jak fajnie żyć". Co skłoniło cię do podjęcia takiej, a nie innej tematyki?

Czasem żartuję, że naoglądałam się “Seksu w wielkim mieście" i chciałam być jak Carrie Bradshaw - pisać o kobietach i dla kobiet, wspierać je, przeżywać z nimi te wszystkie perypetie, popełniać błędy i ciskać przekleństwa, bo to wcale nie jest tak, że człowiek się na nich uczy i więcej ich już nie popełnia. Guzik prawda, jasne, że popełnia - i to aż do znudzenia. Sama startowałam zresztą jako singielka z dużego miasta, której jak już coś wychodziło, to najwyżej metka spod swetra (i to nie tak markowa, jak w przypadku Carrie). Byłam spłukana, rozgoryczona, po wielkim zawodzie miłosnym, a jednocześnie silna i zmotywowana, żeby dalej iść po swoje. Zaczęłam o tym pisać.

Dziś natomiast jestem już w zupełnie innym punkcie życia, ale tamta autentyczność, ambicja i brutalna czasami szczerość przyciągnęły i nadal przyciągają do mnie kobiety. A ja bardzo chcę, żeby wyniosły z naszego spotkania jak najwięcej dla siebie, by zobaczyły, że można żyć inaczej: fajniej, odważniej, bardziej zachłannie. Tymczasem masa z nich wciąż jest stłumiona przez toksycznych partnerów, matki, szefów, przyjaciółki, przez kompleksy, lęki i fałszywe wyobrażenia na swój własny temat.

Wspomniałaś toksycznych partnerów - ostatnio szerokim echem odbiła się twoja relacja na Instagramie poświęcona zakazom, jakie mężczyźni narzucają swoim partnerkom. Skąd u ciebie właściwie pomysł na poruszanie tak wrażliwego wątku?

Zaczęło się od komentarza jednej z dziewczyn, której partner zakazał brania znieczulenia podczas porodu. Wtedy pomyślałam, że to jest jakiś wyższy poziom okrucieństwa i że tego już nic nie przebije. Ale zapytałam swoje czytelniczki o ich doświadczenia i okazało się, że to było zaledwie odpalenie lontu - a później ta bomba wybuchła.

Pamiętam, jak sama czytałam komentarze, które podesłały inne użytkowniczki - aż włos jeżył mi się na głowie. Od zakazu noszenia sukienek, przez zakaz wychodzenia z przyjaciółmi, jedzenia słodyczy, aż po zakaz szczepienia się czy brania antykoncepcji. Tych wstrząsających historii nikt nie wymyślił. Powiedz, spodziewałaś się takich wyznań?

Na pewno nie byłam gotowa na to, co przeczytałam. Chyba nikt by nie był. Owszem, spodziewałam się klasycznych zakazów, jak te odnoszące się do wychodzenia do klubów, noszenia kusych strojów czy mocnego makijażu. Ale to, co przeczytałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Publikowałam te zakazy przez blisko tydzień i nie zliczę, ile razy pękło mi serce. Te wiadomości - krótkie, zdawkowe - złożyły się na historię przemocy, która nigdy nie powinna się była zdarzyć. W niektóre z nich, aż trudno było mi uwierzyć: zakaz używania tamponów, bo “nie będziesz sobie palca wkładała", zakaz chodzenia do lekarza i przyjmowania leków, zakaz jedzenia, tycia, nawet płaczu. Ba, pojawił się nawet zakaz robienia USG dopochwowego czy przyjmowania antykoncepcji, bo “to przecież on decyduje, kiedy będę w ciąży"! To Polska, XXI wiek.

Pewną ulgą dla mnie jako dla czytelniczki było to, że w większości komentarzy przewijało się określenie "mój były".

Obawiam się, że czyjś były to także czyjś obecny - albo przyszły. Nie wierzę, że wszyscy ci mężczyźni w kolejnych związkach przejdą diametralną przemianę. Prędzej znajdą inne ofiary. Bardziej pokorne, naiwne, zakochane, bezbronne. Takie, które będą godzić się na przemocowe traktowanie czy to z miłości, czy z lęku przed samotnością. Czy też dlatego, że innego wzorca zwyczajnie nie znają.

Co do kobiet, które z takich związków się wyrwały - bardzo chcę wierzyć w to, że drugi raz nie pozwolą sobie na trwanie w podobnych relacjach, że w porę wyłapią sygnały ostrzegawcze. Ale wciąż, to wiara, nie przekonanie.

A czy osoby z twojego otoczenia - bądź ty sama - znalazły się kiedyś w podobnym związku? Gdzie lub jak szukać twoim zdaniem wyjścia z podobnej sytuacji?

Nigdy nie byłam w podobnym związku i trudno mi sobie wyobrazić, że któraś ze znanych mi kobiet mogłaby w takim być. Gdybym miała ku temu podejrzenia, na pewno bym zareagowała - nie jestem typem cichego obserwatora, a milczenie to przyzwolenie na przemoc.

Najważniejsze jest to, by zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji, czyli nie tłumaczyć przemocowego partnera, nie usprawiedliwiać go przed samą sobą, nie powtarzać sobie, że “uderzył tylko ten jeden raz" albo, że taki zakaz to nic - bo właśnie od tego zwykle się zaczyna. Wiem, że przyjęcie takiego podejścia nie jest proste, dlatego zawsze polecam psychoterapię. To nieocenione wsparcie i zarazem najlepszy sposób, żeby przepracować swoje problemy, zyskać siłę i odwagę do zmian, które nas przerastają. Jeśli zaś z jakichś powodów (finansowych, logistycznych) nie mamy takiej możliwości, warto poszukać wsparcia w kimś bliskim - mamie, przyjaciółce, siostrze. A jeśli sytuacja jest naprawdę beznadziejna, zgłosiłabym się do odpowiedniej fundacji. Szukanie wsparcia to żaden wstyd, przeciwnie, dowód ogromnej odwagi.

Zawsze masz w zanadrzu jakąś radę, wsparcie dla odbiorców, z których znaczna część to właśnie kobiety. Ciekawi mnie jednak, czy sama również stosujesz się do swoich zaleceń? Czy może "szewc bez butów chodzi"?

Zawsze stosuję się do swoich własnych rad - bo inaczej to byłaby zwykła hipokryzja. Ale skoro jesteśmy już przy takich powiedzeniach, to ja bym obaliła przy okazji jeszcze dwa. Pierwsze: to, że cierpienie uszlachetnia - bo nie uszlachetnia, za to może zabić. I drugie: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Prawidłowa wersja brzmi: co cię nie zabije, to cię wkurwi.

Dostaję ogrom wiadomości, które potwierdzają, że moja aktywność i rady dawane internautkom mają moc sprawczą. Rozpiera mnie duma - przy czym bardziej jestem dumna z nich niż z samej siebie. Ja mogę być co najwyżej impulsem, ale to one odwalają całą tę brudną robotę. Czy czuję odpowiedzialność? Na pewno. Ale nigdy nie udzielam indywidualnych porad i jak dziecku tłumaczę, że to one poniosą konsekwencje swoich wyborów, nie ja. I do znudzenia powtarzam, że od naprawdę trudnych przypadków są psycholog, psychiatra i psychoterapeuta, a nie dziewczyna z bloga.

Wróćmy do historii związkowych nakazów i zakazów. Jak myślisz, co jest zarzewiem problemu? Nieodpowiednie wychowanie? Brak uwrażliwiania mężczyzn?

Kompleksy. Jak mierne musi być poczucie własnej wartości czy też męskości u człowieka, który dostrzega konkurenta w tamponie? Jak bardzo niepewny swojej sytuacji musi być facet, który zabrania swojej partnerce pójść do psychiatry i przyjmować leki? Te zakazy mówią o nich, nie o nas, kobietach. O ich lękach, obawach i brakach.

Dojrzały, pewny siebie i stabilny emocjonalnie mężczyzna nie sięga po przemocowe zakazy i nakazy. Nie zamyka kobiety w domu, kiedy wychodzi do pracy i nie każe jej wysyłać zdjęć, aby zaakceptować jej ubiór przed wyjściem z koleżankami. Trzeba mieć naprawdę spory problem ze sobą, żeby w taki sposób traktować swoją partnerkę.

A może to Polska jest krajem “kultury macho" i “niewrażliwców"?

Polska to kraj, gdzie wszyscy dostajemy powoli przepukliny od dźwigania spuścizny patriarchatu. Zawsze unikam generalizowania i teraz też zależy mi na tym, żeby podkreślić, że nie wszyscy mężczyźni tacy są. Nie ma przepisu na typowego Polaka, tak, jak nie ma przepisu na typową Polkę. Natomiast jest niebezpieczna ostatnio sytuacja społeczna i polityczna, która chce nam zafundować darmową wycieczkę kilka wieków wstecz. Znów próbuje się nas sprowadzić do roli żony i matki, daje się przy tym jawne przyzwolenie na traktowanie tego wzorca jako jedynego słusznego. I tu bym się dopatrywała największego zagrożenia. A nie w tych pojedynczych facetach, którzy własne braki i lęki próbują kompensować sobie w opresyjnych relacjach.

Pozostając zresztą w temacie - dla przeciwwagi na blogu zamieściłaś wpis o tym, czego kobiety zabraniają swoim partnerom. Coś zdziwiło cię w szczególności? Czy właśnie takich odpowiedzi się spodziewałaś z ich strony?

Drugi raz wpadłam w tę samą pułapkę naiwności. Znów uwierzyłam, że przecież nie może być aż tak źle. A kaliber tych zakazów był bardzo zbliżony do poprzedniego: zakaz płaczu (bo to niemęskie), zakaz kontaktów z własną rodziną (w tym z dzieckiem z poprzedniego związku), zakaz odpoczywania po 12h pracy, a nawet zakaz chorowania. Absurd gonił absurd. A już szczytem był zakaz gorszego samopoczucia - kobieta usprawiedliwiała swoją zdradę tym, że przez stres w pracy jej partner nie był już tak zabawny jak dawniej. To właśnie ten rodzaj historii, które aż ciężko skomentować.

To w takim razie kiedy powinna nam się zapalić czerwona lampka? I jak sobie poradzić w sytuacji, gdy partner bądź partnerka (świadomie lub nie) zaczyna ograniczać naszą wolność osobistą?

Granice jednego człowieka kończą się tam, gdzie zaczynają się granice drugiego. Wszelkie próby zawłaszczenia go, odebrania mu wolności i niezależności, decydowania o jego wyglądzie, ciele, czasie wolnym, pracy, znajomych czy - o zgrozo - o zdrowiu i odpoczynku są absolutnie niedopuszczalne. Jeśli widzimy, że nasz partner ma takie zapędy, mamy właściwie tylko dwa wyjścia: albo od razu się ewakuować, albo wyraźnie zaznaczyć, że nie godzimy się na takie traktowanie. Druga strona albo się z tym pogodzi, albo kończymy relację.

Jeśli czujemy, że coś jest nie tak, nie brnijmy w to na ślepo. Przykład? “Ach, no okej, on nie pozwala mi wychodzić samej z koleżankami, ale to dlatego, że poprzednia partnerka go zdradziła, więc ma prawo mieć uraz" - to przecież jego uraz, nie twój. To on ma problem do przepracowania, nie ty. To nie ty nadużyłaś jego zaufania, tylko inna kobieta. I on nie ma prawa przerzucać na ciebie swoich uprzedzeń i lęków. Ja nawet nie zadawałabym pytania “jak sobie poradzić, gdy partner zaczyna ograniczać naszą wolność", bo to nie jest coś, z czym należy sobie radzić. To coś, od czego należy uciekać. Oczywiście, można próbować tłumaczyć, zasugerować terapię (może nawet wspólną, dla par?). Ale na pewno nie można się na to godzić, bo każda, ale to każda próba ograniczenia naszej wolności jest tak samo zła.

Zaznaczmy, że w przeciągu ostatnich kilku dobrych lat sporo się zmieniło. Sama zresztą musiałaś to zauważyć - w blogosferze działasz przecież od 2014 r. To sporo czasu spędzonego online, z czytelniczkami. Polki i ich wrażliwość przeszły metamorfozę? A jeśli tak, to jak byś ją określiła?

Oczywiście, że przeszły i bardzo chcę wierzyć w to, że nic już tej siły nie zatrzyma. Jesteśmy coraz bardziej świadome, ambitne, niezależne i wymagające - nareszcie nie tylko od siebie, ale także od innych. Nie dajemy sobie wmówić, że miejsce kobiety jest w domu, a szczyt marzeń to rodzenie dzieci, bo wcale tak być nie musi. I wreszcie definiujemy kobiecość nie jako słabość, lecz siłę.

Zakończmy optymistyczną nutą. Powiedz, gdybyś miała wymienić 5 składników na udany związek, to wybrałabyś...?

Miłość, przyjaźń, dobry seks, bezgraniczne zaufanie, wzajemne wsparcie - trudna mieszanka, ale do zrobienia.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij