fot. Archiwum prywatne
Podziel się:
Skopiuj link:

Joanna Keszka: Popkultura serwuje nam powtarzane w kółko klisze z porno

- Kiedy pytam o słowo "cipka” kobiety na moich warsztatach, na początku wydaje im się ono obce, szorstkie, dalekie, nieodstępne. Po tym, jak mają możliwość korzystać z tego słowa w bezpiecznej przestrzeni, zaczynają je lubić i zostają z nim na zawsze. Bo to jest ładne i praktyczne słowo. Ale każdy może wybrać coś dla siebie: cipka, pipka, wagina, pochwa. Najważniejsze, żeby o tym rozmawiać, zamiast wstydzenia się - mówi Joanna Keszka.

Wraca "Seks w wielkim mieście” w formie serialu, niedawno zaczęły się zdjęcia o niego. Ucieszyła panią ta wiadomość?

Umknęła mi ta informacja. Będzie tam Samantha?

Okazuje się, że nie. Kim Catrall, które odbywała rolę Samanthy, już dawno temu poróżniła się z resztą aktorek i nie zdecydowała się wrócić na plan. Będą za to trzy pozostałe bohaterki.

Początki serialu "Seks w wielkim mieście” to lata 90., więc na dobrą sprawę cofamy się tu o 30 lat. Tym co, było pionierskie i świeże, była właśnie postać Samanthy, która - nie będę ukrywała – była moja ulubioną bohaterką. Pierwszy raz w tak dużej produkcji pokazano bowiem bohaterkę pierwszoplanową, która lubiła seks i nie używała go jedynie do tego, żeby znaleźć sobie męża czy stałego partnera. A to przecież, miedzy innymi, było charakterystyczne dla pozostałych bohaterek tego serialu. Lubię w tej postaci seksualną wolność i umiejętność czerpania z erotycznych przygód przyjemności dla siebie. Samantha potrafiła cieszyć się z seksu i nigdy nie przepraszała, że ma na coś ochotę czy coś ją podnieciło.

Kiedy w czasie pierwszych emisji serialu rozmawiałam o nim koleżankami, postać Samanthy wydała się wówczas nieco nienaturalna, przerysowana. Ja o od razu zapałałam jednak do niej wielką sympatią i po trzydziestu latach mojego świadczenia zawodowego mogę powiedzieć, że ta sympatia się nie zmieniła.

"Seks w wielkim mieście” to jednak nie tylko główne bohaterki, ale też kultowe już torebki, buty, kapelusze…

I gadżety erotyczne! Choćby wibrator typu królik - pierwszy wibrator pokazany z sympatią w dużej produkcji filmowej. Dzięki temu serialowi kobiety go pokochały. Do dziś robi wielką karierę na całym świecie i nadal można go kupić. Królik cały czas króluje! (śmiech)

To szerzej, chciałem wrócić do lat 90., filmów takich jak "Fatalne zauroczenie”, "Nagi instynkt” czy seriale "Słoneczny partol” albo "Żar tropików”. Tam tego seksu było więcej, więcej było też nagich ciał. Te produkcje oswajały nas z nagością?

W latach 90. była moda na produkowanie filmów z mocnym wątkiem erotycznym. Ja z filmów tego okresu do dziś największą sympatią obdarzam "Słoneczny patrol”. Ten serial odkryłam stosunkowo niedawno. Wcześniej nie zwracałam na niego uwagi. Dlaczego teraz tak bardzo mi się spodobał?

Popkultura przyzwyczaiła nas do tego, że serwuje nam powtarzane w kółko klisze z porno: rozebrana kobieta, naga lub półnaga i ubrany facet. W "Słonecznym patrolu” była przynajmniej na tym polu zdrowa równowaga - nie tylko faceci mogli sobie popatrzeć na rozebrane kobiety, ale także my, kobiety mogłyśmy nacieszyć oko nagimi, męskimi ciałami. W tym serialu podobało mi się uczciwość - to, że są rozbierane zarówno ratowniczki, jak i ratownicy, w każdym odcinku, po równo. I to jest OK. Wątki są na tyle nieskomplikowane, że nie przeszkadzają w oglądaniu roznegliżowanych ciał. Jak w dobrym erotycznym filmie. Tyle, że można go obejrzeć oficjalnie, na domowej kanapie, w południe, w zwykłej telewizji.

A czy to epatowanie nagim kobiecym ciałem przy każdej możliwej okazji, nie wynika z tego, że utarło się twierdzić, że faceci są wzrokowcami?

Tak, na temat seksualności krąży dużo przestarzałych mitów i przekonań. Jednym z nich jest twierdzenie, że mężczyźni są wzrokowcami. Tyle tylko, że to nieprawda. Prawda jest jednak taka, że wzrokowcami są zarówno mężczyźni, jak i kobiety. My też chcemy popatrzeć na roznegliżowane, kuszące, ponętne męskie ciała. Problem polega nie na tym, że mamy do czynienia z taką ilością kobiecej nagości, ale na tym, że powinno być jej więcej także w męskim wydaniu. Jeżeli rozbierana w filmie jest kobieta, powinno być eksponowane także ciało mężczyzny. Popkultura wciska kobietę w rolę pasywną - tej, która ma się podobać, ma nie mieć głosu, własnych pragnień, tylko czeka, aż ktoś zechce jej pożądać i ją zdobywać. W filmach, a potem niestety także w codziennym życiu, jesteśmy ocenianie przez tzw. męskie oko: czy to, co robimy i jak wyglądamy spodoba się facetom. To, czego chce kobieta, co jej się podoba, na co ona ma ochotę popatrzeć, nie ma aż takiego znaczenia. I to jest wielki grzech popkultury.

Nie mogę zatem nie zapytać o kult ciała, któremu ulegamy co najmniej od lata 80., choć dopiero era Instagrama spowodowała jego niekwestionowany boom. Jednych zdjęcia idealnych kobiecych i męskich ciał motywują do ćwiczeń i diety, innych jednak wręcz przeciwnie: wpędzają w kompleksy, traumy, a nawet depresję… Więcej z tego strat niż korzyści?

Popkultura serwuje nam najczęściej zupełnie odrealniony obraz "idealnego kobiecego ciała". Takie ciało ma być szczupłe, smukłe, ma nieć płaski brzuch, wcięcie w talii, a do tego obfite pośladki i koniecznie duże piersi. I najlepiej długie włosy. Pytanie brzmi: która kobieta tak naturalnie wygląda?

Musimy pamiętać, że jeśli kobieta ma naturalnie płaski brzuch, to prawdopodobnie będzie miała też małe piersi, bo cycki to nic innego jak tłuszcz właśnie. Tak działa natura. Tak wygląda prawdziwe kobiece ciało. A współczesny, mainstreamowy "kanon kobiecego piękna" każe nam wyglądać jak urealnione lalki Barbie, które tylko dzięki takiemu wyglądowi osiągną sukces, będą się podobać facetom i zaspokajać męskie fantazje na temat tego, jak ma wyglądać i zachowywać się tzw. "prawdziwa kobieta". Tyle dziewczyn i kobiet nie akceptuje swojego ciała. Medycyna estetyczna dopasowuje kobiece ciała za ciężkie pieniądze do cudzych wyobrażeń. Ale to nie jest rozwiązanie, to nie jest recepta na pewność siebie, jak to się często kobietom sprzedaje.

A co nią jest? Jakie ciało jest zatem obiektywnie sexy?

Przede wszystkim powinniśmy pamiętać o tym, że ciało to jest różnorodność. Media i popkultura o tym zapominają, przez co promowana jest szczupłość, a do tego doczepiane krągłości na pośladkach czy piersiach, co w zestawie w naturze występuje bardzo rzadko. Czas kultu nierealnego ciała trwa w najlepsze. Bycie seksowną osobą to przede wszystkim umiejętność komunikowania swoich potrzeb seksualnych, świadomość, że ciało jest do tego, żeby czuć przyjemność, akceptować siebie taką jaką się jest i nie przepraszać za swój wygląd i swoje potrzeby. Seksowna kobieta to taka, która nie udaje ani przed sobą, ani przed swoimi kochankami, że nie ma cipki.

Niestety w popkulturze nie mamy obrazów seksu z kobiecej perspektywy. Za to pokazuje się tak zwaną "magiczną waginę". Magiczną, czyli taką, w którą wystarczy włożyć penisa, żeby kobieta miała pełne zadowolenie i spełnienie. Mylenie penisa z młotem pneumatycznym, którym manewruje się tak, jakby pochwa była otworem, którym trzeba się przewiercić do Australii to nie jest sposób na zadowolenie kobiety.

Na kobiety znacznie lepiej działa ocieranie waginy: o penisa, o palce, poduszkę, uda czy wibrator, a nie mechaniczna penetracja. Tego z mainstreamowych filmów się jednak nie dowiemy. I to niezależnie o tego, czy mówimy o komedii romantycznej, czy filmie porno.

Scena z pocieraniem, o którym pani mówi, pojawiła się chyba jednak w "Nimfomance" Larsa von Triera.

Jest tam taka scena. Nie jestem fanką tego filmu, bo utrwala on szkodliwy stereotyp, że kobieta, która za bardzo interesująca się swoją seksualnością i zbyt dużą uwagę zwracana swoje potrzeby erotyczne musi w końcu ponieść za to karę. Lubiłam kino Larsa von Triera, ale z przekazem tego filmu bardzo się nie zgadzam. Uważam, że zrobił dużo złego w dyskusji o kobiecej seksualności, utrwalił krzywdzący kobiety stereotyp, że seks to plac zabaw dla mężczyzn. A w przypadku kobiet to jedynie równia pochyła, po której staczają się na społeczne dno te, które nie chciały zadowalać się spełnianiem cudzych wyobrażeń na temat tego, co wypada, a czego nie robić kobiecie ze swoim ciałem, życiem i seksem.

To jeszcze o innym filmie, klasyku współczesności, czyli "50 twarzy Greya". Czytała pani? Widziała film?

Tak.

Na czym polega fenomen takiej literatury, takiego kina?

"50 twarzy Greya” to taka współczesna bajka o Kopciuszku, który w tym konkretnym przypadku w zamian za zdobycie księcia musi co jaki czas wytrzymać wiązanie i chłostę. A nie jest tajemnicą, że najlepiej reagujemy na rzeczy, które już kojarzymy. Mamy tu zatem znany nam już model młodej, niczego nieświadomej, miłej i prostej dziewczyny, do którego dorzuca się trochę ostrzejszych klapsów. Kobietom spodobało się to, że jest to coś znajomego, że mamy tu opowieść o dziewczynie, która się szanuje - w końcu jest dziewicą - jest grzeczna, posłuszna, potulna i zostaje jej to wynagrodzone, zdobyciem mężczyzny, który ma bogactwo i władzę. Ta nagroda jest okupiona jednak wizytami dziewczyny w pokoju bólu, ale to też jest motyw, który znamy od dzieciństwa: nie ma róży bez kolców. Jest swojsko, znajomo, pomimo chłosty wyskakującej co parę rozdziałów z książki, jest nawet bardzo romantycznie. Mamy tu mężczyznę, którą wybiera Anastasię spośród setek innych, zdobywa i wprowadza w arkana zabaw seksualnych z kategorii BDSM.

Wielokrotnie rozmawiałam z kobietami o fenomenie Greya i całego sektora podobnej literatury. Słyszałam wiele razy, że czytają tego typu książki, bo w tych historiach nareszcie nic nie muszą, tutaj kobiety są wybierane, uwodzone, utrzymywane, zaspokajane. W codziennym życiu kobiety pracują zawodowo, w domu, ogarniają dzieci, sprzątają dom, dbają o dobry nastrój wszystkich wokół, a i tak dostają w tyłek, zawsze coś z nami jest nie tak. Nieustannie jesteśmy za chude, za grube, zbyt roszczeniowe albo zbyt oddane obowiązkom domowym. ciągle coś. W takich książkach bohaterka dostaje w tyłek, ale przynajmniej wie w zamian za co: za helikoptery, piękne suknie, bajkowe apartamenty. I napalonego faceta.

Oczywiście w prawdziwym życiu to tak nie działa. Jeżeli ktoś próbuje nam sprawić ból, jest zwykłym przemocowcem, a nie intrygującym kochankiem. Jeśli potraktujemy taką literaturę jako rozrywkę, to wszystko jest OK, każdy potrzebuje czasem się odstresować czy odreagować. Jeśli jednak traktujemy takie książki czy filmy jako przewodniki naszego życia seksualnego, to już nie jest dobrze. To tak jakbyśmy chcieli się uczyć dobrego seksu z filmów porno. A przecież filmy porno powinniśmy traktować jako gadżety erotyczne, a nie wiarygodne źródło informacji o tym, co i jak powinno się dziać w naszych sypialniach.

Spece od reklamy mówią, że "seks sprzedaje", stąd tyle półnagich modelek w reklamach napojów, samochodów, a nawet agencji ubezpieczeniowych. Pani jednak twierdzi, że ta teza nie zawiera racji…

Bo to nieprawda. Seks nie sprzedaje. Sprzedają się stereotypy na temat seksu. W rzetelną edukację seksualną wpisane jest wzięcie odpowiedzialności za swoje życie seksualne, za nasze emocje i reakcje, które mu towarzyszą, za to, w co wierzymy i jaki ma to wpływ na nasze wybory życiowe i erotyczne. Trzeba stawić czoło poczuciu winy, wstydu i grzechu. To nie jest łatwy proces. Żeby się udał, trzeba namawiać społeczeństwo do tego, aby zacząć poważnie traktować kobiece potrzeby. Problem w tym, że takich kobiet nasze społeczeństwo nie potrzebuje. Już lepiej, kiedy wracamy na swoje miejsce do kuchni, do wywabiania plam i do martwienia się tym, czy wszyscy wokół nas są zadowoleni i nikomu nie przeszkadzamy swoimi opiniami, marzeniami, potrzebami. Nikt nie potrzebuje myślących, niezależnych kobiet w konserwatywnym kraju. Dobrze sprzedaje się zwykła golizna, nagość, magiczne waginy, schematyczne ruchy posuwiste.

Do tej pory było dużo treści seksualnych w popkulturze podanych właśnie jako wabiki na filmy, książki czy teledyski. Ostatnio pojawia się też coraz więcej treści o wartościach edukacyjnych, jak choćby seriale "Sex Education" czy "Sexify". Robią robotę?

To zależy który. Zaczęłam oglądać "Sexyify" ale przerwałam w połowie. W tym serialu utrwalono niestety obraz kobiety, której trzeba "naprawić cipkę", zamienić w magiczną waginę. Bohaterki mają seks, z którego nie mają przyjemności, bo tkwią w różnych toksycznych układach. Jedna musi udawać przed rodziną, że jest niemal dziewicą, jednocześnie zaspokajając potrzeby niewyedukowanego, zablokowanego erotycznie partnera. Druga musi w serialu cierpieć i nie mieć orgazmów, bo ma za duże oczekiwania od związku, bo chciała mieć stałego partnera, którą jej nie zdradza. Serial ma odkrywać, jak w zacofanym erotycznie kraju naprawić kobiece waginy, żeby swoimi potrzebami przestały przeszkadzać w korzystaniu z seksu posiadaczom penisów. To nie jest zabawna historia.

"Sex Education" ma nad "Sexify" tę przewagę, że pokazuje seks jako element codziennego życia, po prostu. Tam seks nie jest narzędziem do tego, żeby złapać kogoś do związku i w tym związku dopasowywać się do tego, czego chce od nas druga strona. Seks traktowany jest tu jako narzędzie do szukania prawdy i wiedzy o sobie, do odkrywania swojego miejsca w życiu, w społeczeństwie, w związkach. Bardzo mi się to podoba. Bohaterowie tego serialu nie mają ciśnienia na bycie z kimś w parze za wszelką cenę, także poświęcając swoje marzenia i potrzeby erotyczne, ale szukają drogi do samych siebie.

"Sex Education" pokazuje też seks jako naszą wielką życiową radość i udowadnia, że nie ma niego prostych recept. Zgadzam się z przekazem tego serialu, że seks mówi nam o tym, jak myślimy o sobie, jak siebie postrzegamy, czego oczkujemy od innych i na jak dużo im pozwalamy. No i o tym, kogo i dlaczego wpuszczamy do naszego łóżka.

Pisze pani o tym miedzy innymi też w swojej książce "Potęga zabawnego seksu".

Tak, napisałam tę książkę z potrzeby mówienia o seksie lekko, konkretnie, ale jednocześnie radośnie i zabawnie. Obserwuję tony artykułów o seksualności Polek i Polaków i widzę, że dominuje taki bardzo poważny, wręcz ponury ton rozmów na ten temat. Jak seks, to ma być na smutno. Postanowiłam dla odmiany napisać praktyczną książkę o seksie z humorem, bo przecież sam seks nie jest poważny.

Jak to? Przecież seks to spawa bardzo poważna. Niekiedy nawet sprawa wagi państwowej!

A to już chyba zależy, o jakim państwie mówimy. Popatrzmy na to tak: seks to najczęściej dwoje rozebranych ludzi, którzy ustawiają się w łóżku (albo gdzie indziej) w bardzo różnych pozycjach. To nie jest obrazek, który można powiesić nad kominkiem, żeby chwalić się nim w czasie rodzinnego obiadu. Ale z drugiej strony przecież seks jest integralną częścią naszego życia. Popkultura serwuje nam obraz seksu idealnego, uprawianego przez idealne ciała, w idealniej bieliźnie i idealnej pościeli. I kiedy się naoglądamy takich scen, zaczyna nam się wydawać, że z nami i z tym naszym zwyczajnym seksem jest coś nie tak. A to budzi frustracje, niepokoje, lęk, stres, niezadowolenie i w końcu nam się tego seksu odechciewa. Dlatego zachęcam do tego, żeby nie wywierać w łóżku presji na siebie i na innych, tylko szukać w nim okazji do relaksu, swobody, dobrej zabawy.

Pani zdaniem "cipka" wejdzie w końcu do mainstreamu, co razem z Magdą Mołek mocno postulujecie w swoim podcaście "Rozważna i erotyczna"?

Mam taką nadzieję. Dlatego od wielu lat działam na polu szerzenia prawa do przyjemności dla wszystkich, w których życiu też jest seks. Uważam, że zmiana jest możliwa, że możemy używać tego słowa tak samo jak używa się nazwy każdej innej części ciała: łokieć, szyja, plecy, sutek czy kolano. Kiedy pytam o słowo "cipka" kobiety na moich warsztatach, na początku wydaje im się ono obce, szorstkie, dalekie, nieodstępne. Po tym, jak mają możliwość korzystać z tego słowa w bezpiecznej przestrzeni, zaczynają je lubić i zostają z nim na zawsze. Bo to jest ładne i praktyczne słowo. Ale każdy może wybrać coś dla siebie: cipka, pipka, wagina, pochwa. Najważniejsze, żeby o tym rozmawiać, zamiast wstydzenia się. Myślę, że jest to już stała zmiana, że kobiety będą odzyskiwały swoją seksualność.

A jakie jest pani ulubione dzieło pop-kultury, z którego garściami moglibyśmy czerpać wiedzę o dobrym, zdrowym i szczęśliwym seksie?

Mam własną kolekcję kobiecego porno. Tam są obrazy, perspektywa, informacje, które relaksują, wzmacniają, dodają pewności siebie.

W mojej kolekcji znajdują się filmy takich reżyserek jak Candida Royal, Niny Hartley czy Eriki Lust. Candida Royal i Nina Hartley były najpierw aktorkami porno, a potem zdecydowały wnieść kobiecą perspektywę do filmów dla dorosłych. To, co odróżnia te filmy od tych "męskich" to fakt, że tutaj nie tylko kobieta ma się podobać, ale także mężczyzna, seks to nie tylko penetracja, aktorki mają różne ciała i są w różnym wieku, przyjemność polega na tym, że obie strony, zarówno kochanek, jak i kochanka czują i bawią się dobrze.

Pamiętajmy jednak, że porno należy traktować jak każdy inny gadżet erotyczny. Ma pomóc nam się podniecić. Porno przebodźcowuje, pokazuje w zbliżeniu części intymne, skupia się na filmowaniu scen, które mocna i szybko na nas działają. Dlatego można się od niego uzależnić. Z zabawek dla dorosłych trzeba korzystać jak dorosły. Moje motto brzmi zatem: Róbcie to ale z głową!

Porno to nie jest edukacja, penis to nie jest zaczarowana różdżka, która samym dotknięciem wyczarowuje z kobiet orgazmy, a cipka to nie magiczny piekarnik, który robi się gorący i szczytuje, jak się odnajdzie jakiś guzik. Szukajmy w łóżku przyjemności, zabawy i tego co nas podnieca. I nie porównujmy się do nikogo, a na pewno nie do bohaterów i bohaterek z reklam, filmów romantycznych czy porno.

Joanna Keszka – pisarka, autorka książek "Potęga Zabawnego Seksu” o "Grzeczna to już byłam", edukatorka, trenerka kreatywnego seksu, aktywistka. Prowadzi stronę Barbarella.pl oraz butik on - line z zdrowymi i praktycznymi gadżetami erotycznymi dla kobiet i dla par. Autorka ogólnopolskich akcji, programów i warsztatów edukacyjnych m.in. dla Fundacji Batorego, działa przy Kongresie Kobiet Poznań, Warszawa, Bruksela w ramach akcji "Jak przeprowadzić własną rewolucję seksualną".

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij