fot. Getty Images
Podziel się:
Skopiuj link:

Janusz i Grażyna na wakacjach, czyli co Polacy robią na all inclusive

Awanturują się o miejsce w restauracji, standard hotelu, a nawet wcześniej zaplanowaną godzinę wylotu. Nadużywają darmowego alkoholu, robią głupie zdjęcia, są głośni. Brzmi znajomo? Tak, to obraz typowego Polaka na wakacjach last minute. Krzywdzący czy prawdziwy? O to pytamy dziennikarkę Justynę Dżbik-Klugę, autorkę książki "Polacy last minute", która przeprowadziła rozmowy z pilotami i rezydentami wielu zagranicznych wycieczek.

To jak jest z tymi stereotypami? Polak na wakacjach to zawsze typowy "Janusz", a Polka "Grażyna"?

Nie wszyscy Polacy i wszystkie Polki chodzą w sandałach do skarpet, noszą siatki z Biedronki i zachowują się nieelegancko – jak najczęściej postrzegamy "Janusza" i "Grażynę". Uogólnienia bywają krzywdzące, to jasne. Niemniej po przeprowadzeniu dziesiątek rozmów z pilotami i rezydentami wiem, że wiele takich stereotypowych zachowań się powtarza.

Można stworzyć pewien katalog typowych wakacyjnych zwyczajów Polaków...

Bywamy roszczeniowi, często mamy pretensje, niekoniecznie uzasadnione, do rezydentów. Ustawiamy się w kolejce po darmowy alkohol na all inclusive, wynosimy jedzenie z restauracji, mówimy "ciapaty", "Arabus" o ludziach innych kultur. To wszystko za granicą kojarzy się z Polakami...

Jaka jest skala tego problemu?

Nie ma statystyk, z których wynikałoby jak często Polacy zachowują się na wyjazdach hałaśliwie albo jak przesadzamy z alkoholem. Ale z wypowiedzi pilotów i rezydentów wynika, że nie są to przypadki odosobnione.

Żeby zebrać materiały do książki, przeprowadziłaś rozmowy z rezydentami, pilotami.

Dużą wdzięczność mam dla Radka Szafranowicza-Małozięcia. To pilot z niezwykłą klasą i ponad 20-letnim doświadczeniem w branży. Dla wielu młodszych kolegów i koleżanek - guru. Jest autorem podręczników, prowadzi kursy dla adeptów zawodu. Ma wielką wiedzę, ale również kulturę osobistą. Potrafi nie oceniać, nawet najgorzej zachowujących się turystów, zrozumieć ich, pokazać szerszy kontekst takich zachowań. Radek zaprosił mnie też na jeden z kursów dla przyszłych rezydentów. Mogłam zobaczyć, jak wygląda przygotowanie młodych ludzi do pracy w tej wymagającej branży.

Na pewno poznałaś historię, które cię zaskoczyły.

Ważny jest dla mnie w tej książce wątek osób z zaburzeniami psychicznymi, które jeżdżą na zorganizowane wycieczki. Zdarza się tak, że rodziny niejako "pozbywają się" ich, albo nie kontrolują takiego samotnego wyjazdu i to rodzi potem na miejscu szereg problemów dla rezydentów. Przygotowując materiał do książki, rozmawiałam z psychologiem Piotrem Mosakiem, o tym, czy różne zaburzenia lub nawet choroby psychiczne mogą się uaktywnić na wakacjach…

I...?

Niestety tak, bo wyrwanie z codziennego rytmu czasami okazuje się destrukcyjne dla psychiki. Współczułam młodej rezydentce z Turcji, której jeden z turystów sprawił ogromną przykrość. Nie odpowiadał mu pokój, nie słuchał próśb ani poleceń, przyhotelowy ogród, w którym goście spożywali śniadania, traktował jak toaletę… Dało mi to do myślenia, jak system wyjazdowy musi obchodzić się z zaburzonymi ludźmi. Czy rezydent nie powinien być poinformowany, kogo ma w grupie – z jakimi problemami, chorobami będzie się musiał mierzyć. Myślę, że to temat w mojej książce tylko zasygnalizowany, pośród wielu innych, ale taki, któremu warto byłoby poświęcić kolejne poszukiwania i publikacje.

Piszesz też o niefrasobliwości turystów, ich nieprzygotowaniu do warunków wycieczek, na które się decydują.

To prawda. Jednym z bohaterów książki jest dziennikarz i podróżnik Tomek Michniewicz. Tomek zabierał przed pandemią turystów na wyjazdy trampingowe – po kilka osób, za spore pieniądze – do buszu. Zdarzyła mu się para, która na taki wyjazd przyszła zupełnie nieprzygotowana – pan był w "kroksach", koszulce bez rękawów – a busz tnie skórę. Jego partnerka miała z kolei buty na koturnach, niebezpieczne przy przedzieraniu się przez nierówny teren. Nie wydarzyło się nic złego, ale zdecydowanie spodziewałabym się lepszego przygotowania do takiego trekkingu. Przecież goście wiedzieli, jaki charakter ma ta wycieczka. Inną, podobną historię, opowiedział mi wieloletni pracownik branży turystycznej Piotr Harton. Zabierał grupę w listopadzie do Finlandii i jedna z pań z przerażeniem stwierdziła na lotnisku, że nie ma właściwie zapasowych skarpetek. "Ale jak to? To tam będzie zimno?", zareagowała ze zdziwieniem....

Po odbyciu tych rozmów już wiesz, co jest największą "narodową wadą" podróżujących Polaków?

Nie wiem, czy można wskazać jedną narodową wadę. I też nie zamierzam piętnować polskich ułomności. Może raczej pokazać pewne zachowania, nad którymi warto się zastanowić? Na pewno uderzyło mnie to, że podchodzimy z wyższością albo brakiem szacunku do innych nacji, szczególnie w krajach Arabskich. Jedna z pilotek podczas wycieczki fakultatywnej do Izraela usłyszała od turysty "Nie będę kupował u Żyda!"...

Podobno agresja niektórych Polaków przejawia się nie tylko w słowach, ale też w czynach.

Uderzyło mnie, że szybko wchodzimy na wysokie tony pretensji. Jedna z moich bohaterek, Ola Mądry, wspaniała dziewczyna, wieloletnia rezydentka m.in. w Egipcie, na Kubie, na Fuertaventurze została zaatakowana przez turystę, który z powodu overbookingu nie dostał ustalonego wcześniej pokoju w hotelu. Przydzielono mu inny, ale w tym samym standardzie. Była jednak agresywny, urządził jej awanturę w hotelowym lobby. Wyrwał torbę z aparatem, rzucił ją na drugą stronę recepcji. Nie rozumiem, skąd w ludziach tyle złości? Być może Polakom brakuje dystansu, opanowania.

Wielu z nas deklaruje chęć odkrywania nowych kultur, obyczajów. Jak te motywacje mają się do braku tolerancji dla inności, o której rozmawiamy?

Motywacje do wyjazdów bywają różne. Jedni marzą, by po prostu poleżeć z piwem w ręku na plaży, inni mają większe ambicje - chcą skonfrontować się z obyczajowością, poznać kulturę. Obserwuje się wzrost zainteresowania podróżami organizowanymi na własną rękę, bez biura. Ważne jednak, by wiedzieć, jak zachować się w określonych sytuacjach i miejscach. Magdalena Konik, pilotka wycieczek z Tuszeti w Gruzji, opowiedziała mi, że Polki chodziły po domu gospodarzy, u których nocowali, dosyć skąpo ubrane. Na prośbę, by jednak założyły dłuższe spodnie czy koszulki, bo gospodyni dziwi się, dlaczego w jej domu kobiety są roznegliżowane, reagowały wrogo i z pewną pretensją czy brakiem zrozumienia. Na pewno nie jest to standard polskich zachowań, ale zdarza się.

A nasze dobre strony? Bo przecież musi być w nas coś więcej niż tylko malkontenctwo, kombinatorstwo.

Oczywiście. Zadajemy dużo pytań. Jesteśmy ciekawi świata, tego, o czym opowiadają rezydenci. Potrafimy być też wdzięczni. Nie dajemy może napiwków, co zdaniem pilotów, jest standardem u grup z innych krajów, ale potrafimy podejść, podziękować, pozdrowić. Piękną historię opowiedział mi Radek Szafranowicz. Na wycieczce po USA, którą się opiekował, poznał starszego pana. Ów pan przez dwutygodniowy wyjazd chodził w jednym sweterku, był skryty, zamknięty w sobie. Inni uczestnicy wyjazdu raczej stronili od jego towarzystwa. Ale na koniec wycieczki podszedł do pilota i powiedział: "Gdy byłem w szkole, wychowawczyni zapytała nas, jakie mamy marzenia. Odpowiedziałem, że chciałbym trzech rzeczy: by nie było wojny, założyć rodzinę i choć raz w życiu zobaczyć Stany Zjednoczone. To ostatnie marzenie udało mi się spełnić dzięki Panu. Dziękuję". Takich słów się nie zapomina!

Nie boisz się, że punktując w swojej książce przywary Polaków, narazisz się na krytykę?

Wszystkie opisane historie są prawdziwe. Wiem, że nikt nie lubi krytyki, ja też nie, ale pracuję nad tym, by tę sensowną przyjmować i się nad nią po prostu zastanawiać. Znajoma zarzuciła mi, że utrwalam stereotypy. Moim zdaniem ukazywanie zjawisk, a utrwalanie stereotypów, to coś innego. Obowiązkiem rzetelnego dziennikarza jest pokazywanie prawdziwego obrazu świata. Mój świat wakacji Polaków i Polek jest nie tylko negatywny, ale też zabawny, refleksyjny.

Mnie przygnębia w twojej książce fragment, gdy opisujesz turystów traktujących rezydentów jak służących, którzy muszą spełniać ich zachcianki.

To przykre, że myślimy o nich jak o kimś, kto ma dla nas wykonać jakąś robotę i często egzekwujemy to w niewybredny albo po prostu chamski sposób. "Pani tu jest za nasze!", "Ja panią nagram!", "Będzie pani w tefałenie". I znów przypomina mi się opowieść Radka Szafranowicza, jak pisałam ważnej dla mnie postaci w tej książce, któremu na jednej z wycieczek pewien pan profesor powiedział: "Najął się pan za psa, to pan musi szczekać". Nieważne, jaka była zdaniem profesora wina pilota – do nikogo nie powinno się w ten sposób mówić.

Piszesz nie tylko o wyjazdach, które planujemy z rodziną, przyjaciółmi, ale też tymi, na których spotykamy się z ludźmi z pracy. Ten rodzaj turystyki określa się mianem turystyki motywacyjnej dla pracowników, czyli incentive travel.

Wyjazdy incentive, czyli motywacyjne wyjazdy dla pracowników, dla firm, dla sprzedawców w nagrodę za ich wyniki, dla managerów kierowane są do różnych grup. Koszty, często przekraczające kilkadziesiąt tysięcy złotych za jedną osobę, pokrywają pracodawcy. Jedna z moich bohaterek, wieloletnia pilotka wyjazdów incentive, na pytanie, ile osób jedzie tam balować i pić, a ile rzeczywiście w twórczy sposób z nich korzystać, odpowiedziała, że proporcje wynoszą: 70 do 30 procent. Nie są to oficjalne statystyki, raczej obserwacje, ale potwierdzane przez innych pilotów z branży. Często celem podróży bywają przepiękne, niedostępne miejsca, nie takie, do których jeździmy na last minute. Alkohol leje się strumieniami, drinki serwowane są nawet podczas podróży, a to sprawia, że puszczają nam hamulce… Ale bywa i tak, że uczestnicy tych wyjazdów, ze względu na swój dobry status, pomagają innym, np. budując studnię w biedniejszej wsi albo kupując charytatywne laleczki na Madagaskarze. Taki CSR-owy trend w tych wyjazdach też się pojawia.

Pandemia a turystyka. Wyjątkowo niefortunne połączenie i branża, która bardzo ucierpiała. Czy masz na ten temat wieści od swoich rozmówców?

Jasne, że mam. Jedni się przebranżowili, inni przeczekali dzięki oszczędnościom i teraz wracają do różnych wycieczek z grupami, ale jest też spora grupa, która się poddała. Nierzadkie w tej branży są depresje, załamania psychiczne. Wielu pilotów, kiedy w marcu 2020 r nastał lockdown myślało "Może to szybko minie, może te wakacje będą ok". Potem kiedy okazywało się, że w wakacje nie ma spektakularnej poprawy, liczyli: "To może od jesieni ruszą wycieczki". Nie ruszały, a na pewno nie w takim stopniu jak przed pandemią. Znam pilotów, którzy szukali pracy w innych miejscach, a kiedy na rozmowach kwalifikacyjnych mówili: "pracowałem jako pilot", spotykali się ze zdziwieniem. "A co to w ogóle za praca? Czym się pan zajmował".

To pewnie wymaga od nich dużej pokory.

Jedna z moich bohaterek szukała pracy jako magazynier, inny – zaczął zarabiać na remontach. To są obrotni ludzie. Zazwyczaj nie czekają na okazje, tylko sami je prowokują. Zaczęła się też rozwijać turystyka online. Monika Prylińska, doskonała pilotka i właściciela biura Krakow Urban Adventures oferuje na przykład lepienie polskich pierogów, dostępne online z każdego miejsca świata. Można być w Meksyku albo we Francji i lepić z nią online pierogi w Krakowie, poznając polską kulturę i tradycję. Monika wykorzystała ten czas na wydanie swojej książki "Improwizować należy według planu". To powieść, której bohaterką jest pilotka wycieczek Jadwiga. W Krakowie powstałą też fajna inicjatywa "Kuźnia talentów przewodnickich". To grupa na Facebooku, która założyła jedna z przewodniczek. Inni przewodnicy czy piloci mogą tam prezentować swoje umiejętności: robią torby, biżuterię, makramy. W ten sposób próbują się utrzymać, przebić. Są też oczywiście tacy, którym udało się wyjechać na miniony sezon i w tym też mają już pracę w branży. Nie jest to jednak duża grupa.

A może dzięki pandemii docenimy zarówno to, co dają nam podróże, ale też z większym szacunkiem będziemy odnosić się do pracowników branży?

Łukasz Przewłocki, pilot z wieloletnim doświadczeniem, prowadzący wyjazdy enoturystyczne, również jeden z bohaterów książki, mówił mi, że właśnie tego się spodziewa – zmiany podejścia do turystyki. Będziemy bardziej smakowali, odkrywali, niż masowo gnali za atrakcjami. Od jakiegoś czasu w branży trwa dyskusja o tym, jak turystyka masowa niszczy klimat, zasoby, jakie są skutki uboczne masowego turyzmu. Może zamiast latać na weekend do Londynu czy Lizbony będziemy jechali za miasto? Może zamiast odhaczać atrakcje w Pradze, pojedziemy na krócej, ale poobcujemy z miastem, z mieszkańcami, nieśpiesznie będziemy chłonąć świat. Nie wiem, może to być tylko pobożne życzenie. Prawda jest taka, że co się wydarzy z turystką – czas pokaże. Teraz wielu moich bohaterów mówi, że jest to po prostu wróżenie z fusów…

Czy wcześniej sama doświadczyłaś nietypowych wakacyjnych "przygód"? Jeżeli tak, to czy któraś z nich znalazła swoje miejsce w książce?

Wracam do wspomnień z dzieciństwa. Chciałam pokazać, z jakim stresem często wiąże się dla nas urlop. Załatwianie, umawianie, kupowanie, pakowanie, dojeżdżanie, dzieci, zwierzęta, pęd – przedwyjazdowa gorączka zazwyczaj nie robi nikomu najlepiej i nie jest to dobre rozpoczęcie urlopu, jednak ciężko jej uniknąć. Teraz też pakowanie na wyjazd kojarzy mi się ze sporym wyzwaniem, bo mam czteroosobową rodzinę do wyprawienia. Dzieci uczą jednak, że w podróży lepiej za dużo nie planować. Gdy mój młodszy syn był mały, wykupiliśmy w biurze bardzo fajne wczasy na Majorce. Niestety w noc przed wylotem syn dostał zapalenia ucha. No i nie pojechaliśmy. Na szczęście mieliśmy wykupione ubezpieczenie tego wyjazdu i zwrócono nam część kosztów. Myślę, że udane i sprawne wyjazdy z dziećmi to temat na niejedną kolejną książkę.

Teraz, znając zaplecze pracy osób związanych z turystyką, inaczej oceniasz ich działania?

Zdecydowanie. Rozmowy z pilotami i rezydentami uświadomiły mi, że turystyka to skomplikowany system naczyń połączonych, w którym piloci są tylko małym trybikiem. Trzeba oczywiście oczekiwać wypełnienia umowy, którą podpisujemy z biurem podróży, ale warto pamiętać, że w trasie wszystko może się wydarzyć i często jest to od nikogo niezależne. Rozumiem też problem overbookingu, choć i tak uważam, że jest to nie do końca w porządku. Cóż, turystką jak i całym światem rządzą pieniądze, z tego wynika sprzedawanie większej liczby pokojów w hotelu czy miejsc w samolocie – z czystej kalkulacji.

Czy podczas tegorocznych wakacji warto zwrócić na coś szczególną uwagę, planując wyjazd?

Pewnie po napisaniu tej książki miałabym kilka takich rad, ale przede wszystkim warto się za bardzo nie nastawiać, nie spinać, nie oczekiwać złotych gór ani bajki, która ma się zacząć w Egipcie, Tunezji czy Turcji. Po prostu jedźmy i odpocznijmy, nie patrząc na innych, nie porównując się, nie doszukując problemów. Wtedy jest szansa, że naprawdę osiągniemy upragniony spokój.

Źródło: Archiwum prywatne

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij