"I twoja matka też", czyli kto i dlaczego zdradzi twoje sekrety?
Katarzyna Gargol: Wiedziałeś, że Zygmunt Kałużyński miał romans z Liv Ullman?
Miłosz Brzeziński: Nie miałem pojęcia.
KG: Też się dowiedziałam dopiero teraz. Tomasz Raczek opowiedział w wywiadzie, jak przypadkiem trafił w mieszkaniu Kałużyńskiego na listy od Liv Ullman. Szafę odsunął i wypadły. A że Kałużyński zapisał przyjacielowi całą swoją spuściznę, to te listy w pewnym sensie też. I ja się teraz zastanawiam, czy Raczek nie przegiął, zdradzając tajemnicę przyjaciela, bo ten za życia twierdził, że między nim a aktorką była tylko przyjaźń.
MB: Gdybyśmy rozpatrywali tę sprawę w kategoriach twardych i jasnych reguł, to przegiął. Nie powinien o tym opowiadać, jeśli nie powierzono mu korespondencji w tym celu. Jeśli pan Raczek dostał te listy przypadkiem, to tajemnica powinna umrzeć razem z nim. A przynajmniej tego wymaga kodeks honorowy. Bo prawo uznaje, że wraz ze śmiercią wygasają prawa osobiste, w tym tajemnica korespondencji.
KG: Zakładając zatem, że nie dostał zgody – dlaczego o tym wspomniał w wywiadzie?
MB: Bo wszyscy plotkujemy. Nie ma takiej osoby, która utrzyma wszystkie powierzone jej tajemnice.
KG: Słyszę huk rozpadających się przyjaźni.
MB: Na szczęście nie wszyscy wygadają wszystko, ale generalnie nasz gatunek niewiele zyskuje, gdy się nie odzywa. Jesteśmy zbudowani do wymieniania się informacjami i dzieje się tak z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że gdy mówimy, układa się nam w głowie, co o tym sądzimy. To rozbudza chęć plotkowania. Badania na ten temat są bezwzględne. Okazuje się, że ludzie wolą zrezygnować z zapłaty, żeby tylko móc o czymś poplotkować. Wolą nie wziąć pieniędzy! Opowiadanie o tym, co wiemy, sprowadza na nas ulgę, bo przestajemy być sami z problemem. Jesteśmy potomkami plotkarzy, a ludzie, którzy roznoszą informacje, zawsze lepiej funkcjonowali, bo wiedzieli, co się wkrótce wydarzy i na kogo trzeba uważać. Zdradzanie sekretów jest także jednym z najlepszych sposobów budowania reputacji (tak własnej, jak cudzej) i to nie tylko tej negatywnej. W ten sposób zrodziło się dziennikarstwo. W XVI wieku grupa młodzieńców prowadziła odręczny biuletyn, w którym opisywali, co udało im się ustalić na temat wydarzeń w okolicy. Ludzie to kupowali, bo pracując cały dzień nie mieli czasu latać i sprawdzać pogłosek.
KG: Porozmawiajmy chwilę o związkach. Kiedy tajemnicę w związku można już nazwać kłamstwem?
MB: Zawsze. Choć kręcimy się tutaj trochę wokół problemów etyki. Każdy z nas uważa się za osobę moralną, dlatego zwykle trudno nam zaakceptować myśl, że moglibyśmy kogoś ot tak okłamać. Twierdzimy, że po prostu nie wszystko powiedzieliśmy albo że nie chcemy komuś robić krzywdy. Jeżeli celowo zakrzywiam rzeczywistość, to kłamię. I trzeba z tym żyć, przyjąć, że się tak zrobiło i ponieść konsekwencje.
Margaret Mead powiedziała kiedyś, że kobieta powinna mieć w życiu trzech partnerów: pierwszego dla seksu, drugiego dla dziecka i trzeciego dla przyjaźni. Jak masz szczęście, to będzie ten sam facet, ale raczej marne szanse. Jeżeli osoba, z którą jesteś, nadaje się na przyjaciela, to możesz jej sporo powiedzieć, ale też nie wszystko. Związki nie są od tego, żeby ludzie sobie wszystko mówili. Bo w ramach wymiany serwisu – a tym niewątpliwie jest związek – nie możemy wziąć odpowiedzialności za to, jak to na nas wtórnie wpłynie.
Przyjmijmy, że żona pyta, czy może sprawdzić, co mamy w telefonie. My na to możemy powiedzieć: „Możesz, a będziesz wiedziała, co z tym zrobić?”. Mamy w wiadomościach jedną wysłaną do przyjaciółki: "Pa" i kwiatuszek, bo chcieliśmy być mili. Nic nas nie łączy, a wiemy, że żona się takimi rzeczami przejmuje. Dlatego dodajemy: "Nie sprawdzaj". Nie chodzi o ukrywanie czegoś, tylko o to, że szkoda jej nerwów. Nie udawajmy, że jesteśmy jednym organizmem – dajmy sobie raczej wsparcie. Jak chcę coś powiedzieć, to mówię, ale jak nie chcę, to nie muszę.

KG: Czyli trzeba zaakceptować, że w każdym związku są tajemnice?
MB: Tak, choć to oczywiście bywa trudne, bo u podstaw leży wiele naszych wewnętrznych mechanizmów podszytych lękiem i chęcią kontroli. Wydaje nam się, że jak będziemy wiedzieli o partnerze wszystko, to uda nam się ochronić związek i siebie. Tymczasem nie ma się co spinać, bo i tak wystarczy średni poziom sprytu, żeby nas wyrolować. Musimy się zatem liczyć z tą ewentualnością i z nią po prostu żyć, a to trudne.
Wyobraźmy sobie męża i żonę. Są bardzo zamożni, mają dom, dwójkę dzieci. Mąż kocha motocykle. Pierwsza jego zasada jest taka, że nie mówi żonie, ile ich ma i ile kosztowały. Dlatego facet wynajmuje drugie mieszkanie, w którym ma garaż i tam trzyma motocykle. W pierwszym domu ma trzy i żona mówi, że zwariował, a w drugim – trzydzieści siedem. Przyjeżdża do nich, patrzy sobie na nie, czasem nawet jeździ. Powinien o tym powiedzieć żonie czy nie?
KG: Trudne pytanie. Ale znam historię, w której taka sytuacja skończyła się objawami psychosomatycznymi. Mężczyzna tak długo coś ukrywał aż zaczął mieć wypryski na skórze...
MB: To mit psychoterapii, że ci wyjdzie, jak coś długo trzymasz. Wiem, że uwielbiamy łączyć takie kropki, ale nie mamy dowodów na to, że to zawsze próbuje z ciebie wyjść, a ty to blokujesz. Niektórzy w ogóle się nie stresują utrzymywaniem czegoś. Używając narracji, którą preferujesz: "nic z nich nie chce wyjść, za to ma w ich umysłach domek, łóżeczko, codziennie wieczorem gasi lampkę, idzie spokojnie spać i nigdzie się nie wybiera". Takie osoby też istnieją. I to niemało. Jesteśmy różni.

KG: Ale przecież długotrwałe utrzymywanie niewygodnego sekretu musi wyniszczać człowieka w środku...
MB: Jeżeli akurat jesteśmy tacy, że nas to obarcza stresem, to tak i na to mamy dowody. Nie wszyscy jednak tacy są. Warto się sprawdzać w trzymaniu tajemnic i dobrze mieć kogoś zaufanego, komu możemy się zwierzyć z sekretów. Takich osób na świecie będzie może... ze dwie. Ale wielu z nas nie ma takiej osoby. Czasem może być mama, bo jest z innego miasta, więc nawet jakby chciała powiedzieć, to i tak nikt się nie pokapuje.
KG: Uważasz, że moja mama zrobi sobie walutę towarzyską z moich sekretów?
MB: Jest na to szansa. Nawet stuprocentowa. A co robi twoja mama?
KG: Właśnie przeprowadziła się z tatą do Warszawy.
MB: Pracuje?
KG: Już nie.
MB: Wychodzi z domu?
KG: Myślę, że będzie. W końcu jest w nowym otoczeniu, pewnie zechce poznać ludzi.
MB: (śmiech) No to o czym ma opowiadać? Ale już tak bardziej serio. Skoro już zaczęliśmy, niech twoja mama będzie figurą w naszej narracji, choć oczywiście w ogóle jej nie znam i nie wiem, jaka jest. Wyobraź sobie, że mama poznaje grupę bardzo sympatycznych pań. Siedzą przy kawie i rozmawiają. Każda opowiada, jak jej córka poznała kogoś i to okazał się zawód miłosny. Wszystkie już powiedziały, więc twoja mama myśli: „Kurde, mam tylko jedną historię. Albo coś dorzucę do tego naszego wspólnego ogniska albo kicha”. Twojej mamie nie przyszłoby wcześniej do głowy, że mogłaby chcieć w ogóle o tym opowiedzieć, ale sytuacja się nagle zmieniła.
Dość wnikliwie ten mechanizm analizuje profesor Ariely. Wyobraź sobie, że wracasz od dietetyka. Naciskasz klamkę i pierwsze co widzisz, to pączek na stole, w dodatku nadgryziony. Jesteś w tej sekundzie kompletnie inną osobą niż w chwili, gdy byłaś pod drzwiami. Twój mózg mówi: „Dawno nie jadłaś, przecież i tak zjedliśmy niezdrowe śniadanie, więc dziś stracone, od jutra zaczniemy na ostro, nadgryziony jest, to nie ma co wyrzucać”. To nie twoja wewnętrzna konstrukcja determinuje większość twojego zachowania, tylko sytuacja, w której się znalazłaś. Czasem w ryzach trzymają nas wartości. Ale z kolei problem z wartościami jest taki, że abyśmy pamiętali, jakie je mamy, muszą zostać uprzednio aktywizowane.
KG: Wytłumacz, proszę, na przykładzie mojej mamy i świeżo poznanych koleżanek.
MB: Idąc na spotkanie, twoja mama musiałaby pomyśleć: "Nie powiem żadnej tajemnicy swojej córki ani żadnej innej". Zrobiono badanie z udziałem studentów. Powiedziano im tak: "Zaraz odbędzie badanie, ale najpierw przypomnijcie sobie 10 przykazań bożych". Okazało się, że w takiej sytuacji ludzie mniej oszukują. Zupełnie jakby krew przepłynęła przez część mózgu odpowiadającą za wartości i dlatego one potem przez jakiś czas działają. Robi się też badania, czy ludzie chodzący do kościoła zachowują się bardziej moralnie. Okazuje się, że tak – w dniu, w którym byli w kościele. Konkluzja z tego taka, że jeśli chcemy być porządnymi ludźmi, to samo się nie zrobi. Trzeba przypominać sobie, na czym nam zależy, jacy chcemy być i hartować charakter.
Hannah Arendt słusznie zauważyła, że najczęściej złymi ludźmi stają się ci, którzy się nad swoim postępowaniem nie zastanawiają. Takie aktywizowanie zasad bardzo się przydaje. Dlatego ludzie trzymają przy sobie totemy, na przykład takie bransoletki z napisem: "What would Jesus do?". Zerkają na to i to im pomaga.
