fot. Anna Powierża, platforma HOW2
Podziel się:
Skopiuj link:

Depresja poporodowa? Wiedziałam, że kiedyś minie, stanie się jedynie odległym wspomnieniem

- Wiesz, kiedy pojawia się dziecko, niezależnie od tego, w jakim jesteś stanie, czujesz, że z całego serca chcesz się swoim maleństwem opiekować. Ta potrzeba i konieczność, ale też miłość do tej małej istoty była u mnie wtedy na pierwszym miejscu - mówi Daria Ładocha w rozmowie z So Magazynem.

Zacznijmy od podstaw. Co macierzyństwo zmienia w życiu?

Daria Ładocha: Banałem będzie powiedzenie, że wszystko, ale prawda jest taka, że tak faktycznie jest. Kiedy stajesz się rodzicem, twoje życie przestaje należeć tylko do ciebie, stajesz się w pełni odpowiedzialny za drugiego człowieka. Kiedy pojawia się na świecie dziecko, tracisz jedną forę wolności, w to miejsce zyskujesz jednak inną – wolność bezwarunkowej miłości do drugiego człowieka, miłości w jej najczystszej postaci. Zmienia się też twoje myślenie, zaczynasz mieś świadomość, że na świecie pojawia się jednostka, za którą będziesz odpowiedzialny do końca życia. Ja zawsze powtarzam, że moje życie tak na prawdę zaczęło się wtedy, kiedy pojawiły się w nim moje córki. Dzieci są też najlepszym motywatorem do rozwijania własnej kreatywności.

Ostatnio udało mi się znaleźć trzy rzeczowniki, które określaj macierzyństwo idealne: odpowiedzialność, cierpliwość i konsekwencja. To dla niektórych trudne i mocne słowa, ale najlepiej opisują to, z czego powinno się składać dobre rodzicielstwo, przynajmniej według mnie.

Pamiętasz jeszcze, jak to było nie być matką? Podobno długo żyłaś w przeświadczeniu, że nigdy nie będziesz miała dzieci. Długo też ich nie planowałaś.

To prawda. A to głównie z racji na to, że lekarze wiele lat temu powiedzieli mi, że dzieci nigdy mieć nie będę. Miałam taką kobiecą przypadłość, że nie występowała u mnie owulacja. Z czasem pogodziłam się z tą myślą i wyszłam z założenia, że zbuduję sobie życie bez dzieci. Choć nie ukrywam, że po usłyszeniu diagnozy zrobiło mi się przykro i poczułam takie kłucie w sercu, żal, że nie będę miała wolności wyboru w tej kwestii. Los bywa jednak przewrotny.

Zmęczona pracą, ale i przygnębiona tą perspektywą pojechałam z mężem na nasze pierwsze i ostatnie wakacje typu all-inclusive, korzystaliśmy z ich wszelkich uroków. Kiedy wróciłam do Polski, okazało się, że… jestem w ciąży. Był to dla mnie o tyle duży szok, że przecież podobno było to niemożliwe. Co więcej, w mojej rodzinie nie było wówczas żadnych małych dzieci. Nie wiedziałam nawet, jak mam się takim małym dzieckiem zająć!

W zeszłym roku zrobiło się głośno po twoim wpisie w social mediach. Pisałaś w nim oto tak: "Gdy rodziła się moja pierwsza córeczka, Laura, pojawiły się komplikacje podczas porodu. Poważne komplikacje. Pierwsze słowa, które usłyszałam po porodzie, były najgorszymi, jakie dotychczas usłyszałam w życiu: dziecko nie przeżyło porodu". To wydarzenie musiało być dla ciebie traumatyczne. Pamiętasz pierwszą myśl, reakcję na to, że oto po 9 miesiącach radości i oczekiwania na dziecko, tego dziecka może jednak nie być?

To było dramatyczne przeżycie. Na dodatek miałam to nieszczęście, że moja położna nie przyjechała do porodu, nie mogła. Bardzo mi zależało na jej obecności, bo przygotowywałam się do porodu naturalnego. Niestety się nie udało. Wysłała w swoim imieniu zastępstwo, przyjechała jej koleżanka.

W momencie porodu, który nie obył się bez komplikacji, kobieta ta wypowiedziała słowa, które rozpoczęły moją kilkunastomiesięczną traumę. Kiedy na świecie pojawiła się już Laura, powiedziała bowiem, że dziecko prawdopodobnie nie przeżyło. Tak brzmiały jej słowa, a ja faktycznie nie słyszałam płaczu dziecka. Potem, gdy okazało się, że dziecko jednak zaczyna oddychać, zasugerowała, że z racji na trudny poród, mogą pojawić się kolejne konsekwencje zdrowotne i wady rozwojowe. I to takie, które mogą ujawniać się nawet do dwóch lat. Za każdym razem, kiedy szłam z Laurą na jakieś badania kontrolne, uginały się pode mną nogi: co usłyszę? Jaka będzie diagnoza? Czy te wady faktycznie zaczną się pojawiać? Wyobraź sobie, jak się czułam jako młoda matka, bez żadnego przygotowania do takiej sytuacji. To faktycznie było koszmarne. Szczęśliwie z czasem okazało się, że tych domniemanych wad nie było, a Laura wyrosła na zdrową, radosną, szczęśliwą i wrażliwą dziewczynkę.

Ciebie dopadła jednak depresja, o której pisałaś tak: "Efektem tego zdarzenia była moja roczna depresja poporodowa, z której trudno mi się było wydostać. Celowo piszę wydostać, bo wydawało mi się wówczas, że wpadłam w jakąś pułapkę". Ile trwało twoje zmaganie się z tym stanem?

Ten ciężki czas trwał równo rok. Przez cały czas traciłam pokarm ze stresu, martwiło mnie to, że oto ja, osoba, która karmi innych ludzi, nie jestem w stanie wykarmić własnej córki.

Początkowo nie połączyłam kropek. Dopiero z czasem, po jakichś czterem miesiącach, zaczęłam sobie zdawać sprawę, że to może być ta słynna depresja poporodowa. Wtedy nie sięgnęłam po żadną farmakologię, zdecydowałam się za to na bardzo szybką interwencję pomocową - skorzystam z pomocy bioenergoterapeutki, terapeutki i psycholożki. Najlepsza decyzja, jaką mogłam wtedy podjąć. To były pojedyncze spotkania, ale sama też pielęgnowałam w sobie myśl, że ten stan w końcu przeminie, że znowu będzie dobrze.

Ciekawe jest tutaj też to, na czym ten mój stan polegał. Otóż nie mając żadnego innego dziecka wokół siebie i nie wiedząc, jak się takim maleństwem należy opiekować, cały czas bałam się, że sama mogę jeszcze dodatkowo negatywnie wpłynąć na stan córki, jakoś go pogorszyć, niechcący ją uszkodzić. To też było niezwykle trudne. Cały czas żyłam w strachu, w lęku, że jako matka mogę mojemu dziecku jakoś zaszkodzić.

Jak bardzo kolidował on w tą naturalną i pierwotną potrzebą opieki nad dzieckiem, które jednak, na szczęście, przeżyło?

Wiesz, kiedy pojawia się dziecko, niezależnie od tego, w jakim jesteś stanie, czujesz, że z całego serca chcesz się swoim maleństwem opiekować. Ta potrzeba i konieczność, ale też miłość do tej małej istoty była u mnie wtedy na pierwszym miejscu. Tak bardzo się wtedy bałam, że mogę popełnić jakiś błąd, że cały swój czas i energię skupiłam waśnie na Laurze. Pamiętam, że wręcz fanatycznie podeszłam do opieki nad nią, było ono moim totalnym priorytetem. Dużo radości dało mi gotowanie jej pierwszych posiłków, wyszukiwanie najlepszych dla dzieci warzyw, owoców, miałam na tym punkcie niezłego fisia. Choć owszem, to działo się w cieniu mojego wewnętrznego smutku i przygnębienia. Z perspektywy czasu myślę sobie, że nie trwało to jednak aż tak długo.

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, czy jest coś, czego nauczyła cię ta sytuacja?

Mimo traumy, którą wtedy przeżyłam, tak. Nauczyłam się czegoś, co nazywa się bezwarunkową miłością. Kiedy pierwotnie usłyszałam, że moja córka najpewniej nie przeżyła porodu, straciłam świadomość. Lekarza na sali porodowej ją wtedy reanimowali. Jak tylko się ocknęłam i zdałam sobie sprawę, że dziecko jednak przeżyło, i jest reanimowane, poczułam, jakby mnie strzelił piorun. Dosłownie. To była raptem sekunda, w której dałam sobie sprawę z największej zmiany w moim życiu: oto pojawiła się we mnie miłość, której nie da się nigdzie nauczyć, która jest pierwsza, bezwarunkowa, szczera do bólu. Od tego momentu tym bardziej zależało mi na tym, żeby niechcący mojej córki nie skrzywdzić, aby nie wyrządzić jej jakiejś dodatkowej szkody.

Co najmocniej pomogło ci przetrwać stan depresji poporodowej?

Z czasem zaczęłam zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak, że nie tak powinno to wyglądać, że to chyba nie jest ten cud macierzyństwa, o którym wszyscy mówią. Spotkałam wówczas na swojej drodze doktor Martę Tarczyńską, która zajmuje się terapią dzieci urodzonych np. z wiotkimi mięśniami. Jak dziś pamiętam jej słowa, które dały mi największe otrzeźwienie: "Daria, z Tobą i Twoim dzieckiem wszystko jest OK. Proszę Cię, żebyś zaczęła być mamą". I wtedy właśnie zaczęłam być mamą. To było jak obuch w głowę. Do dziś nie wiem, jak jej dziękować.

Po tym trudnym czasie na twoim ciele pojawił się pierwszy tatuaż, storczyki. Co symbolizują?

Takim naprawdę pierwszym tatuażem, który sobie zrobiłam, było imię Laury na moim nadgarstku. Później uzmysłowiłam sobie jednak, że ten napis nie oddaje ogromu cudu, jakim stała się ona w moim życiu. Wtedy wpadłam na pomysł storczyków. Jestem wielką fanką kwiatów, uwielbiam ich piękno, ale i biologiczną siłę – obie cechy ukryte w jednej roślinie. Dlatego zależało mi, żeby to były jakieś piękne rośliny, stąd storczyki. Ten tatuaż stał się dla mnie aktem pamięci, miłości i symbolem zwycięstwa nad trudnymi sytuacjami.

Mam wielki szacunek dla tego, co było, nigdy też nie chciałam też zapomnieć o tym trudnym czasie, myśleć o nim jak o koszmarze, który pojawił się jedynie we śnie. Dlatego obiecałam sobie, że za każdym razem, kiedy w moim życiu wydarz się coś trudnego czy traumatycznego, spojrzę na rękę ozdobioną storczykami, żeby przypomnieć sobie, że to wszystko przejdzie, minie i kiedyś zamieni się jedynie w odległe wspomnienie.

Po niemal pięciu latach pojawiła się druga ciąża. Czekaliście z nią tyle czasu z obawy przed tym, że znów mogą pojawić się problemy, komplikacje?

Tak, faktycznie czekaliśmy z drugą ciążą trochę czasu, bo ja się bardzo bałam, że znów może czekać mnie ciężki poród. I że znów mogą pojawić się przy nim jakieś komplikacje. Fakt, że przepracowałam wtedy już depresję nie znaczy, że o niej nie pamiętałam. Poza tym wtedy wciąż byłam mocno skupiona na opiece nad Laurą.

Wtedy, w jakiś momencie z powrotem złapałam świetny kontakt z moją siostrą i powymyślałam sobie, że chciałabym, żeby Laura też miała koło siebie tak świetną osobę. Od razu "zaprojektowałam" córkę, od razu wiedziałam, że to będzie druga dziewczynka. No i wydarzyło się.

Wtedy na świat przyszła Matylda. Opieka nad nią była łatwiejsza niż w przypadku tej nad Laurą? Byłaś już bardziej zaprawiona w bojach?

Naturalnie była łatwiejsza, wiele pól masz już bowiem wtedy zbadanych i zdobytych. Opowiem ci na te okoliczność jedną z moich ulubionych anegdot. A brzmi ona tak: "Kiedy pierwsze dziecko połknie dwuzłotówkę, jedzie się do szpitala. Kiedy drugie dziecko połknie dwuzłotówkę, grzebie się w toalecie. Kiedy trzecie dziecko połknie dwuzłotówkę, odpisuje mu się ją od kieszonkowego" (śmiech). Nie wiem, jak to dalej leci z kolejnymi dziećmi, ale rozumiesz model? Prawda jest taka, że stres z pierwszym dzieckiem jest zawsze największy, do wszystkiego się przykładasz potrójnie, wszystko wyolbrzymiasz. Potem idzie już trochę bardziej jak z automatu

Dziś masz dwie zdrowe córki: 12-letnią Laurę i 6-letnią Matyldę. Ale jakiś czas temu mówiłaś o tym, że chciałabyś, żeby wasz rodzina jeszcze się powiększyła. Czy projekt "trzecie dziecko" nadal jest w planach? Teraz, dla odmiany, marzy ci się chłopak?

Jak mnie ktoś o to pyta, to odpowiadam, że nie tyle ma ochotę na trzecie dziecko, co mam ochotę na trzecią córkę! Tak mi jest w tym babskim, domowym towarzystwie dobrze. Poza tym w naszej rodzinie całkiem niedawno urodził się pierwszy chłopak, Józek. To syn mojej siostry. Jakże bym mogła teraz fundować jej na tym polu jakąkolwiek konkurencję? (śmiech)

Jak w tym sfeminizowanym domu odnajduje się twój mąż Bartek? Dał się przeciągnąć na kobiecą stronę mocy czy np. próbuje zainteresować wasze córki męskimi pasjami: footballem, wyścigami, boksem?

U nas panuje taki naturalny podział, że Laura jest zainteresowana moimi sprawami, a Matylda – tatusiowymi, więc częściej korzysta z jakichś chłopięcych zabawek. Prawda jest jednak taka, że mój mąż bardzo długo opierał się przed prawdą życiową, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, która mówi, że "mężczyzna w domu może mieć albo rację, albo może być kochany". W końcu chyba jednak zrozumiał, co się za tym powiedzeniem kryje. Ja od jakiegoś czasu ćwiczę się w gryzieniu się w język. Moje córki nie mają jeszcze tej umiejętności sprytnego obchodzenia się z mężczyznami, więc często walą prosto z mostu, bez pardonu. Szczególnie że mają duży zasób słów. Cięte riposty pod adresem taty są dzięki temu u nas na porządku dziennym (śmiech).

Zawodowo zdarzały ci się wyjazdy na długie i dalekie plany jak choćby "Ameryka Express" czy "Agent: Gwiazdy". Jak znosiłaś rozstanie z córkami, tę tęsknotę? Masz na to jakiś sprawdzony sposób czy testujesz się na tym polu i sprawdzasz, jak długo jesteś w stanie bez dzieciaków wytrzymać?

Szczególnie trudny by wyjazd na nagarnie "Agent: Gwiazdy". W końcu przez niemal szczęść tygodni nie mogliśmy się kontaktować w bliskimi w Polsce, więc to faktycznie było wyzwanie. Na szczęście tata dziewczynek stanął na wysokości zadania i pod moją nieobecność pełnił rolę zarówno ojca, jak i matki. Przez to, nawiasem mówiąc, zbudował sobie z córkami znacznie silniejszą więź.

Na czas rozstania z córkami opracowałam jednak specjalny system, który nazwałam "książeczką tęsknoty". Polegał ona tym, że dziewczynki dostały ode mnie specjalny zeszyt, w którym miały coś narysować za każdym razem, kiedy zatęsknią za mamą. Umówiłyśmy się też, że kiedy już wrócę z planu, obejrzę każdy rysunek i wspólnie go omówimy. Okazało się, że to rozwiązanie zdało egzamin, bo moje córki uwielbiają rysować. I co najważniejsze, za każdym razem, kiedy za mną zatęskniły, miały motywację, żeby zająć się czymś manualnym, odpędzić te myśli. Polecam ten sposób każdemu rodzicowi, który musi się rozstać ze swoimi dziećmi na dłużej.

Umówiłyśmy się też, że jeśli będą już maksymalnie stęsknione, mogą się ubierać się w moje ubrania, malować moimi kosmetykami i nagrywać filmiki. Jak się zatem domyślasz, przy okazji niektórych z moich wyjazdów ta tęsknota były im nawet na rękę!

Twoje córki pojawiają się czasem na twoich kanałach social media. Wzięły udział też w programie "Patenciary", który prowadziłaś razem z nimi. Nie masz poczucia, że pokazując je w ten sposób w przestrzeni publicznej zabierasz im jednak trochę prywatności czy beztroski?

Niekoniecznie, szczególnie, że każda taka decyzja jest z nimi najpierw dokładnie uzgadniana. Dziewczynki same decydują, czy chcą w danym projekcie wziąć udział czy nie. To nie jest tak, że my je do czegokolwiek zmuszamy. Ponadto plan każdego projektu jest tak ułożony, żeby nie kłócił się z ich zajęciami, żeby nie były zmęczone czy znużone, żeby były w dobrej formie i nie zaniedbywały lekcji.

Ponadto moje córki bardzo cieszyły się na nasz wspólny projekt. Szczególni na to, że w końcu mogły wejść do mojego świata zawodowego, pobyć na planie zdjęciowym, do którego zazwyczaj nie mają dostępu. "Patenciary" pokazały nam też różnice między nimi – to, jak różnią się charakterem, osobowością i rodzajem kreatywności, ale także to, jak świetnie ze sobą dogadują i jak się wzajemnie uzupełnią. To była dla nas wszystkich jedna wielka, niezapomniana przygoda. I to taka, do której możemy nieustannie wracać, bo program będzie powtarzany w telewizji w ramach kolejnych ramówek.

A czego podczas programu "Patenciary" dowiedziałyście się o sobie wzajemnie?

Tego, że moja młodsza córka Mania absolutnie nie nadaje się do gotowania (śmiech). Ale też tego, że Laura ma tak doskonałą pamięć, że była w stanie powtórzyć po reżyserze każde zdanie wielokrotnie złożone słowo po słowie, niezależnie od jego długości. Zdecydowanie bije mnie na tym polu na głowę.

Dowiedziałyśmy się, że Laura sama ma super pomysły na różne potrawy i często jest je w stanie wymyśleć od początku. Dowiedziałyśmy się też, że razem nam się bardzo fajnie pracuje. Ale też tego, kiedy powinnyśmy robić coś razem, a kiedy osobno. To była dla nas wszystkich cudowna przygoda. Cieszę się, że mogłyśmy razem pracować, a przez to jeszcze lepiej się poznać. Ale nade wszystko cieszę się, że je mam. To się właśnie nazywa tą bezwarunkową miłością, od której zaczęliśmy naszą rozmowę.

Daria Ładocha - dziennikarka, coach zdrowia oraz ekspert z zakresu świadomego żywienia zarówno dzieci jak i dorosłych. Trenerka kulinarna, autorka pięciu książek, dwóch ebooków oraz kulinarnych blogów: mamalyga.org i onemorethai.pl. Mama dwóch córek, z którymi prowadzi program "Patenciary" w TVN Style. Ambasadorka nowoczesnego stylu życia, który uwzględnia szczęśliwą rodzinę, karierę i realizację swoich marzeń.

Swoje doświadczenie zawodowe zdobyła m.in. pracując w restauracjach w Bangkoku i Chang Mai. Ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim oraz podyplomowy coaching zdrowia na Collegium Civitas. Od 2014 roku związana z telewizją TVN ("Dzień Dobry TVN" oraz show "Ameryka Express" jako główna prowadząca). Prowadzi również cykl "Zwyczajne - niezwyczajne" - rozmowy z kobietami, które postanowiły zmienić swoje życie i spełniać nawet najbardziej abstrakcyjne marzenia.

W swojej pracy kładzie nacisk na połączenie trzech sektorów zawodowych: dietetyki, coachingu i gotowania. Stąd powstał jej najnowszy projekt "Patent na życie", gdzie wykorzystuje narzędzia z zakresu NLP, pomagając wprowadzić nowe, indywidualnie dopasowane nawyki żywieniowe.

Źródło: Daria Ładocha

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij