fot. Getty Images
Podziel się:
Skopiuj link:

Ciało w popkulturze. Tutaj nie ma żadnych granic

Warhol nienawidził swojego nosa i łysiny. Yoko Ono przerwała body performance, gdy publiczność zaczęła wyrządzać jej krzywdę. Po okresie zaznaczonych talii, lata 60. pokazały kobietom doskonałość – Twiggy. Choć sportowa, pełna sylwetka była modna w latach 80., lata 90. to już kult skrajnie wychudzonych heroine chic. Dziś ideałem stała się klepsydra zaokrąglona do granic sprawnym skalpelem chirurga plastyka. Ludzkie ciało od zawsze poddawano ekstremom. Ale szczególnie brutalna okazała się być dla niego kultura popularna.

Był wczesny wieczór 1963 roku, gdy Andy Warhol, bezpieczny, we własnym mieszkaniu wygramolił się spod prysznica. Taki, jakim go Pan Bóg stworzył. Z tego stworzenia Warhol – katolik (o czym niewiele mówił) – nie był szczególnie zadowolony. Był wręcz wściekły. No bo jak się nie wściekać, skoro łysina ukazała się przedwcześnie, a nos pokryty głębokimi porami przypominał kartofel? Ciało też nie było takie, jakim chciałby je widzieć. Cherlawe, jakieś smutne, szczególnie na tle popowej, kolorowej rewolucji, której Andy był przecież prowodyrem. Minął już niemal rok od wypuszczenia w świat serii obrazów przedstawiających butelki Coca-Coli. Nazwisko Warhola odmieniano już przez wszystkie przypadki. Coraz więcej ludzi gromadził wokół siebie – takich, którzy traktowali go z namaszczeniem, świętością. Ale tego wieczora w jego mieszkaniu był tylko przyjaciel, poeta John Giorno. Przyjrzał się dokładnie Andy’emu – mizernemu ciału, ze znaczącą, nieatrakcyjną łysiną, której wtedy nie zasłaniała żadna peruka. "Andy, jesteś piękny", miał powiedzieć John. Uśmiechnął się smutno, nie uwierzył. Jak mógł wierzyć, skoro przez całe życie widział w lustrze brzydala? Szczególnie ten kartoflany nos przyprawiał go o rozpacz, skrzętnie ukrywaną pod powłoką wstrętnego, zakochanego w sobie artysty. Jego prawdziwą twarz znało tak niewielu.

Z nosem Warhol mierzył się wielokrotnie, w wieku 29 lat poddał się nawet operacji – nieudanej, bo jego skóra została po prostu zdarta, aby zrobić miejsce nowej. Jak się okazało, wkrótce było gorzej niż przed zabiegiem. Na ciele więc skupiał swoją uwagę Warhol – a konkretnie na nosie. Bo to od malowania nosów zaczął się amerykański pop artowy sen. W latach 50., dla "National Inquirer" Warhol malował nosy przed i po operacjach. To były jeszcze lata 50., kiedy Andy zdobywał popularność w agencjach – dokładnie takich, o których opowiada serial "Mad Man". Niedługo potem, gdy w jakiś sposób udało mu się ujarzmić wstręt w stosunku do własnego ciała, Valerie Solanas, radykalna pisarka feministyczna, oddała w jego kierunku trzy strzały. Ostatni uszkodził oba płuca, śledzionę, żołądek i wątrobę. Warhol wyszedł ze szpitala z bliznami na całym korpusie, układającymi się w chirurgiczne, gwiezdne konstelacje. Zachował ten obraz na swoich polaroidach. Na polaroidach też dokonywał dekonstrukcji ciał swoich znajomych i przyjaciół: Micka i Bianki Jagger, Blondie, Sylvestra Stalone’a, Lizy Minnelli czy Basquiata. Wcześniej za to, być może z braku akceptacji dla własnego ciała, doprowadzał swoje muzy na skraj wyczerpania, a nawet do śmierci. Tak było z Edie Sedgwick – gwiazdą warholowskiej Fabryki, niespełnioną artystką, którą strofował o wygląd, o ciało. Była, jak sama lubiła siebie nazywać, "panią Warhol". Z artystą ubierali się podobnie, byli nierozłączni. Ale bycie z Warholem to splendor, ale i udręką, Edie rzuciła się w wir codziennych imprez, alkoholu, narkotyków. Musiała wyglądać dobrze, więc stosowała głodówki. I takie wycieńczone ciało, ciało bardzo szczupłe, stało się ideałem w latach 60. Bo spódniczki i sukienki mini wypromowane przez Brytyjkę Mary Quant, wymagały nienagannej figury, którą szczyciły się topowe modelki tego okresu – Jane Shrimpton, Veruschka, Twiggy czy Pattie Boyd.

Zmiany, zmiany…

W kulturze masowej od samego początku to ciało znalazło się w centrum zainteresowania. I choć uczonych cielesność interesowała od wieków, w drugiej połowie XX wieku poświęcali jej wyjątkowo wiele uwagi. Francuski filozof Michel Foucault twierdził na przykład, że "ciało w całości napiętnowane jest historią, przez co staje się swoistym tekstem, ciałem intencjonalnym, symbolicz-nym, znaczącym, społeczno-kulturową konstrukcją". W latach 60., gdy jego wykłady i publikacje zyskiwały coraz większą popularność (m.in. dzięki stawianym tezom i kontrowersyjnym poglądom Francuza), rzeczywiście ciało coraz bardziej stawało się "symbolem", "społeczno-kulturową konstrukcją". I polityką. "Personal is political" – osobiste jest polityczne, jak napisała w swoim eseju w 1969 roku feministyczna działaczka ruchu praw człowieka, Carol Hanisch. Dla ciała lata 60. i 70. miały stać się niezwykle ważnym okresem. Ale po kolei.

Kultura popularna, a więc demokratyczna, dostępna dla szerokiego grona odbiorców, lubi czerpać nie tylko z tego, co obecne, ale również całego swojego dziedzictwa. A ciało w kulturze było obecne przecież od zawsze. Hołubione w starożytności, skrzętnie chowane w średniowieczu, powróciło w wielkim (i różnym) stylu w kolejnych epokach. Nadal wspominamy XVII-wieczne, rubensowskie gracje, uznając z dzisiejszej perspektywy ich ciała za nieco zbyt pulchne. Z ciekawością przyglądamy się wiszącej w madryckim Prado "Mai Nagiej" Goi – XVIII-wiecznemu ideałowi ze sterczącymi piersiami, mocno zaznaczoną talią i pełnymi udami. Bardzo przypomina dzisiejszy symbol piękna, o którym za chwilę. XIX wiek nie różnił się pod względem ciała idealnego specjalnie od ideału wieku poprzedniego, jednak pod koniec to romantyczne dziewczę cierpiące na suchoty – blade, szczupłe, kruche stało się obiektem westchnień. Aż nadszedł wiek XX i bardzo wyraźne wyszczuplenie sylwetki. Lata 20. to chłopczyca, 40. i 50. to znów sylwetka kobieca z mocno podkreśloną talią i biustem. Aż powitaliśmy lata 60. i 70., gdy ciało miało zostać wyzwolone, choć to kultura popularna przecież upowszechnia modne wzorce określające to, jak powinniśmy wyglądać. Podczas gdy na ekranach kin młodzi chłopcy nie mogli oderwać wzroku od kipiącej seksem Jane Fondy w roli Barbarelli (wciąż bardzo szczupłej), bo kultura kazała traktować ciało jako zmysłową formę, tuż obok feministki z drugiej fali krzyczały "Nasze ciało należy do nas!", w sztuce narodził się body art, a ciało stało się ważne w kontekście walki o prawa mniejszości.

Zrań, zastrzel, zwróć: zrób z ciałem co chcesz

"Jako młoda artystka malowałam chmury. Było to na długo przed tym, jak w mojej sztuce pojawiło się ciało. Pewnego dnia, gdy malowałam, popatrzyłam w niebo i zobaczyłam 12 wojskowych odrzutowców, które pozostawiły po sobie na niebie fascynujące ślady. Zupełnie, jakby malowały. Pomyślałam: ja tu maluję dwuwymiarowe obrazy, podczas gdy mogłabym udać się do bazy militarnej i poprosić o tych 12 odrzutowców, żeby malować na niebie", powiedziała Marina Abramović w wywiadzie opublikowanym na stronie MoMA.

"Poszłam tam. Mój ojciec był generałem w armii. Zadzwonili wtedy do niego i powiedzieli: twoja córka jest u nas. Możesz ją zabrać do domu, bo chyba postradała zmysły? Poprosiła o 12 odrzutowców! Po tym wydarzeniu przestałam malować. Zdałam sobie sprawę, że mogę używać czegokolwiek w swojej pracy: ognia, wody czy… ciała. Gdy zaczęłam używać ciała, okazało się, że sprawia mi to ogromną satysfakcję. Mogłam w końcu komunikować się bezpośrednio z publicznością. Pomyślałam, że już nigdy nie zrobię niczego innego. Jedyną drogą ekspresji jest dla mnie performance". Według Abramović, gdy artysta w trakcie performance’u może przesunąć granice swojego ciała tam, gdzie nigdy nie udałoby mu się dotrzeć. W performansie "Rythm 0" zorganizowanym w 1974 roku w Neapolu, artystka stanęła obok stołu, na którym rozłożyła 72 przedmioty, m.in. broń, naboje, piłę, widelec, grzebień, szminkę, perfumy, farbę, nóż, różę, wodę, szpilki, miód, oliwę z oliwek. I z wielkim opanowaniem oddała się w ręce publiczności, która mogła korzystać ze wszystkich przedmiotów i zrobić z jej ciałem, co chciała. Najpierw nieśmiało, malowali jej usta, spryskali perfumami, rozczesali włosy. Ale z każdą chwilą widzowie stawali się coraz brutalniejsi, agresywni. Marina stała w podartym ubraniu, resztkach szmat, które z niego zostały, była pokaleczona, na głowę założono jej koronę cierniową tak, aby poleciała krew. Ktoś przystawił do jej głowy naładowaną broń. Performance trzeba było przerwać.

Źródło: Getty Images

Dwa lata później w akcji "Thomas Lips" to widzowie musieli interweniować, aby uratować Marinę, która wycięła na brzuchu pięcioramienną gwiazdę, biczowała się do momentu, gdy przestała cokolwiek czuć i leżała na lodowym bloku. Granice ciała zostały po raz kolejny przesunięte.

Dekadę wcześniej performance "Cut Piece" zorganizowała Yoko Ono. Ubrana w najlepszy garnitur, siedziała nieruchomo, kładąc przed sobą nożyczki. Widzom wolno było odciąć kawałek jej stroju. I gdy część osób delikatnie odcinała kawałeczki materiału, inni robili to w sposób brutalny. Ono sama przerwała wydarzenie. Zadowolona z efektu.

Źródło: Getty Images

Artyści działający w ruchu body art, w którym ciało staje się środkiem ekspresji, dotykali najgłębszych instynktów, jednocześnie podkreślając jedność ciała i umysłu. Przerażająco potrafiła zachować się publiczność, ale również sami artyści. Najlepszym przykładem jest grupa Akcjonistów Wiedeńskich, sprzeciwiających się katolicko-mieszczańskiemu stylowi życia w powojennej Austrii i próbie wyciszenia narodowego sumienia. Mało kto wytrzymywał na ich happeningach, na których prezentowali orgie seksualne, masturbacje, samookaleczenia, torturowali zwierzęta, tarzali się we własnych ekskrementach i rozlewali krew. Byli niechcianym zwierciadłem sadyzmu, o którym tak bardzo wszyscy pragnęli zapomnieć.

Włoszka Gina Pane natomiast badała doświadczenie cierpienia, a ciało uważała za ograniczane przymusami społecznymi, jednocześnie sprzeciwiając się powszechnemu wizerunkowi narzucone-mu na kobiece ciało w kulturze zachodniej. Cięła się brzytwą, wkłuwała kolce białych róż w rękę. Spływająca krew barwiła kwiaty. Róże – symbol miłości, mogą sprawić ogromny ból.

Sztuka, obok ruchów kontrkulturowych, miała w tym czasie ogromny wpływ na to, co działo się na świecie. Była o wiele bardziej słyszalna niż jest dzisiaj. Jej wywrotowość natomiast do dziś fascynuje kolejne generacje artystów. Osobiste jest polityczne.

Naga prawda

Próby wyzwolenia ciała zawdzięczamy nie tylko sztuce, ale przede wszystkim hipisom. Nie wstydzili się swojej nagości, dziewczyny pozbywały się staników. Najważniejsze to być blisko natury. Albo zrzucić kajdany konserwatywnych ograniczeń, jak mówiły feministki. Ciało, nadal zgrabne, w latach 70. zaokrągliło się w okolicach biustu. Było wolne, w czym prym wiodły Francuzki. Kult ciała w tym czasie był spory, także przez brak uregulowanego stosunku prawnego w stosunku do branży pornograficznej, co ciekawie portretuje serial "Kroniki Times Square". Wolność seksualna, coraz powszechniej dostępne tabletki antykoncepcyjne, już nie tylko dla mężatek, echa hasła minionej dekady "make love not war" i szalone noce ery disco. Nie mogło być inaczej.

Moda również podążała ścieżką zdrowego, szczupłego ciała. Prezentowały je aktorki i aktorzy, modelki, cały show biznes. A skoro idole, to też masy. Na przełomie lat 70. i 80. wybitnie popularnym sportem w Stanach Zjednoczonych stał się jogging. Sport jak najbardziej demokratyczny – wymagał tylko butów i wygodnego stroju. Szacuje się, że w tym czasie biegało 25 milionów Amerykanów. Inni, szczególnie kobiety, zaczęły ćwiczyć przed telewizorami, gdy bijące rekordy popularności kasety VHS z aerobikiem wypuściła Jane Fonda. Dziesięć lat później to samo zrobiła Cindy Crawford.

To wtedy ciało idealne w kulturze popularnej prezentowało grono kultowych supermodelek – powalająco kobiece Christy Turlington, Linda Evangelista, Naomi Campbell, Claudia Schiffer, Tatjana Patitz czy wspomniana Crawford. Aż do momentu, gdy na scenę wkroczyła ikona heroin chic – bladoskóra, bardzo chuda, nie mająca zamiaru ukrywać swoich cieni pod oczami, Kate Moss. To styl i marzenie o ciele, które miały się przyjąć w kulturze początku lat 90. i wywołać lawinę zaburzeń odżywiania wśród zafascynowanych nastolatek, przyklejonych do ekranów telewizorów i jedynej właściwej wówczas stacji – MTV. Socjologowie ostrzegali przed konsekwencjami, ale nowy styl ciała czującego rytmy rock’n’rolla nie mógł zniknąć tak prędko. Bo jak pisze dr Karolina Dudek w "Popkulturowych narracjach o pięknie": "piękno ciała jest dziś pięknem tworzonym zgodnie ze standardami. (…) nie jest obiektywne, ale jest zmiennym w czasie kulturowym konstruktem". A więc w dzisiejszym świecie sterowanym kulturą pop to nie jednostkowe głosy ekspertów są słyszalne. Słyszalne jest to, co nas atakuje z mediów. A atakuje non stop. Szczególnie w dobie mediów społecznościowych.

Ciało? Tylko fit

Stereotypowymi obrazami kobiecości i kobiecego ciała zajmuje się fotografka Cindy Sherman. Tego ciała oferowanego przez kulturę współczesną. Tego idealnego. Najlepszego. A zarazem sposobu patrzenia na nie, jego obserwowania. Utrwalonych norm, których trudno się pozbyć. Sherman stosuje więc najbardziej adekwatny w tym momencie zabieg – kamp i posuniętą do granic sztuczność. Wykorzystuje do tego również social media. Jej konto na Instagramie śledzi 375 tysięcy obserwatorów, których co jakiś czas raczy innym ujęciem swojej zniekształconej twarzy.

Źródło: Getty Images

Sherman zebrała o wiele mniejsze grono zainteresowanych niż siostry Kardashian, z followersami idącymi w setki milionów. Panie Kardashian są idealnym przykładem oddziaływania kultury masowej na powszechną wyobraźnię. Konta klonów celebrytek od kilku lat regularnie pojawiają się w mediach społecznościowych jak grzyby po deszczu. Wydatne usta, duży biust, talia osy i osy kuper. Idealne ciało XXI wieku można dostać, za sowitą opłatą, w gabinecie chirurgicznym. I choć efekty wielokrotnie przypominają anegdotyczne fotografie Sherman, ideał na razie się nie zmienia. A to wszystko na dodatek doprawione ekshibicjonizmem cielesnym, na zawsze zacierającym resztki granic intymności.

Jednak w tym samym czasie, w kulturze popularnej, pojawiło się jeszcze jedno zjawisko związane z ciałem – bycie fit. W latach 80. uważano wysportowaną sylwetkę jako przynależną klasie wyższej i średniej – i właściwie od tamtej pory nic się nie zmieniło. Zadbane ciało to oznaka sukcesu: zawodowego, walki z nadwagą, osobistego, uczuciowego. W zachodniej kulturze wysportowana sylwetka to zdrowie i kontrola. Zaniedbana – porażka. Nie tego z pewnością oczekiwały internetowe trenerki, równie popularne w mediach społecznościowych, co siostry Kardashian. Ale hasło "w zdrowym ciele zdrowy duch" zostało przeżute przez potężne koncerny i wyplute w całkowicie już innym znaczeniu.

Walka z postrzeganiem człowieka przez pryzmat jego ciała zdaje się dziś być walką z wiatrakami. Media przyklaskują kolejnym, pojedynczym modelkom plus size chodzącym na wybiegach najważniejszych projektantów świata, ale wciąż bez przekonania. Nie ma więc szans, że uwierzą w to masy. Akcje organizowane przeciwko #bodyshamingowi (piętnowaniu ciała), rozchodzą się krótkotrwałymi komunikatami zawieszonymi w przestrzeni kultury masowej, natychmiast zalewanymi treściami z nimi sprzecznymi. Nie może być inaczej, skoro większość celebrytek przez lata prawiących o absolutnej akceptacji siebie w rozmiarze 40 +, znika na jakiś czas, aby zgubić połowę siebie i zmienić ciało na wzór tego akceptowanego przez masową kulturę. Niech Adele czy Rebel Wilson będą tego najlepszym przykładem.

Żyjemy w czasach, gdy za pomocą wyobrażenia ciała idealnego stwarza się miejsce idealne dla władzy, przejęcia kontroli. Ale z ciałem przecież było tak od zawsze. Zdaje się, że najmądrzej byłoby powtórzyć słynne hasło: moje ciało, moja sprawa. Ale w kulturze popularnej ciało nigdy nie będzie do końca naszą prywatną sprawą. Bo to, co osobiste, jest polityczne.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij