Podziel się:
Skopiuj link:

Auroville to jedyne takie miejsce na świecie. Miasto-utopia

Co przez wieki nazywano utopią? To, że kobiety mogłyby głosować. To, że czarny mężczyzna zostanie prezydentem Stanów. Że wiceprezydentką USA może zostanie kobieta z mieszanego małżeństwa jamajsko-indyjskiego.

Aga Kozak: Za górami, za lasami, za morzami mieści się coś, co niektórzy nazywają utopią. I jeśli już ją z czymś kojarzymy, to zazwyczaj z taką wielką złotą kulą, która jest właściwie antytezą tego świata.

Katarzyna Boni: Auroville jest pełne sprzeczności. Kiedy próbuje się je opisać w jakiś sposób, to zaraz można powiedzieć o nim dokładnie przeciwną rzecz. Bo w Auroville z zasady każdy robi co chce – jeśli tylko przestrzega Karty Praw Miasta. To cztery punkty: Auroville należy do całej ludzkości (ale do nikogo w szczególności), jest miejscem niekończącej się edukacji i mostem pomiędzy przeszłością a przyszłością. To również miejsce duchowych i materialnych poszukiwań, których celem jest ucieleśnienie ludzkiej jedności.

Ale czym właściwie jest to Auroville?

To miasto na południu Indii w stanie Tamilnadu, położone 10 km od byłej kolonii francuskiej Pondicherry. Zostało założone w 1968 r. i miało spełniać kilka celów. Po pierwsze wdrożyć w życie filozofię Sri Aurobindo.

Filozofię znaną i cenioną na świecie – Sri Aurobindo był w końcu nominowany do Nobla trzy razy, w tym pokojowego - o której my, w Polsce niewiele wiemy.

Jak pierwszy raz o nim usłyszałam, pomyślałam, że to jakiś fałszywy guru. Ale kiedy zaczęłam zagłębiać się w jego historię, zmieniłam zdanie. Aurobindo Ghose to bohater narodowy, działał jeszcze zanim Ghandi przyjechał do Indii. Studiował w Wielkiej Brytanii, gdzie kończył Cambridge. Po czym wrócił do Indii i tam zaczął walczyć o niepodległość: nie zbrojnie, a słowem. Wydawał gazety, które mówiły o niezbywalnym prawie każdego narodu do zarządzania samym sobą. Podburzał Indusów do walki. Przez to był więziony, w końcu musiał uciekać z Indii Brytyjskich – i uciekł do Indii Francuskich.

*A "po drodze" przeszedł przemianę duchową. *

Ja wole mówić, że się rozwinął. Lubię myśleć, że po prostu dorastamy do siebie: powoli zdobywamy coraz większą odwagę, żeby być tym, kim jesteśmy "tam w środku". Sri Aurobindo rozwijał swoją filozofię o tym, że człowiek - taki jakim jest teraz - to nie jest ostatnie ogniwo ewolucji. I że ewolucja nie jest tylko ewolucją materii ale przede wszystkim ewolucją świadomości.

To znaczy?

Że w historii świata kolejne formy życia – zaczynając od jednokomórkowców – mają coraz więcej świadomości. Według Aurobindo wcale nie jesteśmy ostatecznym osiągnięciem świadomości. Wierzył, że jest coś "dalej", że świadomość może być większa, pełniejsza, lepiej rozwinięta. I że – pierwszy raz w historii tej ewolucji – mamy tyle świadomości, że jesteśmy w stanie nad nią sami pracować.

Auroville powstało żeby wdrażać jego idee w życie – zobaczyć czy to, o czym pisał jest możliwe. Wcześniej testowano je w aśramie w Pondicherry – miejscu, w którym wokół Aurobindo skupili się uczniowie. Ale Auroville było projektem na znaczenie większą skalę.

Drugim celem Auroville miało być stworzenie miasta, w którym ludzie nie będą widziani przez pryzmat płci, rasy, wyznania, orientacji seksualnej, pochodzenia, kasty, zasobów, bogactwa, edukacji. Mieli być po prostu ludźmi, których nie określają etykiety, tylko ich działanie.

Miasto miało tez pracować na rzecz jedności i pokoju.

W 1966 roku UNESCO po raz pierwszy wydało rezolucję, która wspierała Auroville. A na inaugurację, w 1968 roku, przyjechali nie tylko przedstawiciele UNESCO, ale również przedstawiciele 124 państw świata, którzy przywieźli ziemię ze swoich krajów i tę ziemię - także z Polski - wsypali do urny, która do dzisiaj stoi w samym sercu Auroville.

Jest jeszcze jeden ważny fakt dotyczący Auroville. Mianowicie to miasto właściwie zbudowała kobieta. Tak naprawdę jest wynikiem jej wizji.

Tak. Sri Aurobindo umarł w 1950 roku. Mirra Alfassa, jego duchowa towarzyszka, która pomogła zbudować mu aśram, postanowiła wdrażać pomysły guru w życie na większą skalę. Najpierw założyła centrum edukacji jego imienia. Potem powołała do życia organizację, która miała krzewić jego ideały na całym świecie. A potem stwierdziła, że zbuduje miasto, którego mieszkańcy będą świadomie pracować nad sobą i nad wypracowaniem nowego systemu relacji społecznych – który już wtedy, według wielu, nie funkcjonował poprawnie. Wszystko w tym mieście miało im to umożliwiać. Czuć, że różne pomysły na to, jak Auroville ma funkcjonować, są opiekuńcze - trochę tak, jakby to matka się zajmowała dziećmi. To miasto ma dodawać skrzydeł, zamiast je podcinać. Tworzyć podstawę do tego, żeby badać kim się jest i kim się chce być. Jest tam nuta matczyności, i to nie tylko dlatego, że zostało założone przez kobietę, którą wszyscy nazywają Matką.

Mirra Alfassa była niezwykle charyzmatyczną postacią. W latach 60. przez Azję podróżowało wiele osób, które w jakiś sposób doświadczyło wojny i związanego z nią sieroctwa. Na południu Indii znajdywali matczyną miłość. Matka do tego stopnia ich porywała, że byli w stanie oddać ostatni grosz po to, żeby spełniać jej wizję. Bez ich zapału nie powstałoby Auroville. Przecież na samym początku to miasto, to był skrawek pustyni – trzeba było mieć ogromną wiarę w to, co się robi, żeby pustynię próbować przemienić w miasto przyszłości.

Historia życia Mirry Alfassy – niegdyś malarki, ale też spirytystki - ale też Sri Aurobindo czy założycieli i mieszkańców Auroville jest fascynująca. Czytając o nich zdałam sobie sprawę, że my od wielu lat nie wiedziemy już tak pełnych przygód, nomadycznych żywotów. Opisani przez ciebie ludzie, kierowani sercem, niewygodą bycia w sztywnych ramach społeczeństwa, chęcią ulepszenia świata potrafili rzucić wszystko i pojechać na drugi koniec świata by budować nowy, lepszy świat. Nie bali się, że nagle nie będzie gdzie spać, co jeść z czego żyć – taki lęk, głownie o swój komfort, towarzyszy chyba wielu nam, którzy boimy się "co z nami będzie".

Też to zauważyłam i mnie to zasmuciło. Bo choć ja sama jeżdżę po świecie, to nie czuję się wolnym duchem. Czytając życiorys Matki i rozmawiając z aurovillanami, zdałam sobie sprawę z tego, że żyję w skrypcie, można go nazwać "projekt książka". I jak otwiera mi się opcja "ale tu fajnie, może zostanę na dłużej?" to sobie na to nie pozwalam, bo przecież mój projekt tego nie zakłada. Nie umiem po prostu zostawić wszystkiego i puścić się w nieznane. Nasze projektowanie przyszłości, ta ogromna potrzeba kontroli, często przesłaniają nam życie i nas samych.

A Matka, choć pochodziła z zamożnej rodziny i to z pewnością dużo jej ułatwiło - po prostu była wolna. Podążała za tym, co do niej przychodziło. I nie przestawała rozwijać tego, co było dla niej najważniejsze – czyli własnej duchowości. Z zewnątrz czasem może wydawać się naiwna, albo budzić niezrozumienie – przez długi czas po prostu jej nie lubiłam – ale nie można odmówić jej tego, że była szczera wobec siebie i swoich pragnień. Zaprowadziły ją najpierw do szkoły sztuk pięknych, potem na seanse spirytystyczne, potem do Algierii, Japonii, Indii. Nie bała się dwukrotnie rozwieść, nie bała się zmieniać kontynentów, szła swoją ścieżką.

W Auroville ludzie mają zaufanie, że cokolwiek się nie stanie, to jakoś sobie poradzą. Ja nie mam takiego luzu. Żyję w świecie, w którym raczej się zabezpieczamy – gromadząc kolejne przedmioty, budując piętrowe projekty, planując dziesięć lat w przyszłość. Jeden z moich bohaterów, Tomas, powiedział takie piękne zdanie, że dla niego życie to jest właśnie odpuszczanie kontroli, i pójście za tym co się wydarzy. A my próbując kontrolować, budując sobie banieczki i poduszeczki bezpieczeństwa - na które zawsze możemy miękko upaść - odbieramy życiu możliwość wydarzenia się.

W twojej książce dużo tych historii: ludzie z dnia na dzień zostają piekarzami, budują domy, choć tego nigdy nie robili. Satysfakcji dostarcza im to, że choć żyją skromnie, robią coś co ich spełnia, żyją blisko przyrody i we wspólnocie.

Jednej historii nie ma w książce, bo wydarzyła się już, kiedy opuściłam Auroville. Moja aurovillska przyjaciółka opowiedziała mi o mężczyźnie, który był najlepszym masażystą – wręcz legendarnym – w Auroville. I nagle stwierdził, że już tego nie chce robić. Otworzył knajpę z włoskim jedzeniem. I to jest najlepsza knajpa w mieście. To dla mnie fascynujące, że możesz tak po prostu być tym najlepszym w czymś i nie pozwolić się zamknąć schemacie, że w związku z tym masz to robić do końca życia.

U nas takich zmian nie wspiera, a wręcz ogranicza je system. Tymczasem zmiany w Auroville, nie przywiązywanie się - są nieuniknione choćby ze względu na przyrodę. Sklecenie domu jest prostsze, ale jest większe prawdopodobieństwo, że się rozpadnie. Możesz mieć lodówkę, ale jak będzie – częsta tam – przerwa w dostawie prądu, to twoje jedzenie się zepsuje.

Zgadza się, ale Auroville to nie tylko ludzie którzy chcą żyć w zmianie i tymczasowości. Bo tam każdy przywozi samego siebie ze swoimi pragnieniami i przyzwyczajeniami. Są ludzie, którzy pragną stabilności – chcą mieć dom, który będzie bezpieczny, trwały;, będzie miał fundamenty. Tak jak wspomniałam na początku – kiedy wypowiesz jakąś opinię o Auroville, natychmiast znajdziesz drugą, odmienną o 180 stopni. W Auroville masz po prostu możliwość wyboru. Możesz mieszkać w prostym jednopokojowym mieszkaniu, możesz mieszkać w wygodnym domu, albo willi. Ale do Auroville ciągle przyjeżdżają nowi ludzie, którzy mówią, że im wystarczy camper w cieniu drzewa, To jest mieszanka potrzeb. I to też jest niezwykłe w tym mieście, a zarazem bardzo trudne, że jednym sędzią naszych potrzeb jesteśmy my sami. Tylko my możemy odpowiedzieć sobie na pytanie: "czy to jest mi naprawdę potrzebne?", "czy to jest niezbędne, czy to jest jakaś fanaberia?". "Czy to jest próba budowy pozornego bezpieczeństwa tym że będę miała o pięć ubrań więcej, i jeszcze sobie kupię samochód"? Bo bezpieczni nigdy nie będziemy. Świat nie jest stabilny, życie nie jest niezmienne. A ta nietrwałość, o której mówisz, która jest na południu Indii bardzo namacalna, te monsuny, huragany i, susze, powinna być dla nas lekcją –, bo tej stabilności klimatycznej zaczyna brakować i u nas.

W twojej książce pojawia się zarys dwóch momentów dziejowych: 1968, kiedy powstało Auroville, oraz 2018. 1968 to wykwit różnego rodzaju ruchów wolnościowych, rewolucja, ale też epidemia – wszystko to brzmi jak nasz 2020. 2018, o którym pewnie każdy z nas, mieszkańców tej części Europy, by powiedział, że w sumie rok jak rok, to z kolei był rok wielkich bolesnych katastrof na świecie, ale wolimy nie widzieć tego… choćby tragedii w Syrii. To mówi trochę o tym ile pamiętamy, jak filtrujemy informacje…

Dla mnie było niesamowite odkrycie, że w 1968 r. szalała grypa, która nazywała się hongkońska. Szacuje się, że umarło na nią milion osób. Zapomnieliśmy o niej, a przecież to było zaledwie 50 lat temu. Przyglądałam się też innym podobieństwom: choćby niezadowoleniu społecznemu, które nawarstwia się od ponad dekady. A mimo to nie mamy takiej kulminacji jak w roku 1968. Może też przez to, że czasy są trochę inne, że za pomocą mediów społecznościowych łatwiej jest nas uśpić. Energię zużywamy na posty. A może znaczenie ma, , że wszystko jest teraz skryptem, że wchodzimy albo w „skrypt wolności”, albo w „skrypt aktywisty”. Wszystkie role są obsadzone, równowaga jest zachowana, nie ma punktu wrzenia, tego momentu w którym miarka się przebierze. Może rok 2020 będzie tym, który spowoduje, że coś się zmieni? W Auroville wyraźnie czułam, że to miasto powstało w odpowiedzi na problemy lat 60., i, że one nadal są aktualne. To był jeden z impulsów do napisania książki.

Ludzie nazywają to utopią. Widać w książce jak sama układasz się z tym pojęciem. Bo utopia to słowo wartościujące, coś co nie może się udać. Łatwo nim nazwać to, co się nie zgadza z systemem – choćby nawet tak niedziałającym ja polska służba zdrowia – ale nie wymyślonym przez zachodniego, białego mężczyznę.

Lubimy myśleć, że świat wszędzie wygląda tak samo "jak u nas" i, że nasz sposób budowania społeczeństwa jest najlepszy, najbardziej cywilizowany. A przecież rozmaite mniejszości etniczne mają swoje sposoby rozsądzania sporów, i swój sposób zarządzania wspólnotą. Bywa, że diametralnie inne podejście do małżeństwa: wielożeństwo kobiet i mężczyzn, wspólnoty, w których kobieta się żeni ze wszystkimi braćmi. W Kerali, w Indiach, do dzisiaj dziedziczy się po linii kobiecej. A my to wszystko uważamy za "prymitywne": "Gdzieś tam siedzą sobie nagie dzikusy i mają jakiś system rozsądzania sporów - co oni wiedzą?". A może wiedzą więcej niż my. I skoro nasz system mocno kuleje, to chyba warto poszukać innych.

Tak, w Auroville zmieniło się moje pojęcie utopii. Bardzo mi w tym pomogła Ruth Levitas, socjolożka i badaczka utopii. Twierdzi, że w dzisiejszych czasach to nie utopia jest niemożliwa, tylko niemożliwe jest dalsze życie bez zmian.. Że system, który stworzyliśmy jest dla nas zabójczy – tego naprawdę nie da się już dłużej ciągnąć. Nie stać nas na to, żeby nie budować utopii – inaczej nie przetrwamy jako gatunek. Levitas rozumie utopię jako marzenie, siłę napędową do działania. Jasne, zrealizowane utopie, praktycznie zawsze „wywracają się na drugą stronę” – pokazują prawdę o tym, co nie działa. Ale to nie jest wina utopii, że wychodzą z nas lęki i ambicje, które prowadzą do coraz bardziej eskalujących konfliktów. Utopia jedynie wskazuje cel. Naszym zadaniem jest budować go ciągle na nowo, nie ustawać w marzeniu o bardziej sprawiedliwym i świadomym świecie. Oscar Wilde mówił, że nie interesuje go mapa świata bez utopii, ale że jak tylko się do niej dopłynie, to trzeba szukać kolejnej. Zresztą co przez wieki nazywano utopią? To, że kobiety będą głosować. To, że czarny mężczyzna zostanie prezydentem Stanów. Że wiceprezydentką USA może być kobieta z mieszanego małżeństwa jamajsko-indyjskiego i, że być może to ona za pięć lat wygra wybory prezydenckie w Stanach. Kiedy patrzymy na historię świata i obalania kolejnych "przecież to niemożliwe", to ewolucja świadomości – to, że coraz bardziej dorastamy do siebie – ma sens.

Islandia, Finlandia, Niemcy i Nowa Zelandia to też państwa, które – jak Auroville – zwracają szczególną uwagę na ekologię. W końcu Auroville to zalesiona pustynia.

Posadzono tam przynajmniej 3 miliony drzew. To ogromny projekt ekologiczny. Pustynia, na której zbudowano Auroville, była kiedyś lasem, który został zniszczony przez kolonialistów. Monsuny wypłukały żyzną glebę do morza. A dzięki uporowi kilkuset ludzi, którzy potrzebowali wody i cienia, żeby budować miasto z marzeń, dzisiaj rośnie tam endemiczny las a ziemia znowu daje plony. Wystarczyło mniej niż pięćdziesiąt lat. To daje nadzieję. Tym bardziej, że zrobiono to bez niesamowitych kosztów. Ludzie po prostu sami kopali doły łopatami.

Ty też kopałaś.

Więc wiem, że posadzenie jednego drzewa zajmuje 15 minut. W Auroville testowano też sposoby uzdatniania ścieków. Zbudowano systemy stawów z różnymi roślinami, które oczyszczają wodę. Wszyscy zbierają deszczówkę. Wielu używa kompostowych toalet. Niektóre domy są zbudowane ze sprasowanych bloków ziemnych. Do ich wytworzenia używa się prostej – ręcznie obsługiwanej – maszyny. Tych cegieł nie trzeba wypalać, nie zużywa się więc na nie energii. Zbudowane z nich domy stoją od ponad dwudziestu lat, nie rozpuszczają ich monsuny. W Auroville jest też dużo inwestycji w fotowoltaikę. Miejska stołówka ma na dachu gigantyczną misę solarną, która dostarcza część niezbędnej energii do gotowania.

Dla mnie Auroville jest taką wielką metaforą transformacji. Idziesz w jakimś kierunku, 600 razy się potkniesz, raz ci wyjdzie raz nie, ale idziesz a po drodze wszystko się zmienia, łącznie z celem.

Ta książka bardzo się zmienia zależnie od tego kto ją czyta,. Jak to ktoś z pokolenia moich rodziców, to – z tego, co do mnie wróciło – w Auroville widzi metaforę marzeń o Polsce. I czuje gorzkie rozczarowanie tym, co się nie udało. Młodzi ludzie, raczej czytają ją jako uniwersalną opowieść o sile i potrzebie marzeń. Ja sama potraktowałam Auroville jako laboratorium, miejsce, w którym jak w soczewce mogę oglądać naturę ludzką - grę pomiędzy marzeniami a rzeczywistością. Samo Auroville jako miejsce, które funkcjonuje 50 lat i odpowiada na wiele pytań, które sobie dzisiaj zadajemy -– jest dla mnie fascynujące, ale jeszcze bardziej nie interesuje mnie warstwa opowieści o człowieku, który zmaga się z samym sobą i z życiem.

Katarzyna Boni - reporterka, absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim i psychologii społecznej na SWPS, a także Polskiej Szkoły Reportażu przy Instytucie Reportażu.. Specjalizuje się w pisaniu o Azji, spędziła na tym kontynencie ponad sześć lat pracując w Japonii, Chinach, Kambodży, Tajlandii, na Filipinach i w Indonezji. Współautorka (razem z Wojciechem Tochmanem) książki "Kontener" o syryjskich uchodźcach w Jordanii. Autorka książki "Ganbare. Warsztaty umierania" (Wydawnictwo Agora, 2016) – za tę książkę Katarzyna Boni została uhonorowana Nagrodą dla Autorki Gryfia.

Źródło: Archiwum prywatne

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij