fot. Archiwum prywatne
Podziel się:
Skopiuj link:

Arek Kłusowski: "Moja płyta ma dać nadzieję, że możesz zrobić w swoim świecie przewrót"

- Rzadko udaje się wytrwać z przyjacielem przez kilkanaście lat. To ogromna umiejętność, jedna na milion, jak w lotto. Ważniejsza jest dla mnie przyjaźń niż miłość. Zawsze poświęciłbym miłość dla przyjaźni, ale najlepiej jest wtedy, gdy ktoś jest twoim przyjacielem i miłością jednocześnie - mówi Arek Kłusowski, wokalista.

Jaką rolę popkultura odegrała w twoim życiu?

Arek Kłusowski: Integralną rolę. To wielkie spektrum przemian, począwszy od mody, stylu, slangu, idoli, fantazji, wyobraźni, subkultur. Kultura popularna była wielkim oknem na świat, szczególnie za pośrednictwem gazet młodzieżowych, kanałów muzycznych czy kablówki. Namiastka zachodu w czasach dzieciństwa i wielka świadomość w okresie dojrzewania.

Urodziłeś się w 1992 roku, zgaduję zatem, że idolami "twojej młodości" była Britney Spears, Christina Aquilera, Jennifer Lopez, potem także Beyonce czy Lady Gaga?

Nie! Nigdy nie słuchałem tego, co wszyscy. Nie byłem fanem takiego "amerykańskiego" popu, mam bardziej rockową duszę. Słuchałem Linkin Park, Limp Bizkit, Marilyn Mansona. Nie elektryzowały mnie diwy. Owszem lubiłem niektóre szlagiery, ale bardziej działali na mnie dziwaczni wykonawcy.

Pamiętam, że w podstawówce byłem fanem TaTu, Evanescence, ale też Avril Lavigne. Zacząłem też rozszyfrowywać muzykę Hey czy Happysad. Gusta miałem skrajnie różne.

A Backstreet Boys? N’sync? Westlife? Pamiętasz te zespoły? Wzorowałeś się na chłopakach z boysbandów? Chciałeś być taki jak oni?

Nie lubiłem takich cukierkowych zespołów. Nigdy nie byłem zbyt ładnym dzieckiem czy nastolatkiem, więc nie chcąc się bardziej dołować unikałem kultu nadzwyczajności tych zjawisk. Nie znam żadnej piosenki. Czy to dziwne? Nie wiem. Miałem swój sprecyzowany gust od dziecka i szedłem własnym tropem. Niestety nie potrafiłbym też śpiewać w chórze ani zespole, bo jestem liderem i nie potrafiłbym dawkować charyzmy na koncercie. Zawsze robię to, co czuję i sam tworzę scenariusz. Jestem typowym samcem alfa, przynajmniej na scenie.

Autor: Piotr Porębski

Źródło: Archiwum prywatne

Sam otarłeś się o popkulturę telewizyjną, biorąc udział w dwóch talent-show, najpierw "The Voice of Poland", potem polsatowski "Idol". Co Cię skłoniło do udziału w nich? Liczyłeś tylko na rozpoznawalność, czy też na to, że przebijesz się do muzycznej elity tego kraju?

Wiele lat temu jedyną możliwością na wyrwanie się z małej miejscowości był udział w programie telewizyjnym. Marzyłem o tym, żeby wyruszyć w wielki świat, nagrywać płyty i grać koncerty. Nie miałem innego punktu zaczepienia. Liczyłem na to, że gdy ktoś zobaczy mnie w telewizji, dostanę większe szanse na promocje swojej twórczości. Rozpoznawalność jest i nagrodą, i karą. Zależy od sytuacji w której się znajdujesz. To nie był mój główny cel.

Nie przypominam sobie, żebym wykorzystał swoją profesję do załatwienia czegoś bokiem. Jestem bardzo sprawiedliwy. Droga na szczyt to ciężka harówa, na którą jestem gotowy, ale jeszcze dużo pracy przede mną.

Wiem skądinąd, że dziś na udział w takim talent-show byś się już nie zdecydował…

Dziś są już inne możliwości na pokazanie swojej twórczości i zdobycie publiczności. Chyba cierpię na zespół stresu pourazowego po tej dawce adrenaliny, którą dostałem z dnia na dzień. Wydaje mi się, ze nie nadawałem się do tego typu wyścigów, ale mam to, czego chciałem. Wszystkiego trzeba w życiu spróbować.

Pod koniec 2020 roku w sieci pojawiła się świąteczna piosenka twojego autorstwa, którą zaśpiewałeś w reklamowym klipie razem z Julią Wieniawą i Mery Spolsky. Po co artyści tacy jak ty biorą udział w projektach reklamowych? Chodzi o zdobywanie niezależności finansowej? Bo raczej nie tylko o promocję swojej sztuki?

Tutaj zbiegło się kilka czynników. Z dziewczynami pracowałem nad muzycznymi projektami, duetem z Mery, pisałem także Julce piosenki na jej solowy album. Padł taki pomysł, wybrali moją piosenkę i nagraliśmy to dość szybko. Oczywiście kwestia finansowa i pandemia miała tutaj też duże znaczenie. Aczkolwiek to miły projekt, nie ma się czego wstydzić. To nie reklama pasztetu. Daliśmy ludziom trochę_ funu _w święta i pobawiliśmy się razem. Jestem otwarty na różne współprace. Trzeba tu też wspomnieć, że przez miesiąc każdy użytkownik YouTuba musiał natrafić na "Wspólną chwilę". Był to totalny viral roku!

Porozmawiajmy o twojej najnowszej płycie "Lumpeks", która miała premierę pod koniec maja. Czym jest dla ciebie tytułowy lumpeks?

Rewolucją życiową i artystyczną. Pierwszą rzeczą tak całkiem na serio. Lumpeks to historie tu i teraz. Miejsce, w którym stare historię mogą dostać drugie życie. Mój głos na temat spraw, które mnie otaczają i wchodzą w głowę, wdzierają się pod skórę.

*W jednym z wywiadów mówiłeś: "Zawsze twierdziłem, że sztuka powinna być o czymś, zabierać głos w ważnych sprawach. A skoro ja jestem teraz w takim miejscu, w którym ten głos mam, to nieskromnie postanowiłem się wypowiedzieć w sposób dosadny i bezkompromisowy". O czym chcesz teraz głośno i wyraźnie mówić do swoich odbiorców? *

Żeby się nie bali, żeby nic nie musieli. Ta płyta ma dać nadzieje i wiarę w to, że mogą kiedy tylko chcą zrobić w swoim świecie przewrót i nikt im nie da za to kary. Wyjście z przyzwyczajeń, uzależnień czy stref komfortu nie jest niczym strasznym.

Chcę im też powiedzieć, że byłem w końcu końca wszystkiego i nie widziałem długo żadnego światełka. Teraz ode mnie bije to światło. Mam w sobie dużo siły! I chce się nią dzielić!

Mówiłeś też, że ta płyta była dla ciebie rodzajem bardzo drogiej terapii. Jakie traumy chciałeś przepracować przy okazji "Lumpeksu"?

Tysiące traum, niektórych nawet nie potrafię jeszcze zdefiniować. Wiem jaki chciałbym być: pewny siebie, uśmiechnięty, pozytywny, empatyczny, przejrzysty, altruistyczny, hedonista pełną gębą. Nie chciałbym się przejmować i mieć pancerza z mosiądzu. Chciałbym, żeby wszystkim, których kocham było dobrze i żeby ta miłość mi się nigdy nie wyczerpała. I wiem, że na pewno nie chce już wracać tam skąd przyszedłem.

Sama zaś piosenka "Lumpeks" to kawałek o tym, że każdym z nas należy się druga szansa. Czy na pewno dotyczy to każdego? Jest ktoś, komu takiej drugiej szansy byś nie dał?

To ciekawe pytanie. Mam włoski temperament i szybko wybucham, szybko się godzę. Zawsze mówię to co myślę, nienawidzę intryg i zimnych kalkulacji. Zawsze działam na zasadzie kawa na ławę. Jednak zaufanie raz stracone raczej nigdy się nie odbuduje. To jest jak ze zdradą, możesz wybaczyć, ale nie zapomnisz.

Na szansę każdy zasługuję, ale po co ta szansa jeśli nie ma szans na powrót do tego, co przedtem? Według mnie każda znajomość i miłość może się przeterminować. Rzadko udaje się wytrwać z przyjacielem przez kilkanaście lat. To ogromna umiejętność, jedna na milion, jak w lotto. Ważniejsza jest dla mnie przyjaźń niż miłość. Zawsze poświęciłbym miłość dla przyjaźni, ale najlepiej jest wtedy, gdy ktoś jest twoim przyjacielem i miłością jednocześnie.

Autor: Piotr Porębski

Źródło: Archiwum prywatne

Przyznajesz, że po dziesięciu latach intensywnej zabawy w końcu doceniasz rzeczy, na które wcześniej nie miałeś czasu. To też twój cytat. Jakie są to rzeczy? Z jakich doświadczeń czerpiesz teraz najbardziej?

Szczególnie doceniam teraz zdrowie czy fakt, że nie czuje się samotny. Małe rzeczy, krótkie momenty. Nasycam się daną chwilą i teraźniejszością. Najwięcej czerpie się z własnych błędów i porażek. Wtedy człowiek nabiera doświadczenia i jest coraz bardziej świadomy siebie. Wiemy, czego już nie chcemy. Jednak najbardziej rozwijający są ludzie, setki spotkań z różnymi środowiskami, skrajnościami. To cię kształtuje i buduje charakter.

Otwarcie mówisz też o tym, że cały czas jesteś w procesie terapii. Depresja to mało "sexy" temat, choć powoli przebija się do mainstreamu stając się poniekąd także częścią popkultury właśnie.

Życióweczki nie zawsze muszą być sexy. To bardzo długi temat, który nadaje się na osobną rozmowę. Przyznanie się do słabości wcale nie jest czymś wstydliwym. Temat wyszedł bardzo naturalnie, dużo pisałem o depresji na albumie „Po tamtej stronie”. Ktoś mnie wtedy zapytał, dlaczego na mój album trzeba było czekać aż 8 lat? Więc powiedziałem, że walczyłem i czyściłem głowę. Wiadomo, że mogłem obejść tą historię dookoła. Ale po co? Przecież w piosenkach wszystko zostało przemycone. Po prostu jestem jednym z wielu milionów ludzi, którym wyczerpały się baterie. Nic nadzwyczajnego.

W albumie "Lumpeks" znalazła się piosenka "Nie kochasz się", choć sam twierdzisz, że jeszcze nie nauczyłeś się kochać sam siebie. Co się musi stać, żeby się to zadziało?

Sam nie wiem. Potrzeba na wszystko czasu. Muszę uciszyć stado wewnętrznych krytyków i podejść do pewnych spraw z dystansem. Jestem na dobrej drodze, na razie w fazie spokoju.
Bywam szczęśliwy, ale ewidentnie chciałbym się tak czuć zawsze. W każdym razie nie użalam się nad swoją dolą, tylko jak śpiewam w utworze "Idealny Syn" - sprawy w swoje ręce, biorę szybko, jak najprędzej.

Za rok "stuknie" ci trzydziestka. Zacząłeś już robić pierwsze podsumowania tego, co się póki co udało w twoim życiu, a czego w nim póki co zabrakło?

Czasem o tym myślę. Mam wielką wole walki i determinację. Dużo zrobiłem, dużo spieprzyłem. Wszystkiego nauczyłem się na własnym przykładzie. Myślę, że miałem czasem pecha. A może musiałem przejść taką drogę? Sam nie wiem… Osiem lat ciężko pracowałem na to, żeby teraz móc wykonywać swój zawód w komforcie, bez stresu. Udało się. Wszystko idzie w dobrym kierunku.

Jesteś estetą i nie kryjesz się z tym, że czasem zazdrościsz ludziom wyglądu. Jeśli byś mógł, na jaki typ urody – męskiej czy damskiej - byś się chętnie zamienił? Masz jakichś idoli na tym polu?

Androgeniczny. Podoba mi się typ urody Tildy Swinton. Podoba mi się też jak wyglądają elfy.
Czym dziwniej, tym piękniej. Kocham inność. Chociaż myślę, że do twarzy mi z moją brzydotą.

Autor: Piotr Porębski

Źródło: Archiwum prywatne

Pochodzisz z Rzeszowa. To tam rozegrało się niedawno "ostatnie starcie o polską demokrację". Brałeś udział w głosowaniu na prezydenta swojego rodzimego miasta?

Niestety nie mam zameldowania w Rzeszowie, więc nie miałem takiej możliwości. Jestem ogromnym patriotą lokalnym, uwielbiam Rzeszów, rozpiera mnie duma, że stamtąd pochodzę. Miasto ogromnie wspierało mnie na początku mojej artystycznej działalności. W wieku 19 lat prowadziłem już swój festiwal, całą średnią szkołę bardzo mocno angażowałem się na lokalnej scenie. Pamiętam takie wakacje, kiedy grałem koncerty na rynku we wszystkie możliwe weekendy, a poprzedni prezydent na scenie w Sylwestra powiedział, że postawi mi pomnik. Jestem na bieżąco ze wszystkimi sprawami w mieście. Wspierałem podczas kampanii Konrada Fijołka i ogromnie cieszę się, że wygrał. Brałem udział w konferencji ludzi kultury i Konrad wie, z czym trzeba się zmierzyć. To młoda krew, otwarty umysł, powiew klasy i kultury. Nie miał konkurencji. Dobrze mu z oczu patrzy. W Rzeszowie mieszkają super ludzie!

A jak byś skomentował wyniki tych wyborów? Jeszcze Polska nie zginęła?

To czas zmian i rewolucji. Miejmy nadzieję, że wszystko wróci do normy. Patologia i chamstwo zostaną wyeliminowane z przestrzeni publicznej. A ludzi, którzy tak zniszczyli i zaszczuli nasze społeczeństwo, spotka zasłużony ostracyzm.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij