Wypalone macierzyństwem. "To wciąż tabu"
Dominika Frydrych: Przychodzi do gabinetu matka i mówi: "mam ochotę zostawić dziecko, wyjść i nie wrócić". Tak brzmi wypalenie macierzyńskie?
Angelika Szelągowska-Mironiuk: Może tak brzmieć. Ale rzadko zdarza się, że ktoś mówi o nim aż tak wprost. To wciąż tabu, nawet jeśli demitologizujemy macierzyństwo.
Współczesna kultura neoliberalna powtarza nam, że wszystko jest kwestią wolnego wyboru – a skoro sami się na dzieci decydujemy, nie wypada nam narzekać na rodzicielstwo. Poza tym chcemy być dobrymi rodzicami, to element naszej autoprezentacji. Stąd trudno jest nam powiedzieć, że macierzyństwo mnie zżera, że mam tej roli dość. Dlatego wypalenie najczęściej jest zakamuflowane. "Chowa się" na przykład pod objawami somatycznymi - częstym bólem głowy, zmęczeniem, objawami przypominającymi anemię czy zaburzenia hormonalne.
Albo pacjent czy pacjentka mówi, że ma dość wszystkiego w życiu - bo łatwiej jest mówić negatywnie o pracy czy związku niż rodzicielstwie. Dopiero, gdy zaczynamy rozkładać to na czynniki pierwsze i pytać, czym jest to "wszystko", okazuje się, że jednym z tych elementów - często głównym - jest właśnie pełnienie roli rodzicielskiej.
Bywa też, że przejawia się niską samooceną. "Czuję się beznadziejną matką, chciałam wychowywać dziecko w duchu bliskości, czytałam poradniki, ale nie umiem" - mówi pacjentka. Z jednej strony chce być wystarczająco dobrą matką i stworzyć dziecku optymalne warunki, a z drugiej strony jest sfrustrowana i wypalona.
Wypalenie przejawia się też nadmierną kontrolą. Jeśli czujemy, że rodzicielstwo wymyka nam się z rąk, zaczynamy próbować kontrolować dziecko. Podkreślamy to, jak jest niegrzeczne, nie stosuje się do jakichś ustalonych reguł itd. Oczywiście potrafi ono łamać ustalenia i weryfikować nasze plany. Ale jeśli jest przedstawione jako siła, która pozbawia poczucia kontroli i którą tym bardziej trzeba okiełznać właśnie za jej pomocą - często to jeden z objawów wypalenia rodzicielskiego.
Jakie sygnały powinny nas zaalarmować?
Warto zwracać uwagę na sygnały płynące z ciała. Jeżeli po dniu z dzieckiem boli mnie głowa, czuję, że mam spięty kręgosłup albo że nie mam apetytu, czy też ten apetyt się bardzo zmienił, może to oznaczać, że ciało wyraża silny stres i woła o pomoc.
Niepokojące są też oskarżające myśli - jestem beznadziejną matką, nie nadaję się, zniszczyłam swojemu dziecku całe życie. Ale także pojawiające się gwałtowne uczucia niechęci czy wręcz obrzydzenia dzieckiem. Pojawia się to u matek małych dzieci, które wymagają jeszcze zmiany pieluch czy częstszego mycia. Jasne, te momenty nie muszą należeć do najprzyjemniejszych. Ale jeżeli czujemy wstręt i to się utrzymuje, może to być objaw wypalenia lub depresji poporodowej. Warto zwrócić też uwagę na fantazje, również takie, których wcale nie chcemy realizować - o ucieczce z domu, skrzywdzeniu dziecka czy oddaniu go.
Niepokojącym sygnałem, który może świadczyć nie tylko o wypaleniu, ale też na o depresji, a czasem nawet o rozpoczynającym się procesie psychotycznym, jest stan, kiedy jesteśmy płascy emocjonalnie i nie czujemy nic. Ani do dziecka, ani do partnera, ani wobec sytuacji, w której się znajdujemy.
Wszystko jest kwestią natężenia. Czasami jesteśmy sfrustrowani – wdamy się w niepotrzebną wymianę zdań z partnerem, dziecko jest chore i marudne, nie mamy czasu zjeść i boli nas głowa. Takie rzeczy się zdarzają. Relacja z dzieckiem jest żywa i mamy w niej różne momenty. Natomiast jeżeli to jest stan, który się utrzymuje i nie towarzyszą mu żadne pozytywne doświadczenia, trzeba zobaczyć, co się dzieje.
Dlaczego tak trudno przyznać, że to nas przerasta?
W naszej kulturze wciąż są elementy mitu Matki Polki, która musi oddać siebie swojemu potomstwu, poświęcić się. Im lepsza matka, tym bardziej cierpi. Czasami mamy wydrukowane te przekazy, nawet jeżeli nie mamy do nich dostępu w pełni świadomie, to one czają się w podświadomości i rujnują nam radość z macierzyństwa.
Kolejny element polega na tym, że wiele kobiet jest samotnych w macierzyństwie. To duży paradoks – matka prawie nigdy nie jest sama. Gdy chce wyjść na krótkie spotkanie, nawet iść do toalety – towarzyszy jej dziecko, które potrzebuje uwagi. Nic dziwnego, to norma rozwojowa. Z drugiej strony – kobiety często zajmują się dzieckiem w pojedynkę przez wiele godzin w ciągu dnia. Nie chcę szczególnie gloryfikować tradycyjnych kultur, ale tam opieka nad dzieckiem rozkładała się na rodziców, babki, ciotki, sąsiadki.
Dziś oczekujemy, że kobieta sama sobie poradzi, będzie dostępną emocjonalnie partnerką, będzie osiągać sukcesy zawodowe i prowadzić ciekawe życie, bo nie wypada zapuścić się i być "madką", która skupia się tylko na dziecku. Już te sprzeczności są niezwykle męczące.
Rzadko mówi się w tym kontekście o tym, że "kultura zapie*dolu" przeniosła się też na rodzicielstwo. Kiedy mamy wolny dzień nie wystarczy po prostu pobyć z dziećmi w domu czy wysłać je na podwórko. Oczekujemy od siebie i od młodych matek, że każda zabawa będzie rozwijająca i przemyślana, że bez przerwy będziemy dziecko stymulować, podróżować z nim itd. Takie wychowanie staje się programem tworzenia z dziecka najlepszej wersji siebie.
A skarżyć się nie wypada.
Pamiętam pacjentkę, której jedną z trudności było właśnie takie budowanie relacji ze swoim dzieckiem i odpuszczanie samej sobie. Pojawiały się też elementy wypalenia rodzicielskiego. Uważała, że ze wszystkim musi sobie radzić sama. I mimo, że mieszkała blisko swojej siostry, która miała dziecko w podobnym wieku, nie chciała się przed nią otworzyć. Czuła, że nie wypada się żalić, bo dziecko to jest dar i szczęście.
Ale w czasie, gdy proces psychoterapii się toczył, postanowiła to zmienić. Opowiedziała swojej siostrze, jak jest jej trudno, licząc, że może ją zrozumie. Na koniec obie płakały sobie w ramionach. Bo zdały sobie sprawę, że obie są z tym samym, chociaż nigdy żadna z nich tego nie opowiadała.
Zdały też sobie sprawę z tego, jaką krzywdę, oczywiście niekoniecznie intencjonalnie, wyrządzili im rodzice, którzy powtarzali: "Jak jest ci źle, zaciśnij zęby i weź na siebie kolejne zadania".
Jak wyglądają związki, gdy jedna z osób jest wypalona?
Pamiętam poruszającą sytuację, kiedy mężczyzna przyprowadził partnerkę na konsultacje, bo podejrzewał u niej wypalenie i bardzo się o nią martwił. Chciał, żeby z kimś porozmawiała. Ona miała wdrukowany model, że trzeba sobie radzić samemu.
Ostatecznie, kiedy trafiła na konsultację, okazało się, że rzeczywiście potrzebowała pomocy i naprawdę była mocno wypalona rodzicielsko – plus miała inne trudności, bo samo wypalenie rzadko jest wypreparowane. W tle bywają problemy z samooceną, trudności z radzeniem sobie ze stresem, czasami zaburzony styl przywiązania, który wymaga dłuższej terapii.
Ten przykład zapadł mi w pamięć. Ale niestety - często partner obwinia kobietę o to, co się dzieje. Podaje argumenty w stylu: "Moja matka miała nas pięcioro i nigdy nie narzekała". Albo: "Przecież ty nic nie robisz, tylko siedzisz w domu z dzieckiem, a nawet nie jest posprzątane". Takie komentarze są raniące i nakręcają poczucie winy.
Często wypalenie rodzicielskie pojawia się wtedy, kiedy w związku nie dzieje się najlepiej czy w takich, w których domyślnym stylem komunikacji jest wzajemne oskarżanie się, obwinianie, gdzie nie ma bliskości i zaufania.
Wypalenie może dotknąć także ojców. Jak różni się ono od tego u matek?
Objawy są bardzo podobne. U mężczyzn częściej można zaobserwować wzmożoną drażliwość, czasem wulgarne wypowiedzi na temat roli ojca, rodzicielstwa. To nie oznacza, że on rzeczywiście tego dziecka nie znosi, ale że jest bardzo zmęczony i nie umie mówić o smutku, o rozczarowaniu i lęku o przyszłość dziecka i rodziny.
Częstsza u mężczyzn jest też ucieczka w pracę lub w zachowania ryzykowne, szybką jazdę autem, nadmierne korzystanie z używek. Mężczyźni później proszą też o pomoc - nie tylko w kontekście wypalenia, ale w ogóle trudności psychicznych. Mam wrażenie, oczywiście subiektywne, że kiedy mężczyzna trafia na konsultację, te objawy są u niego dużo bardziej rozwinięte. A kiedy już się pojawia, tłumaczy się z tego, że w ogóle przyszedł.
Z moich obserwacji częściej też nie mówią nikomu, że korzystają z terapii, przynajmniej na początku. Nie wie o tym nawet partnerka. Boją się, że przestanie widzieć w nim silnego faceta, który zawsze ogarnia, że nie będzie dla niej pociągający seksualnie, kiedy ujawni słabość. A to nie jest słabość.
Jak zapobiegać wypaleniu?
Przede wszystkim nie jest ono wyrokiem i nie oznacza, że jesteśmy beznadziejnymi rodzicami albo że nigdy nie powinniśmy byli nimi zostać. W znakomitym stopniu można temu zapobiegać, a jeśli już się przytrafi – skutecznie leczyć.
Jeszcze przed ciążą powinniśmy budować sieć wsparcia. To znaczy rozmawiać z przyjaciółmi, rodziną, czego oczekiwalibyśmy po porodzie czy wtedy, kiedy będziemy chcieli wyjść same albo z partnerem i bez dziecka. Ważne, by obserwować u siebie zmiany nastroju i nie bagatelizować ich – depresja może dotknąć ciężarne kobiety oraz ich partnerów.
Nie mamy być idealnymi rodzicami, bo tacy nie istnieją. I całe szczęście - życie z nimi byłoby nieznośne.
Angelika Szelągowska-Mironiuk - dr nauk humanistycznych, psycholożka, psychoterapeutka systemowa, seksuolożka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl