fot. Getty Images
Podziel się:
Skopiuj link:

Quentin Tarantino: krew, pot i łzy

Quentin Tarantino wiedział o przemocy seksualnej Harvey’a Weinsteina, i jak sam mówi, niewiele z tym zrobił. Podgrzewa atmosferę wyznaniami o fantazjach na temat kobiecych stóp. Jednocześnie jest geniuszem kina, który właśnie wydał książkę. Tylko czy ten geniusz reżysera w czasach #metoo wystarczy?

"Roman i Sharon Polańscy pędzą Sunset Strip swoim brytyjskim roadsterem z otwieranym dachem. Sharon nie cierpi tego samochodu. Nie cierpi jego starości. Nie cierpi zgrzytów, które się z niego wydobywają. Kiedy Roman zmienia biegi. Nie cierpi gównianego radia, które słabo odbiera sygnał. Ale przede wszystkim nie cierpi faktu, że to kabriolet, a Roman zawsze się upiera, żeby jeździć bez dachu. Roman czasami żartuje z Warrenem Beattym, że "życie jest za krótkie, żeby nie jeździć kabrioletem. Łatwo powiedzieć, kiedy się nosi fryzurę na pazia, tak jak on. Ale Sharon musi się napracować, żeby jej włosy dobrze wyglądały. I po tych wszystkich staraniach, kiedy wreszcie wygląda bosko, ma je obwiązywać chustą?". To początek ostatniego rozdziału powieści Quentina Tarantino "Pewnego razu w Hollywood. Powieść", która w Polsce ukaże się 29. września (wyd. Marginesy).

I choć najpierw wydawało się, że to po prostu uporządkowany scenariusz, szybko do mnie dotarło, że reżyser posługuje się słowem tak zgrabnie, jak obrazem. I mam przed sobą coś o wiele większego niż sądziłam. Opisane na nowo lub pogłębione historie – karty książki przyjęły o wiele więcej niż taśma filmowa. Choć i ta była Tarantino przecież bardzo przychylna. Od zawsze.

Ostatni jego film "Pewnego razu… w Hollywood" podzielił widzów. Ja bawiłam się dobrze, grała mi całość, nie zawiodłam się w końcówce, która zmieniła zupełnie realną historię morderstwa dokonanego przez rodzinę Mansona na Sharon Tate, Wojciechu Frykowskim, Abigail Folger i Jay’u Sebringu. Przedstawienia tej rzezi wszyscy się przecież obawiali. A tu? Niespodzianka.

Zaskoczenie to część jego sukcesu. Geniuszu, jak mówi Christopher Waltz, jeden z najwybitniejszych współczesnych aktorów i – co tu dużo mówić – ulubieniec Tarantino. I vice versa, biorąc pod uwagę fakt, że Waltz za role w filmach "Bękarty wojny" i "Django" zgarnął Oscary. Mówi więc o Tarantino tak: "Chodzi o jakość i intensywność jego pracy, encyklopedyczną wiedzę z zakresu historii kina. Najważniejsi są jego bohaterowie i jego tekst. Quentin potrafi napisać zdanie złożone z siedmiu słów i zawrzeć w nim całą postać". To część wywiadu aktora z 2015 roku, który ukazał się dwa lata przed wybuchem ruchu #metoo. A ten miał okazać się dla Tarantino bezwzględny (inna sprawa, co zrobił z tym sam reżyser…).

TARANTINO: SEKS

#MeToo w opowieści o Quentinie Tarantino z dzisiejszej perspektywy jest z pewnością momentem ważnym. Celem ruchu obywatelskiego było zwrócenie uwagi na problem poniżania i molestowania kobiet. Zaczęło się od kina i oskarżenia człowieka, zdawałoby się nie do ruszenia, który trząsł Hollywood – producenta Harvey’a Weinsteina. Weinstein z Tarantino znali się dobrze, w końcu pracowali razem niemal nad wszystkimi filmami reżysera.

Gdy w 2017 roku ogromne media, jak "The New York Times" czy "The New Yorker" zaczęły drukować historie kolejnych kobiet oskarżających Weinsteina o gwałty i groźby niszczenia ich karier, zaczęto mówić coraz głośniej o niestosownych zachowaniach innych postaci świata filmu. Dostało się też Tarantino.

"Wiedziałem wystarczająco dużo [o tym, co robił Weinstein – przyp.red.] i powinienem był zareagować o wiele bardziej zdecydowanie", zaczął swoje tłumaczenia w prasie. A pytań przybywało, szczególnie po głośnym wywiadzie, jakiego "New York Timesowi" udzieliła Uma Thurman – jedna z ulubionych aktorek reżysera, jego muza. Powiedziała w nim m.in., że na planie "Kill Bill" (też produkcji Weinsteina) czuła się przez Tarantino sponiewierana.

Chodzi m.in. o wypadek samochodowy, któremu uległa podczas pracy nad filmem (w jego wyniku doznała m.in. urazu odcinka szyjnego kręgosłupa, uszkodzenia kolan). Co prawda Thurman sformułowała oskarżenia głównie wobec producentów za tuszowanie sprawy, ale dostało się też reżyserowi. Rozpoczęła się nagonka, choć aktorki zawsze wspominają pracę z nim jak najlepiej (mimo scen prawdziwego duszenia Umy Thurman czy Diane Kruger na planach "Kill Billa" i "Bękartów wojny").

Lawina ruszyła. Kwestią czasu było, by wypłynęły wypowiedzi Tarantino z audycji radiowej Howarda Sterna z 2003 roku. Stanął wtedy po stronie Romana Polańskiego, próbując bronić go przed opinią publiczną. Mówił: "Polański uprawiał seks z nieletnią. Ale nie był to gwałt. Moim zdaniem, jeśli używasz słowa gwałt, mówisz o rzeczy okrutnej, brutalnej – jednej z najbrutalniejszych zbrodni na świecie". Gdy Stern zasugerował, że przecież mowa o "dziecku odurzonym narkotykami, które samo nie mogło podjąć decyzji", Tarantino skwitował: "Wiedziała co robi, znała to środowisko". Gdy po latach słowa te wypłynęły, reżyser natychmiast wystosował oficjalne przeprosiny skierowane do Samanthy Greimer, które opublikował portal IndieWire.

TARANTINO: KREW

W tym samym czasie jeden z autorów brytyjskiego dziennika "The Guardian" wyjaśniał czytelnikom "dlaczego nie powinniśmy odpuścić Tarantino". Wśród argumentów przywoływał fakt, jak wielkiej agresji i okrucieństwu poddawane są bohaterki jego filmów na ekranie. Jak bardzo ich nie szanuje. Na potwierdzenie swoich słów wspomniał o pracy nad jedną ze scen filmu "Kill Bill", gdy reżyser pluł na Thurman, bo –jak tłumaczył – "tylko on wiedział, w które miejsce ma polecieć ślina". A to nie wszystko.

W pierwszym filmie reżysera "Wściekłe psy", który sprawił, że zainteresowało się nim Hollywood, jedynymi bohaterkami są "Martwa Kobieta" i "Zdziwiona Kobieta". W kolejnym obrazie, którym był "Pulp Fiction" (wielkie objawienie, które zgarnęło sprzed nosa Złotą Palmę w Cannes Krzysztofowi Kieślowskiemu i jego "Trzem kolorom. Czerwony"), krew leje się ciągle i litrami, szczególnie z nosa Mii, granej przez Umę Thurman. W "Kill Billu" znów bohaterka grana przez Umę poddawana jest ciągłym torturom. A w "Nienawistnej ósemce" Daisy Domergue (Jennifer Jason Leigh) jest tak katowana, że widz musi odwracać wzrok.

29 czerwca 2021 roku kontrowersje znów wróciły, dzięki rozmowie Tarantino w podcaście Joe Rogana. Quentin odniósł się do zarzutów o wyjątkową brutalność wobec kobiet w jego filmach – szczególnie Daisy Domergue – mówiąc: "Co za bzdura! Nie dzieje się z nią nic, co nie mogłoby się przytrafić mężczyźnie w tym filmie. (…) Ale to dzieje się akurat z dziewczyną, która jest tak samo zła i zdeprawowana, jak główny bohater, który ją tłucze. Nie mam wśród postaci faworytów. Wiem, że oglądanie tego jest niewygodne, ale ten film miał boleć".

TARANTINO: ŁZY

W środowisku filmowym od dawna mówiło się o tym, że na Weinsteina trzeba uważać. Że może zniszczyć człowieka w godzinę. Szczególnie narażone były aktorki, które wpadły w oku skazanemu już za gwałty i molestowanie producentowi - przestępcy. Tarantino przez lata miał go za autorytet. Gdy sprawy wypłynęły na światło dzienne, reżyser przyznał: "Szkoda, że z nim nie pogadałem. Nie usiadłem i nie odbyłem niewygodnej rozmowy. Nie wiedziałem o gwałtach, ani o niczym takim. Ale wiedziałem, że był… No, rzucał się na kobiety, nagabywał. Żałuję, że nie zareagowałem tak, jak powinienem był zareagować. Powinienem był odejść".

Być może Tarantino o gwałtach nie wiedział. Od swojej byłej dziewczyny Miry Sorvino wiedział jednak, że Weinstein wielokrotnie próbował się do niej zbliżać, pojawiał się w środku nocy w jej pokoju hotelowym i inicjował mało koleżeński dotyk. Wiedział też, że aktorka Rose McGowan zawarła z Weinsteinem ugodę. Głos zabierały Gwyneth Paltrow, Angelina Jolie czy Lupita Nyong’o. Być może unikanie rozmowy, która mogłaby rozwścieczyć milionera była kwestią być albo nie być kolejnej produkcji filmowej. W końcu żaden reżyser, żaden wielki aktor nie zdobył się na nic takiego.

Mimo to w filmie "Pewnego razu… w Hollywood" Jay’a Sebringa zagrał Emile Hirsch, oskarżony o napaść seksualną na kierowniczkę studia filmowego.

TARANTINO: POT

Jednak jeszcze zanim wybuchła bomba, a wraz z nią ruch #metoo i #timesup, media lubiły wbić szpile Tarantino. A to o zachowanie odbiegające od powszechnie przyjętych norm, a to dziwne obsesje… No i fetysze. W tym ten najważniejszy – fetysz kobiecych stóp. To nigdy nie był sekret, szczególnie jeśli się przyjrzeć scenom z filmów reżysera. W "Pulp Fiction" Uma tańczy boso. W "Od świtu do zmierzchu" Salma Hayek stojąc na jednej nodze na barze, palce drugiej stopy wkłada do ust Tarantino, po których spływa szampan. Zbliżeń na stopy Kruger w "Bękartach wojny" jest mnóstwo.

Scena, gdy Margaret Qualley, hipiska z "Pewnego razu… w Hollywood" odciska stopy na szybie prowadzonego przez Brada Pitta samochodu, trwa kilkadziesiąt sekund (choć podobno aktorka nie chciała pokazywać stóp ze względu na zniekształcenia spowodowane latami nauki baletu). Zresztą, gdy Brad Pitt odbierał nagrodę SAG za swoją rolę w tym filmie, przemowę zaczął od wymieniania stóp Margot Robbie, Dakoty Fanning czy wspomnianej Margaret Qualley w kontekście Quentina. Choć sam Tarantino od zawsze powtarza, że to wymysł Hollywood, a sam fetysz stworzony został przez media.

TARANTINO: GENIUSZ

Postmodernista kina, który do opowiedzenia historii używa przemocy, kultury masowej i rozbudowanych dialogów. Unika jak ognia lokowania produktu, za to tworzy marki na użytek filmów, jak papierosy "Red Apple". Cały Tarantino.

To, że nazywa się go geniuszem, nie jest przesadą. Choć rzucił naukę, gdy miał 16 lat, wyszło mu to na dobre. Pewnie dlatego, że artysta może się pochwalić ponadprzeciętną inteligencją mając 160 IQ. Po rezygnacji ze szkoły nastolatek zatrudnił się więc jako bileter w kinie specjalizującym się w filmach pornograficznych, a niedługo potem w wypożyczalni kaset wideo. I to właśnie tam, trochę z nudów, napisał scenariusze "Urodzonych morderców" i "Prawdziwego romansu".

I niemal natychmiast je sprzedał – Oliverowi Stone’owi i Tony’emu Scottowi. Pieniądze pomogły mu zrealizować wymarzony pierwszy własny film – "Wściekłe psy". To był strzał w dziesiątkę. Takich odniesień potrzebowało kino lat 90. Takiej zabawy formą i konwencją. Przychylne recenzje krytyków i widzów doprowadziły do kolejnej produkcji – tej, która wkrótce miała stać się ikoną kina cytowaną przez kolejne pokolenia, a niecałe dwie dekady później również kopalnią memów generacji Z. To "Pulp Fiction" – nowe, świeże, genialne. Ironiczne, zdeformowane, przemocowe.

Nie wolno w tym wszystkim zapominać, że Tarantino daje kobietom na ekranie dużo władzy. A jeśli tej nie posiadają, przynajmniej są silne i niezależne. Najgorszą rzeczą, jaką można teraz zrobić to szukać haków – jakichkolwiek – aby choć przez chwilę wywołać skandal. Jak wiadomo o ten, w dobie fake newsów i mediów społecznościowych, nie trudno. Czasem jednak wystarczy się zatrzymać. Pomyśleć. Obejrzeć. Quentin Tarantino wydaje się być bezpieczny. Geniusz przetrwa wszystko.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij