fot. Getty Images
Podziel się:
Skopiuj link:

Marta Niedźwiecka, sex coach: Myślimy o seksie jak o zestawie zadań

Lato. Urlop. Planujemy leniuchować, przytulać się, być razem z innymi ludźmi, pielęgnować relacje. Brzmi świetnie, ale wcale może nie być takie łatwe, jak się wydaje. Słodko-gorzka rozmowa z psycholożką i sex coachem Martą Niedźwiecką o tym, jak zwolnić, otworzyć się na przyjemność, postawić na jakość życia.

Paulina Klepacz: Czym właściwie jest nurt slow? Skąd się wziął?

Marta Niedźwiecka: Ruch slow narodził się w latach 80. XX wieku we Włoszech w związku z dramatycznym cywilizacyjnym przyspieszeniem. Był silną kontestacją amerykanizacji kultury i tego wszystkiego, co miało być fast. A Włosi przecież uwielbiają celebrować chwile, cieszyć się jedzeniem w gronie znajomych, nie liczyć czasu, robić sobie przerwy w pracy w ciągu dnia, ucinać drzemki. To jest właśnie to słynne dolce vita czy dolce far niente. Zatem fast life to był zamach na ich styl życia. Zobaczyli w tym zagrożenie i postanowili działać. Poza tym coraz więcej badań pokazuje, że życie w pędzie zabija jakość tego życia i jest mnóstwo negatywnych skutków psychicznych i fizycznych takiego trybu działania. Ja rozumiem slow jako rezygnację z obłędnego wręcz pośpiechu na co dzień, wyścigu w realizacji kolejnych zadań, ścigania postępu cywilizacyjnego.

Slow to więc postawienie na jakość, a nie na ilość?

Dokładnie. Slow jest o znalezieniu właściwego tempa życia, bycia razem, jedzenia, podróżowania – nie zwiedzamy 5 stolic w trzy dni, ale jedną stolicę w tydzień, bo wtedy możemy poczuć jej prawdziwy klimat. Slow food to z kolei jedzenie lokalnie, spokojnie, z rodziną i przyjaciółmi, a nie po drodze do pracy. Z tego sposobu myślenia przede wszystkim wyłania się to, że nasze życie powinno mieć tempo przez nas wybrane, a nie odgórnie ustalone. Powinno to być tempo, które jest dla nas korzystne, w którym mamy możliwość regeneracji, cieszenia się życiem, odczuwania przyjemności. A kiedy zwolnimy, to buduje się nasza uważność – zdolność do bycia w kontakcie z rzeczami tu i teraz. Nasz mózg nie odnajduje się w szybkiej cywilizacji, odczytuje nasze życie w biegu jako nieustanny stan zagrożenia – mamy więc ciągle wysoki poziom kortyzolu i żyjemy w trybie "uciekaj, walcz albo zastygnij". Ten tryb alarmowy bardzo ogranicza nasze zdolności poznawcze, myślimy kanałowo, mamy ograniczenia w obserwacji świata, nie dostrzegamy tego, co się wokół nas dzieje. Jeśli gdzieś biegniemy, spieszymy się, to przecież potem zupełnie nie pamiętamy, co się działo po drodze, jak właściwie dotarliśmy na miejsce.

Co daje nam zatem uważność?

Uważność, wynikająca z dostosowania tempa życia do preferencji naszego mózgu i układu nerwowego, przekłada się niemal na wszystko. Na przykład, kiedy będziemy podróżować w Azji, gdzie temperatura wynosi ponad 30 stopni Celsjusza i jest 90 proc. wilgotności, to zwolnimy, bo inaczej dostaniemy udaru – zadbamy o nasz dobrostan, dostosujemy się do panujących warunków, bo je rozpoznamy, nie będziemy się zachowywać jak w chłodnej Polsce. Poza tym, jeśli chcemy faktycznie coś zwiedzić, wchłonąć podczas wycieczki, to wypada zwolnić. Dostosowanie tempa i włączenie uważności otwiera przed nam przestrzeń, w której realnie doświadczamy, przeżywamy, a nie ślizgamy się po powierzchni wydarzeń.

Dotyczy to też kontaktu z drugim człowiekiem i seksu? Choć osobiście jestem fanką slow sexu, to spotkałam się z opiniami, że taki seks brzmi jak nuda.

Taki seks daje nam możliwość pełnego przeżywania. Kiedy jesteśmy potwornie zestresowani, mamy napięte ciało przez 14 godzin dziennie, a to ciągnie się dniami, tygodniami, miesiącami, to trudno nam odbierać bodźce, otworzyć się na przyjemność. Kiedy jesteśmy w tym stanie napięcia i ktoś spróbuje nas delikatnie dotknąć, to przez nasz pancerz to się nie przebije, prędzej wywoła złość, nieprzyjemne odczucia. Czasami idziemy na masaż, aby się zrelaksować, a nie jesteśmy w stanie odpuścić, pozwolić sobie na ten dobry dotyk, wkurza nas on i chcemy, aby zabieg się jak najszybciej skończył. Po prostu ciało w stanie negatywnego pobudzenia nie ma możliwości odczuwać przyjemności. Sądzę, że dlatego właśnie wiele osób odczuwa zwolnienie w seksie jako nudę, są tak spięci, że odbierają tylko bardzo silne bodźce.

A przecież to właśnie dzięki ciału możemy odczuwać przyjemność.

Tak, o ile właśnie sobie na to pozwolimy, o ile nasze ciało będzie w odpowiedniej kondycji. Jeśli nasze ciało nie zostanie ukojone, zaopiekowane, to ono nie wejdzie w kontakt z drugim ciałem, samo ze sobą nie będzie się czuło w porządku, będzie ciągle w trybie zadaniowym. W dodatku takie zatrzymanie się i skontaktowanie się z tym, co się w nas dzieje, w tym naszym ciele, wiąże się często z przeżyciem trudnych emocji – wściekłości, lęku, frustracji, żalu. Zbudowanie zbroi, mięśniowego pancerza chroni nas przed tymi trudnymi komunikatami emocjonalnymi. Ale chroni nas też przed tymi dobrymi. Bo nie można się odciąć tylko od tych trudnych. Odcinamy się od całego pasma. A bez emocji nie uda nam się w pełni czerpać przyjemności, przeżywać całym czy całą sobą seksu. Nawet jeśli miałby to być tylko mechaniczny seks, to przecież musimy najpierw poczuć podniecenie, usłyszeć te sygnały z ciała. A czy one się do nas przebiją, jeśli jesteśmy opancerzeni i nastawieni na ucieczkę czy walkę? Plus jeszcze uważamy, że kontakt z emocjami to jak tulenie się do drzew. Patrzymy na to stereotypowo. Dlatego uprawiamy seks ostro, mocno, często pornograficznie, aby coś nam się przebiło przez pancerz. To nawet jeśli przez chwilę fajne, to szybko może się znudzić i nie pomoże nam się pozbyć poczucia emocjonalnej pustki. Taki seks nas nie nakarmi. Nic więc dziwnego, że w zachodniej cywilizacji mamy plagę braku seksu lub słabego seksu, jak i wyjałowienia ludzkich relacji. Bo jak one mają być dobre, jeśli nie mamy na nie dość czasu, traktujemy je jak kolejne zadanie z kalendarza do odfajkowania. Tutaj trzeba czegoś głębszego. Otwartości, uważności, czasu.

I teraz mamy urlop, kilka dni wolnego. Ale czy da się z nich w pełni skorzystać, skoro jesteśmy tacy opancerzeni, zadaniowi?

Szczerze powiem, że bywa trudno, a wymarzone wolne chwile razem potrafią zamienić się w koszmar. W gabinetach terapii par moment wysypu klientów przypada właśnie na okres po wakacjach. Ludzie orientują się wtedy, że są sobie obcy, że więzi nie było czy zanikła. Dlatego właśnie slow może być na to odpowiedzią. Trzeba pamiętać, że więzi – nie tylko miłość, ale też np. przyjaźń – wymagają masy pracy, uważności na swoje i cudze potrzeby, stawiania na jakość, a nie na ilość. I to na co dzień, a nie od święta. Mnóstwa rzeczy, które w neoliberalnym dyskursie się nie mieszczą. I właśnie tutaj można powiedzieć o trzecim filarze slow sexu, obok czasu i uważności. Te filary wyznaczyłam na potrzeby książki "Slow Sex – uwolnij miłość". Ten trzeci filar to świadomość. Bo właśnie trzeba sobie zdać sprawę, że nas ta kultura okropnie eksploatuje. W Polsce dochodzą do tego mocne kategorie wstydu, grzechu, tego, że zajmowanie się przyjemnością cielesną to coś, czego nie wypada robić. Nie mamy niestety edukacji seksualnej zachęcającej do eksplorowania swojego ciała.

A przydałoby się uczyć zarówno o mechanizmie zapłodnienia, jak i o frajdzie płynącej z ciała.
Tymczasem nasze ciało ma wyglądać zgodnie z kanonami, ma być wydajne, społecznie użyteczne. Dbamy o to, co jest na zewnątrz, o mierzalne sukcesy. Nikogo nie obchodzi, że ty masz miłe popołudnie. To nie jest w naszej rzeczywistości powód do chwalenia się. A w świadomości chodzi o rozpoznanie sytuacji, jak i swoich potrzeb oraz odpowiadanie na nie.

Nawet niedawny lockdown związany z pandemią koronawirusa pokazał, że trudno nam było wyhamować, nawet w czterech ścianach staraliśmy się być produktywni.
W języku terapeutycznym nazywa się to maniakalnymi obronami – uderza w ciebie stres i ty uruchamiasz mnóstwo działań, by do siebie nie dopuścić tych trudnych emocji. Część ludzi rzuciła się na aktywności – joga, webinary, kursy online. Zamiast siąść, patrzeć w ścianę, wreszcie się ponudzić, po prostu być.

To jak odpuścić? Bo po co tak zaganiać, skoro nie ma nagrody, skoro nie ma miejsca na przyjemność?
Czas w tym miejscu na czwarty filar slow sexu, czyli ciało. Bardzo wiele osób decyduje się na zmiany w życiu dopiero wtedy, kiedy coś im się psuje – zdrowie, wydolność seksualna. To takie punkty zwrotne, które skłaniają do refleksji, spojrzenia na to, co robiliśmy dotychczas. Ciało dawało sygnały, my nie słuchaliśmy, więc w końcu nas uziemia. Choruje, nie spełnia naszych oczekiwań. I wtedy robimy wreszcie rachunek sumienia, uczymy się odpoczywać, zaczynamy doceniać małe przyjemności.

Bywa jednak, że nie odczuwamy przyjemności z kontaktów seksualnych, bo ciało jest potwornie zablokowane. Trafiamy w ocean seksu, ale nie znając swojego ciała, jego potrzeb plus zderzając się z wyobrażeniami, wymaganiami drugiej strony, czujemy się niczym rozbitek. I już nawet mamy wiedzę, że coś powinnyśmy robić, jakoś przeżywać rozkosz, ale niewiele nam wychodzi. Bardzo często wymyślamy pokraczne rozwiązania. Myślimy o seksie jak o zestawie zadań, znów dajemy się pochłonąć przymusowi osiągania. Nie słuchamy siebie, nie pracujemy z ciałem, ale chcemy doskoczyć do jakiejś wyimaginowanej poprzeczki.

Wydaje nam się, że przyjemność jest na wyciągnięcie ręki, sięgamy po nią i nic. Frustrujące.
Cóż, jeśli całe życie żywiliśmy się hamburgerami, a nagle ktoś stawia przed nami curry z Kaszmiru czy bœuf bourguignon, to myślimy sobie, dlaczego to takie ostre, dziwne. Bo nie mamy narzędzi do czytania tego. Ale to jest w naszym zasięgu, po prostu musimy się go nauczyć. Aby jeść dobrze, musimy zdobyć pewną wiedzę. Podobnie z seksem – to praca, to zdobywanie wiedzy teoretycznej, jak i świadomości swoich potrzeb. Seks nie robi się sam. To raz. Dwa – seks to nie tylko stosunek waginalny. Nasza seksualność wyraża się szeroko poprzez nasze ciało. Stosujemy charakterystyczny dla nas dotyk, sposób całowania się. Ale często w ogóle się nad tym nie zastanawiamy, co i jak robimy. Na naszą seksualność czy też kulturę seksualną składa się w ogóle wiele elementów – to, co jemy, co czytamy, oglądamy, jak oddychamy, czy uprawiamy sport. I to jest taki kawałek nie o pracy czy sukcesie, ale o cieszeniu się życiem, o zmysłowym rozbudzeniu. Budowanie rzeczy nieseksualnych jest ważne dla seksualności. Seks zaczyna się o wiele, wiele wcześniej, zanim przekroczymy próg sypialni. A z kolei ten seks jest elementem budowania satysfakcjonujących związków intymnych. I samo zakochanie się nie wystarczy jako motor napędzający relację. Potrzebna jest jeszcze praca z samym sobą i z tą drugą osobą. To kwestia komunikacji, poznawania drugiego człowieka, poświęcenia czasu i uwagi.

Czyli znowu: musimy zatrzymać się w pędzie i zrobić przestrzeń na tę bliskość, intymność.
Tak dochodzimy do piątego filaru, którym są rytuały. Chodzi o to, by zachować wyjątkowość seksualnego spotkania, zdjąć z niego kulturowe ciężary – przymus osiągania orgazmów, sprawdzania się. Po to by być w pełni dla siebie i cieszyć się sobą. Trzeba potraktować nasz wspólny czas jako coś wyjątkowego, sacrum, które daje nam możliwość głębokiego przeżywania. Rzucamy wszystko, dajmy na to raz w tygodniu, nie ma wymówek, deadline’ów, rachunków, dzieci do opieki. Wyłączamy się z codzienności i zajmujemy się sobą. Możemy tylko (albo aż) skupić się na pieszczotach, nie musi dojść do klasycznego stosunku. Ma być po naszemu, ma być głęboko i przyjemnie. To remedium na rutynę, która pojawia się prędzej czy później w związkach. Wierzę, że sporo ludzi właśnie podczas pandemii stworzyło takie wspólne rytuały, święty czas razem.

Nawet jeśli jest to leniuchowanie czy wspólne nudzenie się, to jest to OK?
Taki odpoczynek właśnie, a nie aktywny, tonuje nasz układ nerwowy. W pandemii uświadomiliśmy sobie, że są pewne rzeczy, z których można zrezygnować, jak i takie, których nam dotychczas brakowało. Namacalne doświadczenie pokazało ludziom, że można żyć inaczej. Zobaczyli, że w trybie slow jest wartość, że faktycznie jakość życia ma znaczenie, że bez tego codziennego ciśnienia lepiej się czują. Myślę, że wiele osób dostrzegło, że bardziej tęskniło za przyjaciółmi niż za zakupami. Okazało się, że potrzebujemy drugiego człowieka bardziej niż rzeczy materialnych.

To jeszcze powiedzmy na koniec o tym, jak możemy się rozpieszczać.
Najpierw trzeba rozpoznać, jak wygląda nasza reakcja stresowa, do jakich napięć mamy tendencję – pomogą tutaj wszelkie formy pracy z ciałem, mądrzy fizjoterapeuci. Dla jednych remedium to będzie joga i oddychanie, dla innych bieganie, masaże, medytacja, mindfulness. Uczmy się słuchać tego, co i jak mówi do nas nasze ciało. Może ciało wcale nie chce biegać maratonów, może chce poleżeć. Może potrzebuje kojącego masażu lomi lomi i dobrego dotyku. To prowadzi nas do budowania swojej mapy doświadczeń, do tego, co sprawia nam przyjemność – czy to spotkania ze znajomymi, dobra kolacja, taniec a może samotna wędrówka po górach. Ciało zareaguje euforią na wszystkie trafione eksperymenty. A płynąca z nich przyjemność wzmocni nas, będzie bodźcem do dalszego poszukiwania, eksperymentowania, rozkoszowania się. Dlatego – podkreślę – życie w duchu slow to zwrócenie się do wnętrza, poszukanie odpowiedzi w nas samych. To droga do dobrego życia, nie tylko dobrego seksu.

Marta Niedźwiecka – psycholożka, sex coach. Współautorka książki "Slow Sex – uwolnij miłość" i autorka podkastu "O Zmierzchu". Promuje świadome, pozytywne podejście do seksu i ciała oraz budowanie osobistej kultury seksualnej.

Źródło: Archiwum prywatne

Paulina Klepacz – dziennikarka i redaktorka naczelna feministyczno-erotycznego magazynu "G’rls ROOM". Autorka powieści, współautorka zbioru wywiadów "#girlstalk" czy afirmującego kobiece ciało "CipkoNOTESU". Prowadzi podcast "SamoMIŁOŚĆ" o sekspozytywnym i ciałopozytywnym podejściu do życia.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij