Podziel się:
Skopiuj link:

Betty Q: "Moje ciało należy do mnie i mogę robić z nim, co chcę"

Ciałopozytywność na Instagramie wielu osobom kojarzy się z zaniedbaniem, a dla mnie to jest właśnie zadbanie, w sensie fizycznym i psychicznym - mówi w rozmowie z nami Betty Q, gwiazda burleski, która zarabia ciałem.

Jesteś pionierką burleski w Polsce. Ale też jako jedna z pierwszych zaczęłaś mówić o ciałopozytywności, i to jeszcze przed Instagramem. Opowiedz trochę o swojej relacji z ciałem.

Nigdy nie miałam problemu z ciałem, czułam się akceptowana, również ze strony mojej mamy. Choć pamiętam, że od babci nieraz słyszałam że jestem u szczytu wagi. Nie można było też pojechać do niej z dziurą w rajstopach, bo zwracała dużą uwagę na wygląd. Sama chyba nigdy nie wyszła z domu bez makijażu, nawet po ziemniaki. Ale nie uważam, że to coś złego. Jako kobiety mamy prawo być piękne, próżne i mądre jednocześnie i to nie musi nam niczego ujmować. Ważne tylko, by znaleźć ten złoty środek. Ciałopozytywność na Instagramie wielu osobom kojarzy się z zaniedbaniem, a dla mnie to jest właśnie zadbanie, w sensie fizycznym i psychicznym. Czasem możesz założyć ładne majtki, a innym razem zlikwidować pieprzyk, który cię wkurza. Tak jak każda i każdy z nas, mam w sobie elementy, które lubię mniej.

No to najpierw powiedz o tych, które lubisz.
Lubię swoje piersi, choć latem to jest trudne, bo są duże. Lubię moje stopy, kiedyś były bardzo zniszczone jak u tancerzy, a teraz dzięki lockdownowi pierwszy raz są gładziutkie, mam też ładne paznokcie u nóg. Ale nawet dla osoby, która się tym zajmuje, to nie jest łatwe, często trzeba zacząć od tego, czego się nie lubi. Każdy ma prawo nie czuć się ok. Na tym polega nasza nie-perfekcyjność, to dotyczy nie tylko niedoskonałości ciała, ale i naszego podejścia do ciała. Ja np. mam płaską pupę, ale nie przeszkadza mi to do tego stopnia, żebym miała coś z tym zrobić, np. zacząć ćwiczyć. A poza tym, gdy ktoś zobaczy, że mam płaską pupę, to może się z tym zidentyfikować. Ostatnio zauważyłam też, że mam ślady od stanika, z powodu noszenia przez lata zbyt ciasnego w obwodzie biustonosza. Zaczęłam się zastanawiać, czy mogę je jakoś usunąć, ale też zaraz włączyła mi się rozkminka, czy mam prawo coś z tym robić, czy nie zniszczę swojego wizerunku, że przecież tak akceptuję swoje ciało. Wtedy przypomniała mi się dziewczyna z moich warsztatów, która powiedziała, że to też jest okej, żeby nie czuć się okej ze swoim ciałem. Że to pojęcie "ciałopozytywność" może być czasem niszczące, że ona się źle czuje z tym, że coś jej w tym ciele nie pasuje. A przecież to jej ciało i ma prawo robić i myśleć o nim, co chce.

Dlatego od "ciałopozytywności" wolisz ukuty przez siebie termin "ciałoobecność"? Co to dla Ciebie znaczy być ciałoobecną?

To, że mam prawo czuć się z nim, jak chcę, jestem jego świadoma, dbam o nie na swój własny sposób, bo u każdego działa co innego. Nie jestem idealna w dbaniu o siebie, bo nikt nie jest. Ale ważne jest dla mnie, aby jeść to, co lubię. Jestem weganką, pilnuję żeby moja dieta była zbalansowana, ale staram się jeść moje ulubione jedzenie, np. spaghetti alio olio. Nie traktuję tego, jak guilty pleasure, żeby nie nakładać łatki "guilty". To jest po prostu jedzenie, po które sięgam, gdy mam na nie ochotę. Dla wielu osób taką formą zadbania o siebie będzie ruch. Dla mnie to drzemka w ciągu dnia, nawet krótka, kilkunastominutowa. Mam swoje małe rytuały. Teraz na urodziny zażyczyłam sobie jadeitowy roller do twarzy, zimny i przyjemny. Taki masaż nim to minuta tylko dla mnie. Poza tym, lubię, jak jest ładnie wokół mnie, jak ładnie pachnie w domu. Uwielbiam kadzidełka, palo santo, białą szałwię, perfumy. Mam swój zapach, który sama stworzyłam, na bazie haszyszu, aksamitu, soli morskiej, szafranu. Koleżanka robi dla mnie kule do kąpieli, które są naturalne, ultra nawilżające. Poza tym, muszę mieć wygodną kanapę, łóżko, na które wydam wszystkie pieniądze. Na wyjazdy zabieram moją ulubioną poduszkę ze specjalnej pianki, nie lubię spać na innej. Ważne jest też dla mnie, żeby czuć się ładnie. Wtedy czuję się pewniej. I to jest okej, gdy makijaż i ubranie dodają ci supermocy.

Podpisuję się pod tym obiema rękoma!
Mówi się, że powinnyśmy być niezależne, ale nie jesteśmy odcięte od kultury, wzrastamy w niej, mamy w głowie to, że makijaż dodaje nam atrakcyjności, odwagi. Znajoma coach poradziła mi, że na trudne sytuacje warto mieć coś, co pomoże przez nie przejść. Dla mnie to jest makijaż, ubranie, ładne buty, sukienka - czarna, obcisła, zwężana, która daje mi poczucie, że jestem zadbana, stonowana, elegancka i sexy. Bez makijażu wyglądam jak dziewczynka, dzięki niemu czuję się doroślejsza, starsza. Pierwszą poważną pracę dostałam, gdy miałam 21 lat, a ludzie dawali mi 16 i mieli z tym duży problem, że tak młodo wyglądam. Podobnie, gdy miałam spotkanie z ekipą remontową, liczyło się dla mnie to, jak przyjdę ubrana. Ale ostatnio była u nas ekipa, gdzie dziewczyna była szefową i ich podejście było zupełnie inne. Ogólnie mam wrażenie, że bycie dziewczyną jest nieustannym wyzwaniem. Ale też jest źródłem wielu radości, choćby z tego zadbania o siebie.

A co burleska ma do dbania o siebie, o ciało i jak może w tym pomóc?
Jako, że miałam dobry związek z ciałem, od początku w burlesce podkreślałam ten aspekt. Osiem lat temu wzięłam udział w „Mam talent” i to była moja najlepsza decyzja marketingowa, choć miałam duże obiekcje, żeby nie sprzedano tego jako goliznę, seks i świra. Dla mnie kluczowym przekazem była ta kwestia ciałopozytywności, że każde ciało jest piękne i warte pokazania na scenie. Wiele osób mi zarzucało, że dorabiam filozofię, ale zauważyłam, że to ma duży aspekt terapeutyzujący i autoterapeutyzujacy. Wchodzisz na scenę i dostajesz oklaski za to, kim jesteś, pokazujesz swój brzuch i to jest ok, ludzie klaszczą. A z drugiej strony, widzowie i widzki patrzą na te różnorodne ciała, które są podobne do ich ciał. To może być taka podróż w głąb siebie. Ja zobaczyłam w tym potencjał zadbania o ciało i dania mu miłości. Takim podsumowaniem jest mój nowy numer, inspirowany latami 50., gdzie na koniec trzęsę brzuchem i motylkami na ramionach i to ma bardzo fajny odzew, publiczność jest zachwycona. Pokazuję w ten sposób, że to jest ok, że jestem w bliskości z ciałem. Ludzie mówią, że mam do siebie dystans, a to nie jest dystans, tylko właśnie bliskość. Zresztą choć nie cała burleska jest ciałopozytywna, to wiąże się z różno-ciałoobecnością, bo na scenie oglądamy różne ciała. Gdy sama bookuję u nas artystów i artystki, zawsze staram się zachować reprezentację, aby na scenie rządziły różnorodne ciała.

No właśnie, są tam wątki queer, jest tzw. boyleska, gdzie tańczą faceci.
Ja wolę termin „męska burleska”, boyleska to dla mnie pojęcie szklano-windowe, pokazujące niefajną nierówność. Szklana winda polega na tym, że w zwyczajowo damskich zawodach faceci mają łatwiej niż kobiety, ale to działa w jedną stronę, bo w męskich zawodach kobiety mają trudniej. Poza tym, to określenie wyklucza osoby niebinarne, a nawet w naszym małym środowisku burleskowym jest przynajmniej jedna osoba niebinarna.

Uczysz burleski, hitem są Twoje warsztaty z kręcenia piersiami (tzw. tassel twirling). Kto przychodzi do ciebie na zajęcia?
Głównie dziewczyny, choć zdarzają się i chłopaki. Są osoby, które chcą spróbować czegoś nowego, innego. Podziwiam ich, bo ja gdybym miała wolny czas, siedziałabym i oglądała Netflixa (śmiech). Inni chcą występować, mają wizję siebie, to jest fajne widzieć, jak są wdzięczni. To, co im daję, to 10 lat mojego doświadczenia. Gdy sama zaczynałam, nie było nikogo, kto się tym zajmował w Polsce. Uczyłam się z YouTube’a, potem zaczęłam jeździć na zagraniczne festiwale i chodziłam tam na wszelkie warsztaty. Gdy zobaczyłam burleskę po raz pierwszy, zrozumiałam, że to jest moje i że mogłabym to umieć. Spodobała mi się ta kobieca ekspresja, ruch na scenie, osobowość, to, że nie muszę się uczyć układów, z czym zawsze miałam problem. Dziś tłumaczę na zajęciach, że to jest tylko szkielet, a potem zapominamy o krokach. Na pewno pomógł mi też mój teatralny background. W końcu burleska to ekspresja sceniczna. Jako dzieciak chodziłam do grupy teatralnej, potem był amatorski teatr, z którym jeździłyśmy po Polsce. Byłyśmy chyba dobre. Nauczyło mnie to dyscypliny, zasad sceny. Od 16. roku życia tańczyłam też taniec brzucha, potem robiłam to profesjonalnie. Poza tym studiowałam pedagogikę i podyplomowo muzykoterapię kliniczną. To wszystko razem dało mi kapitał, żeby moją wiedzę przekazywać ludziom. Ale staram się wyłapywać osoby, które traktują moje zajęcia jak terapię. Jestem pedagożką, instruktorką, ale nie terapeutką. Choć na pewno to jest dobre miejsce na dalszy rozwój. Mam 34 lata i jest sporo dziewczyn w moim wieku, między 30-tką a 40-tką, ale i dużo 18-latek. Myślę sobie, że jeśli one dostaną akceptację swojego ciała już w tym wieku, to jest bezcenne, bo dla tych starszych to jest często bardziej naprawcze, na zasadzie: mam już stosunek do swojego ciała, usłyszałam coś na jego temat, sama sobie mówię, naszkodziłam mu, a teraz próbuję to naprawić.

Udaje się?
I tak, i nie. To mit, że burleska stanowi lek na nieśmiałość. Gdyby tak było, nie byłoby nieśmiałych osób. Trzeba mieć pewien rodzaj otwartości na siebie, na świat. Testem jest, kto przyjdzie na zajęcia. Fajnie się oderwać od rzeczywistości, posiedzieć w innej bajce. Nasze studio jest jak z Alicji w krainie czarów, można zapomnieć o tym, że świat na zewnątrz jest szary. To miejsce jest też bardzo bezpieczne, ludzie czują się tu jak w domu. W zeszłym miesiącu prowadziłam kurs tassels twirling. Najpierw dziewczyny same sobie robią tassels (nasutniki), a potem uczę je kręcić. Stają przed lustrami, zdejmują bluzki, staniki, ja wtedy mówię, że jeśli wszystkie się zgadzają, to że teraz mogą pooglądać inne piersi, pogapić się na nie. Do tej pory nikt nigdy nie zaprotestował. Żyjemy w kulturze wstydu, nie widzimy nagich ciał. Ja miałam to szczęście, że moja mama czasem się nawet z nami kąpała w wannie. Albo gdy brała kąpiel po pracy, ja siadałam na wadze, między pralką a koszem i z nią gadałam, widziałam, jak wygląda jej ciało, jak się zmienia. Ta „obczajka” jest strasznie potrzebna, bo mamy mało takich możliwości, gdzie możemy posiedzieć nago, popatrzeć na inne ciała. Fajnym przełomem był dla mnie serial „Girls”, gdzie jest dużo nagiego ciała, w seksie, w wannie, sporo scen, gdzie one siedzą razem gołe w łazience. To było dla mnie bardzo wzmacniające. Potem obejrzałam „Shortbus”, gdzie też są różne ciała, a ostatnio na festiwalu Millennium Docs Against Gravity widziałam dwa świetne dokumenty o kobiecości: „Fat Front” i „La Mami”. Oba te filmy są o naszej kobiecej mocy, byciu w tym wszystkim razem.

Sporo mówisz o tej wspólnocie, dzieleniu ze sobą doświadczeń. Co to wspólne kręcenie piersiami daje twoim kursantkom?
Pasties mogą sprawić, że piersi bedą bardziej proporcjonalne, optycznie się podniosą. Pamiętam dziewczynę, która przykleiła je sobie i się popłakała, bo nie sądziła, że jeszcze kiedyś będą jej się podobać jej własne piersi. Innym razem, w niedzielę, zadzwoniła do mnie dziewczyna, czy może teraz podjechać i kupić pasties. Zapytałam, czy jest związana z burleską, czy kupuje je jako zabawkę erotyczną, a ona odparła, że właśnie po trzech latach przestała karmić, i chce odzyskać piersi, chce żeby znowu były jej. Z kolei inna dziewczyna, która dziś jest performerką, była baletnicą. Zrezygnowała z tego, bo nie radziła sobie, gdy słuchała, że jest za gruba, ma za dużą głowę, pupę. Potem cały czas źle się ze sobą czuła, a wyglądała jak modelka, była super zgrabna. Nie ma osób, które są zadowolone z siebie w 100 proc. Każdy i każda z nas ma coś, czego w sobie nie lubi i ma do tego prawo, bez względu na to, jak wygląda. Piękną akcję „Pink Light Burlesque” zrobiła Jo Weldon, artystka z USA, dla kobiet, które miały różne doświadczenia związane z piersiami: z rakiem, mastektomią, rekonstrukcją. W końcu piersi to niezwykle ważny temat, konstytuujący kobiecość. Zorganizowała dla nich zajęcia z tassels twirling. Można znaleźć na Youtubie nagrane, gdzie mówi: nasze piersi służą do różnych rzeczy: do karmienia, seksu, mogą być przedmiotem trudnej walki, przeszkodą, ale teraz przez najbliższą godzinę będą służyć tylko do zabawy. Ta umiejętność nie przyda wam się do niczego w życiu. To wspaniałe patrzeć, jak one kręcą i się cieszą. Moja mama miała redukcję piersi ze względów zdrowotnych, nie lubiła ich, uważała, że są niewygodne, ciążą jej i przez nie ma problemy z kręgosłupem. Po tej redukcji przyszła do mnie na zajęcia z pasties i kręciła jak szalona, bardzo jej się spodobało. Bo to jest hipnotyzujące, to coś nowego, do tego niegrzeczne, cały ten lekko zakazany aspekt. Po zajęciach dziewczyny mówią, że czują się atrakcyjnie, nie boją się rozebrać. Ostatnie zajęcia to kręcenie pasties na pupie, trzeba mieć mocno wycięte majtki, więc tam już nie ma miejsca na wstyd, jest tylko zabawa. Kiedyś dziewczyna leżała na podłodze i zwijała się ze śmiechu. Wszystko się tu dzieje, są historie bardzo zabawne i bardziej dramatyczne, ale jest tu bezpiecznie, więc ludzie się odkrywają i robią różne dziwne rzeczy, a nieraz i zmieniają swoje życie.

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij